Organizatorzy posługują się długą nazwą ze słowem "mostra" (czyli wystawa, pokaz) na początku.
W praktyce wystawy, w pojęciu jedynie prezentacji, tam jak na lekarstwo. Niewiele stoisk, łącznie z moim, nastawionych było głównie na reklamę produktu, dlatego nazywam tę imprezę targami.
Nie miałam zbyt wielu okazji, by przyjrzeć się samemu miejscu, a to spory obszar starej, medycejskiej fortecy. Jej mury i bastiony wyglądają imponująco, są bardzo, grube, wysokie. Kiedyś można było po nich spacerować, lecz po śmiertelnym wypadku, jakim zakończyła się wyprawa grupki młodzieży, dostęp na szczyt murów jest mocno ograniczony.
Mury okalają teren, w większości zabudowany współczesnymi pawilonami.
Główny pawilon ma trzy piętra. Na parterze wystawiali się włoscy, albo posiadający włoski regon (czyli np. ja) wystawcy.
Także w pawilonie obok większość wystawców miała włoskie powiązania, choć była też część japońska. Dużą część stoiska wypełniała jedna galeria z niektórymi bardzo ciekawymi obiektami, bardziej dziełami sztuki, niż rzemiosłem.
W podziemiach mojego pawilonu nieszczęśliwie umieszczono "resztę świata". Nieszczęście głównie wcale nie polegało na wszędobylskich głośnych dźwiękach muzyki, słabszej wentylacji, lecz na znaczącej obecności towarów produkowanych w odległych krajach, jak Indie, kraje afrykańskie i przez producentów z tych krajów sprzedawanych. Z żalem patrzyłam na perły bardzo podobne do sprzedawanych przez moich sąsiadów ze stoiska obok, z żalem na rzecz moich sąsiadów, bo wszak nie mogli wygrać konkurencji z dużo tańszą siłą roboczą zza dalekiej granicy. Moim zdaniem to jest dobijanie i tak ledwie zipiącego własnego rzemiosła. Błąd organizatora, który nastawiony jedynie na zarobek, w ogóle nie wspiera "swoich". No, Francuzi z Prowansji byli poza konkurencją, no i z tej samej strefy płacy za pracę.
Na szczęście byłam jedynym w ogóle stoiskiem ze świecami, na szczęście też nie miałam dylematu, gdzie kupić produkty z oliwnego drzewa, bo w tym roku nie było włoskiego wystawcy, a nabyłam coś w rodzaju koszyków z drewna. Ponieważ wycinane są z jednego kawałka, nie ma wśród nich idealnie takich samych, każdy koszyk ma swój kształt i rysunek drewna. Dobrze prezentuje się w nich pieczywo, ale jeszcze piękniej truskawki, teraz w pełni sezonu.
Z kolei piętro nade mną ulokował się szczyt szczęścia każdego Włocha i nie tylko Włocha - stoiska z produktami spożywczymi z każdego regionu Włoch. Zaszłam tam już mocno głodna, lecz wcale nie miałam zamiaru na miejscu zaspokoić głodu, więc po obejściu całego piętra, zakupieniu świeżej mozzarelli, burraty i wędzonej scamorzy w postaci małych kuleczek obtoczonych pietruszką, wróciłam do moich świec z niezłymi zawrotami głowy. Podejrzewam, że nawet gdybym była syta, i tak by mi się kręciło w głowie. W domu przez następne dni z radością zajadałam się serowymi smakołykami. Scamorza była najmniej zaskakująca, co nie znaczy, że niesmaczna. Mozzarella, przywieziona nocnym transportem miała, według wskazówek ekspedientki, leżeć poza lodówką. Faktycznie, nic jej się nie stało, a smak ... dotąd za mną chodzi. Spotkanie z burratą było pierwszym, na razie nie jestem przekonana, czy mnie zachwyca, czy dobrze smakuje, trzeba koniecznie powtórzyć degustację. Tylko skąd wziąć taką świeżą?
Żywnościowy wątek rozciągał się poza główny pawilon. Każdego wieczora, niczym na torturach, w drodze na parking przechodziłam koło "drogi czekolady". Z kramów wołały czekoladowe pyszności, szaszłyki truskawkowo - czekoladowe, draże wszelkiej maści, czekolada w tablicach na wagę. Eh!
A na koniec żegnały mnie typowe namioty gastronomiczne. Byłam twarda! Nie uległam.
Na chwilę wróćmy jeszcze na centralny plac Fortezza da Basso, gdzie rozłożył się jeden z włoskich symboli, czyli producent Piaggio, ze słynną czerwoną vespą na czele. Znowu: eh! Dla takiej piękności, chyba pokonałabym lęk przed jazdą na jednośladzie.
To tylko niewielki wycinek z wydarzenia nazwanego Mostra Internazionale dell'Artigianato. Trudno ogarnąć go w jednym wpisie. Gdy już wkleiłam kolaże, zobaczyłam, że pominęłam ciekawe miniatury znanych florenckich zabytków, wykonane w glinie.
Ani jednego zdjęcia nie pokazałam z recyklingowej wystawy umieszczonej w bastionie fortecy, samym w sobie niezwykle bardzo interesującym.
Bardzo polecam jazdę na tym wspaniałym jednośladzie , sama mam Vespę w kolorze ciemnej czekolady a do tego kask brązowy w złote gwiazdki.Pogoda w Polsce nie zawsze jest sprzyjająca do jazdy , ale we Włoszech to po prostu aż się prosi jeździć tylko taką czerwoną Vespą ! Dodam że chyba jesteśmy w podobnym wieku Małgosiu !
OdpowiedzUsuńNo niby wiem, ale jakiś uraz wraz z mlekiem matki wyssałam, gdyż mój Tata na samym początku małżeństwa miał ciężki wypadek na motocyklu. Pozdrawiam rówieśniczkę, ale o jakim imieniu?
UsuńLepiej późno niż wcale :))).
OdpowiedzUsuńBardzo to wszystko ciekawe i kolorowe, nie dziwię się wcale zawrotom głowy!
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się być we Florencji w czasie tej imprezy.
Kinga
Znając Ciebie, zrealizujesz pomysł :)
UsuńTo takie ciekawe zdjęcia, warto było na nie czekać. A z drugiej strony nabrałaś dystansu. Podziwiam Twój czekoladowy opór!
OdpowiedzUsuńW ogóle targi miały na mnie dobry wpływ, jeśli chodzi o jedzenie, w ogóle nie miałam apetytu, choć na czekoladę zawsze znalazłabym miejsce :)
UsuńSamo oglądanie zdjęć to kolorowy zawrót głowy, a co dopiero pisanie o wystawie? czy też targach. Mimo wszystko mam wyobrażenie tego co się działo pewnie było to wielkie i smaczne jak piszesz wydarzenie, a świece pięknie się prezentowały tyle kolorów wspaniałe, pozdrawiam serdecznie i dziękuję Drogi Sprawozdawco!
OdpowiedzUsuńj