środa, 5 lipca 2017

DOTYK BOGA

Czasami trafiam na różne recenzje reportaży z podróży po Włoszech, czy tylko po Toskanii, bywa, że autorów bardzo uznanych, pisarzy przez P.  Podkreślanymi zaletami ich pisarstwa są: zrównoważony ton, brak zachwytów, brak egzaltacji, czy nawet wspominania o sztuce. I tak potem marzy mi się pisać oszczędnie w słowach, tak mądrze, głęboko, filozoficznie, być strasznie oryginalną.
Potem trzeźwieję i myślę, że to wcale nie byłabym ja. Ja -  gaduła, pełna emocji, ciągle zakochana w Toskanii, piejąca na widok romańskiej syrenki o dwóch ogonach, chłonąca światło jedyne takie. Żadna ze mnie pisarka, więc nie inaczej będzie w tym artykule.
Już od dłuższego czasu myślałam, gdzie wyruszyć na rocznicową wycieczkę. Jest tyle pięknych miejsc już widzianych, jeszcze więcej czekających na odkrycie. Zdecydować się na jakieś muzeum? Krajobraz otulający spokojem? A może jakąś imprezę znaleźć? Tych ostatnio w bród, bo lato wszak.
To musi być bardzo specjalne miejsce.
Wiem!
Szukać miejsca, gdzie bliżej do Boga, miejsca przez Boga specjalnie dotkniętego, jak to niedawno ładnie określiła całą Toskanię Pani Dominika.
Takiego nagromadzenia Ducha szukam po kościołach, klasztorach, sanktuariach i tym śladem poszłam, a raczej pojechaliśmy. 
Jedno ważne miejsce zawsze wydawało mi się jakoś na końcu świata, było to jakimś dziwnym, zupełnie nieuzasadnionym, wrażeniem, bo przeczą temu tylko dwie i pół godziny drogi.
Miałam na myśli La Verna, która stała się celem wyprawy 27 czerwca, tylko, że ... dzisiaj nic nie napiszę o franciszkańskim sanktuarium.
Usiadłam do planowania wyjazdu, zaznaczałam na mapie punkty po drodze, albo w pobliżu La Verna. Cały czas brałam pod uwagę dojazd od strony Arezzo, jednak wzrok leciał na punkt położony na mapie powyżej klasztoru.
W ostatniej chwili zmieniłam koncepcję, inne pomysły zostawiłam na ewentualne odwiedzenie, albo w ogóle na później, a do wycieczki dodałam Camaldoli, a nawet przesunęłam go na sam jej początek. 
Nie zdążyłam przygotować się porządnie, wiedziałam tylko, że jedziemy do założonej w XI wieku kolebki Kamedułów.
Czujecie ten zapach średniowiecza?
Zdołałam jeszcze zorientować się, że jest jakiś podział na klasztor i erem.
Ot, tyle.
Tego należało się spodziewać, jeśli miejsce miało być mniszą pustelnią, to żadnych innych skupisk ludzkich nie powinno być w pobliżu. Ale, ale, przecież piszę o XI wieku, a teraz?
Nic się nie zmieniło! Nic, a nic. 
Ostatnią większą mijaną osadą jest Poppi ze swoim zamkiem kryjącym jedną z najbardziej zwariowanych klatek schodowych (przynajmniej tak ją zapamiętałam).

 
Potem droga wije się w górę, pomiędzy co raz bardziej gęstymi lasami, aż GPS każe skręcić z głównego szlaku i jechać, jechać najprawdziwszą puszczą, nie bacząc na informacje o jakimś zamku. Nie tym razem.



Doczytałam potem, że puszcza jest owocem pracy Kamedułów, którzy byli gospodarzami tego terenu. Wiedzieli, że mają do czynienia ze skarbem. Już na początku XVI wieku napisali "Leśny kodeks", pierwszy taki na terenie Italii. Robili własne nasadzenia, dbali o powierzone sobie leśne dobro.
Zostawilismy za sobą wibrujący upał, syciliśmy oczy wszelkimi odcieniami zieleni.
Już samo światło grające na liściach i pniach drzew kazało oderwać myśli od ziemi.

   

 A my ciągle wyżej i wyżej.
Dojechaliśmy do zabudowań.
Wysiedliśmy, coś mi to jednak na erem nie wyglądało.
Zobaczyłam drogowskaz mówiący, że brakuje nam 6 km. Od razu dodam, że mogliśmy nie jechać tą trasą, lecz skręcić za mostkiem w prawo i skrócić ją o połowę.

 Ale o tej krótszej, historycznej drodze żaden drogowskaz się nie zająknął.
Nie szkodzi. Wrócę tam na pewno.
Okrężną trasą i tak dotarliśmy do miejsca, gdzie św. Romuald, w XI wieku, postanowił zaostrzyć regułę benedyktyńską.
Przełożyło się to na małą osadę, zbiór regularnie wybudowanych domków, z których każdy miał tylko jednego mieszkańca, odciętego od świata, milczącego, rzadko kiedy widującego nawet swoich współbraci.
Nas przywitała mało kontemplacyjna scena dzieci radośnie pląsających do jakiejś religijnej piosenki.


Jakiż kontrast, gdy za chwilę przechodziliśmy koło bramy z czaszką, wyraźnie mówiącej o przemijaniu i marności świata.

 

 Zadziwiające, że to absolutnie współczesne dzieło, ale nie razi, pełni dzielnie rolę strażnika. Jeszcze większym zaskoczeniem jest tytuł dzieła "Piękna brama" (łac. Porta Speciosa). Nie pomyślałabym o tej ktegorii estetycznej. Zupełnie zapomniałam o pięknie, tak skupiłam się na duchowym przesłaniu dzieła.
Brama, a jednak nie prowadzi nas do wnętrza, jest nieczynna, właśnie nieczynna owym dziełem grodzącym przejście.
To doskonała zapowiedź tego, co czeka odwiedzających Święty Erem (Sacro Eremo).
Nic właściwie nie wydało się takim, jakim miało być w mojej wyobraźni i oczekiwaniach.
Wchodzi się obok bramy, przez małą kaplicę św. Antoniego, której przeznaczenia nie rozszyfrowałam.


 Może kiedyś przybywający do Eremu pielgrzymi mieli tylko tu możliwość uczestniczenia we Mszy św.? Ale w takim razie po co w kościele wyraźny podział na część klauzurową i dla przybyszy ze świata?
Poza tym wcześniej mijany klasztor z całą wielką rozbudowaną strukturą pozwalającą ugościć pielgrzymów miał umożliwić kamedułom życie kontemplacyjne, w zupełnym odcięciu od świata i posiada własny kościół.
Wydawać by się mogło, że świątynia przy mniszej pustelni będzie spełniała wymogi surowej reguły zakonnej (która nawiasem mówiąc, jest bardzo trudna do znalezienia), a tu buch! Ale o tym za chwilę, zaraz wejdziemy do środka.
Kościół stoi na miejscu świątyń wybudowanych z lichych materiałów, które nie przetrwały próby wytrzymałości. Mówi się, że modlił się tu nawet przebywający z wizytą św. Franciszek.
Zastanawiające jest, jak bardzo panujące w danym momencie czasy miały wpływ na zamkniętych w eremie mnichów. Domyślam się, że to mogła być działalność tych z klasztoru, będącego swoistym buforem. Tamci wszak mieli kontakt ze światem.
Przyznam, że już sama fasada do najskromniejszych nie należy. W jej niszach stoją pięknie rzeźbione figury Chrystusa, św. Benedykta i św. Romualda.


Wchodzimy do niewielkiej i spokojnej kruchty.
Wita nas delikatna płaskorzeźba Madonny z Dzieciątkiem.
   

 To jej monochromatyczność, płaski relief, delikatne rysy powodują, że za chwilę mam poczucie uderzenia w brzuch.

   
 Ale po chwili, gdy łapię już powietrze, czuję, że to nie boli, że zaskakujący barok sprawia przyjemne wrażenie.
Od razu widać, że weszliśmy do mniszej świątyni, niewiele tu miejsca dla świeckich, transept (poprzeczna nawa) zaczyna się już za wejściem, a za niezwykle zdobną kratą króluje rozbudowane prezbiterium, ze stallami.
Tylko z daleka i dzięki aparatowi fotograficznemu mogę podziwiać piękne tabernakola z XV i XVI wieku, a także XVI i XVII wieczne malowidła.

 Nad wszystkim zawisło bardzo zdobne stiukowe sklepienie.
Z nawy poprzecznej możemy zajrzeć do kilku kaplic, z których jedna, św. Antoniego Opata, kryje majolikowy skarb autorstwa ... Andrea della Robbia.


 Zaskoczeń to nie koniec, bo wnętrze kaplicy wypełniają secesyjne freski.
 

Ja, która nie przepadam za takimi mieszankami, nie czuję zgrzytu. Wszystko jakoś razem się łączy. Może to właśnie Duch? Dotknięcie Boga?
Z prawego ramienia transeptu można dojść do sali kapitularnej. Ileż tu drewna! Nawet podłoga. Wielka rzadkość w Toskanii, ale przecież jesteśmy w środku puszczy, więc drewno nie stanowiło tutaj zbytku.

 Dokładnie po drugiej stronie placyku przed kościołem znajduje się przejście prowadzące do jedynego dostępnego dla odwiedzających Erem mniszego domu.
   

 Mieszkał tu sam założyciel Kamedułów.
Zanim jednak poznamy warunki życia, otula nas zapach róż.

  Siadam na ławeczce i chcę tu być. Po prostu być.



A potem zanurzamy się w świat kontemplacyjnego życia.

   
Wszystko zamknięte w zupełnie praktyczny układ pomieszczeń. Jest miejsce na magazynowanie, na toaletę, jest sypialnia z zabudowanym drewnianym łóżkiem, zaraz obok niemal kabina, pełniąca rolę studio.
 

W ścianie okienko umożliwiające odbiór posiłku. Obok dużo większa kaplica.

  W korytarzu za kratą małe żarno,  używane przez świętego i jego współbraci do mielenia ziaren.


 Na koniec zostawiłam pokazanie Wam miejsca, które można obejrzeć tylko przez ogrodzenie.



Myślę, że tam pławiłabym się w ulubionych "średniowieczach". Na końcu alejki między mniszymi domkami wypatrzyłam romańską absydę kościółka.

   

 Czyli ten duży to w jakim celu? Albo ten mały? Właściwie ten mały nazywają kaplicą papieską, a to ze względu na budowniczego, którym był kardynał Ugolino z rodu Segni, późniejszy Papież Grzegorz IX. Gdzieś tam za kościółkiem jest cmentarz, na którym chowa się braci zmarłych zarówno w Eremie jak i w Klasztorze, zwanym Fontebona.
Zdradzę Wam, że ja wścibska osóbka, zaglądająca w każdy możliwy zakamarek, zadziwiająco nie miałam problemu z zaakceptowaniem, że część pustelnicza jest niedostępna.
Dowiedziałam się potem, że ta mała osada ma obecnie 8 mieszkańców, w tym jednego Niemca i ... Polaka.
Wyciszeni wróciliśmy (już krótszą trasą) do zabudowań klasztornych, ale już nie zobaczyliśmy wszystkiego, co było możliwe do zwiedzenia. Do kościoła nie można było wejść ze względu na odprawianą akurat Mszę.
 

Przeszliśmy przez dosyć ciemny dziedziniec krużgankowy, zajrzeliśmy do księgarni, do dwóch sal i mieliśmy już ruszyć dalej, do pierwszego pomysłu na tę wyprawę - do La Verny.
 


Spokoju jednak nie dawał mi napis "Antica Farmacia".



Jeśli stara apteka, to może zajrzymy?

Fantastyczne miejsce!
Wiele ciekawego sprzętu aptekarskiego, oryginalne m
eble, recepty, interesujące zielniki.

 

Jeden reprint mocno mnie ciagnął za portfel, ale w końcu uległam innym dwóm pamiątkom w postaci ceramicznego dzbanka i pojemnika, także swoistym reprintom :)


 

 Czas było ruszyć dalej, jeśli chcieliśmy załapać się na jakiś obiad, a potem odwiedzić La Vernę.
Wyjechałam z dużym niedosytem.



Ogni tanto trovo le recensioni su reportage da un viaggio in Italia, o solo in Toscana, degli autori famosi in Polonia. Recensioni pongono l’accento al tono equilibrato, mancanza di entusiasmo, la mancanza di esaltazione, o anche mancanza di menzione dell’arte.
Sogno io di scrivere le parole con parsimonia, così saggiamente, profondamente, filosoficamente, di essere terribilmente originale.
Poi sobrio e penso che non sarei me stessa. Io: chiacchiera, ricca di emozioni, ancora innamorata di Toscana, entusiasta di sirena romana con due code, assorbitore dell’unica luce italiana.
Non sono una scrittrice, quindi non scriverò in altro modo quest’articolo.
Per molto tempo pensavo, dove andare per festeggiare mio anniversario dell’arrivo in Toscana. Ci sono in Toscana tanti belli posti che ho già visti, e ancora questi in attesa di essere scoperti. Optare per qualsiasi museo? Paesaggio da sogno che ti avvolge? O trovare una festa? Di questi ultimi c’è la moltitudine, perché dopo di tutto siamo in estate.
No, devo trovare un posto molto speciale.
Lo so!
Cercavo un posto dove si può avvicinare a Dio, luogo particolarmente toccato da Dio, come recentemente signora Dominika (mia lettrice) ha descritto tutta la Toscana.
Volendo tale accumulo dello Spirito, cerco chiese, monasteri, santuari e siamo andati seguendo questa traccia.
Sapevo che c’è un posto importante, che sempre mi sembrava in qualche modo di essere alla fine del mondo, impressione strana, perché è solo due ore e mezzo di distanza dalla casa.
Voglio dire La Verna, che è diventata la meta della girata il 27 giugno ma oggi ... niente di santuario francescano.
Quando pianificavo il viaggio, cercavo altri punti sulla mappa lungo la strada, o vicino a La Verna. Per tutto il tempo prendevo in considerazione l'accesso da Arezzo, ma miei occhi volavano a un punto sulla mappa sopra il monastero.
All'ultimo minuto ho cambiato il concetto, altre idee lasciando per “più tardi”, e ho aggiunto un viaggio a Camaldoli, anzi ho spostato questo posto al inizio.
Non mi potevo preparare adeguatamente, ma sapevo che stavamo andando alla culla dell’ordine Camaldolese.
Senti il profumo del Medioevo?
Sapevo anche che c'è una divisione tra il monastero e l'eremo.
Solo questo.
Era prevedibile per me, se il luogo doveva essere eremo monastico, non si trova nessun altro insediamento umano intorno.
Scrivo di XI secolo. Com’è adesso?
Non è cambiato nulla! Niente, niente.
Ultimo che si passa è Poppi con il suo castello che nasconde una delle scale più pazzesche (almeno così la ricordo).

Poi la strada va tra le fitte foreste.
  Ho letto poi che la foresta è il risultato del lavoro dei monaci camaldolesi, che erano i padroni di questa terra. Sapevano cosa fare con il tesoro della natura. Agli inizi del XVI secolo, camaldolesi hanno scritto "codice forestale", il primo tra questi scritti in Italia.
Abbiamo lasciato alle spalle la calura vibrante, gli occhi erano pieni di tutte le sfumature del verde.
La luce giocava molto leggero sulle foglie e tronchi di alberi.


 Siamo arrivati agli edifici.
Ho visto un’indicazione che ci mancano 6 km di distanza.
Aggiungo subito che meglio non seguire questa strada, ma dopo il ponte subito girare a destra prendendo strada storica ed anche più corta.
Siamo arrivati al luogo in cui San Romualdo, nel XI secolo, ha deciso di renderla ancora più rigida la regola benedettina.
Ha edificato un piccolo villaggio, con le case ognuna delle quali aveva un solo abitante, che viveva fuori dal mondo, in silenzio e raramente vedeva altro monaco.

Ci siamo incontrati con la scena non tanto contemplativa dei bambini che ballavano con gioia cantando un canto religioso.

Che contrasto, quando dopo un momento passai vicino al cancello col cranio, quale chiaramente parla della vanitas. Un lavoro assolutamente contemporaneo, ma sta bene qui. Più sorprendente è il titolo dell'opera "Porta Bella" (in latino Porta Speciosa). Non ho pensato a questa categoria estetica. Avevo dimenticato della bellezza, così mi sono concentrata sul messaggio spirituale dell'opera.



 La porta, ma non ci porta verso l'interno, è chiusa. Chiusa proprio dall’opera scultorea.
Questo è un’ottima anteprima di ciò che attende i visitatori nel Sacro Eremo.
Nulla sembrava di essere ciò come doveva essere nella mia immaginazione e le mie aspettative.
Si entra passando la piccola cappella di S. Antonio.
   

 Non ho decifrato la sua destinazione.
Forse i pellegrini che venivano qui avevano la possibilità di partecipare alla Messa? Ma allora perché non nella chiesa?
Strano, perché e Eremo ha suo tempio e monastero (in precedenza) può ospitare i pellegrini per le messe avendo altra grande chiesa.
Sembrerebbe che il tempio all’Eremo sarà rigoroso secondo la regola monastica (che è molto difficile da trovare), e qui bum!
Ma di questo parleremo in un attimo, non appena si entra nell’interno.
La chiesa di Eremo sorge sul posto dei templi costruiti da materiali fragili, che non hanno superata la prova di resistenza. Si dice che qui pregava San Francesco durante la visita all’Eremo.
Dà da pensare l’influenza del mondo ai monaci chiusi nell’Eremo quale si vede nella chiesa. Credo che questo potrebbe essere opera dei padri del monastero, non Eremo, loro sono una sorta di tampone per tranquillità degli eremiti.
La facciata della chiesa di Eremo non è tanto semplice come dovrebbe essere nella mia immaginazione. Nelle nicchie vediamo splendidamente scolpite figure di Cristo, San Benedetto e San Romualdo.

 Entriamo ad un piccolo e tranquillo vestibolo. Ci invita delicato bassorilievo della Madonna col Bambino.


   

 Suo monocromatismo, rilievo piatto, lineamenti delicati fanno un momento della sensazione l'impatto nello stomaco quando poi entro avanti.

Un momento dopo, quando prendo l'aria, sento che stile della chiesa non fa male, fa una piacevole sorpresa.


 È evidente che entrando nel tempio monastico, c'è poco spazio per i laici, il transetto (navata trasversale) s’inizia all'ingresso, molto ornata griglia taglia il complesso del santuario.
   

 Solo da lontano e attraverso la macchina fotografica si può ammirare la bellezza dei tabernacoli di XV e XVI secolo, così lo stesso come affreschi di XVI e XVII secolo.



Sopra è appesa la soffitta ornamentata con lo stucco. Dal transetto possiamo guardare varie cappelle, una delle quali, di Sant’Abate, nasconde tesoro ... di Andrea della Robbia.


 Non è la fine delle sorprese, perché l'interno della cappella è ricca di affreschi in stile Liberty.
 

Io, che non amo tali miscele, qui sento che si trovano bene, tutto si collega insieme in qualche modo. Forse aiuta lo Spirito? Il tocco di Dio? Con il transetto destro si può camminare nell’aula capitolare. Quanto legno è qui! Anche il pavimento. Una grande rarità in Toscana, ma dopo di tutto siamo nel mezzo della foresta, il legno non è lussuoso.


 

 Precisamente davanti alla chiesa c'è un passaggio che porta alla unica casa di eremita disponibile per i visitatori.

 

Primo che si sente entrando al piccolo chiostro è profumo delle rose. Mi siedo in panchina e voglio essere qui. Proprio essere.


 Poi m’immergo nel mondo della vita contemplativa del San Romualdo chi abitava in questa casa. Tutto è racchiuso in una disposizione pratica delle camere. C'è spazio per ripostiglio, per bagno, c’è una stanza da letto con letto di legno, accanto c’è piccolo spazio che serviva come studio.
   

 Nella parete c’è finestra di ricezione per il pasto, una specie della rota.
   

 Oltre è la cappella privata.
   

 Nel corridoio dietro la grata si vede la piccola macina, utilizzata dal santo e dai suoi confratelli.
Ho lasciato la vista dell’Eremo proprio alla fine. Si può vederlo solo dietro il recinto.


 Penso che la ce tutto medioevo che mi piace. Da lontano si vede abside della chiesa romanica. In realtà si vede frammento della piccola cappella chiamata papale, e questo è dovuto al costruttore, che è stato il cardinale Ugolino dei conti Segni, futuro papa Gregorio IX.

Da qualche parte fuori della piccola chiesa si trova un cimitero per sepoltura fratelli morti nell'eremo e nel monastero, chiamato Fontebona.
Vi posso dire che io sono molto curiosa, sempre guardo in ogni angolo, ma a sorpresa non ho avuto nessun problema ad accettare che una parte dell'Eremo è nascosta. Questo piccolo paese ha adesso otto residenti, tra cui un Tedesco e ... un Polacco.
Prendiamo percorso già più breve andando agli edifici del monastero, ma non abbiamo visto tutto ciò che era possibile da visitare.
Non si poteva entrare nella chiesa del monastero perché appena è cominciata la Santa Messa. Abbiamo attraversato un chiostro piuttosto buio, abbiamo guardato i libri nella libreria, abbiamo visto due camere e abbiamo dovuto passare alla prima idea di questa spedizione - a La Verna.
Tuttavia indicazione alla "Antica Farmacia" non mi dava la pace.
Se la farmacia è antica, possiamo guardarla?
Posto fantastico!
Ci si trova un sacco di strumenti e attrezzi da farmacista, mobili originali, ricette, interessanti erbari.



 

 Una ristampa dell’erbario mi ha tirato il portafoglio, ma alla fine ho comprato una brocca e contenitore tipici per la farmacia.
  È venuto tempo di andare avanti, se volessimo prendere qualche pranzo e poi visitare La Verna.
Sono uscita con una grande inadempienza, devo tornarla.


6 komentarzy:

  1. Ja również byłam w tym pięknym miejscu zeszłego lata. Wnętrze kościoła także mnie zaskoczyło swoim bogactwem i złoceniami. Najbardziej jednak ciągnęło mnie do niedostępnych domostw rezydujących w Camaldoli mnichów, a właściwie do ich zamkniętych za murami ogródków - wtedy akurat bujnie kwitły malwy i przechylały się ponad ogrodzeniami. Ciekawe, czy rodzaj nasadzeń, kwiatów i kompozycja grządek odzwierciedlają indywidualne cechy i upodobania każdego z zakonników?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego właśnie byłam zaskoczona, że tak łatwo przyszło mi zaakceptować niedostępność samego eremu.

      Usuń
  2. Ja akurat cenię tego bloga wlasnie za opisy dzieł, miejsc, historii, i za to, ze sa one zawsze oparte na własnym doświadczeniu. Niby to oczywiste, ale wcale nierzadko spotykam sie z książkami, znanych i cenionych autorów, w których wzmiankowane miejsca nie pokrywają się z rzeczywistością, co jest według mnie nierzetelne - nigdy mnie to nie spotkało przy podążaniu którymś ze szlaków z Toskanskich Zapisków wziętych.
    Skoro tak Cię tu zachwycil della Robbia, to myśle, ze La Verna rowniez dostarczy wrażeń. Ja to miejsce (niezależnie od dellarobbiów, których kocham), bardzo przezylam duchowo, poczułam tam duch Franciszka, czego niestety nie doświadczyłam w gwarnym i tłumnym Asyżu - nawet Giotto wydał mi się tam... głuchy. W opisywanym klasztorze nie byłam - kolejny piękny cel ciekawej wycieczki.

    Pozdrawiam,

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W La Vernie też byłam tego dnia, ale nie zdążyłam jeszcze jej opisać, za dużo dzieje się teraz na plebanii. Za opinię o blogu bardzo, bardzo dziękuję, jest niezwykle cenna i ważna dla mnie, bo też trafiam na różne wypowiedzi o Toskanii i czasami skóra cierpnie, co ludzie wypisują.

      Usuń
  3. Fascynuje mnie takie życie w pustelni, w oderwaniu od ziemskiego zgiełku... Ma w sobie coś niesamowitego. Nie chce się wierzyć, że istnieją takie miejsca. A gdzie indziej pośpiech, giełda, pieniądz, korki i wielkie drapacze chmur .... Ot, taka refleksja. Wspaniałe się czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niebawem napiszę mały aneks, bo okazało się, że zbyt romantycznie patrzyłam na to miejsce :)

      Usuń