poniedziałek, 29 sierpnia 2016

WZGÓRZE Z DUSZĄ I HISTORIĄ

Zanim zaproszę do czytania tekstu, zachęcam do włączenia muzyki w wykonaniu The Amsterdam Consort. Muzykę nagrałam na telefonie i odtwarzam za pozwoleniem artystów, za co bardzo dziękuję.

Dobrych parę lat temu trafiłam w internecie na informację o koncertach na terenie pewnej posiadłości. Zapadło mi w pamięć, że pojawił się wtedy jakiś polski wątek. Opisane wydarzenia miały zamknięty charakter, więc jednym okiem wleciało, drugim wyleciało.

Na początku lata odwiedzili nas niezwykli goście, wśród których była pewna pani po lekturze moich książek. To akurat częściej się zdarzało, lecz niezwykłość tych gości polegała (między innymi) na tym, że dawno temu pojawili się zupełnie nienazwani na tym blogu. Takimi i teraz pozostaną. Ważne w tej opowieści jest to, że, dzięki naszym gościom, doskonale ciepłym, lipcowym wieczorem trafiliśmy wraz z Krzysztofem na koncert w Tenuta di Casaglia, która okazała się tym parę lat wcześniej napotkanym w internecie miejscem.

Wysłuchałam kameralnego koncertu, w wykonaniu  holenderskiego kwartetu "The Amsterdam Consort". Grali głównie muzykę Paula Juona, Gustava Mahlera i Antonína Dvořáka.
Ciągle gdzieś mi kołatał się po głowie szekspirowski "Sen nocy letniej". Bo tak się czułam, onirycznie, lekko, oczarowana atmosferą, jak w bajce, a raczej jak w bajkach.

Głównymi słuchaczami byli korzystający z gościny Tenuty turyści oraz rodzina właścicieli. A skoro rodzina, to pojawiły się i dzieci w podwójnej roli. Jako uważni słuchacze, a także jako wykonawcy, lecz nie muzyki. Poproszono dzieci, by zinterpretowały plastycznie bajki Leonarda da Vinci. Zadanie wybitne trudne, bo mistrz nie zostawił nam szczęśliwie kończących się tekstów, a przesłanie czytelnik ma zazwyczaj wysnuć sam. W języku polskim są na rynku w tłumaczeniu Leopolda Staffa.
Wkleję Wam tylko próbkę z tych, do których dzieci malowały interpretacje, rankiem, w dniu koncertu. Na pewno sami się zorientujecie, które bajki zostały wyobrażone na papierze, a resztę sami znajdziecie i przeczytacie.

Małpa i ptaszek
Małpa, znalazłszy gniazdo pełne małych ptaszków, uradowana wielce zbliżyła się do nich, a że umiały już latać, więc zdołała zabrać tylko najmniejszego. Pełna radości, pobiegła z ptaszkiem w ręku do swej kryjówki i zaczęła podziwiać go i całować. I z najgłębszej miłości tak go całowała, obracała i ściskała, aż pozbawiła go życia.

Kamień
Kamień niedawno odkryty przez wodę, pięknych rozmiarów, leżał na pewnym miejscu wyniosłym, u granicy rozkosznego gaju, nad skalistym gościńcem, w towarzystwie traw i kwiatów zdobnych w różne barwy; i widział wielką ilość kamieni zgromadzonych na po-niżej leżącej drodze. I uczuł 
chęć, by spaść tam na dół, mówiąc sobie:
- Cóż czynię z tymi trawami? Pragną mieszkać w towarzystwie tych braci moich. 
- I spadłszy między upragnionych towarzyszy, skończył swój bieg chyży. I pobywszy nieco, zaczął od kół wozów, od nóg podkutych koni i wędrowców doznawać ustawicznej udręki; ten go przewrócił, tamten zdeptał; czasem podnosił się nieco, gdy błotem lub kałem okryło go jakieś zwierzę; i na próżno spoglądał ku miejscu, skąd wyszedł, ku miejscu samotnego i cichego spokoju. Tak zdarza się tym, którzy z samotnego życia rozmyślań wyrywają się, by mieszkać w mieście wśród  ludzi pełnych nieskończonej złości.




Zatęskniło mi się trochę za prowadzeniem zajęć z dziećmi, Już sobie wyobrażałam, jak bym poprowadziła z nimi warsztaty wokół bajek Leonarda. Bardzo lubię swoisty rodzaj zaskoczenia, jakiego dostarczają mi prace młodych artystów, ich świeżość spojrzenia, niebanalność.
Tym bardziej więc cały koncert mile potarmosił moją duszę.
A mógłby potarmosić i stan umysłu, bo w przerwie koncertu podano wyborne wino, własnej produkcji Tenuta di Casaglia.

Nie mogłam wyjechać, by nie spotkać się z samą właścicielką, ale nie chciałam zabierać cennego czasu, dzielonego wszak pomiędzy gości koncertu i muzyków. Umówiłyśmy się na następne spotkanie.
I tak w pierwszej połowie sierpnia wyruszyłam, by spotkać wspaniałą Baronową Panią Mariannę Weihrauch Di Pauli.

Przyjemność rozmowy, kawa na tarasie z widokiem, wrażliwość Gospodyni, odkrycie wspólnych poglądów na religię, spowodowały, że Tenuta di Casaglia trochę zeszła w cień.
W końcu jednak ruszyłyśmy na obejrzenie całej posiadłości.

Widać ją z większej odległości, bo wyrosła na wzgórzu.

Jest rodzajem małej osady, a nie jednym budynkiem. Znajdziecie tam dom właścicieli, którzy każdego dnia mogą podziwiać teatrum okalających ich krajobarazów.



Są budynki i innych mieszkańców: byłe ambulatorium, neogotycki zameczek, stodoła z doskonałą akustyką.







Nad całością góruje pięknie utrzymany kościół Jana Chrzciciela.






Zabudowa jest, w większości, wynikiem wielkiej modernizacji z XIX wieku, wykonanej przez Giovanniego Battistę Espinassi Moratti, przodka męża Pani Marianny. Baron z wielką pieczołowitością odnowił kaplicę, w której pochowany jest wuj, a która też mieści się na terenie Tenuta di Casaglia.



W średniowieczu przemieszkiwał tu biskup Volterry, a jeszcze wcześniej wzgórze  było osadą Etrusków, o czym świadczą znalezione urny (obecnie w muzeum).

W XX wieku Tenuta di Casaglia stała się ostoją dla turystów. Aż trudno pisać o tym miejscu, że to gospodarstwo agroturystyczne.









W cenie, absolutnie porównywalnej z innymi w regionie, goście zyskują nieporównywalną atmosferę, są traktowani niezwykle ciepło.




To z myślą o nich są chociażby (darmowe) koncerty, mają do swojej dyspozycji basen, kort tenisowy (bywa, że z trenerem), rowery, ale przede wszystkim wspaniałych gospodarzy.



Sama byłam świadkiem, gdy podczas obchodu Tenuty podszedł do nas jeden z zagranicznych gości i chwalił się zdjęciami zrobionymi z zaręczyn. Pani Marianna doradziła, gdzie narzeczony może kupić pierścionek, czym zapewne przyczyniła się do oświadczyn w Toskanii.

Jestem przekonana, że niezwykły klimat miejsca wynika z osobowości jej właścicieli, z wielkiego szacunku do ludzi i umiłowania Boga. To niewymuszone piękno jest widoczne na każdym kroku.
















O tym, ile serca wkłada baronostwo w funkcjonowanie mówi też traktowanie pracowników z szacunkiem, wręcz familiarnie. Przy basenie akurat ustawiono stoły na 100 osób, by jeden Włoch z obsługi mógł świętować swoje urodziny.
Przyznam się, że zazdrościłam i gościom i pracownikom. Dobrze, że grzechem byłoby narzekanie na mego pryncypała :)
Po głowie chodzi mi myśleńka, że może jednak kiedyś czasowo zamieszkałabym w Tenuta di Casaglia. To wspaniałe miejsce na warsztaty artystyczne, czy plenery, które już się tam odbywały.
Pokojów (poza prywatnymi) nie widziałam, więc odsyłam na stronę Tenuta di Casaglia, także w języku polskim. Możecie w nich liczyć na odcięcie od niektórych wynalazków cywilizacji, jak telewizor czy internet. Wi-fi jest tylko w ogólnie dostępnym pomieszczeniu, włączane w określonych godzinach. Gospodarzom bardzo zależy, by rodziny przebywały ze sobą, a nie z internetowymi znajomymi, by dzieci biegały jak szalone, bawiły się w chowanego, chłodziły w basenie z widokiem.
Innych atrakcji nie muszą dostarczać, bo okolica w nie obfituje.







Do Volterry żabi skok, jeszcze bliżej Casale Marittimo, czy nadmorska Cecina.
W następnym wpisie zaproponuję Wam pewną wyprawę, która miała początek w Tenuta di Casaglia.

Zaraz, zaraz, a gdzie tu polski wątek?
Ano nie zdradziłam Wam, że Baronowa Marianna jest Polką o szlacheckim pochodzeniu, której z całego serca dziękuję za wspaniałe chwile w Tenuta di Casaglia.

SalvaSalva
Salva