poniedziałek, 27 lipca 2015

PERUGIA SZCZEGÓLNIE

Perugii tego roku było mało, bo ... do znudzenia można pisać o nużącym upale. Jakieś szczątkowe spacery odbyłyśmy z Aneczką, koncentrując się głównie na lodziarniach. Żałuję trochę, że nie starczyło nam sił, by choć posłuchać wszechobecnego w tych dniach jazzu, granego z okazji Międzynarodowego Festiwalu Umbria Jazz. Raz właściwie koncert nas odstraszył, byłyśmy wręcz ogłuszone głośnym soulem, mnie akurat męczył ból głowy.

Innym razem tylko przysiadłyśmy na schodach, by posłuchać prób, a ja w tym czasie poczyniłam szybkie szkice miejsca.

Postanowiłyśmy z przyjaciółką, że jeśli gdzieś jeszcze w ogóle się wybierzemy, to do muzeów, biorąc pod uwagę  klimatyzację. W końcu zobaczyłam więc Galleria Nazionale w Perugii, przyjazną chłodnym powietrzem, pełną skarbów sztuki sakralnej. Czystą przyjemnością było oglądanie obrazów, wściubianie nosa w detale, rozmowy z Aneczką, wymiana własnych spostrzeżeń. Muzeum w Perugii nie ma może tak oszałamiających zbiorów, jak Uffizi, czy inne sławne placówki, ale jest warte zajrzenia, nie tylko w chwili ucieczki przed upałem.

Oprócz zachwytów nad pięknem, przyznam, że wyrażałyśmy niejednokrotnie zdziwienie brzydkimi Jezuskami, z okropnymi twarzami, z pomarszczoną skórą, niczym za dużym kombinezonem o cielistej barwie. Madonnom też się oberwało, a to noszą przez wieki długie koniowate twarze, mają tragiczny biust, mocno niezadowolone miny.

Ciekawe, na ile było to zamierzone, a na ile brakiem umiejętności. Chociaż, czasami nie można podejrzewać malarza o brak talentu, gdyż tylko dzieciątko jest okropne, za to Madonna ma łagodną i piękną twarz. Zadziwiające.
Niezwykłe pomieszczenia konkurują z dziełami wiszącymi na ścianach, nie tworzą wielkich hal (poza niektórymi), dlatego z daleka czasami tylko ujawniają, co nas za chwilę czeka, zaciekawiają uchylając rąbek obrazu.

Innym, drugim i ostatnim, zwiedzonym miejscem, było muzeum i warsztat witrażu. Wypatrzył go jeden z uczestników naszego kursu, ja zadzwoniłam i umówiłam wizytę, a znalazło się kilkanaście chętnych osób. Nie musiałam męczyć się tłumaczeniem, bo bardzo szczupła i dystyngowana właścicielka oprowadzała po angielsku, w języku zrozumiałym dla większości grupy.
Warsztat i muzuem Moretti Caselli mieści się w Perugii, w średniowiecznym budynku, ma przedziwny system pomieszczeń, dla których właśnie w 1859 roku Francesco Moretti zakupił nbieruchomość.

Właściwie to kupił ten dom ze względu na jedną wielką salę z dużymi oknami, co idealnie pozwalało na pracę z witrażem.


Weszliśmy do zastawionego wszelkimi meblami budynku. Z każdego zakątka tego domu woła historia, pieczołowicie zbierani świadkowie dziejów rodziny i czasów jej współczesnych. Wchodzących wita małe archiwum z periodykami, z listami. Zainteresowało nas na równi z pozostałą kolekcją, wszak byliśmy na kursie kaligraficznym.

W starym warsztacie, zwariowałam z radości wśród słoiczków, pojemniczków wszelkiej maści z pigmentami, proszkami trudnymi do zdefiniowania. Już ich nie używają, gdyż sami nie barwią szkła, kupują gotowe kolorowe tafle i ołów, ale dawniej powstawał tu witraż poczynając od samego początku.

W tej samej sali jest gratka dla amatorów historii fotografii. Moretti, zapalony amator tego wynalazku zgromadził bezcenne obiekty. Zresztą, nie tylko pasjonował się fotografią, ale i używał jej w pracy. Ustawiał modelkę czy grupę modeli i robił im zdjęcia, by potem nanieść odpowiedni układ ciała na karton ze szkicem jakiejś pracy.

