Często gdy trafiam na czyjegoś bloga, sięgam do pierwszego wpisu, z którego można wiele dowiedzieć się o autorze. Ponieważ nie myślałam, że moje notatki staną się popularne i zamienią się w książki, nie tłumaczyłam powstania bloga, gdyż na początku pisałam rodzaj pamiętnika na swojej stronie domowej.
Ten wpis logicznym ciągiem miałby tylko powyższy tytuł, bo trudno wszak pisać po kilkunastogodzinnej podróży.
Wyjaśnię, kim jestem i jak do tego doszło, że znalazłam się w Toskanii.
Hmm? Ale od czego zacząć? W Polsce pracowałam jako instruktor plastyki i teatru w gminnym ośrodku kultury. Lubiłam tę pracę, mimo że była bardzo absorbująca i pochłaniająca większość mojego ówczesnego życia, jednakże dopadł mnie chyba tzw. kryzys wieku średniego. Miałam ochotę na stanowcze zmiany i akurat tak się złożyło, że…
Dobrych parę lat wcześniej poznałam pewnego księdza, z którym można było pogadać, dużo pogadać i to niezwykle głęboko. Od słowa do słowa zawiązała się niezwykła przyjaźń z dobrym człowiekiem i – co istotne dla Toskanii, a przy tym i dla mnie – wrażliwego na sztukę, kulturę i przyrodę, nieobojętnego na smaki tutejszej kuchni. O poszukiwaniach możliwości dla takiej przyjaźni można by napisać osobną książkę, nie tu na to miejsce, ale ich wynik to obecna piękna relacja, która doprowadziła mnie do San Pantaleo.
Krzysztof ma swoją historię życiową, której pewien etap przypadł na Italię, a ja z kolei wpisałam się w ten czas ze swoją chęcią zmian. Za zgodą tutejszego biskupa zostałam więc gosposią księdza (po włosku perpetua).
Wbrew pozorom podjęcie decyzji o przeprowadzce nie było trudne i jakoś nie widziałam wielu minusów, o których wspominali znajomi, gdy ich informowałam o swoim postanowieniu. Pierwsze lęki („Na co ja się zdecydowałam?”) pojawiły się właściwie dopiero w dniu wyjazdu. Potem już tu na miejscu martwiłam się czasami, co ja bym zrobiła, gdyby Krzysztofowi coś się stało. Nie znałam w ogóle języka włoskiego, nie miałam własnego źródła utrzymania (oficjalnie zostałam zatrudniona przez Krzysztofa), mieszkam na plebanii, więc też nie miałabym gdzie mieszkać poza nią.
Ale bez obaw, takich lęków tu nie znajdziecie, bo to są zapiski moich spełnionych marzeń. Marzeń o spokojnym, zharmonizowanym życiu, o własnej pracowni, o zwiedzaniu i smakowaniu Toskanii, o zapuszczaniu korzeni w przepięknej krainie pełnej światła.
Poruszyła Pani moją czułą strunę i wróciłam wspomnieniami do swoich doświadczeń.Będąc we Włoszech znalazłam się w sytuacji,o której Pani pisze,że nie chciałaby doświadczyć.Podpowiedziano mi,żebym zwróciła się z prośbą o pomoc do polskiego księdza.Niestety,nie podjął on tematu.Ale nostalgia,tęsknota pozostały na zawsze i trudno z tym poradzić.Od dziś będę Pani pilną czytelniczką.
OdpowiedzUsuńNie wiem od czego zacząć, może od początku. Jak trafiłam na Pani bloga. Zagoniona, zapracowana i trochę już zmęczona wszystkim :) dopada mnie lekkie przeziębienie, które kładzie mnie do łóżka. Więc co mogę zrobić piszę post na swoim blogu i... zapętlam się w sieci. Tak natrafiam na Pani bloga, który robi na mnie ogromne wrażenie. Dziś już na pewno nie zdążę całego przeczytać, ale i tak nocka będzie nieprzespana.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Panią serdecznie i oczywiście dopisuję się do obserwatorów.
KASIA
Witam panią, trafiłam na Pani bloga przypadkiem: wpadłam w sieć:). Jest niezwykle interesujący i inspirujący!
OdpowiedzUsuńTrafił się Pani szczęśliwy los i potrafi go Pani wykorzystać, a nawet rozwijać. Gratuluję serdecznie- pozdrawiam Ewa M.
Zupełnie uciekły mojej uwadze komentarze pod tym wpisem. Proszę o wybaczenie i serdecznie witam :)
OdpowiedzUsuńMasz racje. Tez historię nowego autora nowego bloga zaczynam od przeczytania pierwszego wpisu.
OdpowiedzUsuńGratuluje odwagi i życzę szczęścia.
Wszystko inne już jak widzę jest.
Witaj Hannah! Mam nadzieję, że znajdziesz tu dużo przyjemności, nie tylko toskańskich :) Pozdrawiam upalnie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zgodnie z Pani przewidywaniami szukałam pierwszej notki na tym blogu. Nie wiem czy bardziej Panią podziwiam czy zazdroszczę. Zakochałam się w tym pięknym kraju już dawno, choć wmawiałam sobie, że to nic szczególnego, tyle pięknych zakątków jest na świecie. Ale w tym roku byłam tam po raz pierwszy i przepadłam z kretesem. Moja podróż nie była lotem pierwszej klasy i spaniem w 5-cio gwiazdkowym hotelu. Raczej wiecznym oszczędzaniem. Ale nie mogłabym pokochać bardziej tych wszystkich miejsc, niż z perspektywy zapomnianych wąskich uliczek, lasków i knajpek. Szczególnie Toskania urzekła mnie każdym zakątkiem. Nie przeczytałam jeszcze wszystkich wpisów na Pani blogu. Ale już wiem, że czeka mnie długa lektura :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPani Małgorzato, znam obie książki, znam blog, fanpage, Joannę a nawet San Pantolomeo :) Ale że wracam znów do Toskanii, w Pani okolice, wróciłam na blog i... nie mogę się oderwać. Zatem, ab ovo... pierwszy wpis. I czytam dalej! Pozdrawiam serdecznie, Aldona
OdpowiedzUsuńI znowu przegapiłam wpisy. Zwłaszcza Pani Balbiny, za co serdecznie przepraszam. Teraz mam inny system odpowiadania na komentarze, więc dzięki Pani Aldonie zauważyłam brak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam obie Panie serdecznie. Pani Aldono, już nie mieszkam w San Pantaleo :) Życzę ciągle przyjemności z czytania.
Małgosiu - wymyśliłam. Jak nie rozstać się z blogiem jeszcze! Teraz przeglądam wszystkie odpowiedzi w komentarzach. Dziękuję ci za każdy z nich :) Tak, czytając, wiedziałam już o przeprowadzce do Tobbiany - z bieżących postów - ale nic o niej nie wiedziałam, nie umiałam sobie nic wyobrazić. Fajnie jest znać miejsce i móc połączyć treść z obrazem. Pozdrawiam, A.
OdpowiedzUsuń