czwartek, 31 sierpnia 2017

WAKACYJNE POCZTÓWKI

Materiału do pisania mam tyle, że nie powinnam się ruszać w celach turystycznych przez najbliższe parę miesięcy, niczego nie zwiedzać, nigdzie nie wracać. Pracy na razie mi nie ubyło, więc i z czasem ciągle krucho. Jedynie goście już wyjechali, więc trochę łatwiej siąść do pisania.
Nie chcąc, by blog zupełnie zardzewiał, postanowiłam porzucić na pewien czas chronologię i zacząć opisywać to, co nie wymaga siedzenia w materiałach źródłowych.
Zacznę od zaproszenia Was do obejrzenia albumu pocztówkowych zdjęć zrobionych w wysuszonej słońcem Val d'Orci. Czujecie ten skwar?











Ho così tanto da scrivere che non dovrei fare una turista per i prossimi mesi, niente da visitare. Finora sono molto occupata. Solo gli ospiti sono tornati a casa, quindi è più facile tornare al blog.
Non volendo che il blog sia completamente arrugginito, ho deciso di abbandonare una cronologia e descrivere ciò che non richiede delle ricerche nei libri e l’internet.
Comincerò con l'invito a vedere le foto delle cartoline prese nella Val d'Orcia, asseccata al sole. Sentite questo calore?



piątek, 25 sierpnia 2017

PURA BELLEZZA

Bywają takie słowa, które cisną mi się na usta najpierw we włoskiej wersji. Tak jest, gdy myślę o pewnej rzeźbie.
Znałam ją z niszy doświetlanej byle jakim światłem z bardzo ciekawego kościoła w Pistoi – San Giovanni Fuorcivitas. Jeszcze nie kolej na opowieść o tej świątyni. Śpieszę napisać Wam o wystawie z jednym dziełem, bo wiem, że przed niektórymi Czytelnikami jest jeszcze tegoroczna wyprawa do Toskanii, więc mogą skorzystać z niewątpliwego wydarzenia artystycznego, możliwości spotkania czystego piękna (pura bellezza).
Zapraszam do świeżo odnowionego kościoła San Leone, mało znanego nawet mieszkańcom Pistoi, stojącego dziesiątki lat w opuszczeniu, trochę schowanego przed turystycznym okiem za okazałym bankiem przy Via Roma.
 

Byłam tam podczas prac remontowych i jakoś nie zrobił na mnie wrażenia, wcale nie dlatego, że to barok, tylko nie było dobrego odejścia, wglądu na całość.
 

Teraz w pełni wypełnia go kolor, fascynuje bogactwem faktur i spójnością wystroju.



Na tle dynamicznych, barwnych fresków ustawiono prostą, ciemno grafitową ściankę; a wieńczący ją łuk delikatnie zaznacza związki z architekturą.

Lepszego planu nie można było znaleźć dla grupy rzeźbiarskiej „Nawiedzenie”.

Zastanawiałam się nawet, czy nie lepsze byłoby charakterystyczne dla majoliki robbiańskiej niebieskie tło. Podejrzewam jednak, że jakakolwiek inna barwa, poza ciemną szarością, wchodziłaby zbytnio w reakcje z tłem, z pomalowanymi ścianami świątyni, a poza tym właśnie kojarzyłaby się z klasycznymi majolikami rodu Della Robbia, tymi płaskorzeźbionymi, a tu mamy do czynienia z dość wyjątkową formą dla renesansowej majoliki – oderwaną od ściany, całkowicie trójwymiarową.
 

To się rozpędziłam! Przecież powinnam Wam najpierw przedstawić kilka niezbędnych informacji.
Skąd, dlaczego, kiedy, gdzie, kto?
Zacznijmy od autora.
Obecnie dzieło przypisuje się Luca delle Robbia, ale nie obyło się bez trudności. Nie ma właściwie dobrych wzmianek na piśmie, nie wspomina o rzeźbie Vasari. Przez wieki historykom wystarczało określenie, że autor pochodził ze słynnego warsztatu majoliki della Robbia. Wielu sugerowało się dojrzałym stylem bliższym XVI wieku, niż XV.
Aż w końcu znaleziono w archiwach testament pewnej wdowy, która przekazuje środki na olej do lampy wotywnej zapalanej przed figurami Madonny i św. Elżbiety. Tylko tyle?
Tak, to wystarczy, by dzieło przypisać Luce, bo testament jest datowany na październik 1445 roku, gdy jedynym wybitnym majolikarzem był Luca, a jego równie biegły i słynny bratanek miał dopiero 10 lat, więc nikt nawet nie śmiałby tak niezwykłej rzeźby przypisać dziecku. To musiało być dzieło dojrzałego (ok. 46 letniego) artysty.
Z testamentu dowiadujemy się też, że w kościele św. Jana za Murami (San Giovanni Fuorcivitas) w Pistoi działała Kompania Nawiedzenia św. Elżbiety, która miała pod swoją pieczą grupę rzeźbiarską. Są, oczywiście i tacy, którzy uważają, że to musiała być inna rzeźba, ale nie nam tutaj śledzić cały proces dochodzenia do tego, jak w końcu Luca della Robbia stał się po raz drugi autorem tego samego dzieła.
Pierwszy raz stał się nim realnie, gdy mężczyźni z Kompanii św. Elżbiety zamówili czyste piękno na swój ołtarz. Ileż musieli mieć w sobie pobożności, by wydać na pewno dużą sumę pieniędzy na realizację zamówienia! Tym bardziej, że do XVII wieku działali bez biskupiej zgody. Dbali o ten swój ołtarz tak dobrze, że notatki po wizytach pastoralnych zawsze mówiły o dobrym utrzymaniu miejsca.
Napisałam o wieku rzeźbiarza, a jak go umieścić na osi historii sztuki?
Rzeźbę datuje się na 1445 rok. Żyje jeszcze 59 letni Donatello, a Michał Anioł urodzi się dopiero za 30 lat! Luca della Robbia jest renesansowym artystą, który tworzył najpierw w kamieniu (pokazywałam jego kantorię opisując Muzeum Katedralne z Florencji), odlewał też metal, zasłynął głównie terakotą, a zajął się nią na dobre w 1439 roku.
Vasari tak uzasadnia tę decyzję:
Wykonawszy tę dużą pracę zobaczył, iż niewiele jeszcze osiągnął, choć była to robota ogromna [drzwi z brązu do katedralnej zakrystii]. Postanowił rzucić pracę w marmurze i w brązie i zobaczyć, czy w innej dziedzinie sztuki nie zbierze lepszych owoców. Poznawszy, że glina daje się opracować z mniejszym trudem, spostrzegł, że należy jedynie znaleźć sposób, aby utrwalić glinę. [...] Po dłuższych próbach doszedł, że glinę trzeba pokryć szkliwem wykonanym z cyny, kredy, antymonu i innych minerałow i mikstru, topionych w specjalnym piecu. Daje to wynik doskonały i pozwala glinane wyroby uczynić niemalże wiecznymi. ("Żywoty" Vasariego w tłumaczeniu K. Estreichera)
Łukasz (Luca) bardzo poważnie traktował majolikę jako tworzywo artystyczne, dopiero jego bratanek, wzięty pod opiekę po śmierci brata, uczynił z niej także przedmiot świetnie rozwijającej się produkcji. Dzieła z warsztatu della Robbi rozprzestrzeniły się po całej Europie. W Polsce znalazłam jedynie głowę św. Hieronima w krakowskiej Kolekcji Czartoryskich.

https://www.facebook.com/czartoryscy/
Od strony technicznej wyjaśniłam majolikę w artykule „Oczko w głowie”.
Po rozmowie z Czytelniczką Aldoną zorientowałam się, że nie zajęłam się dotąd samym nazwiskiem Robbia, a zawiera w sobie ciekawostkę.  Pochodzi od słowa „robbia” oznaczającego marzanę barwierską, roślinę o czerwonych korzeniach, z której otrzymywano barwnik o nazwie alizaryna.  Nazwisko rodu ma swoje źródła w zajęciu, jakim się zajmował - barwieniem tkanin. Luca je tylko odziedziczył, lecz dla mnie "robbia" ma bardzo symboliczny wymiar. Wspominam o tym w artykule o fryzie na Ospedale del Ceppo, że nikt z artystów della Robbia nie był w stanie uzyskać … czerwonego szkliwa. Nomen omen.
W tamtym wpisie zaznaczyłam też, że Luca nadał majolice nowy wymiar, dosłownie, powiększył ją, wobec tego, co uzyskiwano w krajach arabskich, wprowadził na salony rzeźby.
Umiał tak wypalać elementy składowe, że po ich połączeniu powstawało wartościowe dzieło. Było to powodem chluby artysty, że cięcia figur są niewidoczne.
Zobaczcie sami, jak wygląda nawiedzenie w częściach:


Napisałam „na salony”?
Znowu się rozpędziłam.
Różnie to było przez wieki.
Najbardziej anegdotyczny jest przypadek słynnego XIX wiecznego historyka sztuki - Johna Ruskina.
Nie znosił barwnej włoskiej majoliki. Odnosząc się do pistojskiego fryzu na szpitalu pisał, że widzimy najbardziej wulgarny efekt, jaki można sobie wyobrazić. Zalecał go oglądać zapominając o kolorach.
Po niemal 30 latach tenże Ruskin zakupił relief Andrei delle Robbia „Adoracja Dzieciątka” i opisał go jako rzecz najbardziej cenną wśród tych, które posiada.
Trochę rozumiem Ruskina, toskańskie majoliki musiały mnie oswoić, otoczyć, zaskakiwać w wielu niespodziewanych miejscach, musiały być obejrzane pod tutejszym niebem, bym je zrozumiała i pokochała. Barwienie rzeźb? Przecież drewno polichromowane znałam, jednak zaskoczeniem, było dla mnie, gdy dowiedziałam się, że kiedyś polichromowano i marmury, które, zapewne nie tylko w moim odbiorze, powinny mieć swój naturalny kolor.
„Nawiedzenie” z Pistoi pogodzi gusty. Jest całe białe, obecnie wręcz lśni bielą niczym marmur. Tylko oczy świętych kobiet żyją błękitem.
Znalazłam zdjęcie z Archiwum Alinari (1890 rok), na którym widać pasy na szatach, może ktoś nie mógł znieść samej bieli? Musiały być zmywalne, bo już po 10 latach, na innym zdjęciu, nie było po nich śladu.

BGA-S-004525-0001

Przejdźmy do samego tematu.
Prosty, klarowny.
Maryja udaje się do Elżbiety, jest młodziutką dziewczyną, a to dużo starsza kuzynka klęka przed nią z całą świadomością, kogo ma przed sobą.
W historii sztuki w scenie „Nawiedzenia” pojawiały się i inne postaci, przyszłym mamom towarzyszyli mężowie, często zaczytani, bywało, że Zachariaszowi na ramieniu przysiadał anioł. Pojawiały się też służące.
Widoczną zmianę spowodowało wprowadzenie Święta Nawiedzenia do liturgii powszechnej pod koniec XIV wieku, w momencie dużego kryzysu, gdy na tronie papieskim zasiadało dwóch papieży – jeden w Rzymie, drugi w Awinionie. Wtedy artyści częściej zaczynają koncentrować się na ewangelicznym obrazie, który nie mówi nic ani o wędrówce Maryi, ani o jej, czy Elżbiety towarzystwie.
Widzimy dwie krewne, które dotknęły wielkiego ludzkiego piękna – macierzyństwa.
Postarałam się uzbierać sporą gromadkę wyobrażeń "Nawiedzenia"
Przyznam, że wśród różnych pomysłów spodobały mi się ikony z dwiema szlachetnymi matkami i prześwietlonymi brzuchami. Dzieciątka są już mniej wzruszające, bo zgodnie z panującymi wtedy regułami, to mali dorośli. Gdy zaczęłam zgłębiać ikonografię, znalazłam i takie w malarstwie Zachodu.
Giotto, Kaplica Scrovegnich

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f7/Giotto_-_Scrovegni_-_-16-_-_Visitation.jpg


http://ecclesiaeveritas.net/images/Heimsuchung.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d4/1515_Visitation_Heimsuchung_anagoria.JPG
Piero di Cosimo, National Gallery of Art, Waszyngton
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/9c/Piero_di_Cosimo_023.jpg
Lamporecchio, Kościół św. Szczepana
http://www.visitlamporecchio.it/wpsitevlmp/wp-content/uploads/2017/03/Chiesa-di-Santo-Stefano-Gloria-di-Angeli.jpg
Nowy Jork, Metropolitan Muzeum of Art, 
http://images.metmuseum.org/CRDImages/md/web-large/DP344571.jpg
Katedra w Lichfield
http://www.patrickcomerford.com/2014/05/a-visit-that-seems-to-fall-out-of.html
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/58/Ivory_from_Genoels-Elderen_right.JPG

Francja, Kościół Saint-Pierre d'Aulnay, niektórzy twierdzą, że to statuetki w miłosnym uścisku, ale spotkałam też wersję, że to "Nawiedzenie", na co wskazują chociażby jednakowe sukienki.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4d/Modillon_amoureux.jpg
Anonim, La Salle University Art Museum
http://centuriespast.tumblr.com/post/92470779854/anonymous-french-the-visitation-14th

Srebrny ołtarz św. Jakuba z Pistoi:

Medalion pod fryzem na Ospedale del Ceppo w Pistoi:

Drzwi do florenckiego Baptysterium:

Teraz popatrzcie na "Nawiedzenie św. Elżbiety" Luca della Robbi:
Pura belezza, nieprawdaż?
Dlaczego nigdy wcześniej nie wspominałam o tej rzeźbie? Z prostego powodu, normalnie jest ulokowana w brzydkiej niszy za szybą, w której odbiają się witraże.

Pewnie tam wróci w następnym roku, by oglądać ją, jak Pietę Michała Anioła – płasko, przez szkło.
Chyba, że coś się zmieni? Ale nie żywię specjalnej nadziei. Na razie nie znalazłam innych informacji o przyszłych losach rzeźby, poza tymi, że wróci do swojego macierzystego kościoła, warto więc odwiedzić „Nawiedzenie” w kościele San Leone, jest czas do stycznia 2018 roku.
Warto zobaczyć mądrą twarz błękitnookiej Elżbiety, mocno zaznaczoną już czasem.

Jej pełne uwagi spojrzenie w Matkę Boga. Pomarszczone ręce obejmują nastoletnią Maryję.

Wargi rozchyliły się, by przywitać młodziutką kuzynkę. Cisza w kościele San Leone pomaga usłyszeć słowa, które wypowiada najpierw starsza Elżbieta:
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą,
błogosławionaś Ty między niewiastami,
i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.

Maryja lekko zmieszana przyjmuje hołd. Mam wrażenie, że pod białym szkliwem czają się rumieńce dziewiczego wstydu.

Lekko pucołowatej twarzy nie otula welon, na włosach udrapowała chustę.

To nie jest ten moment, gdy Najświętsza Maryja Panna wyśpiewa swoje Magnificat, ale usta już się szykują, by powiedzieć:

Wielbi dusza moja Pana, 
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. 
Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy...

Czy w oczach się kryje cierpienie? Czy przeczuwa, ile bólu spotka Jej Syna? Na pewno wie, że kryje w sobie Cud i Tajemnicę.

Proste, wiejskie szaty, żadnych ozdób. Swoisty minimalizm. Nikt im nie towarzyszy. Luca della Robbia stworzył mistyczny i intymny świat, w którym każda dodatkowa postać zda się intruzem.
  
Chyba, że będzie to pani na wózku inwalidzkim, długi czas trwająca w absolutnym bezruchu, by nie zakłócać rozmowy dwóch brzemiennych kobiet. 
Pogłębiły mi się plany, doszła trzecia kobieta, która też ma swoje tajemnice pełne cierpienia.

I tak wszystkie trzy trwały.
Czyste piękno!





środa, 16 sierpnia 2017

SZALONY SIERPIEŃ

Już parę osób zaniepokoiło się moim niepisaniem, więc śpieszę donieść, że żyję, choć tego nie do końca jestem pewna. Goszczę gości, niektórych dorywczo, innych na stałe na plebanii,  z rzadka udaje mi się towarzyszyć ich wyprawom, prowadziłam międzynarodowe warsztaty artystyczne dla dzieci, sama brałam udział w warsztatach malarstwa miniaturowego, byłam gościem na pięknej imprezie, wysłuchałam lutniowego koncertu, który zagrał w Tobbianie jeden z naszych gości, przygotowuję oprawy pod śluby, ustroiłam nasz kościół na Matkę Bożą Zielną, prowadzę długie Polaków nocne rozmowy, totalnie nie dosypiam,  staram się utrzymać dom w jako takim stanie, piekę  chleby, popełniłam przyjęcie pizzowe dla 15 osób, zapominam o robieniu zdjęć, a o blogu nie mam nawet kiedy pomyśleć. To tak w skrócie. Dzisiaj tylko na chwilę przycupnęłam, by Was pozdrowić. Do pisania mam mnóstwo, tylko kiedy?


niedziela, 6 sierpnia 2017

MEDAL I PUCHAR

MEDAL
Jak zapewne zauważyliście, o sporcie to ja właściwie nie piszę. Nie uprawiam, nie za bardzo interesuję się, chociaż zawsze podziwiam ludzi za wytrwałość w dążeniu do osiągnięcia formy. Są, oczywiście sporty, które mają w sobie dużo piękna, ale czas entuzjazmu, amatorskiego uprawiania siatkówki i bycia kibicem mam za sobą.
Nie da się jednak czasami uniknąć przenikania, wchodzenia w nieinteresujące mnie już dziedziny życia.
Dwa tygodnie temu bilardziści z Tobbiany postanowili uczcić mistrzostwo okręgu, poprosili proboszcza, czy mogliby urządzić kolację na trawniku przed plebanią. Prośba nie wzięła się znikąd, bo parafianie urządzają tu już od lat wielkie kolacje na 200 osób, albo i więcej. Jedna taka kolacja za nami, ale ze względu na złą pogodę na początku lipca, odbyła się w zamkniętym pomieszczeniu. Pomagałam wtedy przy strojeniu stołów i roznoszeniu posiłków, więc i tym razem pomagałam przy organizacji.

 






Pod koniec kolacji, wszyscy zasłużeni dostawali odznaczenia, myślałam, że to zasłużeni gracze, czy może działacze klubu, a tu nagle podchodzą do mnie i wręczają mi medal z wyrytym moim imieniem.
Jest to dla mnie bardzo symboliczna i poruszająca sytuacja, gdyż pokazała, że w pewien sposób zostałam już wciągnięta w pejzaż Tobbiany.
Proboszcz, oczywiście, też został uhonorowany.
Przy okazji powiem Wam, że nasi bilardziści grają w mniej znaną odmianę, zwaną w Polsce karambolem. Stoły nie mają łuz (czyli otworów), są podgrzewane, bo powierzchnia musi mieć stałą temperaturę około 36 stopni.

PUCHAR
Lipiec był też miesiącem gminnego turnieju piłkarskiego rozgrywanego od 40 lat, z ośmioletnią przerwą. Grają w nim młodzi męzczyźni. Tobbiana nigdy wcześniej nie wygrała, choć często bywała o krok od zwycięstwa, ale zabrakło chyba jej przysłowiowego łutu szczęścia.
Proboszcz wybrał się na dwa mecze eliminacyjne. Na pierwszym, gdy już wychodził po wygranym dla Tobbiany meczu, kibice drugiej drużyny spojrzeli na księdza i powiedzieli "oto, czemu przegraliśmy".
Tobbiana szła w tym roku jak burza. Aż podczas meczu dwóch innych drużyn sędzia wręczył jednemu zawodnikowi dwie żółte kartki, co powinno automatycznie zakończyć się czerwoną kartką, ale tak się nie stało. Przeciwna drużyna pojechała na skargę do związku piłkarskiego w Pistoi i uznano ich żądania. Trzeba było rozegrać dodatkowy mecz, a to wiązało się z tym, że jedna z drużyn musiałaby grać trzy mecze w jednym tygodniu, jeśli turniej miał się zakończyć na czas. Ta drużyna powiedziała, że to niemożliwe, odmówiła dalszej gry, w tym miejscu postanowiono zakończyć turniej. I tak Tobbiana miała zostać po raz pierwszy w życiu zwycięzcą turnieju, jednak to było gorsze od przegranej, bo wygrać walkowerem to dyshonor.
Nagle pojawiła się informacja, że turniej będzie kontynuowany. Mały ministrant z drugiej parafii pytał Krzysztofa, za kim będzie kibicował, jeśli Tobbiana spotka się z Fognano. Proboszcz powiedział, że w pierwszej części za Fognano, a w drugiej za Tobbianą. Chłopczyk zupełnie serio spytał się, czy mógłby mieć prośbę, żeby było na odwrót. Zaskoczony pryncypał zapytał, dlaczego. Chłopiec zdradził, że Fognano zazwyczaj lepiej gra w drugiej połowie.
Proboszcz postanowił, na wszelki wypadek, nie iść na ten mecz, by nikt nie dopatrywał się faworów dla którejkolwiek parafii.
Fognano odpadło, Tobbiana przeszła do finału.


Wtedy człowiek w koloratce pojawił się znowu na trybunach angażując się w kibicowanie aż do zdartego gardła.
Vittoria!
4 sierpnia 2017 zwyciężyli!!!

Proboszcz polecił oznajmić to światu kościelnymi dzwonami i oświetleniem.

Weźcie pod uwagę, że mecze rozgrywane były późnym wieczorem, więc gdy zwycięska drużyna dojechała roztrąbioną kawalkadą, po tryumfalnym objechaniu całej gminy, była godzina 1 w nocy.


Piłkarze uformowali zbitą grupę i skandując maszerowali z pucharem na czele. Myślałam, że idą zjeść spóżnioną kolację, a oni zmierzali w odwrotnym kierunku wykrzykując "Ksiądz jest jednym z nas".

   

Krzysztof zszedł do nich, wręczyli mu puchar i przyszli pod kościół, prosząc o błogosławieństwo  i przemowę.
 


Było w tym tyle poruszającej radości. Podejrzewam, że większość młodych miała pierwszy raz do czynienia z nowym proboszczem.
Nagle zapadła cisza, drużyna gdzieś się rozpłynęła.
Wszyscy w skupieniu poszli na cmentarz, by złożyć hołd zmarłemu ojcu jednego z zawodników. Gdy wrócili z powrotem już na nich czekał proboszcz ze słodkim winem, no nie mógł niczym innym poczestować niż trunkiem, które w nazwie ma świętość - vinsanto :)



Dzisiaj na dzwonnicy pozostał jeszcze widomy znak zwycięstwa, Krzysztof zawiesił na niej flagę Tobbiany.
 

 Niestety, większość dokumentacji filmowej mam umieszczoną tylko na Facebooku. Poniosły mnie sportowe emocje i dałam relację na żywo, której potem nie można przenieść na bloga.