czwartek, 25 marca 2010

odc. 4 - ZAMIAST CINQUE TERRE

Dwukrotnie już udawało nam się wczesną wiosną wyjechać do Pięciu Ziem w Ligurii. Wyjazd na południe Italii musiał więc zaowocować wizytą na tamtejszym klifie zwanym Costiera Amalfitana, czyli Wybrzeże Amalfitanskie. Wyruszyliśmy jeszcze dalej za Neapol na południe. Dojechaliśmy do Salerno i stamtąd wracaliśmy powolutku podziwiając wysokie wybrzeże i to, co ludzie są w stanie na nim zbudować. Salerno nas nie ciągnęło, widać, że duże miasto, a do gwaru tęskno nam nie było.

W następnej miejscowości zachowałam sie niemal jak przysłowiowa blondynka, każąc kierowcy natychmiast się zatrzymać, jakby nie wiadomo co się stało. Sprawa może nie należała do tych niecierpiących zwłoki, ale nie mogłam spokojnie przejechać koło takich sklepów z ceramiką. Nie żeby zaraz coś nabywać, ale choć podelektować się ich wyglądem.

Droga wzdłuż wybrzeża jest niezwykle kręta i wyobraźni mi zabrakło na stworzenie sceny, jaka musi tam co chwila rozgrywać się latem. Mieliśmy małą tego próbkę. Przed nami jechały dwa autobusy i kilka samochodów osobowych a za nami następne auta i znowu autobus. Droga zrobiła sie wąska, gdy nagle stanęliśmy a z naprzeciwka jakiś człek jadący furgonetką zaczął przestawiać całą naszą kolejkę do tyłu, by mógł przejechać. Myślałam, że z tamtej strony jest jeszcze bardziej tragicznie, jakież było moje zdziwienie, gdy okazało sie ze mężczyzna ów wolał cofnąć długą kolejkę samochodów jadących z naprzeciwka, niż krótka, która sam utworzył, złożoną jedynie z czterech aut.

No to teraz pomnóżcie takie niemyślenie przez olbrzymią liczbę turystów, autobusów i 40 stopni latem. Widzicie to? Ja nie. Wybrzeże Amalfi zawsze kojarzyło mi się z gajami cytrusowymi i scenami z filmów, jak chociażby Positano w "Pod słońcem Toskanii". Mój pracodawca po kluczu swojej „profesji” wiedział,że w Amalfi są szczątki św. Andrzeja. Prosił mnie tylko wcześniej, bym się upewniła w przewodniku, czy to prawda. No i sprawdzam sobie, są i owszem, a tu wzrok mi się omsknął na sąsiednią miejscowość - Ravello i relikwie świętego umieszczone w tamtejszej katedrze. O kogo chodzi? O św. Pantaleona (San Pantaleo). Zaraz więc dodaliśmy obowiązkowy punkt programu do wycieczki. Jest to patron naszej parafii, a niewiele o nim wiemy. Nie można dostać żadnych obrazków z jego wizerunkami (zwanych we Włoszech santini), brakuje książek czy jakichkolwiek źródeł pisanych ogólnie dostępnych. Jadąc od strony Salerno zjazd na Ravello jest przed Amalfi, ten fakt i zbliżająca się sjesta wyznaczyły miasteczko, jako pierwszy dłuższy przystanek. Wspięliśmy sie niemożliwie wysoko - na szczęście autem. Ravello jest miejscem wartym zjechania z trasy, a nawet zatrzymania sie na dłużej. Nadciągała 13.00. Zaczęliśmy z niepokojem szukać katedry, uff, otwarte drzwi. Ale w drzwiach stoi grodzący nam drogę potykacz z informacją, że kościół jest otwarty do 12.00. Napisano to w kilku językach. A na dole, małymi literkami i po włosku, dodano, że podczas sjesty jest możliwe wejście z boku przez przykatedralne muzeum. Warto wiedzieć, bo to samo powtórzyło sie w Amalfi.
Lubię takie kościoły, tym bardziej, że wiem, iż mezzogiorno jest mocno opanowane przez barok, to wnętrze ledwie trącono tym stylem. Udało się zachować mnóstwo wspaniałego wyposażenia.
Ambony dwie - jedna do głoszenia Ewangelii druga do czytań, bądź do prowadzenia dysput teologicznych.


W ołtarzu posoborowym podstawą jest sarkofag. Nie wiedziałam, śmiać się czy płakać, na widok dołączonego do niego współczesnego marmurowego blatu. W bocznym ołtarzu obraz ze św. Michałem Archaniołem tak skutecznie odnowiony, że jedynie kompozycja wraz z małymi malunkami na dole kazała mi przypuszczać szacowną wiekowość dzieła. W bocznej kaplicy poruszające figury Matki Bożej i umarłego Chrystusa. Widać ewidentnie, że niebawem zostaną użyte podczas uroczystości Wielkiego Piątku. Ciekawe, czy po miasteczku będzie wędrować z nimi procesja? Pierwszy raz spotkałam taka figurę Maryi w żałobie. A może już gdzieś widziałam, ale akurat nie mogę sobie przypomnieć? A kaplica z bocznym ołtarzem po lewej stronie kryje właśnie relikwie w postaci ampuły z krwią San Pantaleone.


Domyślacie sie zapewne, że jak w Neapolu św. Januarego tak i tu ta krew się burzy w dniu odpustu. Co to jest nie wiem? Mam zawsze duży problem z tego rodzaju cudami, jednak nie wykluczam ich prawdziwości. Wydaje mi się, że to dobrze, że coś pozostaje w kręgu wiary, że nie wszystko trzeba udowadniać, wtedy właściwie mielibyśmy do czynienia z wiedzą a nie wiarą. Przypomniała mi się w tym miejscu reakcja Wandy Półtawskiej na cud ozdrowienia, którego zaznała. Pierwsze reakcje to wcale nie była radość, lecz bunt, że Bóg nie dał jej możliwości wyboru. Ona po prostu czegoś doświadczyła, z czym nie mogła dyskutować. Chyba bałabym sie tak konkretnego cudu. Pozostawmy więc burzącą się krew patrona i naszej parafii temu, co niezbadane i przejdźmy do malutkiego muzeum diecezjalnego ulokowanego w krypcie pod kościołem. Niewiele w nim eksponatów, ale i tak ze smakiem im się przyglądałam. Lubię mieć możliwość obejrzenia z blisko tych elementów architektonicznych, których w naturalnym ich położeniu nigdy nie mogłabym tak wnikliwie obejrzeć, a wiec np. kapiteli kolumn, mozaiki czy chociażby relikwiarza. Inne były w kościelnej gablocie, niemożliwe do zbliżenia oka.


Wizyta zakończyła sie wielką radością proboszcza, który w końcu znalazł wiele materiałów o naszym świętym. Zakupił książki, obrazki a nawet film. Gdy to wszystko przeczyta, powyciągam z niego wiadomości i wtedy napiszę o świętym Pantaleonie.
Uprzedzając trochę bieg wydarzeń, opiszę jeszcze jedną niezwykłą dla nas sytuację. Otóż w drodze powrotnej ktoś zadzwonił na komórkę Krzysztofa. Przedstawił się jako Pantaleone. Jest człowiekiem mieszkającym na południu Włoch w parafii pod wezwaniem jego patrona i należy do grupy czcicieli świętego. Jeżdżą do różnych miejsc jego kultu i chcieliby w drodze do jakiejś innej parafii odwiedzić i naszą. Rzecz będzie miała miejsce w lipcu w okolicy odpustu. A tymczasem wysłał Krzysztofowi książkę wydaną przez ich grupę oraz folderki z modlitwami do świętego.
Po zwiedzeniu katedry w Ravello uznaliśmy, że i nas dotyka syndrom sjesty. A raczej początki jej objawów, czyli konieczność zjedzenia posiłku. Szybki spacer połączyliśmy z poszukiwaniem lokalu ku pokrzepieniu ciał.


Nie było łatwym znalezienie w miasteczku czynnej restauracji. Jedyną nieliczącą się z brakiem sezonu okazał się "Cumpá Cosimo". Przedziwne słowo w nazwie wyjaśniła nam obsługująca nas mamma. Inaczej tej pani nazwać nie mogę, z wyglądu herszt kobieta, z przybrudzonym sztucznym kwiatem we włosach, z głową kręcącą się niemal cały czas, by wszystko mieć pod kontrolą. To chyba było ponad jej siły zostawić swobodę pozostałym obsługującym. Skończyło się tym, że nie podano mi zamówionych karczochów, z czego się bardzo cieszyłam, bo po zjedzeniu bruschetty oraz przepysznego spaghetti z pomidorową wersją frutti di mare nie potrafiłam znaleźć pustego kątka w żołądku. A słowo "cumpá" oznacza włoskiego "padrino", czyli ojca chrzestnego. Właściwie to blisko mu do naszego kuma, nieprawdaż? Zjechaliśmy z powrotem na wybrzeże i pojechaliśmy do Amalfi, które wznosi się od poziomu morza na poziomy wysokie :) Ażeby sprostać różnicom poziomów domy nachodzą na siebie, wyżej można dostać sie schodami w wąskich przejściach pomiędzy budynkami. Dominująca biel w architekturze przywodzi mi na myśl zdjęcia z greckimi miasteczkami. Zresztą już wcześniej miałam poczucie znalezienie się na Peloponezie a nie na Półwyspie Apenińskim. Elementy bizantyńskie, a właściwie to nawet można napisać szerzej ze wschodnie, co chwilę pojawiają się w architekturze całego wybrzeża.


Od razu widać, kto jest patronem miasta.

Katedra dumnie góruje ze szczytu schodów i przywołuje do siebie.

Znowu weszliśmy "za biletem", tym razem poprzez zachwycający krużganek, potem przez starą bazylikę, następnie przez kryptę ze szczątkami św. Andrzeja, by w końcu znaleźć się w ubarokowionej katedrze.
Kontrast bieli i ciemnej zieleni w krużganku, nad nim rozwieszony błękit i ciekawie zaglądające promienie słoneczne nie chciały mnie wypuścić ze swoich objęć. Tylko zasiąść gdzieś pod palmą i czytać. Rysować? Malować? Co kto lubi, byle tam trwać.


Drugi punkt zwiedzania - bazylika - została w miarę możliwości przywrócona do stanu pierwotnego i dostosowana na muzeum katedralne.


Pilnująca tam pani z chęcią nam opowiedziała o budowli i eksponatach. Wyglądało to tak, że gdy podchodziliśmy do jakiegoś obiektu ona zza stolika rzucała nam kilka słów wyjaśnień. Aż dziwne, że nie zareagowała, gdy podeszłam do wspaniałych drzwi, ale chyba wtedy zaczęła do muzeum wchodzić młodzież "skazana" na zwiedzanie.
Po skromnym romańskim stylu absolutnie kontrastem staje się krypta kryjąca doczesne szczątki jednego z Dwunastu.



Próbuję sobie przypomnieć, do ilu apostolskich grobów dotąd dotarłam? Z tej pierwszej dwunastki był to jedynie św. Piotr. A z tych już poza "czołówką" to św. Paweł i św. Marek. Plus relikwia św. Jana (głowa, brrrr, jak można dzielić zwłoki, już kiedyś się na to obruszałam w przypadku św. Katarzyny).
No i w Amalfi nawiedziłam miejsce depozycji szczątków św. Andrzeja a gdy potem sprawdzałam w małej książeczce o apostołach ich życiu i, między innymi, pochówkach, to odkryłam, że w ominiętym Salerno są złożone relikwie św. Mateusza.
Wracając do katedry w Amalfi, a raczej wychodząc z krypty, w końcu znajdujemy sie we wnętrzu katedry. Niestety wystrój nie należy do moich ulubionych, choć niezawodne różowe okulary sprawdziły sie i tu bezbłędnie pomagając wyszukać ciekawe elementy wnętrza.



Będac w Amalfi nie można nie zauważyć cytryn - mojej wielkiej słabości. Te na południu Italii maja sie bardzo dobrze, w przeciwieństwie do naszych, które ledwie zipią po mroźnej zimie. Nie wiem dlaczego, ale gaje cytrynowe nie wyglądały zbyt atrakcyjnie, gdyż poprzykrywano je czarna siatka, jak żałobnym kirem. Przy krętej nadmorskiej drodze co pewien czas stali sprzedawcy oferując cytrusy, wśród których najdorodniej prezentowały sie olbrzymie cedraty. Zastanawiałam się czy handlarze informowali kupujących, że z tego owocu używa się jedynie skórki? A może miąższ nie jest szkodliwy? Żółty owoc dominuje wystawy sklepowe, nie tylko pod własną postacią, ale i upłynniony do limoncello czy crema al limone, umydełkowiony apetycznie, stanowi główny element dekoracyjny tamtejszej ceramiki. Moją uwagę przykuły podstawki pod rozkrojoną cytrynę. Jedna z nich znalazła miejsce w naszej kuchni. Tak mi zaczęły się mienić cytryny w oczach, że z daleka w rusztowaniu elementy montażowe zobaczyłam jako dorodne owoce.

W dalszej drodze zamierzaliśmy wstąpić do Positano, ale sprytni mieszkańcy ukryli drogę, którą zjeżdża się do miasteczka nie oznakowawszy jej zupełnie. Więc przejechaliśmy i stwierdziliśmy, że jedziemy dalej. Dojechaliśmy niemal do Sorrento. Zatrzymaliśmy się na chwile na wysokim nadbrzeżu.


Musieliśmy jednak wracać biegiem do auta, bo rozpętała się deszczowa burza z gradem, najmniej było w niej grzmotów i błysków i szybko przerodziła się w ulewny deszcz skutecznie spowalniający powrót w gościnne progi Hani i Mirka. A taki ładny wieczór się zapowiadał.

Zupełnie zapomniałabym napisać, że mimo ogromnego zadowolenia z wycieczki, jednak wolę Cinque Terre. Są jakieś takie skrojone bardziej na moją miarę.

1 komentarz:

  1. musiałam wyciąć posta, i w związku z tym komentarze spod niego wklejam wszystkie tu, w dodatku bez polskich literek:

    majana pisze...

    No ja po prostu nie wiem co powiedziec, zatkalo mnie od tych wszystkich pieknosci, które tu u Ciebie Malgosiu ogladam.

    Zazdroszcze, cudowna wycieczka:)
    Pozdrawiam!:)

    23:11

    Anonimowy pisze...

    Bardzo interesujaca wycieczka, poludnie Wloch jest takie malownicze, choc kompletnie inne niz Toskania.
    Ceramiczny Bogus strzegacy sklepu z ceramika! A nie bylo mopsa?
    A co z Capri? Byliscie tak blisko...
    Kinga z Krakowa

    09:01

    Anonimowy pisze...

    Jeeeej! Jak ja marze o wycieczce na to wybrzeze!!! To moja jedna z niespelnionych milosci! A po Twoim wpisie Malgosiu to juz usycham z tesknoty! Jak tam jest pieknie!! Rozbudzilas moje ukryte, pod zimowa kolderka, marzenia! Pozdrawiam, Bobusek

    10:28

    Lady Aga pisze...

    Siedze sobie z kawka i czytam:) Pieknie tam - czlowiek jednak pwoinien zyc w pieknych miejscu, doszlam do wniosku...

    13:17

    wildrose pisze...

    Wspaniale to wszystko opisalas, lepszej wiedzy w zadnym przewodniku nie znajde. Dobrze, ze czeka nas jeszcze raz wyprawa na Wybrzeze Amalfi, tym szczegolniej i wnikliwiej bede patrzala na wszystko i wiem teraz na co! Czekaja nas te koscioly i muza. Chyba tez do Salerno zajedziemy ktoregos dnia bo czuje ze warto!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń