Oj, zaszalałam w czwartek.
"Przyjaciele Uffizi" przysłali zaproszenie na otwarcie dziesiątej już corocznej wystawy "I mai visti" (Nigdy niewidziane). Pisałam już o idei, jaka przyświecała twórcom. Przypomnę ją jednak króciutko: Pokazać szerszej publiczności te fragmenty zbiorów Uffizi, które na co dzień nie są dostępne dla publiczności. Tym razem tematem przewodnim był kobiecy autoportret. Kilka wystaw wcześniejszych już widziałam, ale na wernisaż, jak dotąd, nie trafiłam. Trudny to czas, wyrwać się z domu przed Świętami.
A co tam! Pierniki nie zając, nie uciekną. A że Krzysztof był zajęty, to zaprosiłam na wspólne sycenie się sztuką Kasię z Fucecchio.
Miałyśmy się spotkać na stacji we Florencji.
Weszłam na pistojski dworzec i oczy przecieram, wszystko ma jakieś ogromne opóźnienia, a jedyny pociąg, którym zamierzałam jechać, akurat nie. Świetnie! Idę kupować bilet i pytam się kasjera, o co chodzi z tymi opóźnieniami i słyszę zatrważające słowo: "sciopero". Wystrzegajcie się go jak ognia, bo to strajk. Tak łatwo nie polegnę. Mój pociąg ma jechać. Ale jak wrócę? Koniec strajku zaplanowano na 21.00.
A wernisaż miał mieć początek o 18.00.
Hmm! Eeee, co mi tam - jadę!
Kasia niestety nie. Z San Miniato nic nie jechało do Florencji.
No to sobie sama połażę, pooglądam wystawy, dekoracje świąteczne, ponapawam z lekka mroźną Florencją.
Ponieważ w pociągu zmarzłam (jakoś klima latem lepiej chodzi, niż ogrzewanie zimą), to zaczęłam od gorącej herbaty. Zajrzałam na plac przed Kościołem Santa Maria Novella. Na bocznym dziedzińcu świątyni przykucnęła i ciepłym światłem grzeje szopka.
Chłodniejsze od niej w odcieniu, ale za to obficie, lampki oblepiły dużą choinkę w rogu Piazza di Santa Maria Novella.
Bardzo lubię porozciągane ponad ulicami świetlne dekoracje. Ja to jestem taka świąteczna sroczka - lubię, gdy lśni, miga, mruga, błyszczy, skrzy i jaśnieje.
Nie będę bawić się w chronologię spaceru, gdyż część jego odbyłam przed wernisażem, a część po. Pokażę więc moje oglądactwo wystawowe, tylko jedną perełkę zostawię na koniec.
Na Piazza Signoria zaskakująco pusto, i nie myślę o braku turystów, ale ozdób. gdyby nie kawiarniane ogródki nic by nie lśniło a cienie rzeźb totalnie by się rozpanoszyły na ścianach. Moją uwagę przykuły drobiazgi przykute lekkim mrozem do Fontanny Neptuna, sople! Co za widok!
Nie dziwi brak klientów w lodziarni.
W końcu przyszedł czas inauguracji. Wcale nie w miejscu wystawy, tylko w bibliotece Uffizi. Hurra!
Bardzo lubię poznawać nowe miejsca. A już biblioteki są taką przestrzenią z pogranicza bajki i snu. Kryją tyle myśli, tyle słów, tyle ciszy. Zabierają powszedniość, nie lubią pośpiechu. Ta nowo poznana tylko spotęgowała we nie te odczucia. I nie pokonał ich nawet gwar kilkuset osób, które tak licznie, ku zaskoczeniu organizatorów, przybyły na otwarcie wystawy.
Mieszkam w wiejskiej parafii, więc na co dzień nie mam do czynienia z tyloma inteligentniej wyglądającymi osobami. Nie, żebym gardziła moimi sąsiadami, o nie! To poczciwi i dobrzy ludzie. Ale nie ciągnie ich ku sztuce, książkom itp. A tu nagle towarzystwo strojne, eleganckie, i jakoś im bystrzej z oczu patrzyło. No i na co mam patrzeć? Na bibliotekę? Na ludzi?
Po kilku wypowiedziach prezes "Amici degli Uffizi", sponsora, kuratora wystawy, po wręczeniu medali niektórym artystkom, które ofiarowały muzeum swoje autoportrety, zaproszono nas na poczęstunek, albo do obejrzenia wystawy. Proszono o rozdzielenie się na dwie grupy, bo miejsce ekspozycji nie mogło przyjąć wszystkich od razu. Gdy wyszłam z biblioteki zobaczyłam tak wielką kolejkę do sztuki, że wybrałam tę sztukę bliższą żołądka. A sztuka i tu była. Spodziewalibyście się wina i paluszków? Chipsów? Krakersów?
Sprawna obsługa pozwalała na spożycie pełnej kolacji, wszelkiej maści przystawek, ciepłych dań, słodyczy. Zazwyczaj nie jadam posiłku o tej porze, ale zziębnięta stanęłam w kolejce do gorącego risotto z serami. Pozwoliłam też sobie na plaster ananasa i pomarańczy z migdałami i kandyzowanymi skórkami. Na inne pyszności z żalem patrzyłam. Na szczęście szybko go ukoiłam, bo oczom własnym nie dowierzałam.
Gdzie ja jestem?
Posiłek uszykowano w pozostałościach kościoła San Pier Scheraggio wchłoniętych przez budynek Uffizi! W końcu rozumiem, co oznacza, na zewnątrz, od strony Palazzo Vecchio, kolumna w ścianie i łuki..
Znajdowałam się w odrestaurowanych pozostałościach nawy środkowej, a to co stanowiło jej lewą nawę obecnie jest częścią Via Ninna.
Co to za kościół? Czemu tak niewiele z niego pozostało?
Była to ważna XI wieczna świątynia jednej z sześciu dzielnic średniowiecznej Florencji (niektóre miasta średniowieczne dzielono na sześć części - sestiere), zbudowana jeszcze nawet przed powstaniem Palazzo Vecchio, więc pełniła też funkcję miejsca zebrań Rady Miasta.
Uległa destrukcji niezbyt samoczynnie, najpierw w celu poszerzenia Via della Ninna a potem za przyczyną Vasariego i zbudowanych w XVI wieku "Biur". Nazwa kościoła pochodziła od nazwy fosy płynącej u jego boku.
W środku obecnie można obejrzeć freski Andrea del Castagno, czy "Zwiastowanie" Botticellego. Trudno było się temu przyjrzeć ponad głowami zajadających gości wernisażu.
Kalorie dostarczone przez risotto przeznaczyłam na oczekiwanie przed wejściem na wystawę, która zawsze jest przygotowana w pomieszczeniach byłej poczty królewskiej. Trochę się naczekałam, bo wszak to zawartość ekspozycji była bohaterem tego wyjazdu do Florencji. Muszę jeszcze wrócić i przyjrzeć się dokładniej wystawie, może nawet skorzystam z wizyty z przewodnikiem oferowanej w styczniu przez "Przyjaciół". Tak na szybko więc pokazuję zdjęcia z wystawy, potem już na pewno będzie zakaz ich robienia. W czwartek jakoś nikt nas nie pilnował.
Na razie mam takie spostrzeżenie, że panie z XVI czy XVII wieku były okrutnie szczere wobec samych siebie. Potem już trudniej było im pokazać mankamenty swojej urody. Malarstwo było dla nich tak ważnym, że rzadko spotyka się tam inny atrybut niż sztalugi, pędzle i paleta. Nie będę się na razie więcej rozpisywać. Kto chce zobaczyć choć część wystawy obejmującej autoportret od XVI wieku po współczesność, odsyłam na
stronę ekspozycji.
Wystawa czynna jest do 30 stycznia, wstęp bezpłatny.
Ja tymczasem wolno idę w kierunku dworca kolejowego z nadzieją powrotu do domu.
Obiecałam małą perełkę na koniec, choć taka mała ona nie była, bo to aniołek słusznej wielkości, którego obraz rzucono na mury Kościoła Świętego Wawrzyńca. Ciekawe, nad czym się tak zastanawia? Jak myślicie?
Niestety nie miałam z powrotem takiego szczęścia, jak w drodze do Florencji. Musiałam cierpliwie, drżąc z zimna, poczekać na zakończenie strajku. I w tym wyziębieniu kryło się drugie, oprócz strajku, ryzyko. Byłam świeżo po zapaleniu oskrzeli, zresztą nabytym na własne życzenie i z własnej głupoty. Tym razem chyba aniołek z San Lorenzo zabawił się w mojego Anioła Stróża i mimo, że z powątpiewaniem patrzył na mnie spacerującą po Florencji, pomógł obronić się przed chorobą.