czwartek, 28 grudnia 2017

GIOIA

Gioa - po włosku radość.
Radość, bo Boże Narodzenie z natury samego faktu musi być takie.
To minione było wyjątkowe pod wieloma względami.
Pracy mi przybyło, ale przybyło i radości, bo we mnie jest ciągle taka dziewczynka, która kocha stroić, co się da, wymyślać, by było uroczyście, najpiękniej, tak bardzo niecodziennie. Ciągle usiłuję zaspokoić zapędy sroczki, która lubi, gdy się błyszczy, z zamiłowaniem do rustykalności, a także minimalizmu. Wiem, że się nie da, więc mam, co mam :)
Tegoroczne przygotowania zaczęłam w ... lipcu.
Tak, tak. Poważnie!

Gdy w zeszłym roku powiesiłam łańcuch z wiklinowymi kulami (w bieżącym wylądowały na murze oddzielającym taras przed samym kościołem), kobiety w Tobbianie zachwycały się nim, a jedna pociągnęła temat bardziej konkretnie. Jako przedstawicielka Pro Loco zgłosiła się do mnie z pytaniem, czy by nie dało się przygotować takich kul dla Tobbiany. Skrzyknęła chętne panie do pomocy, ja sprowadziłam wiklinę z Polski, zorganizowałam warsztaty i uczyłam wyplatania kul, doskonale przy tym się bawiąc w letnie, gorące wieczory (były takie?).


Zrobiłyśmy razem około 40 kul i kilka serc, które potem wybieliłam w wybielaczu (dla koloru i przeciwko pleśni).
Zabawą samą w sobie było roznoszenie kul, wizyty w wielu domach, rozmowy z gospodarzami, kawa przy kominku. Poznałam wielu, dotąd mi nieznanych, mieszkańców. A to tylko przy głównej ulicy. Na razie nie miałam kiedy przejść się, by lepiej sfotografować wiszące wzdłuż głównej ulicy kule. Albo czasu nie było, albo pogoda stoi na przeszkodzie. Mam kilka zdjęć z ich powstawania, rozwożenia i ostatecznego ulokowania. Światełka do kul dołączały osoby, którym je powierzałyśmy.







W planach na następny rok są boczne ulice Tobbiany.
Co raz bardziej podoba mi się tutejszy zwyczaj szykowania choinek i ozdób na 8 grudnia - Święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Rozciągnięcie przygotowań w czasie pozwoliło mi w miarę spokojnie zająć się przygotowaniem domu i kościoła, żłóbka, czy choinki przed plebanią.
Ta ostatnia trafiła do nas, bo ktoś czyścił gaj oliwny. Parafianie pomogli ją zakotwiczyć w trawniku, powiesili lampki. Ale co z ozdobami? Jakie dać, by spodziewane zimą deszcze ich nie zniszczyły? Przygotowałam nieprzemakalne tworzywa, czyli rurki do picia, piłeczki ping pongowe i piankę do pakowania.
Najpierw przyszły dzieci, z którymi razem zrobiliśmy kilka aniołków i gwiazdek z rurek. Łatwo nie było. Trudno pracować z kimś, kto nie wzrastał plastycznie pod moim kierunkiem. Potem,  sama, docięłam pompony z pianki. Dekoracja już się sprawdziła jako nieprzemakalna i nierozpuszczalna.
Biel ozdób świetnie radziła sobie ze słońcem, w pełni i zachodzącym, gdy w ogóle było, jak i ze sztucznym oświetleniem.



 Równolegle pracowałam nad żłóbkiem, a właściwie dwoma.
Malutki, w gąsiorze stanął pod świerkiem.
 Większy trafił do oratorium, osobnego budynku połączonego korytarzem z kościołem.
W zeszłym roku szopka była na zewnątrz, przed domem, złożona z wiaty i kilku białych figur, pozostawiających poziomem rzeźbiarskim wiele do życzenia. Nie było wtedy czasu, by rozejrzeć się, co jest jeszcze na plebanii. Okazało się, że niewiele. Kilka figurek, czasami z brakującą ręką, kilku Jezusków, dwa białe zwierzaki. Gdy wyciągnęłam jeszcze swoją szopkę, zobaczyłam, że mam do czynienia mniej więcej z 4 różnymi wielkościami i stylami, do których dołączyły jeszcze podarowane parafii figurki zupełnie z innej bajki, ze styropianowymi kulami w miejsce głów i tkaninowymi ubiorami.
Co się dało, zunifikowałam. Płasko pomalowane figury podcieniowałam, białe pomalowałam, w tym  "Japończyka" malując przerobiłam na narodowo bliższego pozostałym uczestnikom.




 Zorganizowałam słomę. Umocowałam lampki na czarnej tkaninie, które przykryte organzą dały wrażenie promieniujących gwiazd.

 

 Dodatkowe figury przyczepiłam do krzeseł.
Trzej królowie są jeszcze oddaleni, ale powoli przesuwam ich w kierunku Narodzonego.

