piątek, 30 listopada 2012

DO BOJU!

Chciałam z całego serca podziękować za Wasze głosy.



I od razu prosić o jeszcze. Od 1 grudnia, przez 24 dni odbędzie się głosowanie pomiędzy 24 osobami zakwalifikowanymi z wszystkich trzech tur. Każdego dnia odpadnie osoba z najmniejszą liczbą głosów. Nie liczę raczej na wygraną, ale nie dajcie mi wylecieć w pierwsze dni :) Ładnie proszę :)

Czyli do wszystkich FB - klikamy na zdjęcie i  .... wiadomo :)

czwartek, 29 listopada 2012

DROBINKI Z PRATO

W oczekiwaniu na wykład rozejrzałam się po Piazza Duomo w Prato. Jedno zdjęcie zrobiłam po drodze ze stacji. Dobrze, że pomyślałam o tym w stronę "do", bo ...
Na wykład mogę zaprosić osobę towarzyszącą. Tym razem była to Ania Młotkowska (przewodniczka z Florencji), a dzięki uprzejmości Luki Vivony i mąż Ani wysłuchał propozycji Arte Grand Tour.
Po wyjściu z katedry zaczęłam zbierać się w kierunku dworca Prato Centrale, na co Ania ze zdziwieniem zareagowała: Dlaczego tam?  Okazało się, że na końcu uliczki biegnącej od placu jest inna stacja Prato Porta al Serraglio, tylko dwie minutki, zamiast prawie 20 minut marszu :)
Ad rem!
Nie chciałam tym razem robić kolaży, ale też nie byłabym w stanie zdecydować się na jedną fotografię.
Dzisiaj zapraszam na drobinki z Prato:










środa, 28 listopada 2012

GIOTTO I CO DALEJ?

17 listopada pojechałam do Duomo w Prato na wykład w ramach Arte Grand Tour.
Zaproszono uczestników do bliższego zapoznania się z freskami w katedrze, ale wcale nie tymi najsłynniejszymi, autorstwa Filipo Lippiego, które obejrzałam kilka lat temu (wpis tutaj).
Gratka to niebywała, bo mieliśmy okazję wejść za renesansową kratę grodzącą kaplicę Sacro Cingolo (albo Sacra Cintola).
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/47/Prato%2C_duomo_cappella_del_sacro_cingolo.JPG
We wskazanym wpisie wspomniałam o relikwii, teraz zapoznamy się z nią bliżej, poprzez historię namalowaną na ścianach kaplicy.
Zanim wejdziemy do środka, chciałam wam jeszcze opowiedzieć o innym sposobie tworzenia fresku. Kiedyś już pisałam na blogu o kładzeniu perforowanych kartonów i robieniu przepróchy z pyłu węglowego, by w ten sposób nanieść kontury i ułatwić artyście kompozycję. Tak tworzono freski mniej więcej od początków XVI wieku. Wcześniej korzystano z czerwono-brązowej ziemi pochodzącej z miejscowości Sinope, obecnie na terenie Turcji. Na kamiennych, lub ceglanych, murach przygotowywano tynk, potem malowano kontury czerwonym barwnikiem otrzymanym z glinki z Sinope, następnie powoli w ramach jednej płaszczyzny, ograniczonej konturem kładziono jeszcze bardziej gładki tynk, na który nanoszono barwne farby przygotowywanymi na bazie żółtka, czyli temperami (na świeżo - al fresco). Farby wynikiem karbonizacji wiązały się trwale z podłożem. Tylko niuanse, muśnięcia wykonywano na koniec "na sucho" (al secco). Dniówki (giornaty) były mniej widoczne, bo pokrywały się z konturami. Ostatecznie czerwone linie (synopie) zostawały całkowicie zakryte. W latach pięćdziesiątych XX wieku zapanowała istna moda na zdejmowanie fresków w celu odsłonięcia synopii, czyli właśnie owego wstępnego szkicu. Chyba najsłynniejsze synopie znajdują się w Pizie. Poświęcono im osobne muzeum.
Czemu o tym wspominam? Bo dobrze jest wiedzieć oglądając freski, że stoi za nimi cały warsztat ludzi: tynkarze, uczniowie przygotowujący farby itd. Dobrze choć trochę wyobrazić sobie, że ten bardzo trwały rodzaj malarstwa, to niezywkle żmudny proces. A poza tym, jeśli kiedykolwiek sami spotkacie częściowo odsłonięty fresk, lub dwie jego wersje - czerwoną, linearną oraz barwną, możecie pochwalić się wtedy znajomością datacji, że tego typu dzieło powstało przed XVI wiekiem.
I właśnie o takim malarstwie będzie ten artykuł. Zobaczymy, jak malował Agnolo Gaddi (koniec XIV wieku), syn Taddeo - ucznia Giotta (początek XIV wieku).
Aby wiedzieć, co znaczy malować po Giotto, muszę jeszcze w kilku słowach opisać znaczenie tego ostatniego w historii malarstwa.
W czasie przed Giottem na zachodnie malarstwo europejskie wielkie wpływy miała sztuka bizantyjska, zwana inaczej manierą grecką. Postaci nie były traktowane realistycznie, lecz symbolicznie. Dlatego tak duże podobieństwo wizerunków Chrystusa, czy Madonny, do siebie. Nie był najbardziej istotny artyzm twórcy, jego możliwości kreatywne, lecz możliwość odtworzenia modelu zgodnego z wiarą. Paweł Fłorieński mówił o ikonie, że jest rezultatem doświadczenia duchowego. Nie chodziło i dotąd nie chodzi w prawdziwej ikonie o zwyczajne kopiowanie. Służyła i służy wyrażeniu świata duchowego, Boskiego. Bez postępów duchowych nie można malować, a raczej pisać, ikon. Echa takiego podejścia znajdziemy i w sztuce gotyku.
W pewnym momencie, na terenie Italii, pod koniec XIII wieku wraca się do afirmacji postaci ludzkiej, według zasad klasycznych. Historia sztuki właśnie Giotto przypisuje poczatek tego nurtu w sztuce zachodniej, naturalizmu, który kończy się na początku XX wieku.  Nie znaczy to, że Giotto był jedynym takim artystą, działał wszak w świecie, w którym akurat pojawiła się potrzebna ku temu wrażliwość. Ruch ku naturalizmowi wywodzi się z Rzymu. Między innymi wspomina się Pietro Cavalliniego, którego nie zdołałam zobaczyć podczas ostatniej wyprawy do Wiecznego Miasta. Szkoła rzymska, niestety, podupada wraz z wyjazdem papieży do Awinionu. Tu wchodzi na arenę Cimabue, a zaraz po nim Giotto, czyli artyści toskańscy.
Maniera zwana "giottesca" trwa w malarstwie niemal 200 lat. Ślady uczniów tego niezwykłego artysty pozostały w Umbrii, Padwie, Rimini. Jednym z nich był Taddeo Gaddi, a po nim jego syn Agnolo.
Vasari mówi, że malarstwo najpierw mówiło po grecku, 
od Giotta zaczęło używać łaciny.
Giotto sprowadził treść swych dzieł do natury ziemskiej, ludzkiej. Wcześniej niebo było barwy złotej, by wyrazić jego metafizyczną naturę, on namalował je takim, jakim je widzimy - błękitnym. Pojawiają się uczucia ludzkie, emocje wyrażone grymasem twarzy, układem ciała.
Dlaczego tak się dzieje? Zawsze trzeba poszukać tłumaczenia w historii, tu w historii religii. Zwrócenie uwagi na "pierwiastek ludzki" rodzi się w zakonie dominikańskim, który miał za zadanie zwalczać herezję. Głównie chodzi o herezję Katarów uznających ciało za siedlisko zła, co pociągało za sobą odrzucenie człowieczeństwa Chrystusa. Dlatego na dominikańskich malowanych krzyżach pojawia się zmarły Chrystus, cierpiący, odarty z szat Arcykapłan.
Giotto wypełnia tę myśl, wprowadza życie codzienne do swoich dzieł, odciskając swój rys na całej sztuce Zachodu.
Nawet główny wykładowca - Luca Vivona - po wejściu do kaplicy choć na chwilę zamiera, brakuje mu słów, mimo tego, że zna  przecież to, co w niej się znajduje.
A co się w niej znajduje?
Dwa cykle związane z relikwią. Pierwszy dotyczy osoby, po której został ten czczony materialny ślad, czyli pas ze stroju Maryi. Drugi cykl opowiada o samej historii Świętego Pasa (jak tłumaczy się Sacra Cintola).
Znajdujemy się przed przedstawieniami malarskimi o wyraźnej mieszance stylu gotyku międzynarodowego oraz właśnie tego, co wprowadził Giotto.
W czym rozpoznajemy malarstwo gotyckie? Na ścianach zapełnionych gotyckim malarstwem widać pełno postaci. Układ ich ciał przypomina płomień, stąd często spotykane określenie dla tego dworskiego stylu - gotyk płomienny. Tkaniny spływają wręcz z ludzkich sylwetek i misternie układają się w dekoracyjne fałdy. Przedstawiana na freskach architektura jest absolutnie nieporporcjonalna, zazwyczaj porównywalna z wysokością namalowanego człowieka.
Przydałoby się jeszcze zacytować "Złotą Legendę" Jakuba de Voragine i apokryf zwany Protoewangelią św. Jakuba (opisujący właśnie narodziny i życie Maryi, po Rzeź Niewiniątek). Wystarczy tylko wspomnieć, że są to główne dwa źrodła, z których korzystał Agnolo Gaddi, zresztą nie tylko on, ale wielu, wielu artystów tamtych czasów.
Tak przygotowani możemy zacząć obserwować scena po scenie.
1. Wypędzenie Joachima. Przyszły ojciec Madonny chciał ofiarować jagnię w świątyni, ale arcykapłan odmawia mu tego rytu, ponieważ Joachim nie miał syna. Uchodzi na łąki do swoich owiec, tam zjawia mu się anioł i zapowiada narodziny córki.
Pewien zwyczajny niby element mówi o inspiracji Giottem. To drapiący się pies.
2. Zaślubiny Joachima z Anną pod Złotą Bramą. Za Anną idą dworki, a za Joachimem służący wieśniak. W tle anioł, który najpierw ukazał się Joachimowu, zwiastuje św. Annie narodzenie córki. Wśród symbolicznej archtektury widać bardzo rzymski element - Zamek Anioła, świadectwo pobytu Gaddiego w Rzymie, a także odczytywania wiecznego Miasta jako Nowej Jerozolimy.
3. Narodziny Maryi z interesującymi scenami pobocznymi. Obecność służby świadczy o traktowaniu Maryi jako osoby pochodzącej ze szlachetnego rodu.
4. Prezentacja Maryi w świątyni. Anna obiecuje Bogu, że jeśli urodzi dziecko, przekaże je na służbę w świątyni. Scena na pierwszy rzut oka wydaje się być gotycka w charakterze, ale ze schematu wyrywa się główna Bohaterka oraz Jej matka. Niczym w kadrze filmowym, Maryja ( z Biblią w rękach) niepewnie ogląda się na rodziców, a Anna gestem rąk zachęca ją: "Idź, idź, nie bój się". Pamiętacie niezwykły fresk z Rzymu z gestem przytknięia dłoni do głowy Maryi? Nie minęło wiele czasu, a ja znowu trafiam na matczyny gest św. Anny.
5. Zwiastowanie. Znowu Biblia, którą czyta Madonna.  Tym razem przestrzeń pusta, niemal ascetyczna., przez to bardziej naturalna.
6. Zaślubiny Józefa z Maryją. Arcykapłan z Boskiego objawienia zaprasza dwunastu pretendentów do ręki Maryi. Wybrany miał być ten, którego kij pasterski, dostarczony do świątyni, zakwitnie. Józef nie chciał brać w tym udziału, bo uważał się za zbyt starego. Jednak to właśnie jego kij pokrywa się kwieciem.
Dlatego pozostali łamią swoje laski pasterskie. Nawet w najsłynniejszej Raffaelowskiej scenie zaślubin spotykamy ten charakterystyczny gest pasterzy.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/06/Raffaello_-_Spozalizio_-_Web_Gallery_of_Art.jpg
Zastanawiający jest ten człowiek z drzewem na ramieniu.
Nie odczytano znaczenia tej postaci. Ja na swój użytek wymyśliłam małe oszustwo matrymonialne, do którego, oczywiście, nie doszło. ten człowiek chciał dostarczyć nie tyle kwitnący kij, co całe drzewo. Przeoczył fakt, że cudowne pokrycie kwiatami miało nastąpić w świątyni. Jak Wam się podoba moja interpretacja?
Przestrzeń sceny jest absolutnie gotycka, zapełniona całkowicie tłumem ludzi, ale trafia się tu coś bardziej nowoczesnego - portrety (jeszcze w profilu). Niektóre twarze nie są potraktowane symboliczne, mają tak zindywidualizowane rysy, że współcześni musieli w nich rozpoznawać znajomych.
7. Boże Narodzenie z cudowną symultanicznością scen.
Tu szopka, tam Anioły "na wysokości" i jeszcze pasterze dowiadują się o nadzwyczajnym narodzeniu. Anioł powiadamiający pasterzy trzyma w rękach podobną roślinę do nieodczytanego drzewka z zaślubin.
Może to jest symbol Chrystusa? Pojawienia się Kogoś ważnego?
Madonna namalowana jest gotycko. Twarz nie ma charakteru portretu, jej szaty układają się w ozdobny sposób i jest nieproporcjonalnie duża względem innych sylwetek, bo jest tu najważniejszą osobą. Giottowskie są skały, gest drapania się wchodzącego pasterza (za plecami siedzącego Józefa).
8. Teraz powinno nastąpić omówienie ostatnich scen z życia Maryi - Zaśnięcia i Wniebowzięcia. Ale część fresku została bezpowrotnie zniszczona, bo centralnie wykuto w ścianie niszę, w którą wstawiono rodzaj mebla w celu przechowania relikwiarza. 
Stało się to przyczynkiem do dygresyjnej dyskusji na temat takiego traktowania dawnych dzieł. Zagdzam się z prowadzącym, który spokojnie ludziom wyjaśnił, że obecnie historia sztuki poniekąd pilnuje przedmiotu swoich badań. Kiedyś jednak dawne obrazy, rzeźby traktowano jako niemodne, mniej godne zachowania, nie było wrażliwości każącej zachować coś, co wyszło z mody. Nikt nie zabiegał o nadanie im wartości. Za skandal za to można uznać, że zupełnie nam współcześnie robi się dziury we fresku Vasariego, by szukać śladów Leonarda da Vinci (w Palazzo Vecchio). Luca Vivona słusznie zauważył, że czasy i gusty się zmieniają, za dwieście lat historia sztuki może wyżej oceniać Vasariego i wtedy ludzie będą oburzeni, że dla mniej uznanego Leonardo, ktoś naruszył inne dzieło. Co ciekawe, nic dotąd nie znaleziono i prace wstrzymano.
Ja to sobie jeszcze myślę tak, że znając stosunek Vasariego do Leonardo, raczej by się nie poważył na zamalowanie mistrza. Chyba, że był strasznym bucem?
Już po serii ze scenami z życia Maryi można orzec, że Agnolo Gaddi wielkim nowatorem nie był. Trzymał się, ale w jakże piękny sposób, wypróbowanych środków wyrazu.
Już teraz lepiej przygotowani możemy obejrzeć drugi cykl, o tym skąd w Prato taka niezwykła relikwia.
1.Tomasz Apostoł przekazuje Święty Pas jakiemuś kapłanowi.
Św. Tomasz jest jedyną postacią, która wiąże dwa cykle ze sobą. W ostatniej zniszczonej scenie z poprzedniego cyklu widać Madonnę, która przekazuje ewangelicznemu niedowiarkowi materialny ślad swojego istnienia, bo, według legendy, nie był obecny przy Wniebowzięciu.
Kapłan potem uczestniczy w zaślubinach kupca Michele Dagomari z kobietą o imieniu Maria i daruje im w prezencie Sacra Cintola. W ten przedziwny sposób przeskakujemy kilkanaście wieków, aż do XII.
2. Młodzi wsiadają na łódź, która płynie po morzu pełnym nierealnych ryb.
3. Docierają do Prato, z budynkami po gotycku symbolicznymi, ale z rozpoznawalnymi nawet dzisiaj strukturami architektonicznymi, jak most na rzece Bisenzio, Palazzo Pretorio, czy dzwonnica (wtedy nie katedralna tylko pievanijna).
4. Według legendy Michele zawsze śpi z głową na relikwiarzu, bo tak się boi o losy Sacra Cintola. Podczas snu anioły podnosiły go lekko do góry. Niestety, nie mam tej sceny na zdjęciu. O samych zdjęciach jeszcze wspomnę.
5. Michele na łożu śmierci ofiaruje relikwię kapłanowi, który w uroczystej procesji przenosi ją z domu kupca do świątyni.

Podsumowując: Artyści po Giotto mieli problem z nowatorskim podejściem do malarstwa. Agnolo Gaddi nie wniósł nic nowego, nie ujmując faktu, że był świetny technicznie, zapisał się w historii sztuki jako popularyzator stylu, a nie wynalazca. Jest malarzem, który urodził się w kręgu Giotta, którego wpływom ulega, ale nie porzuca też stylu gotyku międzynarodowego.

I to właściwie koniec na temat fresków.
Niech będą "tylko" powielaniem, spotykaniem się epok, ale z chęcią widziałabym takie na ścianach naszego kościoła.

Nie można jednak wyjść z kaplicy i nie powiedzieć nic o niezwykłej urody niewielkiej rzeźbie wieńczącej dużo późniejszy od niej ołtarz z relikwią.
To Madonna z Dzieciątkiem Giovanniego Pisano, który prawdopodobnie przybył do Prato, by udzielać rad przy budowie katedry.
Co ciekawe, figura (w płomiennym wygięciu) jest ukoronowana, a mały Jezus w zupełnie naturalnym geście dotyka korony, tak jak wspólcześnie dzieci sięgają na przykład po matczyne okulary. Jest to też poniekąd zapowiedź wydarzenia, które nastąpi po śmierci Madonny. Tutaj w niezwykły sposób obydwa punkty w historii spotykają się ze sobą, bo jeśli stanie się dokładnie na wprost ołtarza, to w jednej linii widzimy najpierw rzeźbę, a potem fresk Gaddiego zaśnięciem i wniebowzięciem zapowiadający moment koronacji. Jest tylko jeden niuans, powstanie rzeźby i fresku dzieli mniej więcej jeden wiek.

Gdy nadeszła pora na pytania, ja też takowe zadałam, ale Eleonorze Onghi (jednej z prowadzących) na ucho. Czy to byłoby brzydko z mojej strony, gdybym zrobiła zdjęcia? Wyjaśnię, że w katedrze obowiązuje zakaz fotografowania. Eleonora bystro mi odpowiedziała: Nic nam nie zakazali, więc niech Pani robi :) Dzięki temu mogłam pokazać Wam niezwykłe miejsce w katedrze z Prato. W tym pośpiechu, by wszystko sfotorafować, pominęłam scenę, gdy anioły unoszą śpiącego kupca. Same zdjęcia nie są też wybitnej jakości, ale miałam niewiele czasu i byłam bez statywu.
Zamiast kropki na końcu zdania, proponuję składankę innych detali z kaplicy:




wtorek, 27 listopada 2012

O KALENDARZU I NIE TYLKO

Kochani!
Dopytujecie się o kalendarz, co mnie bardzo cieszy. Mam dla Was dobrą wiadomość. Krzysztof zamówił w drukarni taką liczbę, że powinno wystarczyć i dla Was.
Wybrałam opcję listu poleconego, bo jeśli wysyłałam komuś w prezencie, to mogłam sobie pozwolić na zwykłą przesyłkę, ale tutaj w grę wchodzą Wasze pieniądze.
Proszę tylko o pieniądze na pokrycie kosztów wysyłki, jesli ktoś zechce coś jeszcze dorzucić dla parafii, to jego dobra wola. Ja nie zarabiam na tym kalendarzu.
Aby uniknąć prowizji wynikającej z przelewu do innego kraju, każdemu chętnemu podam numer polskiego konta Krzysztofa, na który można będzie przelać pieniądze.
Jeśli ktoś woli zapłaić w euro, na włoskie konto, będzie miał taką możliwość.
Kalendarze będę wysyłać po wpłynięciu odpowiedniej kwoty na konto. Jednego dnia w tygodniu. Chcę uniknąć zamieszkania na poczcie :)

Wysyłka polecona na terenie Unii Europejskiej - 15 euro (przy obecnym kursie walut 62 zł).
Do USA 20 euro - dolarowego konta nie ma żadne z nas, ani parafia.
Innych krajów nie sprawdzałam, do ustalenia w razie potrzeby.

Kalendarz ma wymiary 46 x 31 cm.

A teraz druga sprawa. Książka o świecach
Tutaj nie mam dobrych wiadomości. Zbyt optymistycznie podeszłam do tematu. Książka jest już gotowa od półtora roku. Przeprowadziłam batalię o jej wygląd graficzny, przegrałam. Ponieważ wolałam jej nie wydać, niż zgodzić się na propozycję graficzną wydawnictwa, po wielu miesiącach wybrałam opcję rezygnacji ze współpracy. 
Następnie kochana M. podjęła się rozmów z innym, o wiele bardziej utytułowanym wydanictwem, uzyskanie odpowiedzi trwało kilka miesięcy, w końcu przyszła negatywna.
Dziwię się mocno, bo znam rynek książek o robieniu świec i żadna nie spełnia takich kryteriów, jak moja. Czyli do robienia w domu, z własnymi pomysłami na formy, z 23 projektami krok po kroku i wieloma innymi, jako inspiracja.Wszystkie tylko z parafiny. Jako belfer pokazuję też, jak pomysł przekuwa się na konkretny projekt. 
Niestety, jestem cieniasem marketingowym i nie umiem zabiegać za bardzo o rynek. Poproszenie Was o głosy w małym konkursie, to był chyba szczyt moich możliwości. Przymierzam się znowu do puszczenia propozycji do innego wydawnictwa, poprzez zaprzyjaźnionych ludzi. Jeśli to się nie uda, przygotuję e-booka, choć zdaję sobie z tego sprawę, że obetnę wtedy dostęp do książki. Sama zresztą wolalabym mieć taką w formie papierowej.

PS. Pani Urszulo, mail z formularza otrzymałam, ale nie podała Pani w nim adresu mailowego, więc nie mogę odpisać. Jest tylko coś takiego: ulla@urszula

niedziela, 25 listopada 2012

NIEDZIELNA PROŚBA

Niedzielna, bo przy niedzieli pisana, ale dotyczy dni od dzisiaj do 30 listopada.
Zabawa to, ale i chęć wpisania się w tutejszy rynek.
Jest taki profil na FB "Hand made in Italy" i tam ogłoszono trzy tury konkursu na kreację bożonarodzeniową. Ja się zorientowałam przy drugiej turze, dlatego mogłam wysłać dwa zdjęcia. Pierwsze miało sporą liczbę głosów, ale niewystarczającą, by przejść do finału. Teraz więc chciałam zmobilizować wszystkich facebookowców i poprosić o wsparcie dla zeszłorocznego anioła.

WYSTARCZY KLIKNĄĆ NA PONIŻSZE ZDJĘCIE, A PRZEPROWADZI WAS WPROST NA STRONĘ FB, GDZIE PROSZĘ O "POLUBIENIE".


Za wszystkie oddane głosy z góry dziękuję :)

czwartek, 22 listopada 2012

SACRUM I PROFANUM cz.2

Drugą część pobytu zaczęliśmy od strawy, tej materialnej, znikającej w żołądkach. Ponieważ chcieliśmy popołudnie spędzić na Zatybrzu, tam wyszukaliśmy zalecany przez Gambero Rosso lokal.  Tylko trzeba było do niego dotrzeć.
Przepiękny, ciepły dzień aż prowokował do spaceru, powoli szliśmy w kierunku rzeki.
Nawet na tym, stosunkowo niedługim, odcinku antyk mieszał się ze współczesnością, a przecież Fora jedynie musnęliśmy pod kolumną Trajana. Zawsze mnie to fascynuje w Rzymie - totalny przekładaniec. Kolumny znikąd, współczesny rydwan-segway, fontanny i wszechobecna czerwień rzymska. No i pinie! Pysznie puszyste.
Przekraczamy Tybr budzący niepokój rwącym nurtem, niosący wszystko, co zgarnął wcześniej na zalanych terenach. Nawet gryzonia żal. Tylko jak go uratować?
Dobrze jest iść przez Ponte Garibaldi, by nasycić wzrok zielenią Isola Tiberina.
A potem wejść w malarski świat Zatybrza.
Malarski, bo właściwie, co zdjęcie, to gotowy temat na obraz. Niektóre ujęcia buntują się przeciw umieszczeniu w kolażu.











Siadamy w pełnej stolików Trattoria La Gensola.
Na szczęście klientów dużo mniej i sympatyczny kelner ma czas wdać się z nami w pogawędkę, co bardzo lubię. Gdy się dowiaduje, że mieszkamy w Pistoi, zestawia ze sobą chaotyczny Rzym i spokojną Toskanię. Obydwa określenia są jego. Ale chyba coś w tym jest. Bardzo lubię przyjeżdżać do Wiecznego Miasta, lecz mieszkać w nim bym nie chciała. Zapewne jakoś musiałabym się odnaleźć w olbrzymie, wszak dobre kilka milionów ludzi żyje w stolicy Włoch i na pewno część z nich ma się bardzo dobrze z tym faktem.
Skoro jesteśmy w trattorii, to trzeba wspomnieć o potrawach. Zamówiliśmy po jednym daniu. Moje, nic nowego - befsztyk średnio grillowany. Krzysztof natomiast zamienił się w kolekcjonera przepisów na flaki. Tym razem była to trippa alla romana, podobna do florenckiej, ale z odrobiną świeżej mięty. Ponoć rewelacyjna. Wierzę na słowo i tego zamierzam się trzymać :)
Lokal wybraliśmy nieprzypadkowo, żeby mieć blisko do jednego kościoła, niestety był jeszcze zamknięty, więc ruszyliśmy do Santa Maria in Trastevere.
Mam szczególny sentyment do tej świątyni z kilku powodów. Zobaczyłam ją podczas moich pierwszych rzymskich wakacji.  Ma niezwykłej urody XII wieczne mozaiki, na fasadzie i w prezbiterium.
Zawsze lubię też polskie akcenty spotykane podczas podróży, a Santa Maria in Trastevere jest miejscem pochówku kardynała Hozjusza oraz kościołem tytularnym kardynała Wyszyńskiego i Glempa.
Jeszcze przed wejściem w drzwiach plebanii widać tablicę z napisem "Fons Olei", tej samej treści oznaczenie znajduje się wewnątrz kościoła.
Jest to widomy ślad starej tradycji, według której w IV wieku wytrysnęło w tym miejscu źródło olejne (prawdopodobnie ropa), co powiązano z ponownym nadejściem Chrystusa. A że w okolicy mieszkało wielu chrześcijan, nie dziwi fakt, że właśnie tu powstała ich świątynia.
Oczywiście obecna nie jest tak stara, ale wystarczy, że ciągle pachnie tu średniowieczem, mimo barokowych przeróbek, tak z zewnątrz (portyk Fontany), jak i wewnątrz (sufit ze złoconymi kasetonami Domenichina).
Nie brak też i antycznych "zapachów" w postaci kolumn zabranych z Term Karakalli oraz inskrypcji na pogańskich i wczesnochrześcijańskich fragmentach sarkofagów.
Już same proste ornamenty potrafią mnie zatrzymać na dłużej. Niby kilka kresek, a jak w różny sposób można przedstawić gołębia z oliwną gałązką.
Albo te kamienne koronki...
Pisanie artykułu o Rzymie to właściwie zadanie niewykonalne, albo sztuka rezygnacji. Co ja piszę? O Rzymie? Z tym jednym kościołem mam decyzyjny problem. Nie wiem, co wyrzucić z tekstu. Jak przejść obojętnie nad rzeźbami.
Nad ciekawym obrazem o Soborze Trydenckim, jako reakcją na zagrożenia Reformacji.
Aż trudno nie czuć temperatury próśb wypisanych na karteczkach i zatkniętych w figurze św. Antoniego.
Czy mam nie napisać o panu pilnującym kościoła? Powoli zawieszał liny grodzące ławki w głównej nawie, ale robił to tylko tam, gdzie już nie było ludzi. Nikogo nie poganiał. Odszedł i poczekał, aż zwiedzający wstaną i wyjdą. Bardzo miły gest.
W końcu sama siebie pogoniłam i Krzysztofa, właśnie z ławek, bo w planach były jeszcze inne kościoły.
Następny też już mi znany i pod powiekami zatrzymany od pierwszej wizyty w 2001 roku to Św. Cecylia. Musieliśmy poczekać na popołudniową godzinę otwarcia. Co robić? Skoro jest tak ciepło, to może na lody? Nic w pobliżu ciekawego nie znaleźliśmy. Zdaliśmy się na bar, w którym kupiliśmy lody o smaku bez zachwytu.
Na szczęście świątynia jak najbardziej z zachwytem.
Przyszliśmy i tak za wcześnie, z zamiarem posiedzenia na dziedzińcu, ale zauważyliśmy, że drzwi są już otwarte. Dzięki temu byliśmy niemymi uczestnikami Liturgii Godzin odprawianej przez siostry z przyległego klasztoru. Dobry moment na wyciszenie, na podziękowanie Bogu za wyprawę do Rzymu.
Korciło mnie, żeby podejść do sióstr i poprosić o otworzenie wejścia na chór, mimo, że godziny zwiedzania przypadają na przedpołudnie. Odwiódł mnie od tego Krzysztof argumentując po pierwsze rytmem życia zakonnego, a po drugie tym, że przecież jeszcze kiedyś tu wrócę.
Gdy zakonnice wyszły, najpierw przyjrzałam się cyborium projektu Arnolfo di Cambio (tak, tak, florenckiego architekta, twórcy Duomo).
Nastepnie długo wpatrywałam się  w rzadkiej urody rzeźbę św. Cecylii, dłuta młodego Maderno (z 1600 roku). Trudno od niej odejść.
Już dla tych dwóch obiektów warto przejść przez mniej absorbujące, niż w innych świątyniach, wnętrze. 
A przecież i mozaiki z IX wieku muszą przyciągnąć wzrok. Skromniejsze i mniej wyrafinowane od tych z Santa Maria in Trastevere, ale ileż ducha w nich!


W końcu idziemy do kościoła, w którym jeszcze nie byliśmy. Jest niewielki, ma najmniejszą dzwonnicę wśród rzymskich dzwonnic, najstarszy ponoć dzwon, a jego elewacja nie zapowiada wcale tego, że wnętrze jest ucztą miłośników średniowiecza.
O tym kościele przeczytałam kiedyś w "Rzymskiej komedii" Mikołajewskiego, a potem jeszcze raz przewinął mi się w "Rzymie i jego czarnej arystokracji" Ponikiewskiego.  I to był numer jeden na liście "do zwiedzenia tego dnia".
Chodzi o San Banedetto in Piscinula, wciśnięty pomiędzy inne wybudowane wokół Piazza in Piscinula. Nazwa kojarzy się z basenem, i prawdopodobnie pochodzi właśnie od basenów w starożytnych łaźniach, kiedyś funkcjonujących w tym miejscu.
Historyczmego dreszczyku dodaje też pierwszy człon nazwy kościółka - San Benedetto. Prawdopodobnie gdzieś tutaj był dom rodziny Anici, z którą spokrewniony był św. Benedykt, i z której gościnności korzystał podczas pobytu w Rzymie. Gdzieś tutaj istniało małe oratorium, które zniknęło po wybudowaniu w XI wieku kościoła dedykowanego świętemu. Została jedynie mała cela, coś, co bardziej przypomina schowek pod schodami z legendy o św. Aleksym. Dochodzi się do niej skręcając w lewo przy wejściu, poprzez kaplicę z pięknym obrazem Madonny z Dzieciątkiem.
Jeśli kiedyś tam traficie, będziecie mieli problem z wyborem, czy iść do miejsca naznaczonego obecnością świętego, czy też zostać i chłonąć romańskie smaczki i wymiarki tego kościoła. Specjalne użyłam zdrobnień, choć zazwyczaj staram się ich unikać, ale tutaj same cisną się do zdań.
Wszystko jest takie niewielkie, takie kameralne i przytulne. mam poczucie, że to mój prywatny kościółek, a ten osobisty intymny charakter potęguje gest św. Anny na fresku w pobliżu prezbiterium. Czas uciął fragment głowy, ale pozostawił matczyną troskę o Córkę. Myślę, co miałby on oznaczać i słyszę słowa:  Cóż ja mogę? Nie uchronię Cię przed tym, co Tobie przeznaczone, ja jestem tylko zwykłą matką, która położy dłonie na Twojej głowie, gdy do niej przyjdziesz z bólem. 
Przypomina mi się moja śp. Mama i momenty, gdy kładłam głowę na Jej kolanach. Wtedy cały świat odsuwał się na bezpieczną odległość.
Staram się cicho chodzić i utrwalić piękno malutkiej świątyni, tym bardziej cicho, by nie przeszkadzać w modlitwie Heroldowi Ewangelii - człowiekowi bardziej przypominającego rycerza, niż zakonnika. Zresztą to nie jest zakonnik, tylko członek świeckiego stowarzyszenia, tak samo jak konsekrowani, zachowujący celibat i angażujący się w czynne apostolstwo.
Duchowość miejsca pozwala mi zdobyć się na odwagę i zwrócić pewnej turystce uwagę, że tu się nie je lodów. I tak do wnętrza dochodzą odgłosy codziennego życia, ale nie musi ono w całości przenikać przez mury.
Pewnie już kilka razy byłam w pobliżu San Benedetto in Piscinula, ale nie miałam pojęcia, że taki skarb znajduje się niemal na wprost zejścia z mostu Cestio, łączącego Zatybrze z Wyspą. I właśnie na wyspę poszliśmy po wizycie u Benedykta.
Mieliśmy tylko przez nią przejść, nadciągał zmierzch, było jeszcze bardzo ciepło, co widać na zdjęciu, prosiło się o zwyczajny spacer.
Chociaż na chwilę zajrzeliśmy jeszcze do kościoła Świętego Bartłomieja na Wyspie.
Nie miałam już dobrej koncentracji na jego zwiedzenie, ale zapamiętałam niezwykłe kaplice boczne, w których zgromadzono relikwie współczesnych męczenników z całego świata. Zadziwiłam się, że w kaplicy ofiar komunizmu nie ma ani jednego polskiego nazwiska. Szkoda.
Czas zakończyć spacer. Dałam radę dojść pieszo do Piazza Venezia, ale potem nogi odmówiły posłuszeństwa, więc zdjęcia kończą się na pinii podświetlonej zielonym reflektorem.

TRASA CAŁEGO DNIA: