środa, 8 czerwca 2011

FLORENCKIE SŁODKOŚCI

Niedziela 29 maja długo czekała na wpis, a to ze względu na jego planowaną długość oraz mój wyjazd do Polski. Jej opisanie dotarło aż do następnej niedzieli i spokojnie ją przekroczyło, ale o tej ostatniej nie mam nic do napisania, gdyż spędzałam ją właśnie w kraju na spotkaniach ze znajomymi, z lekka dochodząc do siebie po weselu :)
Na 29 maja zaplanowałam samodzielną wyprawę, bo Krzysztof miał uroczystość Bierzmowania w drugiej parafii. Plan był dość podobny do wcześniej już zrealizowanego w Pistoi: szkicownik i jazda, lecz tym razem pociągiem do Florencji. Zawsze mnie tam ciągnie, dodatkowo nie mogłam sobie odmówić Festiwalu Lodów. No i udałoby mi się dotrzymać słowa o niezwiedzaniu nowych miejsc. Wszystko rozbiło się o internet, w którym to pod wieczór w sobotę wypatrzyłam zachęcającą informację. Zrezygnowałam ze szkicownika, bo przecież nie z lodów, i w niedzielę o 13 byłam gotowa na wycieczkę. Niespodziewanie zadzwoniła do mnie Kasia z Fucecchio i okazało się, że też ją nęcą zimne słodkości, więc umówiłyśmy się na wspólną degustację i zwiedzanie, o czym później.
Zacznę niechronologicznie od lodów, bo chcę mieć to już za sobą, gdyż przyznam, że obydwie byłyśmy lekko rozczarowane. Na Piazza Pittti rozsiadły się kramy z wyrobami rzemieślniczymi w tej dziedzinie. Większe firmy (łącznie z gigantami produkcji przemysłowej) były na Piazza Repubblica, tam nawet nie zajrzałyśmy. Impreza polegała na tym, że należało nabyć kartę magnetyczną za minimum 7€, która dawała możliwość spróbowania 5 smaków u dowolnego producenta, To znaczy, tych smaków razem mogło być 5, co już mi zakrawało na kpinę - patrząc na malutkie pojemniczki w których podawano lody, cena była dość wygórowana, a  ja sobie ubzdurałam, że na takim festiwalu powinna być wręcz promocyjna, hi,hi,hi. Nie znaczy, że była poza zasięgiem portfela, tylko była nieadekwatna względem oferty. Wymyśliłyśmy więc, że najpierw na spółkę kupimy jedno doładowanie, a potem najwyżej spróbujemy więcej. Upał na dworze nie zachęcał do lodów o bardzo słodkiej nucie, z założenia odrzucałyśmy wszelkie orzechy, czekolady itp., skusiłyśmy się jedynie na lody z lukrecją oraz irańskie z szafranem. Lukrecja mnie nie powaliła, irańskie mogłabym jeszcze kiedyś sobie zaaplikować. Ominęłyśmy baaardzo szerokim łukiem stoisko z lodami o smaku sushi, wasabi itp. Niestety nie znalazłyśmy żadnej orzeźwiającej nowinki, więc uraczyłyśmy się wiśniowymi, miętowymi z czekoladą oraz lodami z czerwonych sycylijskich pomarańczy (mój numer jeden na tym festiwalu).
Tak sobie myślę, czy nie lepiej było zaprosić lodziarnię z San Gimignano, która proponuje więcej smaków niż wszystkie festiwalowe budy razem wzięte? Cieszyłyśmy się z Kasią, że przezornie nie wykupiłyśmy każda po karcie, bo nie wiem, co byśmy jeszcze mogły wybrać. Za to potem prawdziwym smakołykiem okazał się zakupiony gdzieś na ulicy sok - wspomnienie z dzieciństwa, a mianowicie świeżo wyciśnięte jabłka z marchwią.
Ale uczta tego wpisu dopiero się rozpoczyna!
Otóż do pozostawienia szkicownika w domu przekonał mnie Narodowy Dzień Stowarzyszenia Włoskich Budowli Historycznych, z którego okazji już XVI raz uruchomiono akcję "Ekskluzywna Toskania". 29 maja miałam niewątpliwą przyjemność pozaglądać do ogrodów i na dziedzińce budowli na co dzień niedostępnych zwykłym przechodniom. Akcja toczyła się także w Pizie, Sienie i Lukce, ale tego fizycznie nie dało się objąć. Gdybym może była we Florencji od rana, to w wielkim pośpiechu przeleciałabym na miotle przez 30 udostępnionych posesji, lecz pozostało leniwe, słodkie, niedzielne popołudnie. Mam nadzieję, że taki dzień się powtórzy, a tymczasem zapraszam do podglądactwa, jak to ludzie mieszkają :)
Dwa pierwsze ogrody zobaczyłam sama, Kasia nadciągnęła później.
Zacznę od ogrodu Torriggiani położonego przy via del Campuccio 53. Hmm, kiedyś byłam w ich wilii w Camigliano. Tutaj jednak miałam do czynienia z tworem młodszym i zaplątanym mocno w symbolikę masońską. Najładniejszej części ogrodu nie sfotografowałam, gdyż nie wiedziałam, że nie wrócimy do tego samego miejsca, lecz wyjdziemy inną bramą. My? Ano tak, był to jedyny obiekt, w którym jakiś pan oprowadzał z szybko wyrzucanymi z siebie słowami. Bez większego zapału usiłował wyłożyć mętną myśl przyświecającą twórcom ogrodu, ale miałam wrażenie, że chciał powiedzieć mniej niż wiedział.

