niedziela, 24 stycznia 2021

SAN GIMIGNANO Z NADZIEJĄ

Oj, ja naiwna! 

Myślałam, że od razu napiszę o wyjeździe do San Gimignano, a tu czas zleciał. Wszystko przez tę żółtą strefę i otwarcie restauracji na obiady. Skrzyknęliśmy się niewielką ekipą, że w tę niedzielę uskutecznimy  jakiś posiłek poza domem. No, to sobie wymyśliłam, że pójdę w sukience, którą wydziergam na drutach. Taaaaaa! Jak wariatka machałam tymi drutami, pasek skończyłam na pół godziny przed wyjściem, ale kiedy nosić rzeczy z włóczki, jeśli nie zimą?

Zdradzę, że i tak prezentowałam się najskromniej wśród pozostałych pań :) 


Ad rem!

Skoro żółta strefa, to nie tylko obiady w restauracjach, ale i poruszanie się po regionie, a ostatnio nawet już i otwarte muzea (jestem w blokach startowych, tylko niech nadarzy się odpowiedni dzień). Z rzadka Krzysztof proponuje cel wycieczki, to ja robię za kaowca, tym razem jednak było inaczej. Pryncypał nawet chwycił za Iwaszkiewicza, a  co z tego wyniknęło? Nowe miejsca, których dotąd na oczy nie widziałam, mimo wielokrotnych wizyt w miasteczku, one jednak właściwie już poza granicami, więc najpierw samo San Gimignano.

Nie muszę Was pytać, czy się domyślacie, jaki był stan "zatłumienia". Na skali od 1 do 100, mieści się w pierwszej 10, bo chyba tylko dziesięciu turystów wypatrzyłam szwendając się między pustymi murami.  



Dojechaliśmy w porze cotygodniowego ryneczku, ale nawet i to niewiele pomogło w zaludnieniu uliczek. 



Słynna lodziarnia, niestety, była zamknięta, mimo mojej wielkiej gotowości do zjedzenia lodów, nawet zimą. Po obiedzie zobaczyłam uchylone drzwi, ale szybko zmarkotniałam. To robotnicy usprawniali coś w lokalu. 


Pomyślałam sobie, że tym razem skoncentruję się na detalach, poszukam czegoś niewielkiego, kameralnie wchodzącego w oko obiektywu. 











Oczywiście, nie oparłam się i ogólnym widokom ulic i budynków, nigdy mi się nie nudzą.







Nareszcie odczuwałam radość, ten rodzaj uniesienia, gdy tyle piękna wokół, bo San Gimignano naprawdę jest pięknym miejscem, tylko trudniej na nim się skoncentrować, gdy zalewają go fale turystów. W ten trudny czas okazało się, które sklepy były otwarte wyłącznie pod "najeźdźców", a które żyją sobie nadal, dzięki stałym mieszkańcom. W pobliżu głównych bram do miasta były czynne nawet restauracyjki i bary, dzięki czemu, moja chęć poświęcenia się i zwiedzania bez obiadu mogła odejść w niepamięć. 



Białe ragù z królika.

I tak sobie chodzimy, chodzimy. Dochodzimy do punktu panoramicznego, będąc tam jedynymi podziwiającymi. 




Pogoda, jak na zamówienie, zmieniła się i zawiesiste chmury podziurawiły się, dając piękną grę słońca z krajobrazem. 






Krzysztof wykorzystał niezwykłość sytuacji i zrobił nawet sferyczne zdjęcie na tarasiku widokowym. 


 


Zostałam tam dłużej, przyglądałam się widokom, fotografowałam jedyne zgromadzenia w postaci ptasich narad i na chwilę straciłam czujność. 




A może to ptaki przyglądały się mi?




Ten totalny spokój dotarł do mnie, jak uderzenie obuchem, że to nie jest naturalne, że tak nie powinno być, że ja tu sama, że tak cudnie, że to bardzo, bardzo smutne. Tak mnie ścisnęło w gardle, że łzy oczami uszły. 

Nie chciałam taplać się w smutku, wzięłam się w garść, dogoniłam Krzysztofa i ruszyliśmy ku miejscu, do którego Jarosław Iwaszkiewicz chodził pieszo z gospodarstwa, w którym zazwyczaj nocował. Dokąd to chodził pieszo mistrz Jarosław? Do Pieve di Santa Maria Assunta a Cellole. Kilka słów w rozdziale o Toskanii, a zbudowały nam wycieczkę i dały wytchnienie. 

O trzy kilometry dalej, w cyprysowym gaju tworzącym aleje, jak na sieneńskich obrazach, stał starożytny kościółek w Cellole z zadziwiającymi kapitelami, napełniającymi lekkim lękiem. Kościół ten robi wrażenie czegoś zamierzchłego, archaicznego, pierwotnego, choć pochodzi z XI wieku. ("Podróże do Włoch", PIW, Warszawa 1977)

Faktycznie, cyprysy nadal są, chociaż ich aleja jakaś taka mało wyraźna, nie prowadzi do kościoła, obecnie dojeżdża się tam asfaltową drogą. 


Próbuję sobie wyobrazić naszego pisarza docierającego na miejsce z lewej strony świątyni, gdzie teraz wśród drzew stoi rzeźba oranta, bo mam wrażenie, że tamtędy prowadził trakt. Cyprysowe skupisko na placu przed pieve usiłuje zasłonić główną część kompleksu. 


Zespół budynków jest od 2013 roku zagospodarowany prze wspólnotę modlitewną Bose. Nikogo jednak z nich nie napotkaliśmy. Zaszyliśmy się nie tylko w ciszy, ale i w średniowieczu. Faktycznie, nasz poeta dobrze napisał o XI wieku, tych czasów sięgają początki, ale obecna świątynia została konsekrowana w XIII wieku, o czym świadczy kamień w murowana w fasadę. 



Nie, żebym narzekała, że za młoda :) Oprócz wspomnianego kamienia z datą poświęcenia w prostym murze znajdziecie niewiele ozdób.  Okno dwudzielne (biforium), dwie nadżarte czasem głowy., plecionkowy kapitel w portalu. 





Trudno niewprawnemu oku rozróżnić, co jest stareńką pozostałością, a co powstało podczas "czyszczenia stylu" przeprowadzonego w XIX wieku. Z baroku zostały chyba tylko dwie tablice pamiątkowe, pozostawione wewnątrz, zaraz przy wejściu.



Żałuję, że nie wpadłam na pomysł, by doświetlić kościół lampką z telefonu, muszę się więc pogodzić z tym, co mam, a kiedyś może, przy lepszym oświetleniu, gdy dzień będzie dłuższy, uda się nawet zwiedzić całość, bo lina zaraz na początku świątyni nie pozwoliła mi dokładnie przyjrzeć się detalom i dowiedzieć, dlaczego Iwaszkiewicz lekko lękał się kapiteli. 





Do kościoła po lewej stronie przyklejono współczesną kaplicę, warto jednak do niej zajrzeć, gdyż są w niej drzwi prowadzące do wnętrza kościoła, więc można znaleźć się ciut bliżej ołtarza, a właściwie zajrzeć tylko przez szybę w drzwiach. 




Dobrze jest też spojrzeć przez okno kaplicy, bo za szybą pysznią się wieże San Gimignano. 


Poszłam potem jeszcze z lewej strony kaplicy, w nadziei, że znajdę dojście do absydy, mojego ulubionego elementu architektury romańskiej. Dojścia nie znalazłam, ale pocieszyłam się widokiem na miasteczko, które pod wpływem szybko zmieniającego się oświetlenia, stawało się jasne, by zaraz zaskoczyć mrocznością. 



Dzień jednak nie miał się ku końcowi, to tylko chmury igrały ze słońcem.

Nie miałam już ochoty na wpadnięcie do Certaldo, widzianego z Cellole.


Za to niemal zupełnie po drodze do superstrady mieliśmy inny kościół, który widać z punktów widokowych San Gimignano i z drogi prowadzącej do Poggibonsi. 



Wystarczy tylko na pierwszym rondzie zjechać kilometr z trasy i znaleźć się przed klasztorem Monteoliveto, jest to "mniejszy" (minore) brat słynnego klasztoru Monteoliveto Maggiore, położonego wśród Crete Senesi. Sam kościół był zamknięty, ale na pocieszenie zostawiono otwarte drzwi prowadzące na krużganki, które można zobaczyć przez kratę. Przynajmniej tutaj mogłam z jednej strony obejść zabudowania i zobaczyć absydę. 






Szłam wzdłuż gaju oliwnego, zza którego wyłonił się jeszcze piękniejszy, bo bliższy, widok na San Gimignano - najlepsza panorama, jaką dotąd znalazłam. 




Nie tylko te dwa, dotąd mi nieznane miejsca nasyciły duszę pięknem i dały nadzieję. Przez całą wycieczkę trafialiśmy na najbardziej klasyczne znaki, że czas kręci się i zmienia ku następnej porze roku, choć, wiem, wiem, niektóre z tych kwiatów są w Toskanii zimowymi. 









Zdjęć narobiłam mnóstwo, że i tak po przebraniu, nie mogłam wszystkich tu umieścić, zapraszam więc do albumu "SAN GIMIGNANO Z NADZIEJĄ" (proszę kliknąć na poniższą fotografię).


I jeszcze jedna fotografia sferyczna z dziedzińca nazwijmy to trywialnie Urzędu Gminy. Przypomnę, że po zdjęciach sferycznych możecie się kręcić w każdą stronę.

13 komentarzy:

  1. Dzień dobry piękny spacer,a ja z Wami a te spektakle słońca i cienia cudne.
    A u nas dziś trochę więcej pochmurno i mgliście. Pozdrawiam Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pogodę nie mamy wpływu, mogłabym teraz codziennie dopisywać inną, takie szaleństwa za oknem :)

      Usuń
  2. Oh...
    Dziękuję za relację i zdjęcia - faktycznie 'nasyciły duszę pięknem i dały nadzieję'
    Pozdrawiam
    A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, bo wszak o to chodzi w takich relacjach, by się tym podzielić.

      Usuń
  3. Dziękuję za piękny spacer i możliwość napasienia ócz mnogością zdjęć.
    Architektura, architekturą ale kiecka wymiata! :) Jest fantastyczna!
    No i to kwiecie budzące niskie uczucie zazdrości i tęsknotę za wiosną, ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za kieckę, chodziła za mną od dłuższego czasu, więc się nie poddawałam, metodą prób i błędów, oj było ich trochę, doszłam do efektu końcowego. Rozumiem zazdrość co do kwiatów, bo ciągle zachwycam się, że zimą mogę coś do wazonu uszczknąć.

      Usuń
  4. "Oto jakie myśli nasuwają się Polakowi tam, gdzie się rozciąga najpiękniejszy widok świata, myśli, których przedstawiciele innych nacji nie miewają w tym miejscu, tak zdawałoby się stworzonym jedynie dla estetycznych kontemplacji. Tylu tu przychodziło Polaków. I wszyscy oni inaczej myśleli niż te tysiące turystów, które się tutaj spotykają. [...].
    I trudno mi jakoś dzisiaj pozbyć się tej właśnie skorupy, którą każdy Polak dźwiga na sobie po całym świecie i której nie mogą stopić nawet promienie sycylijskiego słońca" (Książka o Sycylii str 163–164)

    "Taki sam ochroniony przez osobność miejsca stoi pod Górami Świętokrzyskimi malutki kościółek w Tarczku. Budował go Władysław Herman z ciosowego kamienia. Dziś ledwie w nim co znajdziesz z dawnej, prostej architektury pod dachem blaszanym i brzydkim, pod grubą warstwą wapna. Ale jak ten mały chram w Cellole, żółty, samotny, jest jak gdyby wcieleniem, kwintesencją ducha włoskiego, takiego, jaki się mógł wcielić w skromny kościół, wybudowany na co dzień – tak tamta świątyńka, prawie gontyna w Tarczku jest czymś arcypolskim, arcysłowiańskim. Gdzieś w takich zaułkach, w zakamarkach wielkich ziem znajduje się nagle małe, prawie opuszczone budowle, które więcej mogą powiedzieć o narodzie, z którego wyszły, o swojej ziemi – niż wspaniałe księgi i wielkie gmachy. (Książka o Sycylii str 27–28)

    Piękna wycieczka, piękna Podróżniczka!
    Książka o Sycylii przypomina mi moją podróż na tę wyspę, którą w swojej poezji sławił także Adam Asnyk.

    Kiedy nadarzy się taka sposobność wyruszę Twoim śladem. Moja stopa stała już w Toskanii, niestety krótko; znam ją lepiej dzięki Tobie Małgosiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja na Sycylię za to nie dotarłam i nie wiem, kiedy, i czy w ogóle, to nastąpi. Iwaszkiewiczowe opisy jednak piękne, poważne, literackie, nie to co moja pisanina.

      Usuń
  5. Się pokomplikowało w związku z faktem,że nima fejsbuka, Ale nic to, w sprawach ważnych bywam nieustępliwa i Cię odszukam. Sukienka obłędna, kolor, fason, niezwykle kobiecy, warto było się pomęczyć Małgosiu, kobieto o wielu talentach. San Drzyminiano, jak to ono, jest i będzie. Najbardziej wspominam dramatyczne wspindranie (lokalizm) się na wieżę. Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie "nima fejsbuka" wręcz uprościło sprawy :) A co do reszty to dziękuję, sukienka w oryginale miała wersję szarą i od tego zaczęłam, źle zaczęłam, bo niedobry wykrój wymyśliłam. Odpoczęłam, po dwóch miesiącach wróciłam do pomysłu, z inną włóczką, z innym wykrojem/

      Usuń
  6. Pięknie Pani pisze, fantastycznie ilustruje słowo, Pani Małgosiu. Nigdy nie nawiedziła Pani myśl, żeby zebrać tych wszystkich reportaży (i nie tylko) w wydaniu książkowym? pozwolę sobie jeszcze tylko na zachwyt nad sukienką - może w niej Pani konkurować z nieodpartym urokiem napotkanych kwiatów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jak już prywatnie odpisałam, nie mam nic przeciwko książkom, tylko po doświadczeniu dwóch, nie widzę siebie w roli redaktora i korektora. Dziękuję za wszystkie komplementy.

      Usuń
  7. Malgosiu, zdjecia i relacja to miodzik na moja spragniona wyrwania sie gdzies, dusze. Jak ja sie napawam Twoja relacja, zdjecia jak zwykle cudne. Nie wspomne o sukience, jaki swietny kolor, Ty dziewczyno o wielu talentach....! Pisz, relacjonuj czesto, bo dalej nie wiem jak to bedzie z wyjazdami w tym roku! Duzo zdrowka i pieknych podrozy blizszych i dalszych zyczymy...! Buziaki!

    OdpowiedzUsuń