poniedziałek, 11 maja 2020

KIEDY KWITNĄ ANEMONY

Dzikie anemony to moje wielkie zaskoczenie od kilku lat, jeśli chodzi o kwitnące tu kwiaty. 

Był piękny 16 lutego 2020. ..
Brzmi, jak dobra fantastyka, gdy pomyśleć, że zło już się przyczaiło. 
Cztery dni później ujawniono, że we Włoszech pojawił się pierwszy pacjent zarażony covid. 
Nie do uwierzenia, ale było tak ciepło, że postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwania romanizmu, poprzedzone ... piknikiem. 



W pobliżu kościoła San Martino alla Palma, który chciałam zobaczyć, rozpościerał się oliwny gaj z widokiem na Scandicci - miejscowość na zachód od Florencji. Do pełni szczęścia brakowało tylko pełnego widoku na Florencję i absolutnej ciszy. 

 Otóż zasiedliśmy pod korytarzem powietrznym dla schodzących na płytę lotniska samolotów, a te z pewną częstotliwością akurat nad nami obniżały lot.  Przyznam jednak, że właściwie było to swoistym egzotycznym dodatkiem.

Od razu uprzedzę, że nie zobaczyliśmy wnętrza ani jednego z kościołów. Wszystkie wydawały się opuszczone, zamknięte w przeszłości. 
Nad naszym piknikiem górował kościół św. Marcina. 

Budowla ma bardzo rozległy portyk, ciągnący się od wejścia przez cały lewy bok świątyni. Zapewne jest to jakaś przebudowa, która zazdrośnie strzeże informacji o romańskości kościoła. 




Podjechaliśmy do Mosciano, gdzie absolutnym błędem było to, że nie zaczepiliśmy nikogo, by zapytać o wnętrze kościoła Sant'Andrea, ale trudno było o ludzką duszę, gdyż sjesta trwała w najlepsze. Powinnam była być bardziej skuteczna, bo zdjęcia znalezione w internecie nie dają mi spokoju. Muszę to kiedyś naprawić. 


Z Mosciano wyruszyliśmy pieszo w poszukiwaniu jeszcze jednego romańskiego kościoła San Polo a Mosciano. Zamkniętego, z przykościelnym cmentarzem w stanie likwidacji.




Spacer zrobiliśmy zacny, bo znałam, mniej więcej, ile kilometrów przed nami, ale jak zwykle nie zorientowałam się, że to mocno pagórkowata okolica. Ale warto było dla samej wyprawy. Po drodze mijaliśmy nie tylko wspaniałe rezydencje, ale właśnie kwitnące anemony, rozmaryn dołączał do nich delikatnym fioletem, żółty jaśmin już wiosennie atakował, a ulubione ciemierniki przywoływały, mimo że główki miały skromnie pochylone. A przecież była to połowa lutego. 






Po tym dniu ochłodziło się, po czym w ogóle świat zamarzł i zatrzymał się. 
Wspomniałam na początku wpisu, że "zło się przyczaiło", ale myślałam o wirusie. 
Po drodze natknęliśmy się na namacalny znak ciemnych zakamarków ludzkiej duszy. Na gałązce w lesie zobaczyłam małą terakotową Madonnę, wydała mi się jakaś dziwna, podeszłam bliżej i zmartwiałam. Tknęły mnie te odwrócone krzyże, szybko spojrzałam na tył i przeczytałam napis: "szatan jest naszym słodkim ojcem".  Nie mogłam tego tak zostawić. Wzięłam "Maryjkę" ze sobą, co się dało odczyściłam, a resztę zamalowałam. Zawsze trudno mi uwierzyć, że ktoś może tak dobrowolnie pchać się w łapy Złego. 


Nie chcę Was tak zostawiać z niedobrymi wrażeniami, więc wspomnę, bo zupełnie o tym zapomniałam, że nie wszyscy Czytelnicy są zapisani na Facebooka. Może ktoś jednak ma Instagram i lubi oglądać zdjęcia.  Od 27 stycznia staram się każdego dnia wrzucać jakieś wybrane zdjęcie, związane z Toskanią. Niektóre pojawiały się tutaj wyróżnione "Galerią jednej fotografii", inne były jednymi z wielu w albumie dotyczącym danego artykułu. Gromadzę na Instagramie te ulubione, bliskie mojemu sercu, dzięki czemu rośnie subiektywny toskański kolaż. Zapraszam, szukajcie profilu malgotosca_foto.  Facebookowicze widzą te zdjęcia, bo podpięłam profile ze sobą, więc fotografie ukazują się jednocześnie na obu platformach.  

Dzisiejsze zdjęcie niech rozgrzeje wszystkie serca stęsknione wędrówek po Toskanii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz