środa, 25 marca 2020

WIELKA PROŚBA

Wiele osób pyta się, jak mogą pomóc.
Wydawało się, że na taką odległość, możliwe są jedynie słowa wsparcia, zapewnienia o pamięci i modlitwie.
A jednak!
Mamy wielką prośbę, gigantyczną prośbę!
Krzysztof nadaje na żywo z obydwóch parafii. Możecie zapytać, czy parafianie nie mogą uczestniczyć w transmisjach telewizyjnych z diecezji czy Watykanu. Odpowiedż jest prosta: Mogą, ale...
Pamiętajcie o zjawisku zwanym "campanilismo", czyli przywiązaniu do miejsca urodzenia, zamieszkania od długich lat,  dosłownie to przywiązanie do dzwonnicy.
Niemal od razu po ogłoszeniu kwarantanny parafie zaczęły nadawać na żywo na dwóch platformach, dwoma telefonami - na Facebooku i Instagramie, ale tam wymagane jest zalogowanie, czego wielu nie umie zrobić, nie chce, ma swoje powody, z którymi się nie dyskutuje. Możliwość nadawania na żywo ma też youtube i w tym kierunku poszły działania, bo tam nie wymaga się logowania, by oglądać relacje.
Ale nie ma tak lekko.
Po pierwsze, po uruchomieniu tej opcji można nadawać na żywo, ale tylko z komputera.
Po drugie, w kościele nie mamy zasięgu wi fi, więc i tak trzeba posługiwać się telefonem, żeby tworzyć hot spot.
Po trzecie, nie wiemy dlaczego, ale komputer powoduje wielkie zakłócenia w dźwięku, ścina relację,
Prosimy więc z całego serca o zapisanie się na kanał Don Cristoforo, by móc nadawać z telefonu.
Potrzeba minimum 1000 subskrypcji! Poproście swoich przyjaciół, swoje rodziny, swoich znajomych i nieznajomych. Dla Was to niewiele, a dla dwóch małych społeczności w północnej Toskanii wielkie wsparcie.
Kanał ma służyć jedynie celom parafialnym, nie chodzi o żaden zarobek, tylko o kontakt z parafianami z trudem znoszącymi izolację.



Proszę, kliknijcie, kto żyw, na link Don Cristoforo a tam na przycisk "subskrybuj". 
Z góry i z całego serca dziękuję.


wtorek, 24 marca 2020

LEKCJA POKORY

Dalszy ciąg myślenia o wsparciu na odległość.
Tym razem już bardzo konkretnie skierowałam swoje działanie do moich dwóch grup z parafialnej pracowni artystycznej. Nagrałam tutorial. Oj! Była to dla mnie wieeeelka lekcja pokory, poczynając od mojego kulawego włoskiego, kończąc na wizualnej prezentacji przed kamerą. 
Od wczoraj podziwiam wszystkich "nagrywaczy" za ich swobodę, jasność przekazu, techniczny poziom prezentacji. 
Jednak ważniejszy był cel, a ten już pączkuje.
Wszystko zaczęło się od Asi, która pokazała mi znalezione w necie zdjęcie i zapytała, jak to jest zrobione. Moja ulubiona butafora!
Siadłam i zrobiłam. Teraz tylko jak to opisać?

Pomyślałam, że przecież mogę to wyjaśnić nie tylko Asi. Potem pokazałam film Monice, a ona ucieszyła się, że może wykorzysta go do zajęć online. No to teraz jeszcze pokorniej pokazuję Wam efekty, może skorzystacie? Nie przejmujcie się nieznajomością włoskiego (zresztą bardzo wątpliwego w moim wykonaniu), ważniejszy i tak jest przekaz wizualny, a jeśli będziecie mieć jakieś pytania, piszcie w komentarzach pod filmem, albo tu na blogu, na Facebooku, czy w mailach. Postaram się dopomóc.
Jeśli wykonacie jakąś pracę w technice butafory, podeślijcie proszę mi zdjęcie, a ja umieszczę na Instagramie (szukajcie użytkownika butafora), na Facebooku (szukajcie grupy Butafora) bądź na mojej stronie proarte.it, tam pojawi się zakładka o tej samej nazwie.

wtorek, 17 marca 2020

WSPARCIE - z cyklu "Galeria jednej fotografii"

Jestem w stałym kontakcie z mieszkankami Tobbiany, obserwuję więc zjawisko, które przeczuwałam, ale dopiero teraz w pełni zrozumiałam, jak bardzo stadnym narodem są Włosi. Kwarantanna to dla nich naprawdę trudny czas. Zainspirowana różnymi sytuacjami w internecie podsunęłam Krzysztofowi pomysł, by na dzwonnicy wywiesić włoską flagę.
Ale dzwonnica duża, a chyba nie mam aż tylu tkanin.
To może zadzwoń proszę do Ferdinando, on ponoć w pracy ma mnóstwo różnych tkanin.
Mówisz, masz.
Już po kilku godzinach trzy zszyte kawałki przywędrowały na plebanię.
Potem wykończyłam całość, dodałam korytarzyki na pręty żelazne, dostarczone przez zaprzyjaźnionego i znanego Wam murarza.
Wśród różnych parafialnych krzyży znalazłam jeden, idealnie wpisujący się w białe tło. Nie chciałam, żeby był czarny. Nie ma co dobijać parafian.
Montażem zajął się proboszcz, co stanowiło najbardziej niebezpieczną część pomysłu, bo musiał chodzić po dachu, żeby dół flagi nie powiewał na wietrze i nie okręcał jej wzdłuż pionowej osi.
Chociaż, w pewnym momencie i ja poczułam się nieswojo, gdy carabinieri przejeżdżali koło mnie. Miałam nadzieję, że dam radę im wytłumaczyć moją niezbędną wręcz obecność na ulicy, skąd kierowałam usytuowaniem flagi.
Flaga jeszcze nie zdążyła załopotać a już znajoma z odległego domu przysłała mi zdjęcie, zachwycona pomysłem.
Okazało się, że trafiłam w punkt! Tego im trzeba było. A to jeszcze nie wszystko, lecz o tym w następnym wpisie.

czwartek, 12 marca 2020

ITALIA W CZASACH ZARAZY

Miałam się nie rozpisywać na temat covid-19. Powtarzam, nie jestem fachowcem, ani od strony medycznej, ani dziennikarskiej, ani od żadnej. Dzisiaj jednak podniosło mi się ciśnienie po wysłuchaniu nagrania jakiejś rozmowy telefonicznej przeprowadzonej między przyjaciółkami, z których jedna mieszka we Włoszech.
Przedstawiła sytuację, jako trudną do zniesienia, że nie może iść na kolację do restauracji, że papierowymi chusteczkami musi nos wycierać (jakimi dotąd wycierała?), że teściów nie może odwiedzić, by ich nie narażać. No pewnie, lepiej pojechać zarażonym do mamusi po operacji, jak zrobił to jeden człowiek. I już  nie będzie odwiedzał mamusi, zmarła na przywleczonego covid-19
Kochani!
Ja rozumiem to, że ludzie się boją biedy, która może potem nastąpić. Ale chyba lepiej być biednym, a nie martwym?
Nie rozumiem ludzi bagatelizujących problem, nie rozumiem pani podającej się za naukowca, która na początku epidemii wmawiała nam, że to inna postać grypy, i że na grypę umiera więcej Włochów, więc o co ten krzyk? Nie rozumiem postawy rządzących, którzy na początku nie chcieli robić kwarantanny ("bo nie są faszystami").
Nie rozumiem obecnych decyzji, gdy powoli się zamyka różne aktywności, robiąc to w sposób nielogiczny. Np. kilka dni temu nakazano zamknięcie pubów (no tak, w Italii to styl życia - piwo w pubie), a dopiero teraz zamknięto bary.
Powoli, acz opornie, rząd zaczyna zapewniać ludzi o wsparciu ekonomicznym. Nie dowierzają. Nie dziwię się, po tym, jak ciągle w trudnych warunkach żyją niektórzy poszkodowani po trzęsieniach ziemi, jak w "cudowny" sposób znikały pieniądze zebrane na pomoc dla nich.
Rozumiem tylko to, że im mniej ludzi spotkam, tym mniej będę narażona na zachorowanie, ani ja sama, nawet nieświadomie, nikogo nie zarażę.
Mam zostać w domu? Zostanę! To nie boli, że nie mogę zwiedzać Toskanii, nie jest istotą mojego życia pójście na kolację, choć przyznam, że życie towarzyskie w Tobbianie mieliśmy intensywne. Wychowałam się w bardzo skromnej rodzinie - biedy się nie boję. Boję się śmierci, wiem, że jest nieunikniona, ale chciałabym, żeby jeszcze nie teraz. Dlatego z wielką chęcią poddam się nawet dwumiesięcznej kwarantannie, jeśli ma mi ocalić życie.
Bardzo się cieszę, gdy widzę, że w Polsce o wiele szybciej podjęto działania rozpraszające zgromadzenia. Że o zamknięciu szkół powiadomiono rodziców na kilka dni przed faktem, żeby dali radę się zorganizować. Tutaj zrobiono to na kilkanaście godzin przed faktem.
Ponieważ wiele osób martwi się o nas, piszą do mnie, postanowiłam, że opowiem Wam tutaj, jak mi się żyje pod kwarantanną:
Na razie nie dzieje nam się żadna krzywda z powodu zamknięcia. Widziałam już filmiki i zdjęcia znajomych, którzy zorganizowali sobie siłownię w domu, ćwiczą z butelkami wypełnionymi wodą, zamiast hantli. Po necie krąży film z panem biegającym po balkonie. Mamy lekkie zapasy, ale akurat zdobycie pożywienia nie stanowi problemu. Sklepy spożywcze są ostatnie na liście do zamknięcia. Dobrzy handlowcy zareagowali od razu darmowymi dostawami zakupów do domu. Gmina ogłosiła, że pomoże tym, którzy w żaden sposób nie mogą wybrać się po niezbędne rzeczy.
Z domu można wyjść, ale lepiej unikać zbliżania się do ludzi.
Zaczyna się dezynfekować miasta.
Nie mam telewizji, lecz każdy gest na wagę złota. Nie wszyscy potrafią zapełnić sobie czas bez ruszających się obrazów. Główny dostawca włoskiej TV satelitarnej dał darmowy dostęp do swoich kanałów na dwa miesiące.
W necie pojawiają się sposoby na spędzanie czasu, którego nadmiar w domowym azylu może być dla ludzi destrukcyjny. Biblioteki szybko ruszyły z kampanią e-wypożyczalni. Spotykam strony na których pokazuje się muzea, które można zwiedzać wirtualnie.
Rodziny uczą się na nowo długiego wzajemnego przebywania.
Śmiałyśmy się dzisiaj z Asią, że być może za 9 miesięcy zanotujemy w końcu dodatni przyrost naturalny we Włoszech.
Sama prosiłam już moją rodzinę, przyjaciół i znajomych w Polsce, by się organizowali. Żeby już zdążali myślowo do kwarantanny, albo i nawet osobowo. Im wcześniej, tym lepiej.
Jeśli Wam to zalecą, to zróbcie. Nie omijajcie zarządzeń. Dmuchajcie na zimne!
Krzysztof na początku myślał, że pomoże zagęszczenie Mszy, żeby "rozgęścić" wiernych. Jeśli jednak mają zostać w domu, to niech zostaną. Mówię to ja, która codziennie chodzi na Msze. My już od kilku dni nadajemy Msze w streamingu. Trudno!
Nie wyjeżdżajcie teraz zagranicę!
Znajoma z Tobbiany właśnie z wielkimi problemami wraca do Włoch z Maroko, przez Monachium do Bolonii, a auto zostawiła w Pizie. A i tak udało się to z wielkim trudem.
Cieszę się, że mam internet, że jestem w stałym kontakcie z Rodziną i przyjaciółmi.
Odwołałam zajęcia w prowadzonej przeze mnie dwa razy w tygodniu pracowni dla kobiet, zapewne nie uda nam się przygotować świątecznego kiermaszu. Zapewne nie dam rady wysłać kartek świątecznych.
Może w tym roku niektórzy z Was nie wrócą do Toskanii, może ja nie pojadę do Polski, ale mam nadzieję, że potem, przy dobrym kieliszku wina, będziemy wspólnie lizać rany.
Wykorzystuję czas na nadrabianie domowych i ogrodniczych zaległości, na malowanie.
Napisałam Wam, jak to wygląda u mnie. Nie wiem, czy tak jest i u innych osób.
Ja jestem spokojna, liczę na to, że nikt mnie dotąd nie zdążył zarazić.
A wiosna nic sobie nie robi z pandemii.
Jest wcześniejsza,  jakby na pocieszenie wdziera się już zewsząd, łącznie z kwitnącymi drzewami, truskawkami, i innymi pachnącymi cudami.



Ah! Zapomniałabym napisać: prawdziwymi bohaterami tej opowieści są lekarze, pielęgniarki i służby porządkowe.

niedziela, 8 marca 2020

W POTRZEBIE

Nie chcę rozpisywać się nad koronawirusem, od tego są specjaliści. Co raz bliżej nas tworzone są czerwone strefy, te najbardziej restrykcyjne. W Toskanii na razie wprowadzono pewne obostrzenia, zamknięto szkoły i uczelnie (to w całych Włoszech). Od dzisiaj zamknięte są też wszelkie placówki kulturalne.
A co do kościołów, to biskupi zakazali, między innymi, kolędy (przypominam, tutaj tradycyjnie związanej z Wielkim Postem). Brakuje bardzo postawy religijnej, czyli zaleceń pozytywnych, co można zrobić. A przecież można chociażby zwrócić się do patrona od chorób zakaźnych, powodujących epidemię.
Proboszcz znalazł Nowennę do św. Rocha i od dzisiaj modlimy się do niego o opiekę nad Tobbianą.

Modlimy się przed obrazem, który powstał w ciągu półtora dnia (od pomysłu do realizacji). Czas i malunek o wymiarach 100x70 poniekąd wymusiły na mnie uproszczony styl.



Dlaczego św. Roch?
Urodził się w Montpelier (ok. 1350 roku) ze znamieniem w postaci czerwonego krzyżyka na klatce piersiowej, stąd jego imię ma pochodzić od słowa rubeus = czerwony. Gdy udał się z pielgrzymką do Rzymu, wokół szalała dżuma, przechodząc przez zarażone tereny uzdrawiał ludzi znakiem krzyża. Dotarł do Rzymu, a w drodze powrotnej, w okolicach Piacenzy, i jego sięgnęła zaraza. Nie chcąc nikogo narażać na chorobę, schował się w grocie nieopodal pewnego majątku. Pies właściciela odkrył go i przynosił mu codziennie kawałek chleba. Szlachcic poszedł kiedyś z ciekawości za swoim pupilem, zajął się kuracją świętego, przy okazji zmieniając własne życie. Uzdrowiony Roch dotarł do rodzinnego miasta. Niestety, nierozpoznany przez nikogo, został oskarżony o włóczęgostwo, zamknięty w więzieniu, gdzie po 5 dniach zmarł.
Świętego Rocha poznacie łatwo na obrazach po wielu atrybutach: jako młodzieńca, w szerokim kapeluszu i z kosturem wędrownika, z muszlą św. Jakuba (charakterystyczną dla pielgrzymujących), z otwartą raną na udzie (dokładnie to powinien być guz dymieniczy), no i w towarzystwie psa z kawałkiem chleba. Innymi znakami charakterystycznymi patrona zarażonych jest krótka pelerynka, która wzięła swoją nazwę od świętego (sanrocchino), czy tabliczka z zapisaną modlitwą.

niedziela, 1 marca 2020

ZAŁĄCZNIKI

Wyprawa do katedralnego muzeum w Pizie miała, oczywiście, swoją kontynuację.




Oczywiście, bo przecież zawsze to miło przejść się po mieście, zwalczając stereotyp, że jeśli Piza, to tylko Krzywa Wieża, oczywiście, bo była pora obiadowa i trzeba było znaleźć jakiś lokal na posiłek. Pewnym krokiem prowadziłam do wypatrzonej kiedyś osterii, ale była nieczynna poza sezonem. No to gdzie by tu ...? Idziemy, idziemy, aż w końcu trafiamy w dziesiątkę. Znaleźliśmy miejsce, gdzie stołują się głównie studenci (zawyżaliśmy średnią wiekową). Szybka (co istotne, bo klientów mnóstwo), przesympatyczna obsługa w wykonaniu panów niebędących na pewno studentami, menu świeżutko wypisane kredą na czarnych tablicach dostarczanych do stolika, smaczne, domowe jedzenie i absolutny hit w postaci pomarańczowego tiramisu. Cena za wszystko szalenie niska. Z czystego serca polecam Trattorię da Stelio, dodam, że moją rówieśniczkę, co wzbudza we mnie tylko dodatkowy sentyment


A potem ruszyliśmy dalej, w kierunku Livorno na wystawę poświęconą Modiglianiemu.

Z chęcią wróciłam do nazwisk, które nieodłącznie kojarzą mi się z przygotowaniami do egzaminów na studia. Wystawa ciekawa, ale użycie nazwiska artysty było na wyrost, jako i cena za tę przyjemność - 15€ za 9 obrazów i kilkanaście rysunków zdominowanych przez dużo większą resztę ekspozycji, poświęconą środowisku malarza, który urodził się właśnie w Livorno.









Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nadal zachwyca mnie twórczość Amadeo, te za długie szyje, oczy, albo nawet ich brak, które nadają interesujący wyraz portretom, nieuchwytny klimat tajemnicy.









Moim numerem uno został portret żony Modiglianiego, tak mi się spodobał, że nie mogłam się opanować i kupiłam sobie zeszycik z jego reprodukcją na okładce.


Już mi służy do zapisków i szkiców związanych z realizacją jednego z projektów malarskich.

Ciągle jeszcze nie mogę się przekonać do samego miasta, ale bardzo lubię jedną jego część - Taras Mascagni - fotogeniczny sam w sobie, zawsze jest też doskonałym tłem dla ludzkich zachowań, które w nieskończoność lubię podglądać.










A kto lubi oglądać więcej zdjęć, niech czuje się zaproszony do kliknięcia na link: