Zrobiła się już ze mnie straszna wrona, kraczę jako i tubylcy, a więc najlepiej idzie mi świętowanie przy jedzeniu.
Zanim jednak opiszę Wam dwa świąteczne posiłki, a zarazem polecę miejsca, gdzie można pysznie zjeść, opowiem o wersji turystycznej, na szybko. Na siłę i tam można świętować, zwłaszcza kolacyjnie. Rzecz jednak dotyczy obiadu.
W Pistoi jest takie miejsce dla zgłodniałych i zabieganych turystów, na dodatek obawiających się nieznajomości języka (wszystkie opcje są niezobowiązujące), gdzie w cenie 9,90 euro można zjeść do woli. Napoje są liczone dodatkowo.
Jest to tzw. obiad bufetowy - wybieracie sobie sami z licznie wystawionych potraw na podgrzewaczach. Podczas wędrówki po mieście ze znajomą Finką znalazłyśmy się tam w porze obiadowej, szkoda nam było czasu na dłuższą nasiadówkę w zwyczajnej restauracji, więc wypróbowałam polecone mi kiedyś miejsce. Hannele była bardzo zadowolona. Mogłyśmy smakować wielu potraw, dużo większej liczby smaków, niż podczas zwykłego posiłku, bo nakładałyśmy sobie ilości "degustacyjne". Kolacje są droższe, ale też mają promocyjne ceny, lecz ustalane zależnie od menu.
Nazwa lokalu "Povero Chic" - Via Sant'Andrea, 51.
A teraz ceny wzrosną.
Dwa następne lokale zostały wybrane, by świętować moje imieniny i urodziny. Są to dni dosyć blisko siebie, obydwa w październiku. Najbardziej jestem dumna, że Tata jadł wszystko bez obaw, a potrawy, na które się zdecydowaliśmy, nie należą do łatwych, dla nieprzyzwyczajonego podniebienia.
Pierwszym jest niedroga restauracja rybna w Viareggio - "Stella". Dziesięć lat temu byłam z przyjaciółmi na wakacjach w Toskanii.
Tak, tak - historyczne czasy!
Znajomy Krzysztofa zaprosił nas na owoce morza. Byłam wtedy bardzo nieufna wobec stworów i to był moment, gdy nastąpił przełom.
Ciągle gdzieś w pamięci miałam poczucie błogostanu, ale już właściwie nie pamiętałam, jak się nazywała restauracja. Na szczęście był jeszcze Krzysztof, który kojarzył, że to było blisko Misericordii. I to był trop! Bar Ristorante "Stella" - via Felice Cavallotti, 97.
Na pierwsze zjedliśmy maluśkie małże z rodziny urąbkowatych. Nie znalazłam na nie polskie nazwy, a po włosku to
telline, albo
arselle. Nie miałam pojęcia, że do ozdobienia niektórych moich świec przyczyniły się a
rselle.
To ich muszelki zalegują całe toskańskie wybrzeże. Właściciel wyjaśniał nam, że powszechnie praktykuje się ich połów do celów prywatnych. Jednak waga jednego zbioru nie może przekroczyć 5 kg, no i nie wolno ich sprzedawać.
Nasze zostały nam zaprezentowane w pojemniku z wodą. Świeżutkie, pachnące wręcz. Nie dziwota, że potem połączone z czosnkiem, pietruszką pomidorami i oliwą truflową, oblewające trójkątne ravioli z ricottą zdały się czystą poezją!
A na drugie podano smażone w mącznej panierce różności - wszelkiej maści stwory i dorsz.
W "Stelli" nie ma menu, trzeba zdać się na restauratora. A może jest menu? Nie zauważyłam, bo wszyscy klienci obecni tego dnia z niego nie korzystali. Jedynym mankamentem, a zarazem egzotycznym zjawiskiem, był sam prowadzący - gaduła pierwszej wody :) Mówił, nie dość że niewyraźnie, to obficie. A że sobie wybrał nas za interlokutorów, to czas oczekiwania na potrawy wydłużał nam się niemiłosiernie. Opowiadał nam o niektórych obiektach ze swojej kolekcji, rzeźb, zegarów zapełniających przestrzeń lokalu. Dywagował na tematy religijne, gdy dowiedział się, że Krzysztof jest księdzem. W końcu baliśmy się o cokolwiek zapytać, bo mogłoby to spowodować dalsze opóźnienie w podaniu potraw. Dobrze, że było na co czekać.
A teraz znowu wróćmy do Pistoi, na moje urodzinowe świętowanie, najdroższe w tym zestawie, ale była to też kolacja pożegnalna przed odlotem Taty.
Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o befsztyku florenckim i odkrytym lokalu
"U Benito" w Orentano, a ona mi na to, że i w Pistoi można zjeść wyborną
bistecca alla fiorentina.
Wracamy więc nie tylko do Pistoi, ale niemal na drugą stronę via Sant'Andrea, przy której mieści się opisany powyżej "Povero chic".
Pierwszy raz byłam w lokalu o tak bardzo współczesnym wystroju. Chociaż nie do końca tak wszystko było nowoczesne. Z lekkim dowcipem zostały wykorzystane elementy kojarzące się z masarnią, czy rzeźnikiem. Każdy stolik ma haczyki na torebki, co akurat jest rzadziej wykorzystywane, bo absolutną większość kientów stanowią mężczyźni. Mój wzrok przyciągnęła kula z korków od wina - powiedziano nam, że jest ich aż 1200!
Już na wstępie wita znak drogowy - uwaga na krowy, a potem gdzie się nie obejrzycie, to widać jakieś "krowie" maskotki, które zmiękczają zimne, marmurowo-metalowe wyposażenie.
I tutaj nie oczekujcie menu - podadzą Wam przystawki, zgodne z daną porą roku oraz bohatera lokalu - befsztyk. Wybór przystawek wyborny, że się tak wyrażę. Oprócz preferowanych przeze mnie kanapeczek z pasztetem zwariowałam na punkcie babeczki z prawdziwkiem i ciepłą scamorzą.
W każdej z sal "Bistecca Toscana" ulokowano telewizory, które umożliwiają podgląd na ruszt. Po zjedzeniu przystawek zostaje przyniesiony kawał mięsa, by pokroić go przy klientach. Jeśli ktoś lubi bardziej wypieczony befsztyk, prosi o takowy i w tym momencie zabiera się mięso do powtórnego opieczenia. Potrawa jest bez żadnej przyprawy, nawet jej nie solą, za to do stołu podają oliwę z rozmarynem i marynowanym pieprzem - na podgrzewaczu - oraz grubą sól w młynku. Zacny pomysł.
Z zaciekawieniem obserwowałam Tatę, gdyż to był jego chrzest bojowy. Zdał na piątkę!
Dał radę jeszcze cantuccini w winie typu passito oraz przepysznemu kawowemu kremowi firmy Eraclea, że nie wspomnę o piciu espresso (nie do pomyślenia wcześniej).
Dla mnie największym minusem jest to, że nie można przyjść do "Bistecca Toscana" na obiad, jest mi trudno trawić kolację obfitszą od kanapki. Całą trójką nie sprostaliśmy jednemu kawałowi mięsa, dlatego z podziwem obserwowaliśmy siedzącego koło nas samotnego klienta, który bardzo dokładnie "wchłonął" troszkę tylko mniejszą porcję. Następnym razem (musi być następny raz!) poprosimy o mniejszy zestaw przystawek.
Pan nas obsługujący był zaciekawiony, jak do nich trafiliśmy. Wyjaśniłam, skąd się dowiedzieliśmy o lokalu oraz dlaczego przyszliśmy. Reakcja była natychmiastowa:
To ja dam Pani prezent. I wyszłam z restauracji z grubym ceratowym fartuchem, takim jakiego używają ich pracownicy w kuchni. Mój osobisty, oczywiście, nie był używany, był zapakowany i obwiązany kokardą :) No i jak ja mam tam nie wrócić?