Co ja się namęczyłam z podtytułem tego wpisu. Ciągle szukałam określenia, czym jest woda dla Wenecji. Błądziłam od prostej "wody" przez "krew miasta" po "błogosławieństwo i przekleństwo". Te poszukiwania wskazują, jak trudno uchwycić mi w słowa niezwykłą obecność wody w życiu mieszkańców. Trudno, bo chcę nazwać tę wodę sama, bez jakichkolwiek sugestii, a te cisną się zewsząd.
Bardzo szybko zaakceptowałam wodno-pieszy styl życia i gdy drugiego dnia wymyśliłam sobie wykupienie dziennego biletu, by rozgryźć rozkład jazdy v
apoertto, poczułam się wyobcowana na Lido, na które losowo trafiłam. Zaskoczył mnie ruch samochodowy, niemal natychmiast zrobiłam w tył zwrot i wróciłam do bezsamochodowej Wenecji.
Dobór kierunków był tak losowy, że gdy w pewnym momencie znalazłam się na przystanku w pobliżu Piazzale Roma, nie chciało mi się dochodzić, jaką trasą popłynę, tylko zapytałam wpuszczającego na pokład, dokąd płynie ten tramwaj. Pan chciał mi dopomóc i spytał, gdzie chcę dotrzeć, a mnie nie interesował cel, tylko trasa. Pan był błyskotliwy, zrozumiał, o co mi chodzi i powiedział, że przez Giudeccę. I dobrze, przynajmniej obejrzałam sobie jej wieczorne wybrzeże. Trzeba pilnie wczytywać się w trasy wodne, bo niby
vaporetto płynie tym samym kanałem, ale np nie zatrzymuje się na przystanku po stronie, na której chcielibyśmy wysiąść.
Wydaje mi się, że nie odkryłam jeszcze wszystkich tajników tras, na razie przyzwyczaiłam się do wysiadania z z mało stabilnego pojazdu, to nie to samo, co autobus na przystanku.
Wędrówki wąskimi uliczkami uczyły mnie pokornie roli mostu. No bo co z tego, że uliczka ma w linii prostej swoją kontynuację poza kanałem?
Musiałam wracać i szukać przeprawy dla dalszej wędrówki. Jeśli ma się zmęczone nogi, a w zaparte wędruje się pieszo w zimowym obuwiu, to boleśnie odczuwalna jest na przykład skromna liczba mostów na Canale Grande. A było tak, że po dniu spędzonym dość intensywnie na wodzie następny w ucieczce przed tłumami postanowiłam zapełnić własnymi krokami. Jeśli pieszo, to pieszo, do oporu! Nawet nie wykorzystałam opcji przeprawą traghetto (z tego, co się zorientowałam koszt ok 1€, płatne przy zejściu z łodzi).
Wspominałam już o gondolach w osobnym wpisie, właściwie egzotycznie dla szczura lądowego wyglądają pojazdy wodne oklejone reklamami niczym auta na lądzie, niezwykłe są wszelkie pojazdy służb mundurowych.
Idąc jakąś bezludną uliczką wzdłuż kanału spotkałam ludzi płynących na kajakach. Pomyślałam, że to świetny pomysł na własny transport w Wenecji, potem jednak nie dawało mi spokoju, czy aby miasto nie zakazuje turystom użycia własnych wodnych środków lokomocji. Znalazłam kilka włoskich blogów ze wspomnieniami z kajakowej wyprawy do Wenecji, więc chyba istnieje taka możliwość. Bardzo lubię takie dociekania, szukając odpowiedzi trafiam na niespodziewane miejsca w sieci. Przy tej okazji znalazłam
stronę wykładającą zasady poruszania się po kanałach.
1. Nie zanieczyszczać wody, mieć dobrej jakości silniki, nic do niej nie wylewać.
2. Przestrzegać znaków wodnych, jak drogowych (znaki znalazłam
tutaj)
3. Nie przeładowywać łodzi.
4. Przestrzegać ograniczeń prędkości. Ogólnie jest to 20km/h, ale bywają jeszcze mniejsze dozwolone prędkości, zależnie do kanału.
5. Przestrzegać odpowiedniej strony kursu na kanale. Najczęściej jest to ruch prawostronny, ale bliższy środka kanału, by nie płynąć zbyt blisko budynków. Do brzegu podpływać tylko w przypadku przesiadki, załadunku itp. Są jednak kanały wąskie, te wewnątrz struktury miasta, na których obowiązuje ruch lewostronny. Tam wiosła też należy trzymać z lewej strony.
6. Dawać pierwszeństwo przejazdu według ściśle określonych reguł, zależnie, czy jest to statek pod żaglem, łódź komunikacji publicznej, itp. Na Canale Grande bezwzględne pierwszeństwo mają gondole przeprawowe
traghetto (z jednego brzegu na drugi), muszą im ustąpić nawet
vaporetti.
7. Sygnalizować chęć wyprzedzenia dźwiękami (jednym, gdy z prawej dwoma gdy z lewej strony). Płynący wyprzedzaną łodzią musi zwolnić, jeśli zajdzie taka konieczność.
8. Zbliżanie się do skrzyżowania kanałów należy sygnalizować głosem, klaksonem a w nocy światłami.
9. W przypadku mgły oraz po zachodzie słońca używać świateł określonych przepisami zapobiegającymi zderzeniom na morzu.
10. Ponieważ łodzie nie są wyposażone w kierunkowskazy zaleca się sygnalizowanie skrętu poprzez okrzyki:
"a stagando" (skręt w prawo), "a premando" (w lewo), "de longo" (kontynuacja prosto).
11. Zmniejszać hałas, unikać wydawania dźwięków bezużytecznych, wyłączyć motor podczas nawet krótkiego postoju na wewnętrznym kanale.
12. Postój jest możliwy tylko w miejscach dozwolonych, no i w sposób nie utrudniający przepływu innym łodziom. Nie wolno zatrzymywać się w kanałach zewnętrznych. Należy tak zacumować łódź, by uniemożliwić jej odczepienie innym osobom.
13. Bezpieczne przewożenie materiałów niebezpiecznych tylko za zezwoleniem odpowiednich urzędów.
14. Podczas mgły zachować większą ostrożność i zmniejszyć prędkość.
Ostatni obrazek powtarza się, bo tak mi pasowało w kolażu, hi hi hi.
No to co? Wybiera się ktoś własnym pojazdem wodnym?
Niewiele znaków uzbierałam, a pośród nich największą moją uwagę zwrócił na siebie nie ten uprawniający gondole do przepłynięcia, lecz żółty z lekka zanurzony w wodzie, zakazujący wstępu do strefy wojskowej.
Zastanawia mnie także upór i trwanie w mieście, podtrzymywanie przy życiu skomplikowanej struktury, którą notorycznie niszczy woda. Rozumiem, że teraz turystyka stanowi potężną część dochodu Wenecji, ale czemu ludzie z niej nie uciekli, gdy minęły wspaniałe czasy miasta, a zwiedzających nie było? Zapewne takie samo pytanie powinnam zadać w stosunku do mieszkańców Grenlandii, czy innych miejsc na Ziemi, w których panują skrajnie niekorzystne warunki. Ale to już długie rozważania nad kondycją ludzką. Możemy je zacząć od ponadgryzanych drewnianych pali - miernika niszczycielskiej siły morskiej wody.
Piszę ten tekst w pracowni mając za oknami widok aż na dwa łańcuchy górskie i rozległą dolinę pomiędzy nimi. Czy brakowałoby mi takiej przestrzeni w Wenecji? Czy rozległe spojrzenie możliwe tylko na obrzeżach miasta zaspokoiłoby moją potrzebę wypuszczenia wzroku aż po horyzont? Gdybym była Wenecjanką chodziłabym pewnie często z głową zadartą do góry, bo tylko tam w wąskich uliczkach można zajrzeć w nieskończoność.
Wenecja nie ma zielonych placów, parków, skwerów, potrzebę obecności przyrody zredukowano głównie do doniczek. Nic dziwnego - nieroztropnie byłoby przez wiele wieków dawać słodką wodę roślinom, gdy człowiek musiał o nią dzielnie zabiegać.
Ślady tych czasów stanowią liczne studnie. W książce Marion Kaminski "Wenecja. Sztuka i architektura" trafiłam na ciekawy artykuł o trudach Wenecjan w pozyskiwaniu pitnej wody. Co z tego, że otoczona morskimi wodami, jeśli te bezpośrednio nie są życiodajne?
Z wiekiem mieszkańcy miasta doszli do perfekcji, stworzyli skomplikowany system biorąc pod uwagę gromadzenie deszczówki, zabezpieczenie przed morską wodą podczas powodzi. Stawiali studnie w każdym nadającym się do tego miejscu. Obecnie większość studzien ma proste cembrowiny ale zdarzają się i pięknie rzeźbione.
Wszystkie, tak jak przed laty podczas ich użytkowania, mają klapy. Otwierano je tylko o ustalonej porze w towarzystwie urzędnika miejskiego nadzorującego czerpanie wody. Tak racjonowano wodę, a poprzez kontrolę obchodzenia się ze studnią unikano jej zanieczyszczenia. A woda w niej była czysta, bo przechodziła najpierw przez piaskowy filtr.
Co ciekawe przez wieki dbania o odpowiedni stan wody pitnej nie spostrzeżono, że blisko placów stały kościoły, a przy nich cmentarze. Powódź powodowała wypływanie zwłok a z nimi jadu trupiego, który przenikał do ujęć wody. Dopiero za Napoleona powstała oddzielna wyspa cmentarna. Chodząc po Wenecji wypatrywałam co ciekawszych studni. Niezły ich zbiór znalazłam w jednym z podwórzy, ale o tym, co mnie tam przywiodło napiszę w następnym wpisie.
Na tym samym podwórku spotkałam śmieciarza. Nie od razu załapałam, że pan z metalową klatką na kółkach zastępuje głośną (u nas około północy!) zabierającą śmieci maszynę. No tak! Przecież jest co dźwigać. I to nie tylko śmieci. Moje problemy z kręgosłupem od razu doceniły wszelkie wózki, czasami bardzo zmyślne, wielokołowe.
Ale wózek nie wszędzie dotrze, bo na przykład staną mu na drodze strome schodki.
Zastanawiam się tylko, czemu w Wenecji nie ma rowerów? Czy właśnie z powodu schodków i mostów wznoszących się nad wodami kanałów? Nie każdy ma wątpliwej urody platformę. W tym kolażu na zdjęciach w prawym dolnym rogu przynajmniej starano się zamaskować typowe dla rusztowań łączenia.
Czy woda oblewająca miasto i wnikająca w jego organizm nie jest złotą klatką?