piątek, 27 grudnia 2013

ŚWIĄTECZNIE

Pogodę w tym roku mieliśmy wybitnie domowo-świąteczną. Padało, grzmiało, błyskało.  Zachęcało do ciepłych domowych pieleszy. Nic jednak nie stanęło na przeszkodzie, by pojechać na obiad do Beaty z Carmignano.
Tak, tak. Po raz pierwszy nie szykowałam obiadu, tylko sama byłam gościem, który wniósł nikły wkład w menu świątecznego obiadu.
Może to, a może (w końcu!) odpowiedni rozkład zajęć wszelakich, spowodowało, że wyjątkowo spokojnie przebiegły mi przygotowania do Bożego Narodzenia A.D. 2013?
Kartkę, którą wstawiłam w poprzednim wpisie, namalowałam już w październiku. Właściwie nie potrzebowała opisu, ale wspomnę, że w jej tle umieściłam budynki charakterystyczne dla Pistoi, czyli Katedrę, Dzwonnicę i Kościół Matki Bożej Pokornej (z kopułą). Uważne osoby mogły przyłapać mnie na podstawianiu kilku wersji kartki, bo męczyłam się bardzo z jej złą reprodukcją, w której nie widać złotego tła. Nie mogłam jednak wykonać nowej reprodukcji, gdyż oryginał powędrował do Polski. Przyszło mi w końcu do głowy, by skopiować złoto z reprodukcji innej mojej pracy. Zapomniałam jednak o zrobieniu złotymi aureoli. W końcu odpuściłam. Mam nauczkę, by dobrze przygotować reprodukcję.
Domowe dekoracje w tym roku były właściwie bardzo klasyczne. Pisałam, że nie miałam pomysłu, a potem sam mi się narzucił. Po kursie wykonywania wianków zostało mnóstwo roślinnego materiału, szkoda było go wyrzucać, więc plotłam, łączyłam, podwieszałam i dom cały girlandami i wieńcami zdobiłam. Postawiłam na delikatne świece, bez wielkich zdobień - jedynie złamanie barwą oraz zacieki z parafiny, reszta to gotowe elementy typu bombki, gwiazdki, dzwonki.
Za motyw przewodni obrałam złote kokardy - nie uniknęły ich nawet psy.
We Włoszech nie może zabraknąć szopki:
Wykorzystałam też stare ozdoby, pozostałe z poprzednich lat, a także te otrzymywane co roku od mojej czytelniczki Pani Marzeny M.

Do kościoła przygotowałam świece na ołtarz, zgodnie z zamówieniem pań strojących, miałam wykonać złote bazy z białymi gwiazdami betlejemskimi.
Lubię patrzeć, co wymyślą inne osoby, jak ustroją świątynię. Każdy ma swój rodzaj wrażliwości plastycznej, każdy coś skomponuje. Muszę tylko mocno się namęczyć, by nie ulec namowom, bym im pomogła, doradziła. Wtedy ciągle byłoby to w moim stylu, a tak jest wielka różnorodność świątecznego wystroju. Panie wykorzystały podpisane (przez dzieci z katechezy) gwiazdki, używając ich do stroików na ławkach.
Poza wyjazdem na obiad, nie było żadnego spaceru, w jego miejsce pojawiły się książki spod choinki, gra, filmy i pyszności, podobne do tych goszczących w polskich domach.

Siedziałam też nad nowością na blogu, czyli ścieżką dźwiękową z Pasterki.
Nagranie nie jest doskonałe, czasami też i śpiew, ale szczerze lubię tę naszą parafialną grupę zwyczajnych ludzi, którzy z okazji świąt idą na drugą stronę balasek i podkreślają piękno Mszy św.

Oto 9 fragmentów muzycznych z naszej Pasterki.
Nie widać ich wszystkich, trzeba przesunąć listę na dół. Bywają problemy z ładowaniem, ale trzeba poczekać aż się utwór załaduje, albo spróbować jeszcze raz. Bądźcie, proszę, cierpliwi, nie klikajcie za szybko. To i tak mój sukces, że udało mi się coś takiego przygotować. 