Potem zajrzałam do absolutnie zachwycającego mnie ogrodu Corsi Annalena mieszczącego się na Via Romana 38. Jest to ogród z pierwszej połowy XIX wieku, ale pierwsze o nim wzmianki sięgają już XV, kiedy ziemia ta była częścią włości klasztoru Annalena. Niestety podczas wojny ze Sieną w XVI wieku Cosimo I zarządził urządzenie fortyfikacji. Następnie te popadły w zapomnienie i więcej było tam kamieni i cegieł, niż roślin. Dopiero pod koniec XVII wieku Tommaso Corsi postanowił urządzić między budynkami a ulicą nowoczesny ogród. I tak do 1810 roku utworzono zieloną wyspę w mieście o charakterze ogrodu angielskiego.
A jak jest dzisiaj? Po wejściu bardzo szybko zapomina się o tętniącym za murami miejskim życiu. Zmiany poziomu, zakamarki, fantazyjnie przycięte żywopłoty, dużo miejsc zachęcających, by przysiąść i kontemplować miejsce, rzeźby, ceramika i wspaniałe zapachy oraz cień dający wytchnienie. Czegóż trzeba więcej?

Z jednego zakątka można było zajrzeć do Ogrodów Boboli, bo one tylko na rzut beretem, zaczynały się po drugiej stronie ulicy.

Dalej już zwiedzałyśmy razem z Kasią. Na pierwszy ogień poszedł Palazzo Michelozzi położony przy via Maggio 11. Do wejścia zachęcała kwiecista pani, koło której ustawiono kukłę przystrojoną goździkami. Pani płynnymi ruchami mima wręczała wchodzącym płatki róż, lub malutkie zrolowane karteczki. Myśmy akurat dostały płatki, więc nie wiem, co było na karteczkach. Tym razem obejrzałyśmy cortile (czyli dziedziniec).  Dosyć wąską gardziel na dole zastawiono kramami, które wystawiono z okazji "Primaveraperfile" wiosennej wystawy rzemiosła, kwiatów itp.(Ciągnęła się ona także na sąsiednich ulicach). Niestety utrudniło to obejrzenie dziedzińca, więc wzrok wędrował ku górze, by zatrzymać się na wspaniałych loggiach.

Wyszłyśmy spacerując między stoiskami, zatrzymałyśmy się na tancerzach tanga, którego zmysłowe dźwięki niosły się po całej Via Santo Spirito. Jako dygresję od głównego motywu zwiedzania do zdjęć z "Primaveraperfile" dołączam migawki z ulic, wypatrzone detale Florencji.

Skoro już mowa o Santo Sprito to niespodziewanie długa sień wyprowadziła nas do ogrodu umieszczonego tuż przy absydzie kościoła o tymże wezwaniu. Ziemia należy do Palazzo Frescobaldi położonego na Via Santo Spirito 13. Kluczące korytarze, malutkie dziedzińce, zakamarki świadczą ewidentnie o przebudowach. Obecnie scalony w jedną posiadłość Palazzo Frescobaldi powstał ze zlepku średniowiecznych struktur, więc parter daje wspaniałe możliwości kluczenia po korytarzach, malutkich dziedzińcach, pod nadbudowanymi łącznikami. Marzenie każdego dziecka bawiącego się w chowanego!
Sam ogród nie jest już tak tajemniczy, jak Annalena. Wypełnia go głównie trawnik okolony kamyczkami a na obrzeżach poustawiano na nim donice z przekwitłymi już azaliami. Tylko kącik przylegający ściśle do świątyni został lekko podwyższony, można tam zasiąść w cieniu i odpocząć.
Ostatnim po tej stronie Arno był Palazzo Antinori Brindisi położony przy via dei Serragli. Palazzo ma dwa wejścia. Jedno prowadzi na niewielki dziedziniec. 

Drugie wejście wiedzie do małego ogrodu ze sztucznym wzgórzem, dzięki czemu udało się na niewielkiej powierzchni uzyskać wrażenie powiększenia ogrodu. Sam jednak ogród nie jest wielkim popisem kompozycyjnym, choć zapewne stanowi miły zakątek. Najbardziej niezwykłe jest w tym wejściu ono samo  w sobie. Zbudowano je tak, by pojazdy konne mogły tam swobodnie wjeżdżać. Zapewne dlatego ma się wrażenie, że ten hall ciągnie się długo poza mur budynku tworząc całość z prostopadle do niego biegnącą ulicą.

Przeszłyśmy na drugą stronę rzeki i jako pierwszy obejrzałyśmy Palazzo Corsini położone pod numerem 10 przy lungarno o tej samej nazwie. Już nie mamy do czynienia z typowo florenckim palazzo, lecz z olbrzymią barokową budowlą. Wchodzimy więc na pierwszy dziedziniec cały pokryty kamyczkami i wypełniony dźwiękami strojonych instrumentów, do koncertu szykowała się dziecięca orkiestra.Zajrzałyśmy na niewiarygodnie wielką dwubiegową klatkę schodową, której wejścia strzegły ciężkie kotary. Schody oświetlał olbrzymi kandelabr, widać też pozostałe olbrzymie ramiona świeczników z pozostawionymi w nich świecami. Potem, jak to zwykle bywa w budowlach, które uległy przebudowie, natrafiamy na inne małe dziedzińce, jeden z oryginalną bryłą wychodka(?).
Po przejściu uroczym zaułkiem znalazłyśmy się na borgo Santi Apostoli 19, by zajrzeć do Palazzo i położonego naprzeciwko Giardino Rosselli Del Turco. W Palazzo zgotowano ucztę dla miłośników florenckiej drużyny piłkarskiej, więc my dwie typowe kobiety nie miałyśmy czego tam szukać. Złapałyśmy chwilę chłodu pod bananowcem, obejrzałyśmy cudne hortensje i poszłyśmy dalej.
Dotarłyśmy na piazza Santa Trinita, do Palazzo Bartolini Salimbeni z bardzo ciekawym dziedzińcem. Wszędzie widać zawołanie rodowe Per non dormire - Aby nie zasnąć. Zaciekawiona zapytałam panią pomagającą zwiedzającym (nawiasem wspomnę, że wszędzie czekały na nas osoby gotowe udzielać informacji) i dowiedziałam się ciekawej historii. Otóż rodzina kupców zamieszkująca w tym palazzo w walce o najlepsze miejsca na rynku i najlepszych klientów starała się wstawać jak najwcześniej, a gdy organizowała przyjęcia, to w ogóle nie kładła się spać, w kontrze do tego w herbie ma makówki. Pewnie podawała makowinę konkurentom, hi hi hi.

Osobny kolaż utworzyłam na zdobienia ścian dziedzińca, bo rzadko kiedy można przyjrzeć się z tak bliska ciekawej technice malarstwa ściennego jaką jest sgraffito (graffiare - ryć, drapać). W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z dwubarwną kompozycją. Efekt, w oku jawiący się malarskim, z bliska wyraźnie ukazuje dwie warstwy tynku, najpierw szarą, potem białą, którą tak wydrapano, że uzyskano misterną strukturę. Z daleka widzimy cień a z bliska same kreski, lub wybrane większe płaszczyzny ujawniające szarość tynku pod spodem. Szarość uzyskiwano przez zmieszanie zaprawy ze spalonymi roślinami, tam gdzie było pod dostatkiem drewna, był to węgiel drzewny. Na drugą, jaśniejszą warstwę tynku kładziono szablony. Były to perforowane rysunki, przez dziurki w perforacji wcierano pył węglowy (tzw. przeprócha) i w ten sposób nanoszono projekt, który potem wydrapywano, częściowo odsłaniając niższą warstwę.

I ruszamy dalej, by dojśc do Palazzo Rucellai, jednego ze sztandarowych przykładów architektury XV wieku, usadowionego na via della Vigna Nuova 18. Z powodu remontu dziedziniec nie mógł ukazać się w całej swojej okazałości, ale też i ta okazałość olbrzymią nie była, choć bardzo miłą oku tak.
Tylko na moment zajrzałyśmy do Chiostro San Pancrazio przy piazza San Pancrazio 2. To miejsce przynależało do mnichów zgromadzonych pod takim właśnie imieniem patrona, męczennika rzymskiego  z XIII wieku. Potem prze wiele wieków, aż do kasacji napoleońskiej, modlili się tu mnisi vallombrozjańscy.
XV wieczny dziedziniec z krużgankami wypełniały kiedyś sarkofagi i fragmenty budowli, dzisiaj do obejrzenia w Muzeum San Marco.Jest to najobszerniejsza struktura oglądana przeze mnie tego dnia.
Na koniec przywitała nas perełka w postaci Palazzo Antinori położonego pod numerem  3 przy placu o tej samej nazwie. Nazwa rodu znana jest każdemu szanującemu się miłośnikowi win, a jeśli nie, to odsyłam na ich stronę internetową. My pozostańmy w rewelacyjnie zadbanych przestrzeniach. Najpierw naszym oczom ukazał się dziedziniec. Studzienki zawsze mnie osłabiają, ciekawe, że ta nie stała pośrodku dziedzińca, lecz przykleiła się wdzięcznie do ściany. Już sobie wyobrażam dźwięki łańcucha, gdy nabierano wodę do tych koślawych wiaderek.
Poprzez szacowne pomieszczenie biurowe wyszłyśmy odetchnąć wśród zieleni.

Znowu niewielka przestrzeń, ale jest wszystko, co potrzebne we włoskiem ogrodzie, wysypane żwirem dróżki,trawa, przycięte krzewy, rzeźby i fontanna, a także kwiaty, choć nie w oszałamiającej liczbie. 

Dopiero przeglądając zdjęcia, zauważyłam, że niemal w ogóle nie porobiłam zdjęć wejściom, może to jakieś podświadome przekonanie, że te mogę obfocić później, a tym razem miałam koncentrować się jedynie na dziedzińcach i ogrodach? Nogi już odmawiały posłuszeństwa i z ledwością doczłapałam na dworzec. 
Pisania było dużo i z doskoku, przez półtora tygodnia, ale nie szło inaczej. Dziubałam tekst pomiędzy wizytami u przyjaciół, w banku (z którym się rozstałam), u dentysty, no i głównym motywem wyprawy - ślubem z weselem. Wykończona wróciłam do domu i postanowiłam odpocząć kilka dni na leniuchowaniu, ale już nie wytrzymałam i zajrzałam do mojego warzywnego ogrodu, skąd wypędziła mnie ulewna burza

11 komentarzy:

  1. o już Jesteś :)i od razu jest co czytać :)już widzę same rarytasy !

    OdpowiedzUsuń
  2. No, dobrze, że już jesteś! :))))
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! wróciłaś! Czytam, czytam, milczenie nagrodziłaś mi wspaniałym wpisem! Myślałam, że pochłonęły Cię prace nad książką. Wracam do czytania

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam Małgosiu,
    ja też myślałam,że pochłonęła Cię nowa książka, gdy się okazało, że po prawie miesiącu nieobecności nie mam wielu zaległości w czytaniu Twojego bloga.
    Zgadzam się w zupełności z opinią o Gelato Festival, pierwszy jego dzień zbiegł się z moim ostatnim dniem we Florencji, ja tylko obejrzałam i nawet się nie skusiłam na jedno doładowanie, za to spróbowałam lodów ponoć obecnych na festiwalu cedrowych a wytwarzanych przez jedną z moich ulubionych florenckich lodziarni, z takich skromnych,w centrum a na uboczu a mianowicie Vivoli na via Isola delle Stinche, tym razem absolutnie najbardziej smakowały mi z gorzkiej pomarańczy. Zdecydowanie lepsze niż sorbetto manadarynkowe ( to jeden z moich najbardziej ulubionych smaków na upał) skądinąd w dobrym i jakże słynnym Paszkowskim. Tam ( Vivoli, niedaleko od Bargello) na dodatek gdy się wybierze jeden smak a potem wykaże niezdecydowanie co dalej Pani częstuje różnymi innymi aż się powie, który przypadł do gustu.....
    tego dnia otwartego bardzo żalowałam, ale wtedy już miałam zaplanowany pobyt w Wenecji. Ale nie mogę narzekać bo w samej Florencji tym razem spędziłam aż dwa tygodnie, więc naoglądałam się mnóstwo, aż teraz muszę chodzić na rehabilitację z nogą.... Mnie z nowych ogrodów - nowych dla mnie- podobał się niezwykle ogród Irysów, interesujący Gherardesca z duża przestrzenią i spokojem, Corsini normalnie zamknięty też obejrzałam w czasie imprezy Palazzo Artigianato, poznałam nawet uroczą właścicielkę..... Oj ogrodów tym razem było dużo nowych i starych, nawet do tej pory nie zdawałam sobie sprawy,że jest ich aż tyle, no ale faktycznie do większości jest się trudno dostać.
    Pozdrawiam serdecznie,
    m

    OdpowiedzUsuń
  5. ha ha myśląc o Corsini pomyślałam o tym przy Prato dopiero teraz, gdy oglądam fotografie dotarło do mnie że Ty byłaś u bogatszego kuzyna.... nad samą Arno.

    A swoja drogą imprezę Palazzo Artigianato polecam, jest co roku, nie trzeba mieć zaproszenia, można kupić także bilecik i oglądać ogród, chociaż po otwarciu dla zwiedzających jest bardzo tłoczno, ale same wystawiane wspaniałości rzemiosła artystycznego też są niezwykle godne polecenia ( wystawiane są w ogrodzie i w limonaia
    pozdrawiam serdecznie,
    m

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgosiu tyle informacji przekazałas w tym wpisie, że nie ogarniam.Trudno zapamiętac nazwy i miejsca. Wrócę tu,żeby notatki do zwiedzania na przyszłośc zrobic i uporządkowac wiedzę.Dzięki za piękną wycieczkę po ogrodach Florencji.Pozdrawiam. Bożena

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdzieś przeczytałam, że Florencja zachowuje czas jak flakon zapach szlachetnego pachnidła...
    Piękne miejsca, wciąż na nowo odkrywane.

    OdpowiedzUsuń
  8. śliczne zdjęcia. Dobrze do siebie dobrane.
    Gratuluję

    OdpowiedzUsuń
  9. Chrupię sobie Bruschette "spinach
    & cheese" (zakup w miejscowych delikatesach) i jeszcze raz przeglądam zdjęcia, wychodek rewelacja!
    Ciekawa jestem czy co rok odbywa się taka akcja zwiedzania?

    OdpowiedzUsuń
  10. chyba co roku, ale termin jest ruchomy bo XV edycja była w połowie maja a XIV we wrześniu,
    pozdrawiam z Krakowa,
    m.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zachwycająco pięknie!:))

    A lodów chetnie bym skosztowała, choc może nie za taką cenę hyhy;)
    Pozdrawiam Cię Małgosiu:)

    OdpowiedzUsuń