niedziela, 28 lutego 2010

NOTKA

Trudno inaczej nazwać ten wpis niż "notka". W słowach niewiele można zawrzeć z zawartości wczorajszego dnia. Otóż w końcu udało mi się spotkać z jedną z moich wiernych czytelniczek Kingą z Krakowa i jej koleżanką Agnieszką. Stanowczo za mało było mi tego dnia. Odbiór ze stacji, przygotowania do obiadu przeplatane gadaniem i gadaniem. Obiad z włoskimi potrawami, a więc sałatka z mozarelli z warzywami, karczochy nadziewane serami, wołowina po toskańsku i bresaola z rucolą podana w miseczkach z parmezanu, a na deser panna cotta. No i trunki: wino oraz nocciolo własnej produkcji. Potem jeszcze krótki spacer po Pistoi, gdzie musiałam dziewczyny niecnie porzucić, gdyż pryncypał czekał na auto. Moi przemili goście kontynuowali spacer a ja wróciłam do prozy książki. Ale, ale... mam dobre wieści - skończyłam!

Za wspaniałe chwile i smakołyki z Polski, nie tylko ludzkie, ale i psie, bardzo dziękuję. A dla Kingi specjalne ukłony za nieocenioną pomoc. Buziaki!

czwartek, 25 lutego 2010

NARESZCIE!

Coś drgnęło w pogodzie. Deszcze ciągle jeszcze straszą, ale muszą teraz walczyć ze słońcem, które nabiera siły z dnia na dzień dając nadzieję na ...

W tym tygodniu na chwilę oderwałam się od komputera i przyszłej książki w nim, by pójść na spacer z psiakami. Liczyłam na żonkile rosnące nad rzeczką, ale ktoś już mnie ubiegł, więc pocieszyłam się ciemiernikami. Bardzo lubię ich zielonkawą niepozorność (ogrodowe ciemierniki mają o wiele bogatszą gamę barwną). 

 

Niestety długo nie postały na konsolce, bo wydzielały odór kocich szczyn. Zastąpiłam je jednym intensywnie pachnącym hiacyntem, kupionym w sklepie ogrodniczym. Jeszcze tak ciepło nie jest, by przytargać go z ogrodu. W tym samym miejscu kupiliśmy inne kwiaty, by ułożyć je pod ołtarzem z okazji wiosennego błogosławienia kwiatów (tempora di primavera).

 

a potem przesadzić do doniczek przed domem. Hurra! W końcu kolor.

     

Psy z zainteresowaniem zaglądały przez drzwi. Może liczyły na jakąś spektakularną ucieczkę?

Z chęcią choć chwilę popracowałam w ogrodzie szykując kolorowe kompozycje. Posprzątałam też trochę w samym ogrodzie, a raczej przy wyjściu do niego. Za dużo nie ma co robić, bo niebawem ma być w końcu przywieziona żyzna ziemia i rozrzucona po całej powierzchni. 

A co do mojego milczenia, to ostrzegałam? Ostrzegałam. Jeszcze trochę czasu upłynie zanim dopieszczę książkę. Tzn. główny dla mnie etap mam nadzieję zakończyć z końcem miesiąca. Nie mogę już patrzeć na literki, odrzuca mnie od komputera i to była jeszcze jedna przyczyna, dla której musiałam się oderwać od pracy. Optymistycznie jednak widzę już jakieś światełko w tunelu. Na marzec mam inne przyjemne pomysły. 


sobota, 20 lutego 2010

CO MOŻNA ROBIĆ W PIZIE OPRÓCZ ZWIEDZANIA?

Od sierpnia zeszłego roku usiłuję dociec czym jest uczucie guli w gardle. Lekarka domowa wybrała podejrzanego - tarczycę. Wypisała skierowanie i na wszelki wypadek lekarstwa, które miałam brać  do czasu spotkania ze specjalistą. Tu Polska nie musi mieć kompleksów. W Pistoi zaproponowano mi termin na wrzesień 2010 roku, ale wiedzieliśmy też, że dobrze jest zapytać o wizytę w przychodni szpitala klinicznego w Pizie. Okazało się, że mają znacznie krótsze terminy, "tylko" pięć miesięcy. Wczoraj więc nadszedł termin skonfrontowania się z nielubianą przeze mnie rolą pt. "Pacjent w szponach systemu". W ponury deszczowy poranek, już po ósmej dojechaliśmy  na miejsce. A że byliśmy bez śniadania pierwsze kroki skierowaliśmy do baru. Szpital bezpośrednio sąsiaduje z Placem Cudów, więc czemu nie pójść do baru nieopodal Krzywej Wieży? Tak pustych przestrzeni jeszcze nigdy nie spotkałam w tym miejscu.
Jakaś dzielna para walczyła z sennością i deszczem próbując zachować te chwile w pamięci aparatu fotograficznego.
Handlarze pamiątkami dopiero przyjeżdżali na miejsce.
Psy miały wszystkie trawniki i chodniki dla siebie.
Niestety baterie w aparacie akurat miały ochotę się wyładować, więc nie dość że mam mało zdjęć, to jeszcze trudno wyciągnąć coś z tych zrobionych, bo gdy prądu mało, trudno nastawić dobrą ostrość.
Mimo tak niedogodnych warunków wypatrzyłam coś nowego:
Po pierwsze wspaniałe sylwetki zdobiące baptysterium
 
Koniecznie muszę kiedyś im się przyjrzeć dokładniej. Nawet ta chwila pomiędzy kroplami deszczu wystarczyła, by dostrzec delikatne pochylenia postaci, lekko skrzywione głowy, nieznaczne obroty tułowia. 
A po drugie nad wejściem do kas biletowych bardzo ciekawy zegar, który rozszyfrowując skróty dopiero w domu odczytałam jako różę wiatrów. Choć trochę dziwną bo odwróconą.
Mamy więc tu mezzogiorno (MEZZ) - południe, levante (LEV) - wschód , tramontana (TRAM) - północ, także wiatr o takiej nazwie, suchy i chłodny wiejący z północy, ponente (PO) - zachód i wiatr wiejący z zachodu; maestrale (MAES), czyli mistral wiejący z północnego zachodu, scirocco (SCI) wiejący z południowego wschodu, libeccio (LIBE) wiejący z południowego zachodu, wilgotny często bardzo silny; greco, po włosku grecale (GREC), wiatr wiejący z północnego wschodu, choć ja kojarzę dużo przyjemniej tę nazwę z przepysznym słodkim winem.
W barze skusiłam się nawet na cappucino, więc Krzysztof poszedł za ciosem i dzisiaj z rana zaserwował mi macchiato, wypiłam ze smakiem - jakieś zmiany na wiosnę, czy co?
Ale wróćmy do Pizy a raczej do szpitala. Choć nie wiem, czy jest o czym pisać? Takie samo poczucie bezduszności, pacjent pozostawiony sam sobie, nie wiadomo o co chodzi, opóźnienie "jedyne" dwie godziny, nagle każą przejść pod inny gabinet. Dobrze chociaż, że lekarka była przesympatyczna. Mam nadzieję, że też kompetentna. Uspokoiła mnie diagnozą, ale kazała pozostać pod kontrolą. Następne wyniki krwi mogę dostarczyć mailem. Fajowo, co? Choć akurat do Pizy to ja mogę dostarczać wyniki osobiście, byle nie padało i zrobiło się cieplej.
A jest nadzieja na wiosnę. Piza jest położona blisko morza, więc ma jeszcze łagodniejszy klimat, dzięki czemu widziałam w niej kwitnącą magnolię i akację srebrzystą, zwaną mimozą. Musicie jednak uwierzyć na słowo. Zdjęć brak, bo baterie ...
O wiośnie nie świadczą za to inne, mimo że piękne, kwiaty kamelii. Nasza w ty roku zaczęła się stroić już w grudniu, mrozy wybiły jej to z głowy i dopiero teraz pąki nieśmiało zaczynają się rozchylać. Na konsolce postawiłam wazon z czerwonymi kwiatami kamelii (wiem, wyszły różowe), gdyż trzeba było schować kwiaty z kościoła, bo w Wielkim Poście tylko na "różową" niedzielę pojawią się w świątyni.
Jeszcze tylko niech deszcze ustaną, choć te akurat pomagają mi w skupieniu się nad książką.
Ach! Zapomniałam, że miałam podać przepis na dżem pomarańczowy. Właściwie to dokładnego nie podam, bo na oko robiłam. Skórki obrać i oddzielić samiuśką pomarańczową część. Chyba, że ktoś lubi gorycz powodowaną przez białą część. Dodać cytryny, którym także trzeba odkroić białą część od skórki, a miąższ pokroić w kawałki. Do tego cukier. Ok. 400 g na 1 kg owoców, ale lepiej dać mniej i spróbować w trakcie produkcji, ewentualnie dosładzając. Wszystko zagęszczać w garnku, aż skórki zmiękną. Ja ułatwiłam sobie życie i zrobiłam trzy rudny maszyną do pieczenia chleba, na funkcji "dżem". Gorący dżem włożyłam do słoiczków, zakręcone postawiłam do góry nogami i przykryłam ręcznikiem, czekając do zupełnego wystygnięcia. Ponieważ w Polsce na pewno trudniej dostać niepryskane cytrusy, proponuję moczyć same skórki przez np. trzy dni, codziennie zmieniając wodę.
No i jeszcze wyjaśnię, że schab z poprzedniego wpisu był obłożony świeżym laurem i rozmarynem.

wtorek, 16 lutego 2010

KOLOROWE ZAPUSTY

Dzisiaj w Italii tłusty wtorek, ale nie wszędzie w Italii ten dzień jest ostatnim dniem karnawału.  Otóż w Lombardii i w szwajcarskim kantonie Tincino praktykuje się ryt ambrozjański zwany też mediolańskim (od imienia św. Ambrożego - biskupa Mediolanu), obecnie znacznie zromanizowany, odznacza się dużym bogactwem gestów, modlitw i śpiewów wykonywanych po łacinie oraz wpływami liturgii wschodniej. Wynika to z faktu, że w pierwszym tysiącleciu biskupami Mediolanu byli m.in. hierarchowie ze Wschodu.  Obrządek ambrozjański ma również swoje odbicie w kalendarzu liturgicznym, w którym np. czas Adwentu składa się z 6 niedziel, a w okresie Bożego Narodzenia oddzielnym świętem jest pamiątka powrotu Rodziny Świętej z Egiptu (7 stycznia, tzw. Christoforia). Ponadto jest tam wiele świąt związanych ze św. Ambrożym, np. pamiątki jego śmierci, chrztu, konsekracji biskupiej itp., a także wspomnienia świętych, których nie ma w Kościele powszechnym. Wspominam o tym, gdyż karnawał w Lombardii zaczyna się w niedzielę po środzie popielcowej, dlatego tam jest tłusta sobota.

Jutro Popielec, ale zanim to nastąpi zapraszam na kolorowe smakowitości, niech jakoś przełamią wszechogarniającą Polskę biel. Zieleń to krem brokułowy i salsa verde do schabu. A słońce niech zastąpią drożdżówki z serem (ricottą) i odrobinką dżemu pomarańczowego.  Sezon na pomarańcze kończy się więc zamknęłam zimowe sycylijskie słonka w słoiczki.

Drożdżówki nie wszystkie dla nas. Sąsiadki (dwie siostry) co pewien czas podrzucają mi swoje wyroby a ja odwdzięczam się własnymi wypiekami. Jak na razie ciągle się wymieniają, więc chyba im smakują polskie smaki.




sobota, 13 lutego 2010

KOLUMNOWE TAJEMNICE BAPTYSTERIUM z serii "Florencka włóczęga"


Do florenckiego baptysterium wiodą trzy wejścia, północne, południowe i to wschodnie, najbardziej znane,  "Brama Raju" - wschodnie, od strony katedry. Zazwyczaj turyści podziwiający dzieło Ghibertiego już nic więcej nie widzą poza słynnymi drzwiami.
Swoistą ramę portalu tworzą kolumny. Wśród dwóch wewnętrznych spostrzegawcze oko zauważy na prawej wyryty prostokąt. Jest to wzorzec, który miał uporządkować zamieszanie w systemie miar powstałym po upadku Imperium Rzymskiego i wyjściu z użytku "Stopy Rzymskiej". Prostokąt na kolumnie jest zwany "Stopą  Aliprando" albo "Stopą Liutprando", od imienia XII wiecznego króla longobardzkiego, który wymyślił tę stopę i rozpowszechnił jej użycie. Miara ta zwie się też "Stopą Bramy", gdyż wcześniej  analogiczna była jeszcze na Bramie San Pancrazio, ale uległa zniszczeniu. Na lewej kolumnie można zobaczyć bardzo podobny wzór, ale o pomniejszonych wymiarach.

Bardziej na zewnątrz widoczne są dziwne ciemne kolumny, nie wiedzieć czemu tam umieszczone, ewidentnie nie stanowią elementu dekoracyjnego elewacji. Te porfirowe fragmenty architektury są jedynym prezentem Pizy dla Florencji, dwóch miast walczących ze sobą. Był jednak taki moment, że Florencja pomogła Pizie obronić się przed Lukką., w podziękowaniu od pizańczyków dostali kolumny owinięte w purpurowe sukno i obwiązane złotymi sznurami. Transportowano je barką po rzece Arno. Na ich przybycie przygotowano wielką festę we Florencji.Gdy tylko rozwiązano liny i  odwinięto sukno florentyńczycy zorientowali się, że pizańczycy zadbali wcześniej o rozbicie kolumn uderzeniami młota. Bardziej niż prezentem te kolumny są oszustwem.

Ten epizod zaostrzył relacje między dwoma miastami i od niego ma swój początek ludowe powiedzenie "florentyńczycy  ślepi a pizańczycy zdrajcy".

czwartek, 11 lutego 2010

NIE MIAŁA BABA KŁOPOTU, KUPIŁA SOBIE PROSIĘ

Już myślałam, że coś drgnęło w kierunku wiosny. W poniedziałek ochoczo wyruszyliśmy z psami na spacer. Brązy na polach vivaistów ciągle bronią się przed świeżą zielenią. Najwięcej barw dostarcza architektura. Pola szykują się na nowe rośliny. Biel rażąca w oczy to kamyczki, tylko daleko na horyzoncie straszył śnieg nie dając zapomnieć, że to zima. Gdzieś nawet zobaczyłam pana z motyką przy kwitnących żonkilach.
Chciałoby się zmienić fryzurę, kupić nowy łaszek, zrobić coś nowego, pojechać na piękną wycieczkę, usiąść na murku i wystawić twarz do słońca. Ba! Nic z tego. Pogoda wycofała swoje obietnice i zamknęła ludzi w domu. Za oknem coś leci z nieba, coś pomiędzy śniegiem a deszczem. Jest brrr! W ramach solidarności ze zziębniętą Polską?
Ale przecież i w domu można zrobić coś nowego, w głowie lęgnie się wiele pomysłów. Czy też tak macie, że przed jakimś absorbującym zajęciem najpierw dokładnie sprzątacie, robicie wszystko, by potem nic nie odciągało Was od głównego zadania? Pomyślałam, że zanim zacznę następne plastyczne projekty (a jest ich spora kolejka), muszę coś zmienić na poddaszu. No i mamy prosię, wymyśliłam remoncik pracowni! Niestety nie da się poświęcić mu całego czasu, wyznaczyłam więc ścisły plan zajęć. Do obiadu (około 13.00) zajmuję się wyłącznie domem. Potem do 17.00 lifting pracowni, by do końca dnia siedzieć z nosem w komputerze. Mało miejsca na cokolwiek innego. Może to dobrze, że za oknem byle jako?

.  .  .  .  .

środa, 10 lutego 2010

OŚWIADCZENIE

 Nie biorę udziału  w grach losowych -
nie chcę być baaardzo bogata :)

To à propos wyjaśnienia wygranej w coś tam lottowego w Pistoi.
Nawet nie wiem, na jaką sumę.



. . . . 

poniedziałek, 8 lutego 2010

BABSKA CIEKAWOŚĆ

Czasami zaglądam na forum turystyczne gazety.pl i ostatnio zauważyłam tam wątek z pytaniem o Montecarlo. Nie, nie - nie chodzi o słynne z rajdu samochodowego miejsce. To malutkie miasteczko położone kilkanaście minut drogi od domu, już w powiecie Lucca. Wrodzona i nabyta ciekawość wskazała więc kierunek niedzielnego spaceru, tym razem nie wycieczki.
Bardzo się ucieszyliśmy z odkrycia tego miejsca, blisko domu, będzie gdzie wyciągać gości. Zazwyczaj proponowałam Montecatini Alto, teraz mam wybór. 

Montecarlo przyjęło swoją nazwę od imienia księcia Carlo IV, który przyczynił się do wyzwolenia Lukki i ziem położonych wkoło niej spod okupacji Pizy.

Dojazd z autostrady wiedzie przez nie za ładne współczesne okolice, nagle jednak czas zatrzymuje się, a nawet cofa i poprzez gaje oliwne i winnice docieramy do miasteczka. Dziwne, ale stało pod nim dużo aut. Czyżby jakaś impreza? Krzysztof usiłuje wyplątać auto z ulicy, w którą wjechaliśmy, ale okazuje się, że trzeba brnąć do przodu, jednak jednokierunkowa to jednokierunkowa. Wjechaliśmy do centrum i okazało się, że karnawał dotarł także do tego malutkiego borgo. Przejechaliśmy przez bramę, wjechaliśmy w boczną drogę wśród drzew oliwnych i zaparkowaliśmy w pobliżu ciekawej kapliczki.

Naszym oczom ukazała się XVI wieczna Brama Florencka z zachowanymi drewnianymi fragmentami skrzydeł z XVIII wieku, budowla ciekawie kolorami wciągnięta w sąsiednie mury. 

 

Swoistym kolorytem zdało się wiszące w bramie pranie!


Jeśli już wspomniałam mury, to imponująca jest ich zachowana długość. Część z nich zrosła się z nowszymi od nich domami, tworząc jeden architektoniczny organizm. 


Wchodzimy do miasteczka. Sprawia na mnie bardzo sympatyczne wrażenie. Naturalne, domy zadbane mieszają się z niemal ruinami.

Urocze szczegóły same wskakują do obiektywu. 


Mijamy XVIII wieczny teatr, ale nie zaglądamy do środka. Detaliczne myszkowanie zostawiamy sobie na cieplejsze dni. Teraz ścigamy się z zachodem słońca.
Nie da rady nie zauważyć ogromnego zamczyska górującego nad Montecarlo.

 

 

Usiłujemy przyjrzeć mu się tak blisko, jak się da. Ale mury bronią się przed wzrokiem ciekawskich. Widzimy drzwi z typowym dzwonkiem i podpisanym nazwiskiem. Ktoś tu mieszka? W murach zamku? Auć!

Trudno, nie da się zwiedzić zamku. A jednak się da. Ale nie o tej porze roku. Nieopodal widzimy tablicę z ogłoszeniami a tam spłowiałą informację o możliwości zwiedzania.

Idąc główną ulicą wiodącą do do Bramy Nowej trudno nie zatrzymać się przy olbrzymim jasnym budynku dawnym klasztorze Klarysek. Obecnie służy różnym instytucjom takim jak biblioteka, archiwum czy lokalnym stowarzyszeniom na czele z Pro Loco. 

Drugim wysokim punktem miasta konkurującym z basztami zamku jest wieża kolegiaty Świętego Andrzeja.

Na przeciw wejścia do kościoła "rozłożył się" karnawał. I to chyba dosłownie się rozłożył, bo powietrze było lekko mroźnawe a nieliczne przebrane dzieciaczki szalały w nadmuchiwanych zabawkach. Osamotniona scena przywoływała dźwiękami odtwarzanej z płyt muzyki.

To nie dla nas.

Wchodzimy do kościoła.

Ponuro, ciemno, wzrok szaleńczo szuka czegoś zatrzymującego duszę. I jest! Piękny obraz Matki Bożej Wspomożycielki. Z daleka mam wrażenie, że Madonna zamierza się jakimś kijkiem na dziecko.

Złuda! Za plecami dziecka wyziera diablisko. A tuś mi bratku! Zaraz za wnęką z pięknym obrazem jest wejście do byłego baptysterium. O przeznaczeniu pomieszczenia przypomina stojąca za kratami chrzcielnica. Jestem zachwycona tym miejscem. Okazuje się, że to malutkie, zadbane muzeum sakralne. 

Niewiele obiektów pozwala smakować niemal każdy z osobna, każdy zauważyć. Tutaj nie rażą relikwiarze, pozostały w świątyni, nikt nie kupuje biletów, by je oglądać. Na jednej ze ścian "Ostatnia wieczerza" - fresk przeniesiony z krypty. Ale gdzie ta krypta? Wychodzimy z muzeum i podchodzimy do głównego ołtarza. Całe prezbiterium jest wyniesione ponad poziom kościoła, wiodą do niego schody, których balustrady strzegą urocze leżące aniołki. Jeden bardziej przodem do ludu, ale drugi ewidentnie nań się wypiął. 

 

Środkiem w dól biegną schody ku ciemnemu otworowi. wiedziona ciekawością schodzę w dół i uruchamiam fotokomórkę włączającą oświetlenie. Jest i krypta! Taka jakaś bidulka opuszczona z resztkami dawnej świetności, z resztkami fresków, ławek mebli.

Porozglądaliśmy się i wychodzimy. Jeszcze nie stanęliśmy na najwyższym stopniu schodów, gdy podeszła do nas starsza pani i się pyta, czy ktoś jest na dole. Przyszła zamknąć kryptę. Ech! Jak zawsze Anioł Stróż zadziałał.

Jeszcze chwila pozaglądania to tu to tam, słońce odmówiło współpracy, a ja odmówiłam dalszego spaceru. Zbyt naiwnie się ubrałam zwiedziona ciepłem promieni. Wieczór wygonił nas więc z miasteczka ale nie zabronił powrotu. Co na pewno zrobimy. 

niedziela, 7 lutego 2010

KOMENTARZOWISKO

Ojojoj! Ale długo nie odpowiadałam. Ostatnie komentarzowisko było 28 grudnia. No to zabieram się za pisanie:
Stosik książki już dawno stopniał, czego życzyłabym śniegom w Polsce a nie książkom. W końcu się nie wymigam od czytania włoskich książek, czyli żmudna dłubanina przede mną.

Z nowym rokiem ruszyło forum miłośników Toskanii. Nie spodziewałam się takiego na nim ruchu. Bardzo mnie to cieszy. Wiem już też o wymiernych efektach spotkania się na nim ludzi. Bardzo wam dziękuję za wielką życzliwość względem siebie. Czułam przez skórę, że pisanie komentarzy w blogu to za mało. Niestety usługa jest darmowa i nie mogę się doprosić poprawienia defektów.

Co do osobistej pani przewodnik to się bardzo rozmarzyliście. Ja też. Na razie to mnie nie stać na prywatne usługi Pani Ani. Ktoś był zainteresowany kontaktem z nią, proszę napisać do mnie maila, to podam namiary.

Dziękuję też za informacje o lotach do Pizy, jeśli nie mnie, to na pewno przydadzą się innym.

Nie pogratulowałam Justi za szybką reakcję na błędną datę śmierci Iwaszkiewicza z tablicy w San Gimignano. Brawo!

Wybaczcie, że nie opisałam torrone. Po prostu zapomniałam. Gdyby nie komentarzowisko, przypomniałabym sobie o tym być może przy okazji trzeciej książki. Jeśli taka będzie :)

Konkurs Blog Roku 2009 jeszcze trwa i o dziwo jeszcze mnie dotyczy. Dziękuję za wielkie wsparcie, dla samych Waszych reakcji warto było. Specjalnie piszę o tym teraz, gdy nie znam jeszcze wyników, które będą ogłoszone 11 lutego. Na gali mnie nie będzie, pojedzie za mnie moja serdeczna przyjaciółka. Przy okazji chciałam powitać nowych czytelników, którzy trafili tutaj właśnie poprzez  konkurs.

O tym skąd biorę anegdotki florenckie już pisałam to książka "Il struscio fiorentino". Ostrzę sobie pazurki, bo ukazała się jej kontynuacja. Przetłumaczenie historyjki to dla mnie wielkie wyzwanie, bo staram się nie wciągać w to Krzysztofa, Wasze komentarze motywują mnie do dalszej pracy nad "Florencką włóczęgą". Niebawem opiszę dalsze jej części. 

"Średniowieczu na nosie" jeszcze nie stawiłam czoła. Rzecz jest o wynalazkach z tej epoki, w tytule o okularach. Powoli zagląda do mnie z półki. Jeszcze tylko skończę jedną z ostatnich książek w języku polskim i wezmę się z nią za bary.

Agnieszko faktycznie cytryny są moją wielką słabością, ale tym razem świeczka była zrobiona według upodobań Ani W. której obiecałam prezent z okazji narodzenia Marcelka.

Gdy pisałam o zaniedbywaniu bloga myślałam też o uprzedzeniu Was i liczyłam na cierpliwość w oczekiwaniu na nowe teksty. Dziękuję więc za zrozumienie. Ostatnio jak widzicie mniej jeździmy, i ja mniej piszę. Pogoda też sprzyja zasiedzeniu. 

Padło nie pierwszy już raz pytanie o internetowy kurs wykonywania świec. No po prostu już nie dam rady, ale być może za kilka miesięcy zaproponuję coś w zamian.

A wiecie, że o foremkach do pierogów napisałam z premedytacją. Otóż ja byłam mało "zaangażowana kulinarnie", gdy mieszkałam w Polsce. Sama nie wiem, co w kraju jest znane i dostępne, dlatego piszę, by w razie czego mieć pomysły na prezenty. Już mi się to parokrotnie przydało. Foremki przyjęłam do wiadomości, że są :) A więc na prezent z Italii się nie nadają :)

Dublinio ano z okładką była długa i mozolna praca wydawnictwa nade mną. W końcu uznałam pokornie ich racje. Poza tym dla mnie największą radością jest sam fakt powstania książki, że wszelkie mankamenty nie zakłócają mi tego wspaniałego uczucia. A gdybyście jeszcze do tego przeczytali wszelkie maile od czytelników, to już byście na moim miejscu też zapomnieli, że na okładkę trafiło zdjęcie a nie któryś z moich obrazków :)

Potomko pytasz, czy ksiądz proboszcz czyta tego bloga. Wyobraź sobie, że tak - z czego nieodmiennie się cieszę.  

Za troskę o moje zdrowie bardzo dziękuję, mając nadzieję że nie była li tylko interesowna hi hi hi, że niby tylko dla wpisów tutaj :)  A tak na poważnie, to miłe jest tyle ciepłych słów a nawet chęć pomocy ze strony specjalistki i potem utwierdzenie mnie w przekonaniu, że dobrą terapię wybrałam (polecam McKenziego). 

Za życzenia urodzinowe dla chlebodawcy i hrabiuńcia dziękuję w ich imieniu. Dodam tylko, że Boguś jest bardzo spolegliwym zwierzem i taka sesja z nim to pestka. Natomiast warchoł-szlachetka nawet dla kiełbasy nie dałby sobie takich cudów wywijać na głowie. 

Magdzie z Krakowa bardzo serdecznie chciałam podziękować za tłumaczenie wyrazów, których postaci nie mogłam znaleźć w słowniku, a nie chciałam dręczyć pryncypała. To żywy dowód na moje zdolności językowe - hi hi hi.

I tak oto dobrnęłam do dnia dzisiejszego, o którym napiszę jutro :)




sobota, 6 lutego 2010

JUBILEUSZOWY WEEKEND

Dwa chudzielce łączy nie tylko sylwetka, ale urodziny, dzień po dniu. Wczoraj mój chlebodawca obchodził mało okrągłą rocznicę urodzin, więc nie będę mu wypominać którą. Z tej okazji rzuciłam się na następne wyzwanie ciastkarskie - faworki zwane chruścikami a w Toskanii cenci (szmatki, gałgany), lub w centralnej Italii frappe albo strappe (rozdarcia). Znalazłam jeszcze inne określenia tej słodkości: chiacchiere (plotki, paplaniny), bugie (kłamstwa),  intrigoni (intrygi), crostoli (skóry, krosty? skóry w krostach?), galani.(?) 

Przepisy bywają lekko odmienne, ale pozostaje ten sam kształt i wrzucanie na głęboki gorący tłuszcz. Postanowiłam wykorzystać polski przepis z mąką, żółtkami, szczyptą soli, alkoholem i śmietaną. No i zrobił się problem. Na razie nie prowadzę auta, bo mam słabą skrętność szyi, Krzysztof z kolei jest mocno przeziębiony. A śmietana wyszła. W lodówce była ricotta i tłuste mleko, zaryzykowałam i ... wygrałam. Szefuńcio był wielce zadowolony.

A dzisiaj w przeliczeniu na ludzkie lata Boguś wkracza w sędziwy wiek. 10 lat temu zrodziła go pewna suczka o imieniu Americana. Żeby nie zaczął zachowywać się zbyt dostojnie wziął udział w krótkiej sesji fotograficznej.

czwartek, 4 lutego 2010

SŁYNNI PISTOJCZYCY

Ród Rospigliosi ma udokumentowane swoje istnienie w Lamporecchio od drugiej połowy XIII wieku, prawdopodobnie przybył z Mediolanu uchodząc przed Barbarossą. Do Pistoi jego członkowie przenieśli się wiek później. Rodzina zajmowała się między innymi handlem przyprawami. Wysoki status rodziny potwierdza objęte w XV wieku stanowisko Gonfaloniere, czyli w tym przypadku strażnika sztandaru miejskiego. Rospigliosi osiągają wysoki status nie tylko ekonomiczny ale i społeczny. Część rodziny zaczęła zajmować się wojskowością a inna, jak to bywało w tamtych czasach, poszła w kierunku kariery kościelnej. I tu spotykamy najsłynniejszego chyba Pistojczyka zarazem Rospigliosi. Giulio syn Girolamo wybrano papieżem, który objął imię Klemensa IX. Wcześniej został doktorem obojga praw w Pizie, tam też wykładał filozofię. W 1625 przeniósł się do Rzymu, gdzie pełnił wiele niezwykle ważnych funkcji w kongregacjach watykańskich, był nuncjuszem w Hiszpanii, gubernatorem Rzymu. Publikował cenione sztuki teatralne i poezje. Cieszył się opinią skromnego człowieka o nieskazitelnym charakterze. Jako papież ukrócił praktyki nepotyzmu, niestety panował jedynie dwa lata. Gałąź rodziny związana z Klemensem przeniosła się do Rzymu, druga część pozostała w Pistoi i stanowiła zawsze chlubę miasta aż do wygaśnięcia rodu. Ostatni potomkowie przekazali jeden z budynków, w centrum miasta, na muzeum diecezjalne a drugi tuż pod Pistoią. Ten drugi budynek odnowiony wewnątrz z zewnątrz może nie imponuje. Także ogród zimą nie budzi wielkich zachwytów, ale … Widać, że jest to miejsce z olbrzymim potencjałem a wyobraźnia już szaleje wśród fontanienek i ceramicznych waz. Skąd znam to miejsce? Nie znam. Krzysztof był tam na rekolekcjach. Jest nadzieja, że też kiedyś zobaczę Villę Rospigliosi.


Obok Lamporecchio wzniesiono budynek także nazwany Villa Rospigliosi, ten niestety albo na szczęście należał do innej odnogi pistojskiej rodziny. Nie umiem się zdecydować czy niestety, że nie należy do diecezji, czy na szczęście, bo wygląda na wspaniale zadbany i tętniący życiem.

Przy okazji dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i życzenia zdrowia. Powolutku dochodzę do siebie, a Wy mnie tylko do tego zagrzewacie.

poniedziałek, 1 lutego 2010

KRÓTKIE ODWIEDZINY NA BLOGU

Kochani Moi! Milczę ze względu na niesforne dyski w kręgosłupie, ale nie sposób nie podzielić się z Wami radością. Otóż dzięki Waszym głosom znalazłam się w pierwszej dziesiątce blogów z mojej kategorii a Juror Pan Marek Kalmus przyznał mi nominację do głównych nagród. Jest mi tym bardziej miło, że czułam się trochę wyalienowana pomiędzy podróżami po dalekich krajach i sposobami prowadzenia tego typu blogów. Tak więc ta koperta jako nominacja jest przemiłym wyróżnieniem samym w sobie. 

Zapomniałam dodać, że głosowanie sms-owe trwa do – 9.02.2010 godz. 12.00,
jeno ja w nim szans nie mam :)

Co do dat i przeskoczenia miejsca do komentarzy nie wiem, co się stało. Próbowałam zmienić to w układzie, nic z tego. Trzeba poczekać aż z nart wróci mój zaprzyjaźniony informatyk i mi pomoże.