piątek, 6 stycznia 2012

NA DOBRY POCZĄTEK


Tak zacząć nowy rok życzyłabym każdemu. Z poczuciem nieśpieszności, naładowaniem energii życiowej i wieloma pięknymi doznaniami. Tym razem tylko na cztery dni wróciliśmy do ostoi ciszy, gdzie nikt niezapowiedziany nie zadzwoni do drzwi, bez samochodów tuż pod oknem, bez internetu i TV. Myśliwych  też wywiało.
Już na wejściu wzruszyłam się, bo w kominku czekał na nas żarzący się pniak. Kto przeczytał artykuł Tessy Capponi-Borawskiej z miesięcznika „W drodze”, ten wie, że to stary tutejszy świąteczny zwyczaj.  W Polsce miałam mały kominek, ale na plebanii niestety zniknął w przeciągu dziejów, a ja atawizmami jakimiś czuję się jak magnes przyciągana do żywego ognia. Tym więc głównie zajmowałam się w te dni. Godzinami siedziałam przy palącym się drewnie, czytałam i rysowałam, rysowałam i czytałam.  Z jednym głównie wyjątkiem, o którym osobny wpis planuję. 
Boguś od razu zaakceptował formę leżenia pod kominkiem, jako sposób na życie. Z Druso bywało różnie, to ciekawski piesek, więc nie wyleży bezczynnie zbyt długiego wycinka czasu.

Przeczytałam kilka książek, w tym w całości „ Dzień w Toskanii” Dario Castagno (chyba jednak najbardziej podobało mi  się „Za dużo wina w Toskanii”), przejmujący „Pokój” Emmy Donoghue i lwowski kryminał Krajewskiego „Liczby Charona”. Do tego przeglądałam różne inne ciekawe pozycje leżące na półkach u naszych kochanych gospodarzy.
Długo zapewne tak nie wytrzymałabym,. gdyż brakowałoby mi zwyczajnej codzienności, ludzi i tęskno by mi się zrobiło za pracownią, a ze sobą zabrałam tylko minimum w postaci ołówkowego niezbędnika i bloku. Choć przyznam, że taka koncentracja na jednym medium też jest pociągająca. I tu poniekąd jest odpowiedź dla Justi na pytanie zadane w komentarzu pod rysunkami o czas poświęcony na ich rysowanie. One właśnie powstały w tym czasie, kiedy całymi godzinami mogłam sobie rysować.
Gdzieś pomiędzy tym robiłam plany artystyczne na ten rok, notowałam pomysły wszelakie, by nie uciekły z pamięci.
Czasami bawiłam się śmiesznym urządzeniem (zbudowanym z gwoździ) odwzorowując trójwymiarowe przedmioty, własną twarz i ręce. 

A gdy wzrok oderwał się już od czaru ognia, od druku i ołówka, to znowu światło na zewnątrz kazało iść z aparatem i uwieczniać delikatności wschodu, krzyczące zachody i gęste ciche mgły. 

Jednego dnia były tak gęste, że się podnieść do lotu nie mogły i do południa snuły się po dolinach. Co za spektakl!

To był dobry czas! Dobry, bo wypoczęłam, i dobry, bo z chęcią wracałam do domu.

13 komentarzy:

  1. A mnie się bardzo podobała też "Osteria w Chianti". „ Dzień w Toskanii” troszkę mnie zmęczył- jakby autor za dużo chciał opowiedzieć, a narzucił sobie wąskie ramy jednego dnia. Udanego Nowego Roku! Spokoju i zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, niesamowite są te zdjęcia zachodów, mgieł, coś wspaniałego!
    Jestem zachwycona!
    Chciałabym na własne oczy zobaczyć takie widoki:).

    Ściskam ciepło Małgosiu:*

    OdpowiedzUsuń
  3. A jeszcze na forum wyczytałam, że marzy się Pani powrót do Wenecji - wczoraj kupiłam pięknie wydaną książkę Johna Berendta "Miasto spadających aniołów". Ciekawie skonstruowana, czytam z mapą pod ręką!

    OdpowiedzUsuń
  4. widoki na zdjęciach powalają!!!! a obrazy z gwoździ rewelacja!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Co za urzadzenie! Wspanialy pomysl! Obrazy(?), plaskorzezby uzyskane przy jego pomocy maja niesamowity charakter. Mam nadzieje, ze nie bylo to zbyt bolesne, zwlaszcza dla twarzy ;-)
    Pieknie tam bylo, zazdroszcze
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Marzenie..
    Każdemu przydałby się taki azyl i wyhamowanie. I jeszcze te piękne widoki !

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
    Jaki poczatek taki caly rok;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo się cieszę, że odrobinkę wypoczęliście.
    Trochę się obawiałam, że wtłoczenie jednej opowieści do jednego dnia może być zadaniem trudnym (mam na myśli książkę D. Castagno).
    Boguś... to dla niego wyjechaliście. Dla niego zbudowano ten kominek. Mistrz świata w wypoczywaniu!
    Mnie najbardziej zachwycił krajobraz w kolorze pomarańczowym.
    Co do Wenecji... zaczęłam właśnie przeglądać hotele w Mestre, które byłyby skłonne zaakceptować 2 buldożki z ADHD. Są! :)))
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepiękne widoki. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudny początek Roku! Miejsce musi być magiczne :) a miałam kiedyś taki wynalazek z gwoździ,dziękuję za przypomnienie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ronja, dziękuję za uwagę i pamięć. Akurat tę książkę mam już od kilku lat.
    Majanko, rozumiem, że też chciałabyś zobaczyć takie widoki. Polowałam i polowałam na taką chwilę. Do tego potrzeba kilku warunków: co najmniej jesieni, odpowiedniego ciśnienia powietrza wduszającego te kłęby w dolinki i wzgórza ponad nimi. Dopiero dzięki moim znajomym udało mi się spełnić marzenie o mgłach.
    Kinguś, masz rację, Boguś właśnie tak się zachowywał. Bardzo jestem ciekawa jego reakcji na Waszych ADHDowców.
    Co do gwoździ uspokoję Was, miały obcięte końcówki.
    Niebieska - w końcu!

    OdpowiedzUsuń
  12. Chi, chi, chi..., mam taki sam przedmiot - ramkę z gwoźdźmi, którą kupiłam w Paryżu, w parku de la Villette :)

    OdpowiedzUsuń