Wracam do niedzieli sprzed trzech tygodni.
Niewątpliwie mieliśmy szczęście - znowu udało się wbić pomiędzy deszcze, a deszcze, więc ...
Od dawna chodził za mną Ogród Bardini, położony na wzgórzu pomiędzy Ogrodami Boboli a rzeką.
Sprawdzając godziny otwarcia zauważyłam, że mojemu Tacie należy się wstęp bezpłatny, ale, ale .. napisano, że kto ma bilet do Ogrodów Boboli, ten i do Bardini może wejść bezpłatnie. A Karta Przyjaciół Uffizi upoważnia do takiego wejścia. Okazało się, że faktycznie, do samego Ogrodu mogliśmy wejść bez opłaty, gdybyśmy chcieli zwiedzić willę, wtedy musielibyśmy zapłacić 10 euro.
Dodam, że z Firenze Card nie można skorzystać z przywileju.
Do obiektu można dojść z dwóch różnych miejsc.
Z dołu od Via San Nicolò, ulicy którą idzie się na Piazzale Michelangelo. Albo wspiąć się stromą, ale przez to uroczą Costa San Giorgio, przy której między innymi położony jest dom zamieszkiwany kiedyś przez Galileusza.
Tym razem mieliśmy do dyspozycji jedynie popołudnie. Willa jeszcze przed nami, zapewne kiedyś ją zwiedzę, bo ogród zawładnął moim sercem i postaram się do niego wracać o różnych porach roku. Na razie więc budynek widziany tylko z zewnątrz.
Ogród Bardini ma niezwykłą historię i sam jest ujmującym miejscem. Już od XIII wieku istnieją wzmianki o zagospodarowaniu tego miejsca. Posiadłość nie uniknęła przetasowań rodowych, podziałów na części, scalania, przebudowy, a w końcu całkowitego opuszczenia. To ostatnie nastąpiło w XX wieku, po śmierci ostatniego właściciela, właśnie Bardiniego. Dzięki przejęciu przez Fundację Bardini i Peyron oraz współpracy z jednym z florenckich banków udało się odświeżyć założenia ogrodowe i udostępnić wszystko zwiedzającym.
Jest początek kwietnia, ogród przystroił się we wczesnowiosenną szatę. Jego niebywały urok nie wynika jedynie z samych roślin w nim rosnących. Chyba każdy tam wchodzący nie zaczyna od spaceru po alejkach, lecz idzie na taras, by zachłysnąć się panoramą Florencji.
Chyba nigdzie bliżej nie ma tak spektakularnego widoku. Katedra, wiele razy widziana z Piazzale Michelangelo, jest tu o wiele bliżej, olbrzymieje w oczach. Czy to możliwe? Bawi się z nami w chowanego, znika z pola widzenia, by nagle pojawić się z w odmiennej konfiguracji - raz wieża Palazzo Vecchio z lewej strony dzwonnicy, innym razem z prawej.
Oczywiście panorama rozpościerająca się z ogrodowego wzgórza nie zamyka się jedynie na Duomo.
Pomyślałam, że dobrze się stało, że byłam zajęta przygotowaniami do Mostra dell'Artigianato. Zaraz po wejściu do ogrodu odczułam, jak bardzo niestosowne byłoby pisanie o wiosennych kwiatach, podczas gdy kraj ciągle leżał przysypany śniegiem. Teraz już z lżejszym sercem publikuję artykuł.
Mogę pokazać łąki kwitnących żonkili.
Ciemierniki i inne wiosenności.
Kamelie właściwie już przekwitały, rzutem na taśmę zobaczyliśmy ich bogactwo.
Zafascynowała mnie kalina.
Przyznam się bez bicia, że nie kojarzyłam jej kwitnących krzewów z Polski, a wszak "rosła kalina liściem szerokiem, nad modrym w gaju rosła potokiem" (Lenartowicz), a wszak Kalina Jędrusik, a wszak filmowy Jan Serce ukochanej Kaliny szukał. A ja kaliny nie znałam.
Zachwycona bogatą kolekcją nieznanego mi viburnum (łac.) ze zdumieniem odkryłam, że zapach spływający z ogrodowego wzgórza należy przypisać swojsko brzmiącej kalinie.
Ogród Bardini ma kilka poziomów, nie tylko tych mierzonych wysokością, ale i poziomów upraw. Oprócz typowo leśnej flory, znajdziemy w nim ogród kwiatowy, włoski, a także sad. Ostępy dzikie i bardzo regularnie przycięte żywopłoty:
W tym roku raczej nie zobaczę pergoli-tunelu w pełni kwitnienia, bo niesamowicie poskręcane gałęzie glicynii właśnie teraz są pokryte kwieciem, o czym informuje mnie parafialny ogród widziany rano, gdy wychodzę na pociąg do Florencji. Nadal siedzę na Mostra dell'Artigianato i nie dam rady dotrzeć na drugi brzeg rzeki podczas kwitnienia. Pozostaje wyobraźnia:
Myślami wracam do Giardino Bardini. Do rzeźb, małej architektury, wielce efektownych barokowych schodów ostro tnących wzgórze.
A gdyby kogoś zmęczyło wędrowanie po ogrodzie, wisienką na torcie niech będzie, nie wiem dlaczego, z niemiecka nazwany Kaffehaus.
Chciałoby się jeszcze pomyszkować, posmakować detali.
Zbliżała się jednak godzina zamknięcia ogrodu. Podejrzewam, że dla spotkania z psem, Krzysztof dałby się zamknąć w ogrodzie. Cóż z tego, że zwierz gliniany?
Moje oczarowanie miejscem najlepiej wyraża gest uchwycony na zdjęciu. Też złapiecie się za głowę, jeśli tam zawędrujecie. Zapewniam!