To był dobry czas. 
Dzieciątko znowu przyniosło radość.

czwartek, 19 grudnia 2013

NIEBIESCY POSŁAŃCY

Nie wiedziałam, czy zdążę. Nie wiedziałam, czy zdąży poczta. Nie obiecywałam. Ale chyba dobrze jest gościć Skrzydlatych Opiekunów w domu na Boże Narodzenie?
Udało się. Przyfrunęli dzisiaj do Polski.
Niespodzianka mi się udała. Mogę opublikować wizerunki.
Michał Archanioł nie miał być groźny. Dałam mu tarczę z napisem "Któż jak Bóg", by nią ochraniał rodzinę do której pojedzie.

Drugi anioł ma czuwać nad podróżnikami, dlatego poproszono mnie o namalowanie kuli ziemskiej.
Niech obydwaj czuwają nad swoimi podopiecznymi.  A ja wracam do mojej domowej dłubaniny :)

środa, 18 grudnia 2013

O WPŁYWIE TURYSTÓW NA OŚWIETLENIE MIAST

W piątek wybrałam się z Asią i jej córeczkami na spacer po Pistoi. Właściwie zmotywowała nas informacja o uroczystym włączeniu światełek na budynku sądu. 
O tych światłach to już huczało w Pistoi od dwóch tygodni. Najpierw ludzie burzyli się, że wydano publiczne pieniądze w czasach kryzysu. Okazało się, że światła w stanowczej większości opłacił sponsor. 
Później słyszałam, że światła zapalono już na samym początku grudnia, zamiast na Immacolatę. Ludzie wygadywali, że nikt nic nie wiedział. 
W folderze pt. "Boże Narodzenie w Pistoi" Asia wyczytała o piątku, 13 grudnia, jako dniu oficjalnego włączenia instalacji.
Paolo z biura informacji turystycznej nic nie wiedział o planowanej imprezie.
Mimo tego, wyruszyłyśmy.
Pogoda ostatnio sprzyja spacerom, gdyż nie pada, co jest zadziwiające jak na grudzień.
Przyszłyśmy na Piazza Duomo. Cicho, mało ludzi, cały plac jakby stworzony do gonitw z dziewczynkami, z dużą choinką w tle.

Światełka, oczywiście, zapalone. Po imprezie ani śladu. Trochę ludzi się zeszło i … rozeszło. 
Światła ciekawe, ale jakieś takie obce, bo nie mają właściwie żadnej kontynuacji w mieście.
Zajrzałyśmy na dziedziniec Palazzo Tribunale, by obejrzeć terakotową szopkę z panoramą Pistoi w tle. 
Jezusek już w niej leży.
Tak samo pod katderą, neonowy żłóbek w pełni, co mniej dziwi, bo trudno byłoby dołożyć figurkę do tego typu instalacji.
W krypcie katedry co roku powstaje szopka tworzona z różnych materiałów, bywa że i spożywczych. Jest dopiero instalowana, gdyż nie było dostępu do tej części krypty.
Dziewczynki zapaliły świeczki, Asia zyskała podziw staruszki, która zobaczyła, jak uczy dziewczynki wykonywania znaku krzyża.

Ania bardzo się bała, by nam nie przyszło do głowy wrócić do domu. Wcale o tym nie myślałyśmy. Sam spacer to wielka przyjemność.
Jest coś, co na pewno wskazuje na zbliżające się Boże Narodzenie we Włoszech - jedzenie!
Przed cukiernią trzeba mieć silną wolę, by oprzeć się wejściu do niej. Były z nami dwie dziewczynki, które nie muszą zmagać się z widokiem stosów ciastek.
I wystawy i ulice w dużo skromniejszej niż we Florencji szacie.
Na budynkach jeden rodzaj iluminowanych medalionów. 
A w bocznych uliczkach zupełnie nieświątecznie.

Zajomi Włosi na moje spostrzeżenia odpowiadali: " Bo to wy, na Północy, macie bogatszą oprawę Świąt". 
Jednak Florencja, czy Lucca, mają obfitsze dekoracje świąteczne.
Dzięki turystom?
A ja lubię mieszkać w Pistoi :)

sobota, 14 grudnia 2013

MYSZOPŁOCH

W końcu się odważyłam!
Ruszyłam z zajęciami dla dorosłych. Już nie jako spotkaniami towarzyskimi w mojej pracowni, lecz z odpłatnymi kursami w parafialnej świetlicy.
Jak to przed Świętami, było zapotrzebowanie na wianki i stroiki.
Przygotowałam materiały, jeden ze szkółkarzy podarował mi mnóstwo roślin. Najpierw zrobiłam kilka egzemplarzy poglądowych i ...
… zaczęła się zabawa!
Panie już na wejściu podmawiały się o następny kurs, Przeczuwałam to i już wstępnie pomyślałam nad częstotliwością. Na razie zaproponowałam im kursy raz na miesiąc. Muszę przemyśleć ofertę.

Przyszło pięć pań, każda z nich sama wykonała wieniec, albo stroik.
Bardzo lubię klimat babskiej pracowni, tę swobodną atmosferę, no, i uśmiechnięte buzie wychodzące po zajęciach. Tak było w Polsce, tak było i dzisiaj.
Tutaj nie miałam długo odwagi, by ruszyć z edukacyjną działalnością, głównie ze względu na mój poziom włoskiego, lecz teraz już tym się nie przejmuję. A wręcz na tym skorzystałam, szlifowałam swój włoski, bo nie miałam nikogo polskojęzycznego u boku, kogo mogłabym poprosić o tłumaczenie.
Poznałam kilka ciekawych zwrotów i określeń.
Jest też jedno polskie słowo, które sprawiło mi wiele radości, to właśnie tytułowy myszopłoch, a właściwie to myszopłoch kolczasty (inaczej ruszczyk), po włosku pungitopo (czyli kłujący myszy). Przyznacie, że polska nazwa tej rośliny jest cudna?
Co roku jedna z parafianek przynosi nam kilka jego gałązek, w końcu więc poszukałam przyczyny jej zachowania. Ze względu na właściwości, wręczenie myszopłocha ma oznaczać dobre życzenia.
Jest rośliną leczniczą, wzmacnia naczynka krwionośne, używa się go w przypadku krwawień, skurczów, hemoroidów, itp. Wspomaga walkę z ... cellulitem.
W dawnych czasach ruszczykiem wykładano miejsca będące potencjalną trasą myszy do spiżarni.
Inna włoska nazwa tej rośliny to "roślina wiedźma", ma odstraszać czarownice. Hmm! Ale chyba te z zewnątrz domu? Hi, hi, hi.
Zmartwiłam się tylko moją nieznajomością przepisów. Myszopłoch zebrany w lesie okazał się pod ochroną. Buu! Ponoć Włosi tak nagminnie go wycinali w okolicy Świąt, że postanowiono tego zakazać odgórnie.
Na przyszłość będę wiedziała, a w tym roku "popełniłam" ozdoby z tą rośliną.
Pocieszam się efektami pracy moich podopiecznych.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

IMMACOLATA

Od dwóch lat zaczynałam coś podejrzewać, że ten ósmy grudnia to ja przegapiam. Nie myślę jednak o Święcie Niepokalanego Poczęcia N.M.P. (czyli w skrócie po włosku Immacolata), ja przegapiałam tutejszą tradycję, by właśnie w ten dzień zapalać świąteczne lampki.
Żeby tylko lampki, parafianie w końcu wyraźnie powiedzieli, że żłóbek powinien już być gotowy na 8 grudnia, tylko ma w nim brakować Dzieciątka Jezus, no, i Trzech Króli.
Właściwie to według liturgii niedziela przesuwa Święto na poniedziałek, ale data jest mocno wdrukowana w świadomość, albo i nieświadomość Włochów, tym bardziej, że 8 grudnia jest dniem ustawowo wolnym od pracy.
Skoro lampki na choince, to może na jakiejś dużej?
W bardzo zamglonej atmosferze pojechaliśmy do Florencji, w której już od kilku dni  przed katedrą stało drzewo ozdobiony jedynie czerwonymi liliami. Tradycyjnie 8 grudnia burmistrz miasta zapala na nim lampki.
Ale skoro już Florencja, to jeszcze Mercato di Natale na Piazza Santa Croce.
Nie żebym aż tak chciała przepychać się przez tłumy snujących się między kiermaszami ludzi. Chyba dwa lata temu widziałam tam drewniany chlebak sekretarzykowo się zamykający. Od kilku miesięcy piekę chleby na żytnim zakwasie, nie mrożę ich pokrojonych na kromki, jak to robiłam z chlebami z gotowych mieszanek. Brakowało mi więc pojemnika na przechowywanie długo utrzymującego świeżość bochenka. Znalazłam słoweńskie stoisko z drewnianymi cudeńkami, a ku memu zadowoleniu znalazłam na nim jeszcze duży drewniany pulpit, by mieć na czym opierać księgi z reprodukcjami manuskryptów, gdy ćwiczę, bądź kopiuję. Plan wykonany w nadmiarze :)
Tłumy okrutne, więc wzrok automatycznie wędruje gdzieś w dal, gdzieś poza nie.

Bardzo lubię spacerować po Florencji i chłonąć przedświąteczność. Nie zrażała mnie komercyjna strona Świąt, gdyż mało mnie dotyka. Do sklepów nie zaglądałam, chyba że na wystawy, by zobaczyć, co też w tym roku powieszą na choinkach. Wełniane bombki to już standard, ale co powiecie na buty?
Na dziedzińcu Palazzo Vecchio stała dobroczynna choinka. Nie do końca rozumiem. na czym polegała jej dobroczynność, ale po układzie bombek można przypuszczać, że właśnie opłata za jej powieszenie była "cegiełką" wspomagającą działanie ważnej fundacji wspierającej chore dzieci.

W tym roku zmieniono światełka nad ulicami. Nie ma małych zielonych lampionów z czerwonymi wstążkami. Ich wspomnienie wisiało tylko na jednej z bocznych ulic. Zapewne żaróweczki LED przyczyniły się do kompozycji opartych o mnogość drobnych punkcików świetlnych.

Zastanawiające, że Piazza Signoria zawsze opiera się powszechnej choinkowatości. Gdyby nie pobliskie sklepy, nie można by odgadnąć, w którym z zimowych miesięcy zrobiono zdjęcia.

Na tymże placu zainteresowanie grupki turystów, moje też, oczywiście, wzbudziło pakowanie koni straży miejskiej do furgonetki.
Ciekawe, czy mają aż tak bardzo daleko, że nie dojadą o własnych kopytach?

Nie tylko świąteczny nastrój przykuł moją uwagę.
Bywały ciekawe, ujmujące, bądź wycięte z kontekstu sytuacje, które aż się prosiły o ich utrwalenie.




Tu muszę wyjaśnić. Te Japonki jedzą lody!



