sobota, 28 lutego 2009

POLSKO-WIZYTOWY WIECZÓR

To chyba główna cecha wczorajszego dnia. Rankiem zrobiłam zakupy, bo już pustki w lodówce okrutne świeciły. A potem zabrałam się za przygotowanie obiadu, tym razem o charakterze polskim. A wiec zupą było coś w rodzaju krupniku. Kupiłam mieszankę kaszy z nasionami roślin strączkowych. I do smaku pierogi z kapustą i grzybami. Miałam więc czym poczęstować niespodziewanego gościa Jarka. Potem było porządkowo.
A wieczór znowu w polskim klimacie. Tym razem pojechałam do Stazione Mazotii do restauracji „La Perla”, by tam spotkać się z trzema sympatycznymi Polkami. Jedną z nich, Asię, już znałam wcześniej i to ona skrzyknęła pozostałe dwie „włoskie wyjadaczki”: Anię mieszkającą tutaj już od 30 lat i Gosię od 18 lat. Ciekawe, jak ja będę patrzyła na to, co wokół mnie za tyle lat?
Gadałyśmy, śmiałyśmy się i jadłyśmy (pyszne małże i pizzę). Ze zrozumiałych względów budząc zainteresowanie klientów siedzących przy sąsiednich stolikach. Tym bardziej, że w zasięgu wzroku siedziała tylko jedna brunetka, a tak to my cztery niebrunetki, reszta sami mężczyźni. Jeden zrobił się nawet dość upierdliwy przeszkadzając nam w sabacie. Zapytane o narodowość udzieliłyśmy mu odpowiedzi, że jesteśmy Chinkami. Uwierzył?
Dzisiejsza sobota niemal według schematu, z tym że ze względu na Wielki Post odpadło mi układanie kwiatów. Za to zrobiłam porządek w sprzęcie do układania kompozycji. Powyrzucałam sfatygowane gąbki, posegregowałam pojemniki, pomyłam półki. Ot, nic ciekawego.
Popołudnie komputerowe. Ciągle porządkuję pliki, robię archiwum itp.

czwartek, 26 lutego 2009

DUSICIELKA Z TOSKANII

Na tytuł natchnęły mnie przeczytane kryminały, ale o tym później.
Najpierw o duszeniu, a konkretnie o duszeniu mięs. Oto popadłam w drugą skrajność w przygotowaniu mięs. Bo Toskania to nie tylko szybko opieczone mięsa na grillu, ale duszone długo na małym ogniu. Podam teraz trzy przepisy na mięsa podlegające dłuższej obróbce. Do oryginalnych przepisów naniosłam własne poprawki, bez wielkiej szkody dla smaku.

DUSZONA WOŁOWINA PO TOSKAŃSKU
1 kg wołowiny (najlepiej krzyżowej lub polędwicy)
1 ząbek czosnku, drobno pokrojony
1 łyżka stołowa drobno posiekanego rozmarynu
2 cebule, grubo pokrojone
2 marchwie, grubo pokrojone
1 łodyga selera naciowego, grubo pokrojona
1 łyżka stołowa natki pietruszki, drobno posiekanej
3 listki szałwii, rozdrobnione
2 liście laurowe
1/3 szklanki oliwy
3/4 szklanki czerwonego wina
450 g pomidorów obranych ze skórki i pokrojonych (ja dałam puszkę pomidorów, nie miałam świeżych, poza tym te zimowe raczej mi się nie widzą)
2 szklanki bulionu wołowego (dałam z kostki)
sól i świeżo zmielony pieprz
Zmieszać czosnek z rozmarynem, solą i pieprzem, zrobić kilka nacięć w mięsie i wypełnić tą masą. Luźno związać mięso. Rozgrzać oliwę w rondlu z grubym dnem i na średnio dużym ogniu przyrumienić mięso ze wszystkich stron. Dodać cebulę, marchewkę, seler, pietruszkę, szałwię i liście laurowe, podsmażać na małym ogniu przez kilka minut. Doprawić jeszcze solą i pieprzem, potem wlać wino. Gdy wino wyparuje dodać pomidory, częściowo przykryć i dusić na małym ogniu przez około 2 i 1/2 godziny. Od czasu do czasu przewracać mięso i podlewać bulionem. Mięso wystudzić i pokroić na plastry, ciepłe się rozlatuje, dlatego robię tę potrawę dzień wcześniej. Sosu nie miksować, o wiele gorzej smakuje - przetestowałam.



