Potem zaszyłam się na parę dni u siostry, na chwilę zatrzymałam się w Poznaniu, gdzie doznałam fantastycznego uczucia obejrzenia spektaklu w polskim języku, chyba pierwszy raz od mojego wyjazdu do Toskanii.
Wróciłam do domu wraz z Aneczką, by nagadać się, jak to baby, bez końca, by trochę pojeździć, ale też i posiedzieć w pracowni. Turystycznie czas nie był łatwy, bo pogoda się zbiesiła i żałowała słońca, nie skąpiąc za to chłodu i deszczu. Udało się nam wbić kilka razy w słoneczne dni, choć było i tak, że wybraliśmy się we troje do Florencji na wieczorny spacer, a z zamierzeń zostały nam lody na dworcu kolejowym i powrót do domu :)
Nasze babskie wypady bywały krótsze i dłuższe, typowo turystyczne, z takimi hitami, jak San Gimignano, Volterra, ujarzmiona pogodowo Florencja, a także Bolonia. Te krótsze, to takie "za miedzę", także dostarczające wielu słów zachwytów.
Dzisiaj zaproszę Was właśnie na te "miejscowe" spacery.
Jeden, do Striglianelli, był w poszukiwaniu fragmentu antycznej drogi, której nie znalazłyśmy, ale za to trafiłyśmy na starą szkołę tresowania myśliwskich psów, z zaskakująco realistycznymi (z daleka) skórzanymi chyba figurami różnych zwierząt.
Nie dotarłyśmy bliżej nich, bo górski potok - Agna, po deszczach przestał być łagodną strugą, nie było jak go pokonać.
Pilnie przyglądałyśmy się wszystkiemu, co kwitnie, za rarytas uznając różową akację.
Drugi spacer wymagał podjechania autem na wysokość 1000 m n.p.m. (raptem 8 km od domu) i zgody na brak widoczności.
Przyznam, że ten marsz był o wiele bardziej emocjonujący, zapełniany nie tylko widokami z płytką głębią ostrości, ale też i wyobraźnią.
Wszystko dlatego, że szłyśmy w chmurach, które cały długi poranek trzymały w swoich szponach Apenin Toskański.
Znowu naoglądałyśmy się kwiatów, zapóźnionych fiołków, swojskich niezapominajek, żarnowców, wilczomleczy.
Dzięki temu niesamowitemu spacerowi odkryłam nieznany mi dotąd kwiat z polska znany pod nazwą złotogłów biały, złotowłos, bądź (najbliższy włoskiemu) asfodel.
Pewnie wśród czytelników są osoby, dla których ta roślina nie jest niczym nowym, ale ja musiałam trochę poszperać, by się dowiedzieć, z czym mam do czynienia, poczynając od nazwy. Szukając informacji o tym kwiecie dotarłam do jego śmiertelnej symboliki. Asfodel obrazuje smutek, melancholię, ale także pokorę i wieczność. Był świętą rośliną starożytnych Greków. Asfodelowe łąki rosły nad Styksem.
Złotogłów ma jadalne korzenie. Kwiaty bardzo przyciągają pszczoły, chociaż nie ludzkie nosy, gdyż nie mają specjalnego zapachu, za to miód z nich powstały jest rarytasem z Sardynii.
Asfodel na Sardynii przez wieki był podstawowym surowcem do wyplatania koszy, obecnie tworzy się je na turystyczne potrzeby.
http://amicomario.blogspot.com |
Dłuższy kawałek pokonałyśmy asfaltem, by wrócić do auta wąską ścieżką.
Na brzegu regularnej drogi zobaczyłyśmy pamiątkową tablicę poświęconą rowerzyście Michele Nesi. Tyle razy tędy przejeżdżałam, ale z auta widzi się stanowczo mniej, nawet przy lepszej widoczności.
Nie znam historii tego kolarza i co się stało w miejscu postawienia tablicy.
Wszędzie świergotały ptaki, szumiały wezbrane strumienie, szeleściły małe kaskady. Poza tym niemal cisza, brak ludzi.
Raz przejechało koło nas auto, raz samotna turystka na rowerze.
Widok tej drugiej, z obładowanym pojazdem, dzielnie jadącej przez lasy, był tak zaskakujący, że w ostatniej chwili zrobiłam jej zdjęcie, gdy już znikała w białych kłębach mglistej chmury.
Czy pomyślelibyście, że to są zdjęcia z Toskanii?
Na koniec tej wędrówki zapraszam do obejrzenia filmiku, który chyba najlepiej oddaje nastrój mglistego poranka w Acquerino.