Było, o kilka stopni, czyli w porywach 35 stopni Celsjusza.
Ratunkiem przed usmażeniem było klimatyzowane auto, klimatyzowana Restauracja "La Terazza" - 5 km przed Borgo a Mozzano oraz cień. Choć ten ostatni był mało skuteczny. Nawet chmury pojawiające się nad wędrowcami stanowiły jedynie efekt scenograficzny.
O aucie nie będę się rozpisywać, bo takie jego zadanie - zawieźć do celu w stanie względnie stałym, nierozgotowanym.
Zbliżająca się pora obiadu zmusiła dwoje bohaterów do wychynięcia nosa w żar okrutny i szybkiego dotarcia do drzwi lokalu. Właściwie można było tam zakończyć wycieczkę, bo i smacznie bardzo, i przemiła i śliczna kelnerka po matce polskiego pochodzenia, ze znajomością niewielu polskich słów, z radością rozpoznała w klientach Polaków.
Ci jednak z żalem, ale i ciekawością tego, co przed nimi, ruszyli wyżej.
Motywem przewodnim miały być średniowieczne fortece, dlatego pierwszy przystanek został wyznaczony w Camporgiano, powyżej Castelnuovo di Garfagnana, bo tam już byli i widzieli Fortezzę Monte Alfonso i nie wyciągnęli wniosków z braku ochłody także w górach.
Amator kawy poszedł śladem jej zapachu, ona naturą babską usiłowała powciskać nos, gdzie się dało. Dużo się nie napracowała, bo twierdza, jak na twierdzę przystało,okazała się niedostępna, a co dziwne zamieszkała. Na znalezionej bramie widniały tabliczki prowadzące do siedzib jakiegoś notariusza i doktora. Dziwne wobec informacji znalezionych w internecie, że po trzęsieniu ziemi w 1920 roku miejsce stoi opuszczone.
Wydaje się, że miasteczko obrosło wokół średniowiecznych murów. Słońce zazdrośnie strzegło jego tajemnic, podróżnicy stwierdzili, że nie ma o co kruszyć kopii i ruszyli ku następnej twierdzy położonej nieopodal San Romano in Garfagnana Fortezza Verrucole.
GPS uznał auto za terenowe i wybrał trasę, z której można było się tylko ześlizgnąć, ale nie podjechać, ani tym bardziej przejechać. No, może radę daliby uczestnicy zlotu miłośników starych vesp.
Na szczęście okazało się, że urządzenie nie miało racji i bliżej samego San Romano znalazła się bardziej ludzka, a właściwie to bardziej samochodowa droga.
Samo Verrucole to malusia osada z niewielkim kościołem św. Wawrzyńca zatopiona w cudownie górskich widokach.
Do kościoła idzie się poprzez ciekawą kolumnową bramę z maszkaronami w kapitelach.
Figurka św. Wawrzyńca jakaś taka mało straszna, narzędzie w ręku raczej do opiekania ryby by się zdało, niż do tortur, jakim był poddany młody diakon.
Fortezza Verrucole góruje nad kilkoma domkami zgromadzonymi wokół kościoła. Dalej nie da się jechać, zostają nogi i ... słońce.
Cel wędrówki niby widoczny, ale żeby jakiś drogowskaz? Po co, skoro na rozdrożu stoi dom, a na jego podwórku siedzą babcie i na widok niezdecydowanych min udzielają porady, jaki kierunek wybrać. W prawo. A faktycznie! Misternie wyłożona kamieniami droga prowadzi ku górze.
Przed ostatnim zakrętem zwiedzacze spotykają parę starszych ludzi,którzy na widok czerwonych i spoconych twarzy pocieszają, że to już ostatnie podejście. Należy podejrzewać, że niby zwyczajna droga nabiera stromości pod wpływem wzrostu temperatury otoczenia.
W końcu jest i ona - twierdza Verrucole, obecnie niestrzeżona, opuszczona, z resztkami dawnej świetności. Ale i te pozostałości robią wrażenie. Do ośmiobocznej wieży nie można wejść, w maju rozpoczęto renowację wnętrza. U stóp wieży można domyśleć się małej kaplicy, której wejście wytyczają stareńkie kolumny.
Szaleństwo się podwaja, bo nie dość, że w pełnym słońcu, to on przeszedł na drugą stronę twierdzy tuż przy krenelażu. Ona ze swym lękiem wysokości z ledwością mogła patrzeć na tę scenę.
Wytchnienie od upału dał ciemny korytarz prowadzący pod ziemią do pomieszczenia, z którego było widać jedyne wejście do twierdzy.
Jak byli ubrani rycerze pilnujący tego miejsca, tej patelni, przed wiekami?
A może wtedy nie było takich upałów?
Sił jeszcze ciutka została, więc ruszyli do następnej miejscowości Piazza Al Serchio. Tam chcieli zobaczyć ładny most. Przywitała ich stara lokomotywa.
Ale mostu nie znaleźli, chęci im się skończyły i wrócili do domu.
A upał nic a nic nie zelżał, nawet wieczorem.
Naiwniacy!
ostatnimi czasy wakacje w Polsce pozwoliły skutecznie zapomnieć co to upał.. ale przyznaję, że mimo upału podczas Waszej wycieczki, widoki na zdjęciach piękne...dziękuję
OdpowiedzUsuńNie naiwniacy, tylko żądni wrażeń!
OdpowiedzUsuńW Polsce mało upalnych dni, oj mało. Tym bardziej doceniam wyczyn Ludzieńków.
Na niebie jakieś chmurki? Dorze, że psiaki zostały w domu.
Podziwiam, w taki upał i tak pod górkę...no ale ciekawość świata silniejsza - i tak trzymać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Iwona
Niestety to doświadczenie było na tyle trudne, że wycieczki zostały wstrzymane do ustania upałów. No nie da rady!
OdpowiedzUsuńMażenko te chmurki na niebie to tylko zmyłka, dzisiaj było czysto, bez ani jednej białej plamki. Wytrzymuję na dworze do mniej więcej godziny 10, potem zamykam się w domu. Najgorsze, że do pracowni nie da rady wejść, nawet klimatyzator nie pomoże. Piekło!
A we mnie największą tęsknotę wywołuje widok baru na pierwszym zdjęciu. Ciekawe czemu.... :))))
OdpowiedzUsuńKinga z Krakowa
Niby ogólnie ten sam łańcuch górski, więc i bar może mieć skojarzenia z "Twoim" z naprzeciwka:)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam TAKIE ciepełko, ale ostatno nie mam do niego szczęścia. Ani w tym roku na urlopie, ani nawet gdy trzy lat temu pojechałam na przełomie maja i czerwca do Włoch (Rzym, Wenecja,Asyż). Zawsze jest chłodnawo (ok 20 stopni) i deszczowo. Jedyna pociecha w zabytkach ,które można zobaczyć . :)))))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dla ochlody zapraszam na Kaszuby :)
OdpowiedzUsuńZ pewnoscia upalow nie mamy, ale tez zadnych fortec, zamkow itp... ciekawostek siegajacych poczatkow wieku :)
Takie upaly kochala Marlenka - mowila, ze powyzej 30 st. dopiero czuje, ze zyje! Nie mogla doczekac sie lata - z pewnoscia ma je teraz "na okraglo". Annamaria
OdpowiedzUsuńGórny Śląsk dzisiaj w temperaturze dorównał Toskanii! 37 stopni w cieniu!!!!!! W połowie sierpnia zaczęło się u nas lato :-)
OdpowiedzUsuńPodziwiam te dwie osoby które wymyśliły sobie, że w niedzielę wyruszą w góry i co gorsza zrealizowały swój zamiar :-):-)
Ano! Naiwniacy, nieprawdaż?
OdpowiedzUsuńRozumiem wędrowców strudzonych przechadzką w upalny dzień, bo sama miewam podobne pomysły i pęd do odkrywania i poznania nowych miejsc. Pozdrawiam. Bożena
OdpowiedzUsuń