poniedziałek, 24 września 2018

PTASZYNA

Ptaszyna to mało popularne toskańskie wino. Ptaszyna, bo po włosku nazwa producenta (Uccelliera) oznacza wolierę, choć rzeczone wino nazywa się Castellaccio.
A historia jego odkrycia jest banalna.
W zwyczajnej knajpce, nieopodal pistojskiego ZOO, prowadzonej niezwyczajnie przez Egipcjanina, ale z kuchnią głównie toskańską, można do obiadu dostać owo wino.
Krzysztof zapytał właściciela, czy mógłby kupić od niego kilka butelek. Rzecz rzadka, wino butelkowano nie tylko w 0,75 ale i w 0,5 litra, za które Sahid chciał jedynie 5 bądź 3,5 euro. Gdybyście spróbowali wina, zrozumielibyście "jedynie", ale nawet bez próbowania mogę wyjaśnić owo jedynie.
Wybraliśmy się kiedyś (czytaj: w 2015 roku) z Joanną, w ramach wypadów integracyjnych na degustację do Uccelliera. W smaczny, estetycznie doskonały, sposób przekonaliśmy się, że nabytek "u Egipcjanina" to strzał w dziesiątkę. Sprzedał wino po cenie zakupu od producenta, tylko, że on kupował kilka tysięcy butelek, więc płacił 5 euro za płyn o cenie 26 euro u źródeł. Detal przegrywa z hurtem. Jeśli więc uwierzycie mi na słowo, możecie je potem sprawdzić w "Le Piastrelle" (Powołajcie się na Don Cristoforo), chyba że ktoś woli wydać dużo więcej na to samo wino w Uccelliera, która sama w sobie warta wizyty. Stąd dzisiaj album z degustacji.


poniedziałek, 17 września 2018

PRODUKT BARDZO LOKALNY

Zdjęcie z poprzedniego wpisu poczyniłam oglądając zupełnie inne zwierzęta, ale że byłam na farmie, to i na krowy, świnie, króliki, kaczki, kury, psy i gęsi się też załapałam.  
Wybraliśmy się ze znajomymi do położonej w lesie na wysokości prawie 1000 m n.p.m 
Cascina di Spedaletto, tylko 8 km od domu.  
 W sezonie można tam zjeść smaczne obiady, a gdy upały doskwierają, to i zaznać ochłody. 
Tym razem  chodziło o pobłogosławienie i domostwa i obejścia, a przy okazji posiłek na świeżym powietrzu (m.in. mistrzowskie risotto z grzybami i takoż maccheroni z kaczką).  
Głównymi zwierzętami, hodowanymi w Cascina di Spedaletto, są owce.
Moje polskie wyobrażenie o owcach legło w zupełnych gruzach. Niby już znałam kilka tutejszych ras, bardziej wyrazistych z pyska, czasami wręcz diabolicznych, ale tego się nie spodziewałam.
Powiedzenie "czarna owca" traci zupełny sens.
Starsze   są lekko brunatne, ale młodziaki to czarniusieńkie i rozczulające cudo.
Najmłodsze jagnię miało jeden dzień, słabo trzymało się na nogach, więc nieźle wpasowało się uginanymi kończynami w modlitwę.
Mogłabym gadać i gadać, ale, oczywiście, czas mnie goni z pędzlami, więc dobijam do brzegu.
Z tych to czarniusieńkich owiec produkowane są sery, zwyczajne pecorino oraz biała ricotta.
Niedawno rozmawiałam z kimś o tej ostatniej. Mój rozmówca twierdził, że zna włoską ricottę. I ja mu wierzę. Jednego jestem pewna - nie zna "ricotta di Pistoia".
To lokalna odmiana, z wyjątkowym zezwoleniem na produkcję sera z niepasteryzowanego mleka. Jest aksamitna i słodka, tak pyszna, że trudno mi ją dawać do gotowanych potraw, zjada się właściwie  sama.
Jeśli więc będziecie w Pistoi, czy jej okolicach, zapytajcie o "ricotta di Pistoia"; bywa na garmażeryjnych stanowiskach w marketach, bywa w małych sklepikach, bywa, to rzecz pewna, u producentów :)



piątek, 14 września 2018

CZTEREJ JEŹDŹCY APOKALIPSY - z cyklu „Galeria jednej fotografii”

Przy okazji pewnej wizyty taka scenka weszła mi w obiektyw.


A co tam robiłam? 
Dam znać niebawem

czwartek, 13 września 2018

RODO

A dzisiaj taki wpis krótki, techniczny. Wiem, że nie tylko ja miałam problem z brakiem informacji o komentarzach oczekujących na moderację. Okazało się, że wszystko przez RODO . Co należy zrobić? Trzeba wejść w ustawienia i tam, gdzie wpisaliście e-maila, na którego miały przychodzić powiadomienia, zostawcie puste okienko, zapiszcie zmiany, następnie na nowo wpiszcie ten sam adres. Dzięki temu dostaniecie powiadomienie od Google’a, z linkiem informującym, że wyrażacie zgodę na przetwarzanie danych. Kliknąć i po sprawie :)

środa, 12 września 2018

ODRODZENIE

Z wielką ulgą mogę powiedzieć, że problemy zostały pokonane. Łatwo nie było. Musiałam przenieść domenę "matyjaszczyk.com" na inny serwer, a to była reakcja łańcuchowa. Nie działał mail, nie działał blog, nic co było powiązane z moim adresem. Firmy tak łatwo nie wypuszczają klientów ze swoich objęć, więc mój poprzedni dostawca kazał mi czekać wiele dni, żeby się przekonać, że moja decyzja jest ostateczna. W dodatku, komunikacja z nim kulała, co powodowało następne opóźnienia.
Część Czytelników wiedziała z Facebooka, co się dzieje, ale nie miałam żadnej możliwości powiadomić wszystkich o tym na blogu, bo adres nie działał. Dziękuję Wam za cierpliwość, za troskę, wyrażoną także w mailach, które pisaliście na mój adres ze strony proarte.it.
Mimo, że na razie zawiesiłam pisanie, bo intensywnie pracuję nad wspomnianym już kiedyś projektem, postanowiłam osłodzić chwile rozłąki z Wami.

Zapraszam dzisiaj na figowe szaleństwo.



W tym roku drzewa w parafialnym ogrodzie uginają się od owoców.

Lubię je na surowo, ale niestety, nie mogę ich jeść za dużo. Jest ktoś inny, komu nie przeszkadzają lekko zapalne właściwości świeżych fig.

Pozamieniałam je w dżemy i nie tylko.


Surowych użyłam też do deseru, którym "poczęstuję" Was na koniec.
Dżemy (a właściwie to chyba konfitury?) robiłam małymi porcjami, żeby eksperymentować różne dodatki.
Zawsze był to cukier, ale dużo mniej, niż w przepisie. Zawsze był to sok z wyciśniętych cytryn, więcej niż w przepisie. I prawie zawsze była dorzucona skórka z cytryny.




Następnie "jak stryjenka sobie życzy":
- peperoncino
- mięta (dodana na ostatnie pięć minut, w gałązkach, które potem wyjęłam)
- plastry zamrożonych zimą czerwonych pomarańczy (zwycięzca w konkursie na najlepszy smak)


Proporcje, mniej więcej:
800g fig
200g cukru
ok 90 g soku ze świeżo wyciśniętych cytryn.
45 minut gotowania w kawałkach, lekkie zmiksowanie, żeby część została wyczuwalna część owoców. Gorące do słoików, zamknięte ustawiam do góry nogami, przykrywam ręcznikiem i czekam, aż wystygną.

A potem siup! na philadeplphię, z listkiem cytrynowej bazylii. I śniadanie gotowe!




Od Paoli dowiedziałam się o figach w brandy. Oj, to, to! Samej brandy nie lubię, ale w tym przepisie nie przeszkadza, wręcz odwrotnie. Jeden słoik nieufnie miał wybrzuszone wieczko, więc spróbowałam po krótszym, niż wskazano w przepisie, czasie oczekiwania. Pyszne, zachowują dużo ze smaku surowych, plus orzechy - zawsze i wszędzie mniam.
Figi muszą mieć obcięte ogonki.


Przygotujcie:
1 kg fig (dojrzałych, ale niezbyt miękkich)
500g cukru (dałam ciut mniej)
sok i skórkę z jednej cytryny
brandy 100g
włoskich orzechów


   

250 g gorącej wody Przekroić figi na połowy, nadziać orzechami i przekładać w słoikach warstwami, każdą skrapiając brandy, polewając wodą i dodając sok i skórkę z cytryny, zasypując cukrem.

 


I na koniec, tylko na zdjęciu, bo całość zniknęła w żołądkach gości, sernik stracciatella w figowej i jeżynowej odsłonie. Przepis ze strony "Kwestia smaku".