Zaraz, zaraz!
Przecież pojechałaś obejrzeć zapalanie lampek na choince!
Gdy piszę ten artykuł, w tym samym czasie wrzucam filmik zmontowany z tego, co uchwyciłam na placu przed Duomo.
Unikałam tłumów na Mercato di Natale?
Dostałam za swoje. Trafiłam w sam gąszcz ludzkich głów, wzrostem to ja nie grzeszę, więc utrwalałam wszystko na wyciągniętej do góry ręce. Dużo wyższy ode mnie Krzysztof przezornie poszedł sobie na herbatę do baru :)
Cała impreza polega na tym, że burmistrz przychodzi wraz z paradą w strojach historycznych i żonglerami.
Podziwiałam, że w takim ścisku w ogóle udało im się cokolwiek zaprezentować. Nie były to spektakularnie wysokie rzuty flag, ale zawsze coś. Z jednego zdjęcia jestem bardzo zadowolona, więc wyróżnię je i nie umieszczę w kolażu.

Po krótkiej prezentacji następują okrzyki, które można zatytułować "Viva Fiorenza!", a potem chyba jakiś dzieciak pomaga burmistrzowi przycisnąć włącznik światełek. "Chyba" - bo nie widziałam, jeno słyszałam przez głośniki, w pobliżu których akurat stanęłam.
Zresztą, przekonajcie się sami.


A żłóbek, faktycznie też był, z dużymi terakotowymi figurami, lecz bez Dzieciątka.



Nie mam pojęcia, co jeszcze zdążę wpisać przed życzeniami. Zapewne każdy z Was zna to ciekawe zjawisko przedświątecznego przykurczu czasu. Kto wie? Może coś uda się jeszcze zapisać?


Pamiętajcie, że do 16 grudnia, do godz. 20.00 trwa

sobota, 7 grudnia 2013

ŚWIECOWO

Akcja z obrazami trwa!

A co poza nią?
Galopem - to mało powiedziane.
Gnałam na złamanie karku.
Szykowałam zamówienia, przyszły dość późno. Czasu niewiele, żeby mieć pewność, że zdążą dotrzeć na Święta.
Przy okazji wymyślałam jakieś nowe proste modele, ewentualnie szybkie do zwielokrotnienia.
Przebojem okazała się świeca pierniczkowa.
Dwie o tym samym motywie, ale różniące się wielkością zostały przygotowanie na specjalne zamówienie.
Największa ma dodatkowy element - symbol bardzo ciekawej inicjatywy o międzynarodowym zasięgu.
Nazywa się to Spotkania Małżeńskie, u mnie raczej o małym zastosowaniu, ale pomyślałam sobie, że może ktoś z Was szuka pomocy, albo szykuje się do zawarcia związku małżeńskiego. Warto zajrzeć, opinie są niezwykle zachęcające.
A zamówienia?
Zdążyłam!

Nawet przed obiecanym terminem.
Ale nie mam jak wyhamować, zajęcia cisną się drzwiami i oknami. Własne dekoracje do domu na razie nie dopchały się w kolejce. Nawet z pomysłem ciężko. Może mnie olśni?
A zaległe wpisy?
Nadal cienko.

piątek, 6 grudnia 2013

MIKOŁAJKOWY PREZENT

W tym roku pomyślałam nad bardzo nietypowym prezentem. Będą nim pieniądze. Pieniądze dla potrzebującej osoby. Wraz z blogową koleżanką malarką Asią Burdą chciałyśmy zorganizować loterię, lecz przepisy nawet dobroczynną loterię traktują jako hazard.
Szukałam i szukałam rozwiązania. W końcu za poradą fundacji, która opiekuje się Panią Julitą (a właściwie jej synem), mam taką oto propozycję:
Do nabycia są dwa obrazy. Jeśli ktoś jest chętny na ich zakup, zapraszam do specjalnie utworzonej grupy na Facebooku, albo proszę o mailowy kontakt (poprzez formularz z prawej strony). Dopiero tą drogą będę mogła wyjaśnić, w czym rzecz, by nie złamać prawa. Mądrej głowie dość po słowie i zrozumie, co oznacza cena na razie podana  przy obrazach.
Zarobione pieniądze w całości zostaną przelane na subkonto założone dla syna Pani Julity. Jej sytuacja została tu przeze mnie opisana w zakładce "z pomocą", ale okazuje się, że nawet publicznych apeli nie można wieszać na blogu.  To znaczy, ja sobie mogę powiesić, ale Pani Julita ryzykuje cofnięciem opieki fundacji. Dlatego proszę o zaufanie, co do wyboru osoby, której mamy pomóc.
Mam wrażenie, że przepisy wylały dziecko z kąpielą.
Tak czy siak, jest okazja, obraz wędruje do kogoś z Was, a pieniądze na subkonto pewnej fundacji.
Co powiecie na taki prezent?

Joanna Burda
Anioł Wskazujący
 , akryl i pastel na papierze, oprawiony w passe partout kremowe i złotą listwę, wymiar całości 21 cm/ 24 cm

Małgorzata Matyjaszczyk
Capella di Vitaleta
 , akryl na płycie pilśniowej, oprawiony w passe partout o barwie pudrowego różu i złotą listwę, wymiar całości 57 cm/ 47 cm 



Sprzedane! Dziękuję wszystkim za udział. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

NA WSPAK

Stali czytelnicy zapewne zauważyli, gdzie nie bywam podczas wakacji.
Jakoś nie ciągnie mnie leżenie na plaży, wolę chodzić biała i pływać w słodkiej wodzie basenu, ale każdą inną porą z chęcią jadę nad morze. Najlepiej na spacer z psami.
Tylko, że za oknem straszliwy wiatr. To nic! Kurtka z kapturem i okulary, by ochronić oczy (mogą się jeszcze przydać) i jedziemy.
Tablice nad autostradami wyświetlały ostrzeżenia przed silnym wiatrem, ale tylko do Montecatini Terme, a potem …

Druso już nie mógł się doczekać, aż dojedziemy na miejsce. Poganiał Krzysztofa, chciał zamienić się w kierowcę i pokazać, jak się powinno prowadzić auto :)

Niestety, dla niego, zatrzymaliśmy się po drodze. Trudno było się oprzeć widokowi olbrzymich lemieszy wgryzających się na kilkadziesiąt centymetrów w ziemię i w kontraście całe stado małych czapli (chyba?) czatujących na świeżo odsłonięte smakołyki.
W końcu dojechaliśmy.
Z plaży akurat zeszła ekipa spotykająca się na przejażdżki konne.
Piękne, fascynujące stworzenia budzą lęk w malutkim mopsie, co objawia się chęcią bezpośredniej konfrontacji. Nie udało mu się wyskoczyć z auta, a z chęcią by podleciał do konia i stanął w głupim stuporze. Często reaguje też tak na psy, chociażby na spotkane charty sycylijskie, czy inne koleżanki.

Nad samym morzem nie wiało, panował błogi spokój. Nie zakłócali go nieliczni spacerowicze.
Druso w nowych szelkach i Boguś we wdzianku pod kolor do kumpla zadawali szyku. A głównie to zadawali sobie niezłą dawkę ruchu.
Ja spożyłam niezłą dawkę świeżego powietrza i uzbierałam nową kolekcję muszelek.
Krzysztof pomógł mi zaopatrzyć się w nową porcję piachu do świec.
A wszystko o zachodzącym słońcu, zawsze efektownym. Już nie będę się tłumaczyć z kiczowatości widoków, sami rozumiecie.
Ciągle jednak zadziwiam się nie intensywnością barw, ale ich zakresem, zwłaszcza wszelkimi różami. A już góry obsypane śniegiem w tej poświacie wyglądały jak ogromne lody oblane różową polewą. Skąd we mnie takie kiczowate porównania? Ciekawe, co by o tym napisał ktoś, kto zawodowo para się słowem?

A po wyjściu z auta przywitał nas okrutny wiatr, trzymają go tu dwa górskie łańcuchy, lubi chyba po nich hulać.

Nie zakończę jednak tak wpisu. Wśród zdjęć słabej jakości są dwa, które powstały zupełnie niezamierzenie, ale bardzo mi się spodobały.