poniedziałek, 20 lutego 2017

SZCZĘŚCIARA

Trzy dni  zeszłego tygodnia bardzo dobitnie przekonały mnie, że czuwa nade mną całe stado Aniołów Stróżów, bo tego taki człowieczek jak ja nie wymyśliłby, ani nie dopilnował, żeby tak perfekcyjnie się udało.
Dwa tygodnie wcześniej Ewa pokazała mi artykuł z jakiegoś sieneńskiego portalu zapowiadający warsztaty złocenia i malowania na pergaminie. Już to mnie zaintrygowało, gdyż nigdy nie miałam odwagi użyć tych materiałów, są bardzo cenne, więc samodzielna nauka metodą prób i błędów mogłaby doprowadzić do znacznego uszczerbku na własnych finansach.
Coś mnie też tknęło. Jeszcze nie zobaczyłam nazwiska prowadzącego, a byłam pewna, że spotkam w końcu osobiście Francesco Mori. Już od paru lat podejmowałam bezskuteczne próby odwiedzenia go we florenckiej pracowni. W zeszłym roku przeprowadził się do Sieny, myślałam, że może w końcu tam dotrę. Wiedziałam o jego istnieniu od mojego kolegi franciszkanina, który znając mojego hopsia na punkcie miniatury i kaligrafii, wspomniał, że zna takiego, a takiego.
Francesco Mori jest malarzem, grafikiem, kaligrafem i iluminatorem. Wszystko zaczęło się od samouctwa. Zostało wsparte studiami z zakresu historii sztuki. Pracę dyplomową i doktorat poświęcił sztuce średniowiecza. Wtedy dotarło do niego, że bez przewodnictwa mistrza nie rozwinie skrzydeł. A teraz sam jest mistrzem.
Pomagał przy tworzeniu kopii słynnego "oka" ze sieneńskiej katedry. Znając techniki, sposób prowadzenia pędzla stworzył podmalunek według Duccia. Jego dzieło jest teraz w katedrze, a oryginał można oglądać w pobliskim muzeum.
Według jego projektów powstały witraże do zawalonej po trzęsieniu ziemi katedry w Noto.
Wszystkich zafascynowanych sieneńskim Palio zainteresuje też fakt, że dwa lata temu Francesco wygrał konkurs na sztandar. W jego posiadaniu jest contrada Torre, która zwyciężyła w lipcu 2015 roku.


Gdybym się jeszcze wahała, czy mam wziąć udział w kursie, to miejsce akcji rozwiewało wszelkie wątpliwości - Biblioteka Piccolominich w sieneńskiej katerze! Tak, tak. Wiele osób dziwiło się, że tam w ogóle może coś się tego typu odbyć. Lepszego miejsca nie można było sobie wyobrazić, otoczeni manuskryptami, tworzyliśmy fragment z jednej miniatury. Całe przedsięwzięcie to inicjatywa samego OPA Siena, instytucji od wieków zajmującej się materialnym funkcjonowaniem Duomo. Postanowiono poprzez warsztaty przypomnieć dawne rzemiosła. 
Zastanawiałam się, czy dam radę dojeżdżać codziennie do Sieny, ale i tu Ewa przyszła mi w sukurs, proponując nocleg niedaleko Sieny. Potem jeszcze okazało się, że akurat są też w Toskanii inni moi znajomi, podzieliłam więc po równo, obydwa wieczory cudownie przegadane, każdy w doborowym towarzystwie i z pysznymi strawami i winem.
Na koniec ostatnia motywacja, która miała swój udział w podjęciu decyzji o wyprawie do Sieny - cena warsztatów. Około 14 godzin kursu, częściowo z własnymi narzędziami, z zapewnionym kawałkiem wysokiej jakości pergaminu, z płatkami 24 karatowego złota, z farbami i innymi mediami własnej produkcji prowadzącego, według średniowiecznych receptur. Wstęp do katedry i Libreria Piccolomini. Wszystko to za 75 euro. 

Jeśli myślicie, że to wszystko, co zawiera tytuł tego artykułu, to jesteście w błędzie.
Wyobraźcie sobie, że każdego dnia trafiałam na ostatnie bezpłatne miejsce parkingowe. Trzy dni pod rząd!

A przecież najważniejsze jest to, że nauczyłam się znowu czegoś nowego. Poznałam pasjonatów, ludzi z różnymi historiami życiowymi, z różnymi wykonywanymi zawodami, a to agenta ubezpieczeniowego, a to magazynierkę w więzieniu, przewodniczkę po Sienie, pracowników Whirpoola. Do wyboru, do koloru. Większość ze Sieny, była też i pani z Massa Marittima, spod San Gimignano. Jedynym obcokrajowcem, oprócz mnie, była od wielu lat tu mieszkająca Andaluzyjka. Nie mogę nie wspomnieć jeszcze raz prowadzącego - przemiłego i kompetentnego Francesco. Sam był zachwycony, że może prowadzić zajęcia w tak zacnym miejscu. Wprowadził nas nie tylko w arkana złocenia i malarstwa miniaturowego, ale opowiedział w wolnych chwilach o manuskryptach, które otaczały grupę podczas zajęć. Czasami przystawaliśmy i długimi minutami rozmawialiśmy o jakimś detalu. 
Bywały też rozmowy ze zwiedzającymi, którzy z wielkim zaciekawieniem przyglądali się naszym poczynaniom. 
Jakiś minus?
Temperatura w pomieszczeniu.
Ale i z tym sobie poradziłam. Rodzaj szubki, bawełniane rękawiczki i dało się pracować :)
Zapomniałabym dodać, że ta szubka jednym roztrzepanym ruchem ręki dodała mi więcej pracy, gdyż efektownie rozmazałam sobie podkład pod złoto. Na szczęście rzecz była do uratowania.

Mam taki problem z wyborem zdjęć, że postanowiłam pokazać Wam tutaj zewnętrzny album umieszczony na Pinterest, kliknijcie link:

12 komentarzy:

  1. Aż chce się wykrzyknąć: Beata te! A raczej Lei :-) Zazdroszczę, tak pozytywnie. Gdybym była wydawcą, zaproponowałbym album o Toskanii lub kolejną książkę Pani autorstwa o doświadczeniach i tych wspaniałościach bycia tam na co dzień. O możliwości odbycia warsztatów w takim towarzystwie i otoczeniu. Rozmarzyłam się... Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Si, beata me! Sama bym potwornie zazdrościła, gdybym gdzieś o takich warsztatach usłyszała.

      Usuń
  2. Fascynacja,zachwyt i zauroczenie ,ale Ci zazdroszcze tych warsztatow,taka atmosfera ,ze az bije z tych zdjec ,ktore obejrzalam ..klimatyczna sceneria wszystko razem och i ach.
    Pozdrawiam Malgosiu i zycze abys trwala w tych klimatach a nam choc czastke z tego pokazala. irena z Poznania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że to widać ze zdjęć. I ludzie, i zajęcia i wszystko było, że ho , ho , ho.

      Usuń
  3. Czy prowadzącym był Pan z brodą ... ? Ot, babska ciekawość ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne!
    Że uczestnikom zazdroszczę, to jasne. Ale także turystom, którzy mogli "w gratisie" poprzyglądać się pracy miniaturzystów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz weszła jakaś spora wycieczka, poczuliśmy się trochę jak małpki w zoo, ale ja na to patrzyłam trochę odwrotnie: to turyści dostarczali mi nowych motywów do zdjęć, co widać: np. pan rozmawiający przez telefon, wciśnięty w kąt, pani w niezwykle kolorowym wdzianku, nie patrząc na wiek, czy pani w solidnym wieku w czapecce z brokatowym napisem Venezia.

      Usuń
  5. o kurcze ! ale zaskoczenie. Po pierwsze czytając opis wyobraziłam sobie Mistrza jako staruszka a to młody przystojny facet :D

    Po drugie nie wiem czy Pani pamięta ale jakiś czas temu pisałyśmy o tym, że widziałam gdzieś takie wielkie księgi ręcznie opisane jak gigantyczne mszały i teraz patrzę a to były właśnie te w Sienie !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mistrz młodszy o 10 lat ode mnie :) Ale w pełni zasługuje na to słowo w swojej profesji. Pamiętam, oto i one :)

      Usuń
  6. Pani Malgorzato!Widzialam to na wlasne oczy, zwiedzaliśmy wtedy katedrę! Prowadzący bardzo uprzejmy, kursanci bardzo przejęci swoimi zadaniami.OTOCZENIE ZNAKOMITE I PIĘKNE!
    Ale dlaczego Pani nie poznał am? Wstyd mi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeja! A może Pani była tydzień wcześniej? Bo były dwie grupy, ja uczestniczyłam w dniach od 16 do 18 lutego. A tak sobie nawet myślałam, że pewnie jacyś rodacy przechodzili, bo gdy w piątek poszłam odebrać wejściówkę do kas biletowych, gdzieś w oddali usłyszałam ojczysty język.

      Usuń