Pisałam, że musiałam jechać z przesiadką, ale nie wspomniałam, że cały czas chodziło o Florencję.
W rozkładzie na stronie włoskich kolei jak byk było napisane że mam wysiąść na Rifredi i potem skorzystać z "urbano". No dobra, urbano, to może być miejska komunikacja, ale takiej nie uwzględnia się przecież w kolejowych w rozkładach jazdy, więc jakiś pociąg miejski? Taaaaaaa! Niedziela, ranek, kasy pozamykane.
Wsiadłam w jakikolwiek następny pociąg jadący do Firenze Santa Maria Novella i tam przesiadłam się na kierunek Arezzo.
Musiałam dotrzeć do stacji Firenze Campo di Marte, a stamtąd około kilometra przejść pieszo na Via di San Salvi, by zobaczyć następny wieczernik - Cenacolo di Andrea del Sarto.
Gdzie się znalazłam późnym niedzielnym porankiem?
Pod klasztorem stanowiącym część kompleksu klasztornego, do którego należy też i kościół San Michele in San Salvi.
Ta część zespołu klasztornego, która zachowała wieczernik, przedmiot wykładu, jest młodsza, pochodzi z początków XVI wieku. Jesteśmy w 1511, kiedy 25 letni artysta, Andrea del Sarto, zostaje poproszony o namalowanie w refektarzu "Ostatniej Wieczerzy". Po dacie zakończenia prac, można się zorientować, że coś one za długo trwały. Otóż zostały wstrzymane w 1512 roku. Dzieło uzyskało końcową formę na przełomie 1526/27 roku. Jest kilka przyczyn. Mnisi, z lekka kłótliwi, w dodatku, o ironio!, zostali oskarżeni przez Papieża o symonię. No ładnie! A mieli z nią walczyć. Opat wyruszył na wezwanie Ojca świętego. Poza tym w 1513 umarł zamawiający dzieło Ilario Panichi.
Czas, w którym Andrea del Sarto dokończył dzieła, był bardzo trudnym dla całego Półwyspu - to rok złupienia Rzymu, traumatycznego wydarzenia porównanego przez Luca Vivonę ze współczesnym 11 września. Dokończył, ale w jakim tempie? Fachowcy doszukali się śladów tylko 64 dniówek. Dwa miesiące!
Wracając do Sacco di Roma, to historyczne wydarzenie miało bezpośrednie przełożenie także na swoisty kryzys w sztuce, właśnie od tej daty możemy mówić o manieryzmie, lecz Andrea del Sarto raczej zapowiada ten styl, bo właśnie w tym momencie kończy już swoją Ostatnią Wieczerzę.
Kilka lat potem Florencja zostaje oblężona przez wojska Karola V z papieskimi wojskami Klemensa VII. To ten czas, gdy Michał Anioł zorganizował obronę, między innymi poradził obłożenie siennikami dzwonnicy z klasztoru San Miniato.
Wyobraźcie sobie, że klasztor był jedynym zespołem budynków, wokół same pola, lecz tędy wiodła droga ku miastu. Florentczycy objęli strategię "spalonej ziemi", nie chcieli zostawić nieprzyjacielowi jakichkolwiek budynków, zwłaszcza takich, które mogłyby dać schronienie wojskom Karola V.
Takim mógł być klasztor. Wysłano z miasta specjalnych niszczycieli, którzy w większości wywiązali się z zadania. Świadectwem ich działań są płaskorzeźby pozbawione głów.
Ciekawi mnie, że nie chodziło jedynie o budynek, ale i o dzieła sztuki. Niszczyciele z Florencji nie dali rady zlikwidować dzieła Andrei del Sarto, nie z powodu niemocy, lecz z zachwytu dla dzieła, serce im się krajało i nie zniszczyli fresku. Uff!
Malunek zachował się w rewelacyjnym stanie.
Nie był jednak tak dostępny, jak dziś. W 1534 roku osiadły tam mniszki klauzurowe. Podejrzewam, że podczas najazdu Napoleona, i ten klasztor zamknięto. W 1845 roku otwarto tam muzeum, na które składa się refektarz, pokój przed nim, służący obmyciu rąk, kuchnia z olbrzymim kominkiem i wiodący do tych pomieszczeń korytarz.
Refektarz jest długi i zapewne tak cichy, jak kiedyś podczas posiłków, gdy mnisi, a potem mniszki, słuchali czytań z Pisma św. podczas posiłków. Nasza grupka ożywiła znacznie miejsce, poza nami nikt nie pojawił się podczas wykładu, dopiero na koniec zajrzała jakaś para zbłąkanych turystów.
Z każdym krokiem ku przeciwnej do wejścia ścianie odczuwałam radość, radość obcowania z pięknem, ze wspaniałym warsztatem malarskim.
Ściana jest rodzajem niszy, której łuk wypełniają święte osoby związane z zakonem Walombrozjanów, a całość wieńczy bardzo ciekawe przedstawienie Trójcy św., co mnie bardzo ucieszyło, bo ostatnio kolekcjonuję właśnie ten typ wyobrażenia Niewyobrażalnego. Przestrzenie między wizerunkami zajmują tak modne w tamtym czasie groteski. Wielce prawdopodobne, że nie namalował ich sam mistrz, gdyż we Florencji był malarz specjalizujący się tylko w tych ornamentach - Andrea di Cosimo Feltrini. W zamówieniach często wyodrębniano wręcz życzenie, że na fresku mają pojawić się motywy w stylu groteski. Taki ślad zachował się w dokumentach dotyczących np. Biblioteki Piccolominich ze Sieny. Niebieskie partie wypełnień zblakły, gdyż ten pigment kładziono na sucho, nie w technice świeżego tynku, z czasem więc lazur tracił na intensywności.
Andrea del Sarto zademonstrował w swoim dziele wielką znajomość sztuki jemu współczesnej, interesowały go i dzieła Rafaela i Dürera i Leonarda da Vinci. Zapewne mógł też mieć kontakt z innymi, a to dzięki pewnemu artyście specjalizującemu się w grawerowaniu, Marcantoniowi Raimondiemu, który, nawiasem mówiąc, dzięki reprodukcjom słynnych dzieł zbił znaczącą fortunę.
Pokazywałam już na blogu kilka tzw. wieczerników florenckich, muszę więc powtórzyć się, chcąc opisać temat dzieła. To ten moment z Ewangelii, gdy Jezus zapowiada zdradę Judasza. Zastanawiający jest gest, który miał wskazać zdrajcę, czyli dzielenie się chlebem. Tak piękny gest zapowiada tak okrutny czyn. Co ciekawe, Judasz zdaje się być zaskoczony na równi z innymi apostołami. Gdyby nie właśnie podawany mu kawałek chleba, mogłyby być trudności z jego rozpoznaniem, nie został oddzielony stołem, tak jak to bywa w innych tego typu dziełach, nie siedzi do nas tyłem, ani na mniej znaczącym miejscu przy stole. Zajął miejsce przypisane św. Piotrowi.
Skoro jestem przy gestach, przesuńmy wzrok na św. Jana. Także on nie jest pewien samego siebie, lecz tu otrzymuje inny, jakże czuły gest, Zbawca gładzi go czule po ręce, zdaje się mówić: spokojnie, Ty się nie martw.
Wyrazisty jest też podział na "starych" i " młodych". Ci pierwsi analizują słowa Mistrza, siedzą w miarę spokojnie, za to młodsi podrywają się energicznie ze swoich miejsc, gestykulują, aż do bólu ściskają ławę.
Takim poniekąd przedłużeniem gestykulacji rąk są stopy, mistrzowsko przedstawione, ileż ujęć, ileż w nich samych emocji. Czasami mam wrażenie, że stopa jest trudniejsza do narysowania od dłoni. Nie dla Andrei, ten nie miał z tym problemu.
Oczywiście, trudno nie zauważyć świetnie wyznaczonej perspektywy, czy cieni rzucanych przez postaci, a sugerujących, że powstały pod wpływem naturalnego światła padającego z prawdziwych okien refektarza.
Pewnym rodzajem zabawy, żartem trudnym obecnie do odczytania, są dwie postaci w oknie. Tak jak i u Leonardo, z tyłu są okna "wpuszczające" światło do namalowanego pomieszczenia, ale co robi tam ten mężczyzna z kobietą?
Wydaje się, że to jakaś scena z karczmy, która nie ma nic wspólnego z głównym tematem obrazu. Chyba, że Andrea del Sarto wyobraził sobie, iż Jezusowi i Apostołom ktoś posługiwał w wieczerniku? Historycy sztuki jednak nie podają takiej możliwości.
Malarz określany był jako klasyk florencki, wszystko u niego było perfekcyjnie namalowane, bez względu na szalejące wokół wydarzenia, on pozostawał nienaganny, klasycznie i idealnie doskonały. Nawet jego postaci, owszem dyskutujące z ożywieniem, pozostają jednak w miarę na swoich miejscach, trzymają się wyznaczonych im dostojnych ról. Według tych klasycystycznych zasad powinien elegancko zamknąć kompozycję w łuku wyznaczonym architekturą, a tu nie, wyłom jakiś, ludzie w oknie.
Leonardo umieścił tylko krajobraz.
Inną niezwykłą cechą malarstwa Andrei del Sarto są tkaniny, od razu je się widzi, szeleszczą, mienią się, tworzą bardzo trudne drapowania. Majstersztyk, manierystyczny, ale majstersztyk!
We Florencji po śmierci Savonaroli pozostają frakcje polityczne, zwolennicy Medyceuszy, naśladowcy Savonaroli oraz, rzec by można, skrajna lewica - ludzie mocno wzburzeni, ferment, silna opozycja wobec współczesnego życia. Malarze wpisują się w istniejące partie. Uczeń Andrei - Rosso Fiorentino wyraźnie sympatyzuje ze skrajnymi, ale pracowniany mistrz pozostaje w kręgu wpływów Savonaroli. Nie interesuje go piękno jako idea sama w sobie, jego głównym zadaniem jest proste przekazanie przesłania religijnego. To jest ciekawe, bo ta prostota jest uzyskiwana wielkim nakładem pracy, wnikliwymi studiami, rzetelnym przygotowaniem, wieloma roboczymi rysunkami, których część w postaci kopii znajduje się w gablotach pod boczną ścianą refektarza.
Kompozycja "Ostatniej wieczerzy" zdaje się nie być mocno wyszukaną. Chrystus w środku, Apostołowie symetrycznie po bokach, podzieleni na trzyosobowe grupy. Nic bardziej mylnego, że ot tak sobie ich namalował.
Każda postać jest wystudiowana, co ciekawe postacie ze szkiców są nagie.
Malarz renesansowy musiał znać muskulaturę, anatomię postaci.
Tu Luca Vivona opowiedział anegdotę o Viscontim, który kręcąc jakiś historyczny film kazał schować do szaf ubrania charakterystyczne dla epoki. Ktoś się mocno zdziwił, czemu to robi, reżyser wtedy odpowiedział, żeby ten siedział cicho, on wie, że one tam są, a i aktor inaczej gra, gdy wie, że one są w środku. Nie widzi się ich, ale się czuje.
Mnie się przypomniały warsztaty z Edytą Jungowską, na dziecięcym festiwalu teatralnym. Aktorka poprosiła, by ktoś z widowni powiedział wiersz. Wyszedł chłopiec i powiedział fragment Inwokacji Mickiewicza. Powiedział fatalnie. Jungowska nic nie skomentowała, tylko poprosiła, by dzieci zaczęły wymyślać, kim jest człowiek, który mówi te słowa. Dlaczego tęskni do tej ojczyzny, co się stało, że wyjechał, itd. Po nakreśleniu postaci, chłopak powiedział ten san fragment w zupełnie odmienny, o wiele lepszy, sposób.
Tak też można zrozumieć wstępne przygotowanie postaci do fresku. I faktycznie, czujemy, że nawet pod bardzo pięknymi draperiami kryje się ludzkie ciało, z całą jego muskulaturą, proporcjami, ruchem.
Zresztą same draperie także są wystudiowane, przygotowane precyzyjnie we wstępnych szkicach.
Andrea del Sarto nie tylko przestudiował układ ciała, ale wniknął w psychologię swoich postaci, w oparciu o ich zachowania, wiek, ruch, można spróbować zidentyfikować poszczególnych Apostołów. Nie jest to pewna interpretacja, ale możliwa.
A więc po kolei jest to:
Bartłomiej, Jakub (ten, który stoi), Andrzej (brat Piotra), Mateusz (stoi), Szymon Piotr, Judasz Iskariota, oczywiście w centrum Chrystus, Jan Ewangelista (syn Zebedeusza), Jakub zwany Większym (syn Zebedeusza), Juda Tadeusz, Szymon, Filip z Betsaidy (stoi), Tomasz zwany Didymos.
Całą przyjemność oglądania pogłębia to, co bardzo lubię robić, dodawanie słów, robienie swojego rodzaju dubbingu. Nieprzypadkowo mam taką chęć, gdy oglądam kolejną Ostatnią Wieczerzę. Wynika to też z tego, że Florencja jest w tamtych czasach miastem, gdzie intensywnie rozwija się opowieść, narracja jest ważnym elementem literatury i przenika także do obrazów. Głęboki manieryzm porzuca opowieść, pozostawia bogactwo kompozycji, ale bez treści.
Na koniec warto zadać sobie pytanie, skąd akurat we Florencji taka tradycja, skąd tyle malarskich wieczerników. Ha! Trudno odpowiedzieć. Wiadomo, że idea narodziła się wśród franciszkanów, by do profanum (spożywania posiłków) wprowadzić sacrum (sceny religijne). Historycy sztuki się głowią, a my pozostajemy bez odpowiedzi.