Dawni czytelnicy pamiętają, że kiedyś zwiedziłam warsztat witrażu we Florencji. Cały czas szukałam więc różnic w technikach, w podejściu do szkła. Jest jedna bardzo istotna, Casa Moretti wyspecjalizowała się w malarstwie na szkle, na wyżyny wprowadzając tę sztukę.
Widzieliśmy kartony ze szkicami do wielu ich projektów, wysłuchaliśmy historii z poczatków XX wieku, gdy zamówiono u prowadzących wtedy warsztat sióstr kopię Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci. Ponieważ szkło potrafi pęknąć podczas wypału, mogliśmy przyjrzeć się z bliska odrzuconej tafli z twarzą Chrystusa.

Powaliły mnie drobniutkie pociągnięcia pędzelka, dzięki którym uzyskiwano genialne efekty. Pęknięcie kilkukrotne twarzy odczytywano zabobonnie jako zły znak, więc po dwóch chyba próbach wypału twarzy Chrystusa zawołano księdza. Pomogło!
Jeden z produktów pracowni można dotąd obejrzeć w muzeum. To portret Królowej Małgorzaty. Wykonano go jako obiekt do prezentacji. Królowa jednak zapałała wielką chęcią zakupu, ale ze względu na jakieś zawirowania historyczne, nie doszło do transakcji. Podejrzewam, że to uratowało witraż, który obecnie nie jest do kupienia ani nawet wypożyczenia. Żadne ubezpieczenie nie zwróciłoby kosztów zniszczenia cennego obiektu.
Spóbujcie znaleźć w tym dziele, miejsca łączenia ołowiem.

Prawie niemożliwe. Gdy patrzy się na tkaninę, na precjoza, w których prezentuje się królowa, wierzyć się nie chce, że nie ma tam ani grama złotej, czy srebrnej farby. Dlaczego tak sobie utrudniono pracę? Otóż złota i srebrna są farbami kryjącymi, więc nie przepuściłyby światła, stanowiłyby ciemne, nieczytelne plamy. A za portretem jest okno nadające
Sala, w której znajduje się witraż, jest olbrzymim pomieszczeniem. Oczy mi latały dookoła głowy, nie wiedziałam, na którym przedmiocie skupić obiektyw.

Zwiedzający warsztat mogą nie tylko zobaczyć stary piec do wypału szklanych tafli, ale też i współczesne oprzyrządowanie.

Towarzyszy temu krótki opis, na czym polega konstrukcja witrażu.
Wszyscy wyszliśmy zauroczeni, zafascynowanie miejscem pomogło znieść brak klimatyzacji.
Opłata za wizytę jest dobrowolna, choć ze wskazaniem na 5 euro od osoby.

Więcej Perugii nie było, poza zupełnymi okruszkami.

























O kursie napiszę osobno, wart słów pochwały, zwłaszcza dla prowadzącej.

niedziela, 26 lipca 2015

TYLKO ŚWITEM

Goście, wystawa, upały, kurs w Perugii, goście, upały, upały ...
Można stracić poczucie czasu. Trochę za późno zorientowałam się, że czas nie zważa na temperatury. Zaskakująco okazało się, że za kilka dni miał nastąpić 25 lipca, a ja byłam bez żadnego prezentu imieninowego dla pryncypała.
Od czego jest pracownia? Pamiętacie napisaną i iluminowaną modlitwę Ojcze Nasz?
Wymyśliłam kontynuację.
Teraz tylko to zrealizować.
Jeśli nie wejdzie się do pracowni świtem, nie włączy klimatyzatora, a najlepiej dwóch, nie da rady pracować.
Żadna przeszkoda, świty w pracowni są bardzo nastrojowe.



Można też podejrzeć kota w ogrodzie, wykorzystuje nieobecność śpiących jeszcze słodko psów.

Po kilku dniach ucierania farb, spoglądania przez lupę powstała następna modlitwa po łacinie - "Ave Maria".






Przyznam, że Krzysztof ucieszył się, że jeszcze jest tyle modlitw w Kościele.


Dla Was też mam prezent. A właściwie dla pierwszej osoby, która w komentarzu (w mailu, na Facebooku, telefonicznie, osobiście) odpowie na pytanie:
Do czego służy widoczny na zdjęciu patyk ze skórzanym mieszkiem i jak się nazywa?

Za pełną prawidłową odpowiedź w nagrodę dam katalog z wystawy.

PS. Konkurs już rozwiązany. Gratuluję Maszce, która odpowiedziała poprawnie - to malsztok służący podpieraniu ręki, by nie rozmazywać farb. Widać go chociażby na obrazie Vermeera:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/5e/Jan_Vermeer_-_The_Art_of_Painting_-_Google_Art_Project.jpg