 Proboszcz dorobił ramy obite czarną tkaniną, zasłaniające okna w oratorium, by i za dnia panował w nim klimat nocy Bożego Narodzenia.
W tak przygotowanej scenerii odbył się 17 grudna koncert Orkiestry z Fognano.
 

Powoli stroiłam też i dom.
W tym roku wzięło mnie bardzo na choinki, więc oprócz tej klasycznej, świerkowej, pachnącej, od kilku już lat przyozdabianej włóczkowymi dekoracjami i bombkami decoupage, na plebanii zagościło wiele form choinko podobnych.


 W końcu zrealizowałam marzenie stworzenia drzewka z drabiny, w której tle poukładałam wszystkie zielone książki z biblioteki, a która, zamiast bombek, ma zakładki do książek.


 Choinkowy był lampion na świątecznym stole, zamiast świec.

Inne drobiazgi powstały przy okazji szykowania ozdób na kiermasz (przygotowania pokazałam w artykule "Przedświąteczne krajobrazy").

 Sam kiermasz (Mercatino di Natale) okazał się trafiony ze swoją propozycją wzbogacenia go o ozdoby, a nie tylko gwiazdy betlejemskie.




 Co ciekawe, największym zainteresowaniem cieszyły się wianki, mogące zawisnąć na drzwiach, bądź pełnić rolę stroika na stole. Spostrzeżenie do zapamiętania na przyszły rok.
Pani zajmująca się kwiatami w kościele, nie zamówiła wiązanek u kwiaciarki (jak to robiła dotychczas), poprosiła mnie, bym uszykowała kościół na Święta. No, nie odmówiłam. Bardzo lubię to robić, a i okazało się, że wniosłam trochę nowego ducha do wystroju.
Do pomocy zawołałam jedną parafiankę. Razem wybrałyśmy się na giełdę kwiatową, gdzie za niewielkie pieniądze kupiłyśmy gwiazdy betlejemskie i olbrzymie żółte pachnące orchidee.

 Razem ścinałyśmy laur, bluszcz i cyprysowe gałęzie. K. przywiozła jeszcze naręcza magnolii wielkokwiatowej, która jest zimozielona i ma liście podobne do fikusa. Z tak przygotowanego materiału uplotłyśmy girlandę nad ołtarz i ułożyłyśmy dwie magnoliowe kule pod żyrandole przy bocznych ołtarzach oraz półkule na ściany.


Ozdobiłyśmy je orchideami oraz pozłoconymi szyszkami piniowymi.



 Potem dokończyłam prace, szykując miejsce wystawienia figurki Dzieciątka Jezus.

 Wykorzystałam znalezioną na strychu bazę, którą też przerobiłam, bo ktoś kiedyś zamalował ją płasko na dwa kolory, srebrne chmurki i złote aniołki. Niestety, nie miałam już czasu, by odnowić buźki aniołkom, a mają utrącone nosy, czego z daleka tak bardzo nie widać.


Problemem były dla mnie gwiazdy betlejemskie, nie za bardzo pasowały mi do zamysłu. Nie mogłam zrezygnować z nich zupełnie, są tu mocno zakorzenione w obrazie świątecznego wystroju.
Pojawiły się więc nie tylko przy Jezusku, ale i na bocznych ołtarzach i pod figurami.


 Przyznam się nieskromnie, że zostałam wręcz wycałowana i wyściskania za dekorację, parafianie dziękowali mi, że tak ustrojonego kościoła to jeszcze nie mieli. Podkreślali, że pomogłam im w odświętnym przeżyciu Mszy Bożonarodzeniowej, mówili, że są zachwyceni tym, co robię dla ich społeczności. Z takimi słowami dostawałam też i prezenty, których w ogóle w tym roku było bardzo dużo, bo niektórzy parafianie obdarowali swojego proboszcza. Głównie były to różnego rodzaju trunki, plus inne artykuły spożywcze, zwyczajowo wręczane sobie przez Włochów na Boże Narodzenie.
 


A skoro wspomniałam proboszcza, to jeszcze napiszę o ostatnim nowym akcencie w te Święta - o  składaniu sobie życzeń. Samo składanie to nic nowego, zmieniło się miejsce i menu poczęstunku, który temu towarzyszył. Poprzednimi laty spotykano się w oratorium, zimnym, jedząc panettone i pijąc napoje, także zimne.
Krzysztof zaprosił wszystkich na plebanię. Takich tłumów to tam chyba jeszcze nie widziano!


Kobiety popiekły ciasta i ciasteczka, właścicielka sklepu, zorientowawszy się, że kupowane przez księdza napoje są na poczęstunek, dała je za darmo, właściciel baru (zaangażowany komunista, który stroni od Kościoła) przygotował grzańca, ktoś podrzucił wielkie opakowanie czekolady rozpuszczalnej. Cuda, cuda ogłaszają!


 Krzysztof musiał nas szybko opuścić, pojechał na drugą Pasterkę do Fognano, więc ja pełniłam honory pani domu. To była czysta radość! Ludzie cieszyli się taką możliwością spotkania, składali sobie nawzajem życzenia, rozmawiali, jedli, oglądali z zaciekawieniem proboszczowski dom; wielu z nich dawno, ale to dawno, w nim nie było. Schwalili urządzenie i wystrój. Jedno z pomieszczeń wzbudziło największy podziw, ale o tym osobno, bo w końcu rozwiążę pewną zagadkę sprzed roku.

16 komentarzy:

  1. Malgosiu ,wielkie slowa uznania za wszystko:inwencje tworcza ,prace dekoratorskie,pomysly ,chec i zaangazowanie a to wszystko przeklada sie na radosc jaka niesiesz spolecznosci ,w ktorej zyjesz i funkcjonujesz.
    Czekalam na ten wpis jak na kolejny rozdzial historii ,ktora tworzysz i nie zawiodlam sie bo byl bardzo ale to bardzo ciekawy i pasjonujacy .Czekam na obiecany c.d.pozdrawiam irena z Poznania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ireno, jest mi niezmiernie miło czytać Twoje słowa. Dziękuję za wierne towarzyszenie mi na blogu.

      Usuń
  2. Jak zwykle - zachwycajaco!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Och Małgosiu!ile radości sprawiłaś tym wpisem:):)Dotykałam oczyma każdego szczegółu:)Cudny i magiczny klimat:)Dekoracje skradły moje serce:):)
    Tak....dzieja się cuda w Tobbianie!Pomysł z kulami(jednoczącymi)tylko w Tobbianie:):)kapitalny!
    Kula w koszu(tym od łoża)proste?....ale jaki efekt!:)Wszystko mnie urzekło:)Wielki szacun dla Twojej pracy!:)dziękuję Roksana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bystre oko! Faktycznie kulę z jemioły zawiesiłam w "zakonnicy". Dzięki za dobre słowa!

      Usuń
  4. Malgosiu, pieknie,pomyslowo. a przy tym widze, ze cala spolecznosc bierze udzial w dekorowaniu, a potem w radosci Narodzin Jezuska. Jakie to wazne w dzisiejszych czasach, ze ludzie chca I spedzaja czas razem. Swietuj, ciesz sie,tym co robisz, bo robisz cos wspanialego. tworczego. Pozdrowienia z bardzo zimowej Kanady, mam nadzieje, ze kartka swiateczna dotarla na czas!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miluś, najpierw to powinnam się kajać, zanim cokolwiek napiszę. Kartkę miałam, kopertę nawet zaadresowałam, tylko nie przewidziałam, że nowe obowiązki tak mnie bez reszty pochłoną i nie dotarłam na pocztę. Za to Twoja kartka, oczywiście, doszła na czas. Dziękuję Ci za tyle ciepła, którym mnie tu obdarzasz :)

      Usuń
  5. Bardzo dobry i piękny blog ,czytam go ciągle i ciągle mnie inspiruje,dziekuję za dzielenie się.Nowy rok niech będzie dla Pani napełniony wszelkim Bożym dobrem - stała czytelniczka od początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Stała Czytelniczko, pokornie dziękuję za uskrzydlenie, bo takie słowa są bardzo budujące :)

      Usuń
  6. Juz samo swiateczne wystrojenie plebanii w srodku to wielkie wyzwanie, a tu jeszcze kosciol i oratorium, i jeszcze Tobbiana! I to jeszcze tak pieknie i oryginalnie! Wcale sie nie dziwie tobbianczykom, ze sie ciesza jak dzicy z nowego proboszcza i takiej perpetui!
    Wielkie gratulacje! Szacun i impon!😄😃😀

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga Malgosiu, cokolwiek robisz, angazujesz sie calym sercem. U Ciebie nie ma nic na "pol gwizdka"-). Ty wiesz ze o utraconych noskach aniolkow, nawet nie musialas wspomniec. Ale to jestes cala Ty-).
    Podziwiam Cie rowniez za sposob zdobycia serc mieszkancow Tobbiany. Powolutku, nie tak szybko. Niezly z Ciebie psycholog-).
    Malgosiu, dziekuje ze moge posrednio (czytajac Twoj blog) uczestniczyc w zyciu parafii Tobbiana.
    W nadchodzacym 2018 roku, zycze Tobie, Twojej Rodzinie i oczywiscie Ksiedzu Krzysztofowi, duzo zdrowia i pomyslnosci Bozej.

    Malgosia Neuss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Małgosiu jest mi niezmiernie miło, że tak to widzisz. Doświadczenie 9 lat w San Pantaleo pomogło mi odnaleźć się w Tobbianie, chociaż to właśnie do Tobbiany przeprowadzałam się z większym strachem niż do San Pantaleo. Dziękuję za życzenia i cieszę się bardzo, że w następnym wpisie zobaczysz w końcu obiekt z konkursu, w którym wygrałaś rok temu. Twoja osoba bardzo mnie motywowała do pracy nad wykończeniem kuchni, bo chciałam specjalnie Tobie ją pokazać.

      Usuń
  8. Piękne dekoracje. Jak zawsze z wielką satysfakcją obejrzałam wszystkie zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń