Zanim jednak to nastąpi, trzeba zarobić na wystrój i inne potrzeby parafii. Tym celom służy kiermasz.
Dzięki grupie kobiet, uczestniczących w moich zajęciach, mogliśmy zaproponować nie tylko kupione na giełdzie gwiazdy betlejemskie (co było tu w zwyczaju), nie tylko klasyczne stroiki, ale i niepowtarzalne produkty.
Najpierw uczyły się wykonywania poszczególnych typów świec, które zabierały do domu, potem przyszła kolej na potrzeby parafialne.
W tym roku absolutnym przebojem były parafinowe latarenki (można zapalać w nich tealighty albo elektryczne lampki)
Wyprodukowałyśmy ich stanowczo za mało, więc zebrałyśmy zamówienia, a tu jeszcze dodatkowo dostałyśmy propozycję, by za darmo wystawić się w Montale (siedzibie gminy). Cały tydzień między 8 a 15 grudnia zszedł nam na szalonej produkcji. Spędzałam po 10 godzin dziennie na wycinaniu i klejeniu tafli, a inne panie robiły wykończenia.
W ofercie miałyśmy też świece do kandelabrów, a nawet świece naśladujące muffiny.
Wiele osób mnie ostrzegało, że "ci z Montale są dziwni". Nie powinnam być zaskoczona, że sprzedałyśmy niewiele, że usłyszałam przechodzące panie mówiące z wyraźną intencją "one są z Tobbiany". Tak to poznałam na własnej skórze, czym jest "campanilismo" (poczucie przynależności do swojej miejscowości, parafii, tłumaczone też jako zaściankowość).
Nieskromnie powiem, że nasze stoisko mocno wyróżniało się na plus.
Dobrze się jednak złożyło, że nam zostało wiele domków. Ostatnie sprzedałam w Dzień Bożego Narodzenia, zdejmując je z okiennej dekoracji w domu.
Po tak intensywnym tygodniu przeszłam swoisty kryzys zdrowotny, lekko skręciłam nogę, strzyknęło mnie w plecach, podziębiłam gardło, sala naszej pracowni jest nieogrzewana, a akurat pech chciał, że były przymrozki i nie pomagała nędzna farelka z gorącą herbatą owocową.
I tak oto byłam gotowa do boju o wystrój kościoła.
Na szczęście, przygotowania zaczęłyśmy już dużo wcześniej, zadania były rozdysponowane, więc mogłam nawet jeden dzień pozwolić sobie na lekkie zwolnienie prędkości.
Jeśli chodzi o dom, to tyle się działo, że jeśli kiedykolwiek wcześniej pisałam, że nie wiem, jak podołałam wszystkiemu, to w ogóle nie powinnam o tym wspominać, to była fraszka w porównaniu z tegorocznymi przygotowaniami. Teraz to dopiero odczułam, czym jest zmęczenie, działanie, jak w amoku, mięśnie rozróżnialne każdy z osobna, drżące i łomoczące o wypoczynek. Poproszę Was jednak o poczekanie na relację z domu, po prostu nie mogę na razie nic napisać, co wyjaśnię w artykule o domu.
Kościół przystroiliśmy w sposób już przeze mnie wypróbowany na starej parafii, tutaj udoskonalony i możliwy do przeprowadzenia dzięki mojej grupie artystycznej oraz panom pomagającym całość montować. Sam montaż odbywał się 23 grudnia między 21:00 a 23:30, a panie z zachwytem i zatrwożeniem patrzyły na księdza skaczącego po ławkach, wołały: "Don (don to jedno z określeń księdza), proszę uważać, kto jutro odprawi nam Mszę?!".
Do tego dołożyłam, niecodzienny dla ludzi, owocowy wystrój dla Dzieciątka Jezus - wskazując, że jest on Owocem Życia. Owoce dostarczone za darmo przez jedną panią. Kwiatowo postawiłam na białe gwiazdy betlejemskie i orchidee.
Reakcje?
Słyszeliście kiedyś oklaski w kościele w podziękowaniu za dekorację? Ja, ze ściśniętym gardłem i załzawionymi oczami, to usłyszałam. Oczywiście, prosiłam, żeby Krzysztof nie dziękował mi osobiście, bo idea ideą, ale bez wielkiego zaangażowania parafianek nic by z tego nie wyszło.
Ludzie mówili, że tak pięknie przystrojonego kościoła nie widzieli w swoim życiu, że jest piękniej niż w pistojskiej katedrze. Wchodzili, podnosili głowy i zamierali z otwartymi ustami.
A szli przez dosyć skromny wystrój na zewnątrz:
się i ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem mówił, że trzeba im było takiego proboszcza i mnie.
A jeśli już słodzę sobie tak otwarcie przed Wami, to wkleję i filmik, w którym Cosetta wychwala Polskę, Polaków i mnie, czyli Margheritę.
Gdy tak rozważam o wszystkim, co się tu działo przed Świętami i podczas nich, o zupełnie nowych relacjach, o wielkim entuzjazmie, myślę o włoskiej wersji tłumaczenia "krainy czarów": kraina cudowności - il paese delle meraviglie, czyli Tobbiana na końcu świata.