sobota, 31 stycznia 2009

ANEKS DO OLIWKI

Żeby nie było, że leżę i się byczę, To była tylko przerwa w pracach domowych ,i hmm, jak by to nazwać? dekoracyjnych? Otóż, jeszcze coś tam może wycyzeluję, lekko postarzę ramę łóżka, ale chyba już mogę ją zaprezentować, bo co niektórzy mi tu spokoju nie dają, co bym anioła pokazała. Mam nadzieję, że widać inspirację, starałam się jak najwierniej naśladować Fra Angelico, mojego idola malarstwa.


To był punkt wyjściowy . Typowo toskańskie łoża (w tego typu miałam niewąptliwą przjemność kiedyś spać), z kutego żelaza, nie wchodziły w ogóle w grę, z portfelem. A te ramy, w dodatku bez stelaża pod materac (te były na miejscu na plebanii), wyszły bardzo tanio.
Teraz pracuję nad drugą ramą, do pokoju Krzysztofa. Gdzieś pomiędzy prasowaniem, sprzątaniem domu i sal katechetycznych, układaniem kwiatów. A za oknem słońce :)

piątek, 30 stycznia 2009

HALO KONKURSOWICZE!

Czekam i czekam na pięć osób, by mi napisały, jakie rysunki mam wydrukować? Pozwolę sobie wymienić, kto się nie odezwał: Eluśka, Helena, i obydwie Kasie. No! Kobitki, nie dajcie mi kwitnąć pod oliwką :)

środa, 28 stycznia 2009

A MOŻE BY TAK BLIŻEJ?

Przysunąć się do kopuły, zobaczyć ją w innym świetle?
Krzysztof miał dzisiaj pewną sprawę do załatwienia we Florencji. Nie tej historycznej, lecz położonej bardziej na północ, bliżej … No to co miał tak sam jechać; ja tam w gościnę się wciskać nie będę, byle mnie podrzucił do teatralnie położonego Fiesole. Ruch dzisaj, i na autostradzie i w mieście, o dość dużym natężeniu, w dodatku GPS wymyślił sobie taką trasę, żeby nam się prostota dróg nie znudziła, trasa więc wyciągnęła się w godzinę. Ale i tak wystarczyło czasu, by zajrzeć do katedry.

Czasu wystarczyło Krzysztofowi, bo ja zostałam i przez godzinkę jeszcze spacerowałam sobie po miasteczku, ruch się przydał, gdyż już mnie bolała moja szlachetniejsza część pleców od siedzenia nad malunkami. Specjalnie nie wyszykowałam się z przewodnikiem, chciałam tylko sobie tak popatrzeć. Odetchnąć rześkim styczniowym powietrzem. A rześkie i owszem było! Czemu ja rękawiczek nie wzięłam? I jak tu robić zdjęcia?
W zeszłym roku główny plac zastawiony był namiotem Festiwalu Czekoladowego, tym razem pusty, bez turystów, tylko ten Garibaldi psuł widok na odnowione Palazzo Pretorio. Samo Palazzo jest teraz budynkiem gminnym, więc nie wchodziłam. Choć może źle zrobiłam, trzeba było obejrzeć, jak wygląda urząd umiejscowiony w tak szacownym budyneczku.

Innym razem.
Zaraz obok kościół Santa Maria Primerana.

Mały niepozorny, z kolumnowym wejściem, datujący swe początki na X wiek, nstępnie oczywiście przebudowywany. W środku pusto, formalnie gotycko, ale myliłby się ten, kto by powiedział, że brak tam skarbów.

Na prawej ścianie jedynej nawy XIVwieczny krzyż, na takie mogłabym patrzeć bez końca, potem wyczytałam, że przypisywany Bonaccorso di Cino.

Po lewej zastanawiający relikt dawnych czasów, kolumna, która zdaje się być odkryta po latach i na tyle pokazana oczom śmiertelników, na ile pozwala konstrukcja budynku.

W nawie poprzecznej olbrzymia konstrukcja z warsztatu Andrea Della Robbia.

Gdzie go nie ma? Ilość rzeźb i płaskorzeźb wykonanych przez tę rodzinę wskazuje na to, że technika majoliki pozwalała na dużo szybsze wykonanie nawet olbrzymich scen grupowych, jak ten krucyfiks.
Przy wyjściu w niszy okiennej zobaczyłam księgę podziękowań składanych Bogu. Nie wpisałam się, bo drugiej, pustej, obok nie przygotowano, a ja miałabym za co dziękować, oj tak :)


Zgrabiałe ręce i tańczący wokół mnie wiatr odradzały spacer drogą widokową, ale wszak jam z terenów na północ od Toskanii położonych i byle zimnu się nie dam, choć nie powiem, nie przepadam. Do wędrówki zapraszało światło promieni słonecznych wyłaniające się z uliczki


No i opłacało się w wielonasób, dwójnasób byłoby za słabym słowem, by opisać te cudne zakamarki, detale architektoniczne, loggie na szczytach budynku (zapewne z widokami wartymi...)

Fiesole prezentuje typ zabudowy zwanej przeze mnie naroślową. Tak określam sposób Włochów na opanowanie stromych zboczy. Wciskają się domami w każdą możliwą przestrzeń, z jednej strony wejście na teren posiadłości, a jak pójdziesz wokół ogrodzenia, to się znajdujesz poziom wyżej i jesteś przed wejściem do innego domostwa a tamto już tylko z lotu ptaka. Gdzieniegdzie dom na domu, do tego dobudówka przy dobudówce. Nie wszędzie dotrą nawet najbardziej wytrwali kierowcy samochodów, pozostają skutery, albo nogi i samotny spacer pomiędzy murami.

A w nagrodę za wysiłek wspinania się pod górę przytula się do ciebie ciepłe słońce i milczący wiatr, przycupnięty z drugiej strony wzgórza. W tak idyllicznej atmosferze leniwie rozdziawiasz gębę i patrzysz na … oczywiście kopułę Duomo we Florencji.

U podnóża ścielą się wiecznie srebnozielone oliwki i prężą doskonałe cyprysy. Pozostaje żal, że nie mam teleskopu w miejsce obiektywu. Obłaskawiają mnie styczniowe róże.

Nic to, idę dalej. Mam jeszcze trochę czasu, więc zaglądam w okna, drzwi

i na drugą stronę Fiesole.

Tu już inne widoki a wiatr z powrotem przypomina, że jest zima. Oj, ale poezja!
Przy głównej ulicy przebiegającej przez Fiesole wypatrzyłam ciekawą kapliczkę. Co ja piszę?! Kaplicę. Freski (autorstwa Ghirlandaio!) niestety były słabo widoczne za szybą, w której odbijało się rozświetlone niebo.

Tak się zamotałam w zrobienie jako tako wyrazistej fotografii, że nie zrobilam zdjęcia całości.
Idę jeszcze dalej a tu drogowskaz "grób etruski". Nie napisali, jak daleko. Dobrze, że pod tablicą była druga informująca o działalności jakiegoś warsztatu blacharskiego o nazwie "Etrusco". Nie uszłam daleko, gdy usłyszałam charakterystyczne dźwięki dla - no nie grobu, jego ciszę zakłócał tenże warsztat. Ale dzięki temu w ogóle spostrzegłam, że jestem na miejscu. Na pierwszy rzut oka trudno odczytać w tej stercie kamieni jakiś sensowny kszałt, ale potem gęsia skórka daje o sobie znać, toć to III wieki przed narodzeniem Chrystusa!

Zbliżał się czas powrotu, zajrzałam przez płot do amfiteatru rzymskiego,

obejrzałam parę wystaw

i wsiadłam do auta z kierowcą-księdzem :)

wtorek, 27 stycznia 2009

SŁOŃCE, WIATR I GAPA

Trochę produktów wyszło z domu, więc wyszłam za nimi do sklepu. Udałam się do supermarketu, w którym możemy korzystać z udogodnienia o nazwie "salva tempo" (czyli: oszczędza czas). Jest to taki mały podręczny czytnik kodów paskowych, który samodzielnie pobiera się na kartę członkowską sieci. Każdy wybrany produkt skanuje się samemu , a potem owo urządzenie podaje w kasie. Produkty zostają w koszyku. Kontrolnie tylko zdarza się, że należy wyjąć zakupy do skanowania przez kasjerkę. Dzisiaj pierwszy raz używałam urządzenia, bez towarzyszenia Kzysztofa. Pilnie więc pilnowałam, by niczego nie wrzucić bez zczytania kodu. Nie kazano mi wyjmować zakupów. Wróciłam do domu dumna z siebie, a tu niewinne pytanie Krzysia zmroziło moje zadowolenie. "Czy wodę do picia wbiłaś sześć razy?". Chwyciłam z półki sześć butelek zawiniętych razem w folii, nie pomyślałam, że kod dotyczy tylko jednej butelki. Ale wstyd! I to przed sobą samą. Krzysiu podsunął mi pomysł, jak to rozwiązać - następnym razem nabić do czytnika 5 butelek więcej - ale do tego czasu ... ukradłam nieświadomie 5 butelek wody do picia. O ja gapa!
A co ze słońcem i wiatrem? Ano pojawili się w znakomitej komitywie, jak by ze sobą powiązani. Na szczęście ta ich wzajemna relacja nie była na tyle niedogodną, by nie pójść na psi spacer. Tym razem posnuliśmy się po parku Giaccherino.
Porozglądaliśmy po okolicy zaczynając od wypatrywania kopuły Duomo we Florencji. Ciągle jest :)

Tym bardziej dobrze prezentowała się kopuła w Pistoi.

Głęboki błękit na niebie, w gaju oliwnym pod drzewami wypatrzyłam bardzo wysokie liście tulipanów, a na horyzoncie ... zaśnieżone góry, ale tylko te z północy, bo te południowe pasma kuszą gajami oliwnymi.

Wiem, to się nie składa na cały dzień, reszta to malowanie, malowanie, malowanie. Dzisiaj nawet bez gotowania, bo Krzysztof miał obiad wychodny. Cudownie!
Aaaaa! Zapomniałabym napisać, czekam na decyzje, które wydruki szkiców mają pójść do Waszych domów. Większość już się odezwała.