wtorek, 5 stycznia 2021

SCHEDA

Po śmierci Taty musiałam zmierzyć się z tym, co po nim materialnie zostało. Zadanie trudne, nie udało mi się w całości, dużo zostawiłam siostrze. Jednak ta część mojego "porządkowania" kazała spojrzeć na swoje życie pod kątem, co po mnie zostanie i, czy w ogóle, musi zostać. Mój Kochany Tatko potrafił wydawać pieniądze na rzeczy obecnie nieprzydatne, nic niewarte, jemu wydawało się, że zabezpiecza nas na przyszłość. Działał jednak w dobrej woli, tylko potem my stanęłyśmy bezsilne wobec jego decyzji. To kazało mi jeszcze bardziej zastanowić się nad tym, co ma wypełniać moje życie i co zostawię po sobie.

Pierwszą myślą było swego rodzaju czyszczenie. Postanowiłam jeszcze mniej się rozpraszać medialnie. Zobaczyłam, jak bardzo irytuje mnie Facebook, zobaczyłam, że blog jest jednak o wiele bardziej "moim" miejscem, też czymś, co może po mnie dobrze "zostać". Nie znaczy to jednak, że wpisy będą pojawiać się częściej, jednak najbardziej chciałabym przekazać swoją sztukę. Mimo, że zaraz po śmierci Taty, miałam problem z wejściem do pracowni wiedziałam, że do niej wrócę, bo to jest dar od Boga, który ciągle chcę pielęgnować, rozwijać i zostawić po sobie, mając nadzieję, że uniwersalny język obrazu wzbogaci życie innych osób, nie tylko moje. Nie mogę i nie chcę pokazać Wam nad czym obecnie pracuję, gdyż całość na pewno będzie bardziej czytelna, niektóre obrazy z nowego cyklu tłumaczą się i wzbogacają przez swoje miejsce w grupie. 

Mogę pokazać Wam kilka prac wykonanych równolegle do cyklu. 

Zupełnie drobiazgami były świece, te na świąteczny stół, ale nie tylko mój. Zamówienie od rodaczki z północy Włoch zmobilizowało mnie do zrobienia kilku podobnych "toskańskich" świec, gdyż najlepiej robi się je serią. Wymyślona przeze mnie technika wymaga konkretnych czasowo etapów pracy, nie da rady ich przyśpieszyć, ale, w oczekiwaniu na następny krok, może powstawać równolegle kilka świec, tu na zdjęciu tylko duże prostopadłościany, ale zrobiłam też malutkie, cylindryczne. Poszły już na prezenty bożonarodzeniowe.




Tuż przed chorobą Taty zaczęłam obraz inspirowany ikoną, namalowałam patrona dla małego Tadzia, który walczył o przyjście na świat. Po powrocie z Polski zostało jeszcze tylko kilka ostatnich muśnięć pędzlem.


Po śmierci Taty, z wielką męczarnią dla mnie było namalowanie portretu małżonków. Była to wygrana w licytacji na rzecz chorego Marcela, więc zagryzałam zęby w żałobie i malowałam. Trzeba było zawalczyć o młode życie.

No i dalej dziergam, dziergam, dziergam.  Bardzo dla siebie, tuż przed końcem roku, skończyłam wypatrzony na Pinterest sweter. Dodałam pompony, zamiast sugerowanych na tego typu modelach chwostów, nauczyłam się przy okazji warkocza 3D. 

A już w tym roku wróciłam do ołówka, by w podziękowaniu za pewną przysługę narysować właścicielowi jego konia.


A teraz już w pełnym wymiarze pracownia, a czasami jeszcze dzierganie, tym razem dla maluśkiego Kacpra, oczka w głowie naszej rodziny. 

8 komentarzy:

  1. piękny ten sweter i całość taka elegancka. Że już o świecach i reszcie nie wspomnę !

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie refleksje na temat gromadzenia rzeczy dopadły, kiedy odmalowywaliśmy (całkowicie własnymi siłami) mieszkanie i dodatkowo rzuciliśmy się na porządkowanie strychu. Przyglądanie się rzeczom, które "mogą się jeszcze przydać" i trzymanym przez 20 lat broszurom z francuskich Informacji Turystycznych, które "na pewno będą inspiracją do jakichś artystycznych przedsięwzięć", wyzwoliło we mnie wewnętrzny huragan wyrzucania. Wywieźliśmy mnóstwo makulatury, dziecięcych zabawek (córki, wszystkie dorosłe, w końcu się zgodziły :)) - w tym różową świnię wielkości dziecka, sypiącą styropianowymi kulkami. Miejsca zrobiło się... trochę więcej. Myśl o dzieciach, które po mojej śmierci będą się zmagały z moimi sentymentalnymi pamiątkami, które im nic nie mówią dodatkowo zagrzewa mnie do wyzbycia się nawyku gromadzenia. (Nawyk ten pochodzi z dzieciństwa w PRL-u, kiedy naprawdę wszystko mogło się jeszcze przydać wobec braku wszystkiego poza octem i żółtym serem).

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Małgosiu, jestem pod wrażeniem Pani prac. Sweter zachwyca, przepiękne wykonanie, sama bym w takich chodziła. Bardzo podziwiam Pani umiejętności :)

    Pozdrawia Małgosia z Carrary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, polecam popróbować. Umiejętności można nabyć, a tutoriale w internecie wielce w tym pomagają. wystarczy chcieć :)

      Usuń
  4. Dylematy egzystencjalne mam podobne. Im dłużej żyję, tym mój czasy, jakby przyspieszał. Wydaje się, że dopiero co nabyłam tę cz tamtą rzecz, która w naszych, polskich realiach nierzadko była prawdziwym skarbem, a już należałoby... się z nią rozstać. Mój tata zmarł 5 lat temu, ale jeszcze z siostrą zostawiłyśmy wiele jego rzeczy. Prawdziwym i pięknym odkryciem jest dla mnie jego nieustanna obecność w moim życiu. Szkoda, że zniknęła Pani z FB, ale rozumiem. Jestem pod wrażeniem świec, w których od pierwszego wejrzenia (dobrych kilka lat temu) zakochałam się prawdziwie. Sama od czasu do czasu cos robię. Głównie z suszonymi roślinami. Ale zdarzyły mi się też parafinowe "witraże" i formowane. Zaobserwowałam, że z czasem na granicy kolorów zacierają się kontury, mieszają barwy. Czy mam Pani też takie doświadczenia? Pozdrawiam serdecznie w śnieżnej odsłonie. Ewa Mia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zniknięcie z Facebooka to też poniekąd sprzątanie. A komu zależy na kontakcie ze mną, ten go na pewno ma, chociażby tutaj przez komentarze, przez maile, whatsappy, instagramy. I tak dużo tego, nieprawdaż? Dziękuję bardzo za miłe słowa o świecach. Proszę mi kiedyś podesłać zdjęcia swoich, na pewno pochwalę, a może i coś podpowiem? Trudno mi mówić o zacieraniu się kolorów bez znajomości procesu i efektu końcowego. Pozdrawiam cieplutko.

      Usuń