Nasze Pro Loco zorganizowało dwudniowy wyjazd na świąteczne kiermasze w Tyrolu. Proboszcz namówił mnie, bym się wybrała na tę wycieczkę.
Po kupieckiej ofercie nie spodziewałam się niczego oszałamiającego, chociaż coś tam wypatrzyłam do dekoracji na Boże Narodzenie. Dla mnie była to okazja do zacieśnienia znajomości z tubylcami oraz zobaczenia miejsc nigdy nie widzianych. Byliśmy w Innsbrucku, Merano i Bolzano. Z tych trzech najmniejsze wrażenie wywarł na mnie Innsbruck, a spędziliśmy w nim najwięcej czasu. Nie, żeby mi się nie podobało. Wielkie wrażenie wywiera położenie miasta u stóp olbrzymich gór. To tam znalazłam też najciekawsze elementy dekoracyjne na święta. Wiele budynków jest wartych każdego wejrzenia oka. Innsbruck zapamiętam głównie jako miasto wspaniałych szyldów.
W Merano nie miałam wiele czasu, bo pobiegłam na Mszę. Ale potem w niecałą godzinkę próbowałam ogarnąć aparatem miasteczko pełne podcieni. I ta miejscowość, jak wszystkie trzy odwiedzone, jest położona nad rzeką, u podnóża gór. Już po architekturze można domyślić się uzdrowiskowego charakteru Marano, mówi o tym też nazwa jednego z hoteli (Termy).
Ostatnie było Bolzano. Mój zachwyt nad jego bajkową atmosferą nie ma granic. Tym bardziej, że najpierw należy przebić się przez bardzo współczesne dzielnice, by potem zatopić się w atmosferze starego miasta. rzadko spotykany bardziej na południe gotyk, baśniowe domy, a wszystko świątecznie przyozdobione. Nie obyło się bez grzańca, precli, ponczu i innych łakoci.
Chodziłam sama, ale każde postoje, wspólne posiłki wykorzystywałam na bycie ze znajomymi. Oni też bardzo o mnie dbali, rozglądali się zawsze, czy wróciłam, gdy ich spotykałam podczas samotnej włóczęgi zagadywali, a nawet napoili nie tylko dobrym słowem.
W prognozach pogody zapowiadano dwa dni deszczu. Nie uwierzycie - pierwsze krople spadły, po wyjeździe z garażu w Bolzano. Nie wiedziałam, że wyjazdy na kiermasze są niezwykle popularne we Włoszech. W Innsbrucku, nie było miejsca na parkingu dla autobusów. W drodze powrotnej nie daliśmy rady zatrzymać się na jednej ze stacji, bo była pełna autobusów, na drugiej miejsce było, ale żeby coś kupić, a nawet tylko przejść przez sklep, trzeba było anielskiej cierpliwości. Tłumy! Tłumy! Tłumy! Zniosłam to dzielnie, bo niektóre toskańskie miejscowości uczą człowieka wyizolowania się z masy.
A teraz zapraszam do albumu fotograficznego
i obejrzenia krótkiego montażu filmowego.
Wspaniałosci!
OdpowiedzUsuńczeko
Mimo, że zimno, to już bym się zapakowała i tam wracała.
UsuńCzuć atmosferę świąt. Pięknie. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńTak było!
Usuń