KURCZAK W SOSIE ŚMIETANOWYM
2 piersi kurczaka
3 łyżki stołowe masła
1 cebula, pokrojona na cienkie plasterki
1/2 szklanki koniaku (lub brandy)
1/2 szklanki świeżej śmietany
zioła albo np. przyprawa staropolska do kurczaków, albo curry (1 łyżeczka)
mąka
sól i świeżo zmielony pieprz
Pokroić kurczaka na kawałki wielkości kęsa i obtoczyć w mące. Roztopić masło na patelni i podsmażyć na nim cebulę, dopóki nie zmięknie. Dodac kurczaka, przyprawić solą i pieprzem, smażyć ok. 2-3 minuty. Wlać alkohol, a gdy wyparuje dodać śmietanę i zioła. Dusić na maym ogniu, częściowo pod przykryciem przez około 20 minut.


SCHAB W CAŁOŚCI
1 kg schabu
3 gałązki rozmarynu,
2 listki szałwii
1 ząbek czosnku, drobno posiekany
1 cebula, pokrojona na kawałki
oliwa
ocet balsamiczny
sól i pieprz
Rankiem albo na noc wstawić schab do marynaty zrobionej z oliwy, octu balsamicznego, czosnku, ziół, soli i pieprzu. Potem na tejże marynacie podsmażyć cebulę a następnie obsmażyć schab. Gdy się zarumieni podlać bulionem albo wodą (wtedy dosolić) i dusić przez godzinę na małym ogniu. Sos zmiksować i polać nim mięso pokrojone na plastry.

SMACZNEGO!

Chciałam napisać tę notkę wczoraj, ale pomyślałam, że jednak w Popielec nie będę dobijać mięsnymi potrawami, tym bardziej, że sama oczywiście też ich wczoraj nie spożywałam.

A teraz wróćmy do kryminałów, w których oczywiście też duszono. A co gorsza duszono w Toskanii. I tak czytałam, czytałam i nadziwić się nie mogłam, niektóre w miarę znośne, z zaciekawieniem się czytało, jak chociażby „Ogród tajemnic” a inne to niestety skrzyżowanie mdłej fabuły z wielce niedoskonałym przewodnikiem turystycznym (vide: „Kto chciałby umrzeć w Toskanii”). Nie wspomnę o błędach, ale czego tu oczekiwać po kryminale, jeśli nawet w przewodnikach (o czym kiedyś pisałam) roi się od merytorycznych błędów?
Po przeczytaniu sporej dawki kryminałów mam pytanie, czy znacie książki dziejące się w Toskanii, ale takie, którym ta piękna kraina nie służy za tło do niecnych czynów? Takie, w których miejsce nieodłącznie wiąże się z duchowością i przeżyciami bohaterów? Nie chodzi mi też o wspomnienia literackie Iwaszkiewicza, Karpińskiego czy Zagańczyka. Tak bym chciała przeczytać kawał dobrej prozy typu Coetzee osadzonej w realiach bardzo bliskich memu sercu. Coś, co by nie było romansem, nawet tak pięknie pokazanym jak w „Pokoju z widokiem”.

A może z literackąToskanią jest jak z zachodami słońca na zdjęciu?

środa, 25 lutego 2009

WIOSENNE PORZĄDKI


Wiosna powoli wdziera się do Toskanii. Słońce niemrawo zaprasza do schowania ciepłych okryć i butów. Trzeba się posłuchać.

.

A więc wyjść z psami na spacer do parku Giaccherino i przyjrzeć się jak zawsze pięknej panoramie Pistoi:

Czy też zagapić się na ścinanie gałęzi, co pozwoli drzewom oliwnym lepiej owocować.

Trzeba jak najczęściej bywać teraz w Giaccherino, gdyż wystawiono go na sprzedaż i z nowym właścicielem raczej już nie będziemy mieli możliwości swobodnego przyglądania się cudnemu ex-klasztorowi.

Potem w końcu umyliśmy auto w samoobsługowej myjni i przy okazji koniecznie wdepnęliśmy do pobliskiego sklepu ogrodniczego, by dodać klimatu plebanijnym drzwiom i oknom.

A jak tak już się człowiek rozpędzi z tym myciem, to skończyć nie może i chwyta za bardzo nietypowe obiekty. Pierwszy raz w życiu myłam Drogę Krzyżową. Było to przygotowanie pod jej lekkie odnowienie. Przez lata nabrała szlachetnej patyny czasu, ale niestety w niektórych miejscach zaczęła się łuszczyć, poza tym kiedyś nieumiejętnie się z nią obchodzono i miała trochę ubytków. Dzisiaj więc od samego rana lepiłam i podmalowywałam.

Domalowałam aureole na życzenie proboszcza, który podpatrzył gdzieś ten sam model, ale właśnie ze złoceniami. Nie jestem konserwatorem, ale na szczęście ta ceramiczna Droga Krzyżowa wielkim zabytkiem nie jest, to nie „Della Robbia” ani nawet żadna wtórna majolika. Tak więc starając się ze wszystkich sił, zrobić jak najlepiej i zdążyć do Mszy popielcowej prezentuję, com uczyniła.

Kolorystyka odnowionych stacji nie odbiega od poprzedniej, to tylko nisko kładące się promienie słoneczne dokonay przekłamań barwnych.

A co do smutnego Pierrota - czy ktoś z Was widział wesołego? Choćby nie wiem, jak śmieszne kapcie założył :)

poniedziałek, 23 lutego 2009

KARNAWAŁ - ODSŁONA DRUGA

Jeśli po poprzedniej niedzieli błogosławiłam ciszę, to teraz już niewiele więcej mi pozostało. Wczoraj parafia zorganizowała zabawę karnawałową dla dzieci, i to nie tylko dla uczęszczających na katechezę. „Zorganizowała” to bardzo na wyrost napisane. Organizacja ma tu charakter bardziej spontaniczny, żywiołowy i nienastawiony na trzymanie się jakiegokolwiek programu. Na plakacie nie było wymienionych żadnych innych atrakcji poza jedzeniem.
Przygotowanie imprezy wzięły na siebie, jak co roku, katechetki. W przygotowaniu pizzy, pączków i chruścików pomagały im jeszcze inne parafianki. Oprawę, nazwijmy to muzykującą, zabezpieczył Krzysztof, a ja usiadłam w kątku i malowałam makijaże karnawałowe. I malowałam, malowałam, malowałam…

Poszłam sobie godzinę wcześniej, by przygotować stanowisko, ledwie się rozłożyłam już miałam czworo dzieci chętnych. I nie zabrakło mi ich aż do zakończenia zabawy, a nawet jeszcze po… Na szczęście nie wszyscy byli chętni na pomalowanie twarzy. Mieli swoje, do końca określone przebrania.


Niewiele zobaczyłam z zabawy, pole wzrokowe kończyło mi się na twarzy przede mną. Udało mi się skosztować pyszności, gdyż parę osób o mnie dbało i donosiły mi karnawałowe frykasy.
Kątem oka widziałam mizerne tańce, dwie zabawy – jedną ze zmniejszającym się kręgiem krzeseł,

a drugą polegającą na podziurawieniu wiszącej papierowej torby pełnej słodyczy i konfetti, na które czyhały dzieciaki. Osoba strącająca torbę miała zawiązane oczy. A konfetti sypało się zewsząd.

Słało się grubym dywanem po podłodze, powpadało mi do farbek. Co dziwne, słowo wydaje się być dla mnie rdzennie włoskim, nic bardziej mylnego, tutaj w powietrzu fruwały coriandoli.
Gwoździem programu było spalenie kukły fantoccio oznaczającej zimę.

Czyli koniec karnawału ma tutaj już oznaczać wiosnę. I faktycznie coś jest na rzeczy. Przymrozki cichcem się wycofały, niestety słońce poszło za nimi. Jeszcze nie pada, ale wilgoć groźnie dyszy na karku.
Potem większość uczestników zabawy rozeszła się do domów, ale najwytrwalsi amatorzy makijażu ciągle czekali w kolejce. Tak więc przez bite cztery godziny pomalowałam około 40 facjat, młodszych i ciut starszych. Jak doszłam do domu, nie pamiętam, zaraz za rogiem rzucił się na mnie okrutny ból głowy, a gdy ustąpił, to zmęczenie nie pozwalało mi zasnąć. Jednak olbrzymie zadowolenie jest tym, co najbardziej zapamiętałam z wczorajszego dnia. Zrobiłam „dobrą prasę” parafii. A i sobie przy okazji też. Już jedna kobieta się mnie pytała, czy bym nie pomalowała odpłatnie dzieciaczków na jakiejś prywatnej imprezie.

A oto galeria malunków, łącznie z ich twórczynią: