Kiedyś domy przy Piazza del Campo w Sienie wydały mi się niezamieszkałe. Długo szukałam oznak życia. Zobaczyłam je nie tylko poprzez obserwację, ale i przez książki, w których pokazane są wnętrza sieneńskich domów.
Co ciekawe, nigdy nie miałam takiego wrażenia we Florencji, ale i tak z wielką radością (także z zaciekawieniem) korzystam z propozycji Città Nascosta, by wejść do miejsc niezwykłych, niebanalnych, ważnych w historii miasta. Często w takich miejscach spotykam się z zakazem robienia zdjęć, więc ich tu nie prezentuję. Tak było w przypadku słynnego dziewiętnastowiecznego salonu kulturalnego, który jest położony na rogu Piazza Santa Croce, a jest po prostu prywatnym mieszkaniem jakiegoś hrabiostwa. Nie mogłam też fotografować wnętrz Palazzo Rucellai. Tym razem powodem nie była prywatność apartamentów, te są zupełnie niezwiedzalne piętro wyżej. Nasza grupa została wpuszczona na piano nobile zajmowane przez jeden z amerykańskich uniwersytetów. Tak sobie radzą dawne rody z utrzymaniem potężnych historycznych struktur. Bywa, że dostałam pozwolenie na robienie zdjęć, ale nie do publikacji, usiłuję więc dotrzeć do osób, które zezwolą na opisanie tak pięknych pomieszczeń, jak pistojska Biblioteka Fabroniana.
Mimo tego, zawsze taszczę ze sobą aparat i żywię nadzieję, że tym razem staniemy w oknie następnego domu i zobaczymy, co kryją wnętrza.
Dzisiaj zapraszam Was do mistrza kostiumów teatralnych i jego pracowni krawieckiej położonej przy Piazza del Duomo, 2 we Florencji. Zacznijmy od tego, że wcale nie jest tak łatwo z tym placem. Wiedziałam, że przed katedrą jest, i owszem, ale Piazza San Giovanni. Ale z której strony jest Plac Katedralny? Zapytałam speca, czyli dorożkarza. Pokierował mnie w kierunku pomników Brunelleschiego i di Cambio. Faktycznie, jest. Ale nie widzę nikogo ze stowarzyszenia. No i nie pomyślałam, że wszak budynek stoi na placu, co naturalnie oznacza, że tę samą nazwę znajdę i z drugiej jego strony. Wszystko dlatego, że od strony dzwonnicy jest to dość obszerna płaszczyzna, z drugiej wydaje się być tylko szerszą ulicą.
I tam właśnie, niedaleko Migdałowego Wejścia do katedry w kamienicy nr 2, na pierwszym piętrze Massimo Poli kontynuuje ponad 150 letnią tradycję szycia dla teatrów.
Przyznam, że nie do końca rozgryzłam, jak to się ma do pracowni krawieckich przy teatrach. Massimo Poli nie jest związany z żadną instytucją. Z wykształcenia kostiumolog, świetnie włada też nożyczkami i igłą.
Niestety, mieliśmy pecha, i twórca był akurat w Livorno, by dopilnować powstawania kostiumów. Nas oprowadzał bardzo miły, acz mało gramotny, że się tak delikatnie wyrażę, pomocnik. Na szczęście współczesna technika pozwoliła na połączenie telefoniczne i nastawienie na funkcję głośnomówiącą. Żal był tym większy, iż po wypowiedziach Massimo, wyobrażam sobie, jak bardzo by się rozgadał na temat swojej pracy. Słychać było, że kocha o niej mówić.
Część jego prac mieści się w pomieszczeniach samej pracowni, a jest ich, niebagatela!, czternaście. Budynek ma wewnętrzny dziedziniec, więc na piętrze można go obejść dookoła.
Nie zajrzeliśmy do wszystkich, choć przyznam, że mnie ciągnie każdy artystyczny bałagan.
Massimo opowiedział nam o swoich poszukiwaniach, o kreatywnych wyzwaniach, z jakimi się spotkał podczas projektowania kostiumów. O tym, że bywało iż musiał projektować wręcz maszynę, bo kostium był olbrzymim smokiem, z którego wysuwała się czerwona tkanina - krew.
Ta pracownia przez wiele lat zaopatrywała uczestników turnieju historycznej piłki nożnej.
Wiele można by mówić o samej roli kostiumu. Sama pamiętam jedno z zaliczeń w szkole teatralnej. Wykonałam część kostiumu na ostatnią chwilę i jedna z odtwórczyń zapomniała użyć tego elementu. Nie ograła go wcześniej.
Normą w teatrze są próby kostiumowe. Aktor musi się wcielić w postać wewnętrznie i zewnętrznie, zobaczyć, jak się nosi kostium, czy strój dobrze gra. Często trzeba się w nim spocić, poczuć "skórę" postaci. Jedna z amerykańskich śpiewaczek, odtwarzająca Lady Makbet, mówiła, że strój jest niewygodny, ale absolutnie nie chciała poprawek, gdyż, według niej, takim miał być. Kostium gra, zanim aktor wypowie swoją frazę, to dzięki niemu zaczynamy rozpoznawać postać.
Bywa, że aktorom, a głównie aktorkom, trudno jest pogodzić się z podkreśleniem niepożądanych cech ich figury. Jedna z aktorek lamentowała, bo była jeszcze krąglejsza, odpuściła po wielu komplementach od kolegów po fachu. Jak widać, twórca kostiumów, musi być i rzemieślnikiem i artystą i ... psychologiem.
W wielu kostiumach zostawia margines na zmiany aktora, choć zdarzyło mu się, iż pewnej odtwórczyni głównej roli na dzień przed premierą zmarła matka, dublerka była o połowę chudsza. Massimo miał tylko noc na zmiany.
Przy okazji poznałam włoski przesąd teatralny (te polskie znałam ze szkoły - gwizdanie, przydepnięcie tekstu, gdy upadnie na podłogę, itp.). Do niedawna jeszcze był to ... fioletowy kolor. Akurat idealnie wpisuje się w czas, bo właśnie pojawił się on w liturgii, a przesąd pochodził ze średniowiecza i był związany z innym okresem w Kościele, z Wielkim Postem. Wtedy też nosi się fioletowe szaty. W średniowieczu był zakaz grania przedstawień podczas Wielkiego Postu, co dla aktorów oznaczało brak pracy i brak zarobków. Massimo powiedział, że przesąd już nie funckjonuje, projektował kiedyś kostiumy tylko w tej tonacji.
Przygotowanie kostiumów, to jeden z apsektów działalności tego uzdolnionego artysty. Można zapisać się do niego na kurs tworzenia kostiumu. Można kostium wypożyczyć.
Robią to nie tylko instytucje, ale i prywatne osoby. Chociażby na karnawał.
Rozglądałam się szukając niezwykłości. Wypatrzyłam jakiś element stroju zrobiony z plastikowych widelców. pióra, różnorodne formy na kapelusze, powiększacz genitaliów do renesansowego stroju męskiego, piękne guziki.
Zobaczyliśmy też najstarsze elementu ubioru, jakie posiada Massimo. Pochodzą z XVIII wieku - kaftaniki chłopięce oraz gorsety z fiszbinami. Zwróćcie uwagę na wykończenia, a nawet na opisy na wewnętrznych metkach.
Jedna z pań przyniosła fotografię z lat 60 XX wieku, była na niej suknia wypożyczona z tej właśnie pracowni. Pomocnik Francesco usiłował ją odnaleźć, dzięki czemu pozaglądaliśmy do szaf.
Wszystko jakoś tak mi krążyło atmosferą po baśniach Andersena.
Najpiękniejszy kącik pracowni pozostawiłam na koniec artykułu.