sobota, 26 maja 2018

MAJOLIKOWA LA VERNA

Już pewnie nie ukończę opowieści o La Vernie, w której byłam prawie rok temu. To od La Verny zaczęło się myślenie o zasięgu wycieczki rocznicowej, odbytej 27 czerwca zeszłego roku.  Od lat była moim wymarzonym celem wycieczki.
Tekst miałam zaczęty, więc zostawię chociaż początek.
Jeśli komuś język plącze się i chce mówić Alwernia, nie błądzi, to dobry ślad. Polska Alwernia, w województwie małopolskim, powstała w XVI wieku z inicjatywy Krzysztofa Korycińskiego, właściciela włości między Krakowem a Oświęcimiem. Pracował w kasztelanii królewskiej i chyba z racji sprawowanego stanowiska jeździł z poselstwem do Włoch.
Ruszył śladami św. Franciszka i tak trafił do miejsca, gdzie Biedaczyna z Asyżu otrzymał stygmaty.
Do założenia klasztoru w Polsce zainspirowało go położenie La Verny, przypominało jego okolice.
Faktycznie, La Verna ma niezwykłe położenie.
Odwrotnie do Camaldoli, ukrytego wśród lasów, pielgrzymi mogą już z daleka kierować się zabudowaniami jako drogowskazem. Wyrastają ze skały i budzą lekką obawę o moją kondycję.
Na szczęście, już w domu odpuściłam wersję dotarcia na pieszo od strony Chiusi della Verna. Myślałam, że to jedyny sposób, żeby zobaczyć jedno bardzo urocze, a nawet uroczyskowe miejsce.
Najpierw, jak przystało na pielgrzymów, posiłek :)
Chiusi della Verna oferuje kilka miejsc na zaspokojenie głodu. Tym razem poszliśmy na żywioł. Restauracja przy hotelu idealnie zaspokoiła i głód i chęć zjedzenia czegoś smacznego. Jak się okazało, zjadłam lokalną potrawę: ziemniaczane pierogi posypane truflami. Absolutnie polecam :)
A potem ruszyliśmy dalej autem, pieszy szlak zabrałby tej wyprawie za dużo czasu.
Za to idzie się obowiązkowo z parkingu,  do wyboru są dalsze miejsca bezpłatne, albo bliższe płatne. Krótki spacer prowadzi od mniej reprezentacyjnej strony, stara brama wprowadzała pielgrzymów na plac w pobliżu kościoła.
O La Vernie wiedziałam tyle, że trzeba do niej jechać, że św. Franciszek otrzymał tam stygmaty, że ... niewiele więcej nie wiedziałam.

To, co mnie zawsze zachwyca w takich miejscach, to nagromadzenie budynków, ich napiętrzenie, sprawiają wrażenie powstawania przez jakieś pączkowanie, doklejanie, dolepianie. Radosna, franciszkańska żywiołowość. Od razu odczuwa się zupełnie odmienną od Camaldoli charyzmę zakonną.




4 komentarze:

  1. Cudowne miejsce,ile bogactwa natury w jednym miejscu ,ciszy uroku i wspanialaosci sztuki sakralnej i architektury,az mi dech zaparlo,bede ogladac ten wpis kilkakrotnie bo to balsam dla duszy...
    pozdrawiam irena z Poznania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądaj Irenko, oglądaj, to miejsce warte każdego spojrzenia.

      Usuń
  2. Cudowne miejsce,piękne zdjęcia. Małgosiu, jedna z majolik przypomina Twoją świecę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne myślisz o tej cytrynowej, bo odlewając mój stosik inspirowałam się majolikowymi ozdobami.

      Usuń