środa, 1 maja 2013

BARDZO DŁUGIE DZIEWIĘĆ DNI

MOSTRA INTERNAZIONALE DELL'ARTIGIANATO
Jestem bardzo zadowolona i bardzo, bardzo zmęczona. Powoli wychodzę ze swoistego oszołomienia i otumanienia.
9 dni, z  wyjątkiem ostatniego, krótszego o 3 godziny, to było po 13 godzin siedzenia na stoisku, nie licząc jeszcze dojazdów. I niby to nic, tylko siedzieć, stać i gadać z ludźmi. Jednak to nie mój rodzaj aktywności, a do tego włoski język ciągle sprawia mi trudności. Miałam zmieniać się z Joanną, ale sama miała mnóstwo pracy, a że widziałam, że dam radę, więc rzuciłam się na głęboką wodę. Czasami mogłam się wyrwać ze stoiska na pozwiedzanie targów, gdy Krzysztof przyjeżdżał wcześniej, wieczorem przyjeżdżał po mnie, gdyż o tej porze nie ma co zbytnio liczyć na pociąg do Pistoi.
Krótkie wypady w ciągu dnia były, z kolei, możliwe dzięki sympatycznym sąsiadom - Sardyńczykom, sprzedającym myśliwskie noże własnej produkcji.
Trudno mi jednoznacznie ocenić udział w wystawie, a raczej jej efekty, nastawiałam się głównie na promocję, a jej owoce dopiero zaczną pojawiać się w przyszłości. Na pewno pokazałam się, dałam znać o swoim istnieniu. Nawiązałam dużo konktaktów, znalazłam pasjonatów świec, rozdałam wiele, wiele ulotek i wizytówek. Przeprowadziłam wstępne rozmowy na temat współpracy. Jednak nie traktuję tego poważnie, bo wiem, że słowo ma tu o wiele mniejszą wagę, więc dopiero, gdy coś dojdzie do skutku, ocenię to jako konkretny efekt udziału w Mostra dell'Artigianato.  Jeden sklep z wybrzeża Amalfi już ode mnie kupił  kilkanaście świec, mam nadzieję na stałą z nim współpracę. Kilku właścicieli sklepów nie kupowało nic na miejscu ze względu na ciężar, mają odezwać się potem.
Sprzedałam też część świec klientom indywidualnym, ale to było dla mnie wtórne, nie oczekiwałam zwrotu udziału w Mostra dell'Artigianato, chociaż przyznam, że  w pewnym momencie miałam przesyt komplementami niemającymi żadnego przełożenia na chęć zakupu. Czy można uodpornić się na komplementy? Ile razy można wysłuchiwać, że ser i arbuzy wyglądają na prawdziwe? To chyba dlatego nie nadaję się na sprzedawcę. Bo przecież, ci ludzie byli autentycznie, na swój sposób zachwyceni.
Co bardziej barwni klienci, albo propozycje:

Pan z Peru był zainteresowany warsztatami, żeby multiplikować wzory moich świec.  Na razie nie mam na takie coś ochoty.
Pani z Korei chciała nawet kupić meble.
Bardzo miła była dystyngowana mieszkanka Florencji.  Na początku zwiedzania zastanawiała się nad zakupem arbuzów, ale że cierpi na ból kręgosłupa, to postanowiła przysłać w następne dni córkę. Nie liczyłam na to.  Po kilku godzinach pojawiła się jednak osobiście, mówiąc, że nic nie kupiła i w związku z tym może zabrać świecę już teraz.  Nabrała ochoty na dwa arbuzy i targując się, ciągle dystyngowanie (nie wiedziałam, że tak się da), kupiła dwie świece.
Najbarwniejszą osobą chętną do współpracy był ... templariusz? Rozmowę z nim przerwała mi zdecydowana na dwie świece z aniołami klientka, on w tym czasie odszedł, ale  wrócił następnego dnia. Pan miał ciekawą propozycję, którą muszę bliżej wyjaśnić. Był jednym z tych, którego ujęło widoczne wykonanie ręczne prac, ich niefabryczność. Byłam dla niego przedstawicielem tych, którzy wiedzą, jak się posługiwać starymi technikami.
Japończyk z Florencji zadawał mi konkretne pytania, ile czasu zajęłoby  mi zrobienie np. 100 świec z moimi rysunkami. Jedną kupił na próbę. Zajmuje się sprzedażą zwykłych świec, ale myśli, że i na takie mniej oczywiste znajdzie się popyt.
Poruszyła mnie za to para, która nic nie kupiła. Im pozwoliłabym dotknąć każdej świecy. Mężczyzna prowadził rękę niewidomej kobiety i opowiadał jej o kolorach tego, czego dotykała.


Siedziałam, stałam, siedziałam i stałam. Miałam mnóstwo czasu na gapienie się na ludzi.
Kto przychodzi na takie targi?
Koleżanki, stadami, i to czasami w mocno sędziwym wieku. Te zazwyczaj przed obiadem.
Małżeństwa. Wieczorem, po zjedzonej kolacji, albo w wolne dni.
Grupki młodzieży, późno wieczorem.
Domy opieki społecznej. To akurat przedziwny widok, bo opiekunowie pchają wózki, rozmawiają między sobą sunąc powoli między alejkami. Nie zwracają uwagi na to, czy przypadkiem taki niepełnosprawny nie chciałby czegoś zobaczyć.
Widziałam wielu, wielu niepełnosprawnych. Podobało mi się to, w Polsce nie są tak widoczni w miejscach publicznych, a przecież są. Nasi chyba jednak mają dużo trudniej.
Nie zdołałam zrobić zdjęcia najbardziej niezwykłego wózka inwalidzkiego zbudowanego na segwayu, ale i ten który uchwyciłam, robi wrażenie.

Jak ludzie się zachowują? Ślizgają się wzrokiem, dogłębnie oglądają każde stoiska.
Główne grupy znudzonych to mężowie i dzieci.
Oblegane były wszelkie poduchy rozrzucone na terenie pawilonu. Załapywali się na nie nie tylko zwiedzający, ale i sprzedawcy.
Przychodziło mnóstwo praktycznych osób, wiedząc, że nie wyjdą z pustymi rękami, ciągnęły za sobą torby zakupowe na kółkach, albo taszczyły plecaki.

Zaskakującą stroną praktyczności Toskańczyków, byli miłośnicy sztucznych kwiatów, a przecież już powinnam znać tę cechę "tubylców". Sztuczne kwiaty są takie praktyczne - brrrr! Kto z "praktykantów" kupi świecę, i o zgrozo!, ją zapali?

Moje stoisko było pomiędzy dwoma biżuteryjnymi. Zdarzały się zabawne sytuacje, bo Włoszki - znane sroczki - jakimś osobnym zmysłem wyczuwają świecidełka, bez patrzenia na zawartość stoiska. Zatrzymują się obok, pogapią, zakupią, a potem nawet wzrokiem nie zaszczycą i kroczą z radością ku następnemu stoisku z biżuterią. Obserwowałam nawet sytuacje, gdy pani odrywała się od jednego stoiska, brała szeroki łuk i parkowała przy tym drugim. Niezwykła umiejętność.

Zdziwił mnie też przekrój narodowy, myślałam że na Wystawę przychodzi więcej turystów, a tu głównie Włosi z Florencji i okolic.

Nie może zabraknąć psów. Wystawcom nie wolno było trzymać ich na stoiskach, i dobrze, bo to udręka dla psa, za to zwiedzający ciągnęli ze sobą swoich pupilów. Kingo! Ty wiesz :) To siedmiomiesięczna sunia.
Mimo, że uzbierałam reprezentacyjną kolekcję zdjęć dla czworonogów, pierwsze miejsce przyznam innemu czterołapcowi - królikowi rasy angora. Mężczyzna chodził z nim przytulonym do siebie, jak z małym dzieckiem.



Szczyt elegancji?
Kilka razy widziałam panią z nogą w gipsie tak założonym, że pod piętą zrobiono obcas.
Nie wszystkie kobiety wytrzymywały napięcie elegancji, widziałam jedną w baletkach lakierkowych, a w rękach niosła też czarne lakierki, ale na obcasie.
Buty, to w ogóle osobna opowieść.
Ubawił mnie pan szykujący się zapewne do parady w historycznych strojach, wyrwany z kontekstu był tylko facetem w rajtkach i koszuli:

Powinnam w ogóle zacząć od  bardzo skróconego słownika języka włoskiego:
complimenti - komplementy
meravigliose, meraviglie - cudowne, cuda
stupende - wspaniałe
belle, belissime, belline - piękne, przepiękne, piękniutkie
capolavori - dzieła sztuki
mai viste - nigdy niewidziane
ganzo - sympatyczny
cavolo - dosłownie:
eccezionali - wyjątkowe
spetaccolare - spektakularne
fantastiche - fantastyczne
i na koniec: genio! - to niby ja - geniusz :)
I coś, do czego nie trzeba słownika: otwarte szeroko usta, kręcenie głową z niedowierzaniem i uśmiech od ucha do ucha :)
Krzysztof nazwał moje stoisko generatorem uśmiechu.
Coś  w tym z prawdy było, bo inne stoiska ludzie po prostu oglądali, a u mnie były żywiołowe reakcje.
Najbardziej rozczulały mnie dzieciaki, bardzo spontanicznie reagujące na widok świec.

I pamiętajcie świeca = candela, wosk = cera (czyt. czera),  ale to wcale nie znaczy, że tubylcy nie będą mówić na świecę cera. Na szczęście o tym już wiedziałam przed targami, dzięki parafianom, którzy mnie chwalili za cere, nie za candele.

Wcale nie jest mi łatwo pisać o tych wszystkich pochwałach. Rozumiecie? Ja wychowana na Brzechwie, dlatego też i nie było mi łatwo na stoisku, prezentować się z pewnością dobrze wykonanej pracy. Nie za bardzo nadaję się też do zagadywania klientów.

Moje błędy handlowe?
Od razu powinnam wydrukować klarowne wyjaśnienia, same świece często nic ludziom "nie mówią".
Powinnam była chwalić się, napisać wręcz jakieś hasła reklamowe.
Dopiero po dwóch dniach umieściłam napisy, że wszystko zrobione ręcznie, że robię też świece na zamówienie, że ... Sama nie wiem, co jeszcze.

Należało tak rozmieścić świece, by bezmyślne dotykactwo nie zniszczyło tych najdelikatniejszych.
Wydawało mi się, że forma wystarczy, a wielu osobom brakowało zapachu.
Muszę się nad tym zastanowić.

Godzinami mogę siedzieć nad świecami, ale niech mi ktoś inny je sprzeda. To zupełnie dwie różne umiejętności: produkowanie i sprzedawanie, które w moim przypadku nie idą w parze.
Na razie nie myślę o udziale w żadnych innych targach, mimo otrzymanych niektórych ciekawych propozycji, jak np. targi gastronomii i wystroju stołu w Monako. Ziarno zasiałam, teraz będę czekać na plony. Mnie się nie śpieszy, mam czas :)

Na pewno nabyłam cenne (dosłownie i w przenośni) uodpornienie na wykrzywione miny niektórych osób po odczytaniu cen - na początku chciałam umieścić napisy typu: to nie jest zrobione w Chinach, ani tym bardziej w pięć minut.  Miałam też ochotę pytać ludzi, na ile wyceniają godzinę swojej pracy. Ale to był tylko niewielki procent, reszta rozumiała przełożenie pomysłu, wkładu pracy i ostatecznej formy na cenę. Niektórzy zamiast pracą - lavoro, nazywali moje świece lavorone, co jest  nieprzetłumaczalnym zgrubieniem.

A o innych stoiskach, mydle i powidle ... w następnym wpisie :)

26 komentarzy:

  1. ja akurat rozumiem bardzo dobrze to, że ktoś kupuje Pani świecę po to żeby jej nigdy nie zapalać. Gdybym ja taką kupiła to z pewnością bym jej nie zapaliła tylko potraktowałabym jak niezwykłą dekorację jakiegoś miejsca w moim domu :)))

    Pan z królikiem mnie rozczulił bo też mam królicę tylko nie angorę ale ona by się nie dała wziąć na tyle godzin na ręce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uparcie powtarzam, że świeca bez ognia jest martwa. Gdy kupujemy piękne, ale cięte, żywe kwiaty, wiemy że zwiędną. W spalaniu się świecy jest jakaś niezwykła symbolika. Chociaż nie wykluczam podejścia do świecy jako elementu wyposażenia wnętrza :)

      Usuń
  2. Witam serdecznie i bardzo sie ciesze z tej relacji i slicznej scenerii a szczegolnie trafnych spostrzezen.Jak to sie mowi ''pierwsze koty za ploty'' -pozdrawiam irena z Poznania













    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, naskakałam się po płotach, teraz czas odpocząć :)

      Usuń
  3. Kochana! Jesteś odważna i tyle! Brawo!Nie dziwię się achom, ochom,kręcącym głowom i rozdziawionym papom.Moja twarz też nie wyglądała lepiej przed ekranem kompa... Medal!Ściskamy czule! Kyelony!Do zobaczenia!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wasze gębusie to ja zobaczę niebawem, co tam przed komputerem :) Do zobaczenia, kochana!

      Usuń
  4. Prawie jakbym tam była. Widzę te sroczki mierzące biżuterię i te wszystkie inne smaczki.. Artyści przeważnie tak mają ,że nie są dobrymi handlowcami. To zupełnie naturalne.Będzie dobrze. Najwazniejsze ,że masz właściwe podejście i nie robisz nic na siłe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wyszło szydło z worka, żem chyba jednak artystka, choć z trudem zawsze używam tego słowa wobec siebie samej :)

      Usuń
  5. Świetne obserwacje!
    Bulwiak-słodziak! Angor - jeszcze większy!
    Scyzoryki wymiatają!
    O świecach nie piszę, bo wiadomo! Dalej trzymam kciuki, tym razem za rezultaty spotkań targowych.
    I myślę tak jak Maszka - że albo sztuka, albo handel. Chyba rzadko się zdarza umiejętność łączenia tych dziedzin w jednym człowieku.
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Francuzeczce nie mogłam się oprzeć, dobrze, że akurat miałam aparat, bo nie każdego dnia tachałam go ze sobą. Scyzoryki faktycznie świetni, a młodszy ciągle na mój widok oczko puszczał, on chyba inaczej na płeć żeńską nie umie reagować, bez względu na wiek, hi hi hi.

      Usuń
  6. Widzę stoiska z wyrobami artystycznymi często na Rynku Krakowskim a nawet artystów, którzy tworzą dzieła na oczach odwiedzających, to dobry sposób na pokazanie, udowodnienie ludziom, którzy często nie wiedzą jak to jest zrobione, że takie różne cudeńka potrafią tylko wyjątkowe talenty.
    Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj też niektórzy robili pokazy, ale ze świecami to dosyć skomplikowana sprawa, w dodatku mocno brudząca. A poza tym niektóre techniki trzymam w sekrecie, hi hi hi.

      Usuń
  7. Małgosiu, przeczytałam jednym tchem. Myślę,że świetnie dałaś sobie radę. :)
    Być może faktycznie sztuka i sprzedaż nie idą w parze, ale uważam, że fajnie jest mnie jako klientowi zobaczyć nie tylko dzieła artysty, ale także i samego artystę. Zapytać z ciekawością o to, jak powstają dzieła , ile czasu trzeba im poświęcić. Cena wtedy wcale nie zdumiewa, bo rozumie się wkład włożony w pracę - duszę, serce i umysł.

    Uwielbiam ten Twój zmysł obserwacji ludzi, bardzo ciekawie to potem opisujesz i świetnie się czyta , wyobrażając sobie te sytuacje.

    A tak poza tym jeszcze to pan z Sardynii rzeczywiście bardzo sympatyczny , te dołeczki ... hehe ;D
    Pozdrowienia Małgosiu:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz zupełną rację, rozmowa od razu zmieniała charakter, gdy klient dowiadywał się, że to ja sama wszystko zrobiłam.
      Muszę napisać Ivano, że się spodobał Polkom :)

      Usuń
  8. Bardzo to ładnie ujęłaś - masz czas. Ty swoje zrobiłaś i to na pewno przyniesie rezultaty, bo świece są fantastyczne. Az mi wstyd, że tez zachwycałam się arbuzami i serami, a Ty miałaś co najmniej przesyt tego typu zachwytów, dość, hm, z prostego odbioru płynących. A przecież lawendowe, mozaikowe, rysunkowe, pisakowe są cudowne. Moje faworytki to słoneczniki lub oliwki na zielonych, toskańskich paskach. A arbuzy i sery sa bardzo spektakularne, dlatego w pierwszej chwili rzucają się w oczy i przyćmiewają inne. Ja będę myśleć o paskach.

    serdeczności tym razem z Wenecji,

    Iwona

    ps. kalendarz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, no nie ma problemu, możesz się zachwycać. Ja tylko tam miewałam kryzysy. Cieszę się, że zwróciłam uwagę na pasiaki, bo to jedna z moich ulubionych technik, własnego zupełnie pomysłu.
      Wenecji szczerze zazdroszczę. W maju! Ach!
      A co "kalendarz"?

      Usuń
    2. Bo już mamy maggio, a u ciebie aprile i aprile...

      Usuń
    3. Brava! Ja na razie powoli przypominam sobie, jak się nazywam, więc jak mam wiedzieć, że już maj :)

      Usuń
  9. Małgoś, trudno napisac komentarz, nie prawiąc jednocześnie komplementow :)
    Ciesze sie ze jestes zadowolona i jednak chyba pewna swej wartosci i talentu-nie zabiegasz o kazdego klienta by tylko sprzedac. Umiesz wybrac, co Ci pasuje i choc powoli to skutecznie dojdziesz do celu. Masz przeciez czas, a dzis to niezywkle cenna cecha!
    Justi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, na pewno dla mojego samopoczucia "artystycznego" udział w targach był ze wszech miar wskazany. Ale faktycznie, myślę, że i dla efektu rynkowego będzie dobrze :)

      Usuń
  10. Zawsze się człowiek uczy :) Podziwiam Cię i Twoją pracę. Jest dobrze a może być tylko lepiej! Twoje prace to dzieła, arcydzieła!

    OdpowiedzUsuń
  11. Włosi są dobrzy w tego typu imprezach. W porównaniu do np. Hiszpanów (akurat Hiszpanię znam bardziej niż Italię) chyba też lepiej promują swoje specjały za granicą.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jest to bardzo długie dziewięć dni bez nowego wpisu :(
    Małgosia, do klawiatury!

    Ewa Parmacotta

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam, chcialam wpisac to samo co moja poprzedniczka wiec juz nie bede sie powtarzac.
    Zycze milego odpoczynku.irena z P.

    OdpowiedzUsuń
  14. Pani Małgorzato, Pani wpisy sa jak powiew swiezosci. powtarzam sie po innych. Czekamy na kolejne wieści.Jolanta

    OdpowiedzUsuń
  15. Małgosiu, co u Ciebie? Tęsknimy.

    OdpowiedzUsuń