poniedziałek, 31 sierpnia 2015

WYCIECZKOWE KULINARIA

Nie mam w zwyczaju zapowiadać miejsc, które chcę zwiedzić, albo które mam do opisania, już zwiedzone. Czasami tylko rzucę jakąś zajawkę w postaci galerii jednej fotografii. Tym razem, oprócz już pokazanego młyna, ujawnię kilka miejsc, ale jedynie jako tło do opisania porażek kulinarnych. Nie chcę ich umieszczać w opisie wycieczki, ani tym bardziej po niej, bo szkoda na to wrażeń, które potem zostają.
Wymyśliłam długą całodzienną wycieczkę, podzieliłam miejsca na te przed i po obiedzie. Jedno miejsce było nawet ściśle określone godziną, gdyż chciałam coś sfotografować o zachodzie słońca.
Sprawdza się powiedzenie o planach i rozśmieszaniu tym Pana Boga. 
Poprosiłam Krzysztofa, by zajął się znalezieniem jakiegoś miejsca na obiad. Znalazł, i owszem, ale okazało się, gdy zmierzaliśmy tam, że to nie będzie Bibbona i moja misterna układanka rozsypie się w drobny mak. Zaryzykowaliśmy więc i postanowiliśmy na żywioł znaleźć coś w Bibbonie.
Taaaa...
Szliśmy przez miasteczko, ale wszystko pozamykane, a sezon wszak jeszcze trwa. W końcu spotkaliśmy mieszkankę. Pytamy się, gdzie możemy zjeść obiad, pani z zafrasowaną miną odpowiedziała, że łatwo nie będzie, bo lokale otwierane są głównie na kolację. Ale możemy spróbować w barze. No i spróbowaliśmy.
Następnym razem, gdy zobaczę skrzyżowanie baru, kiosku z gazetami, pizzerii i spagheterii będę uciekać czym prędzej. Myślałam jednak, że lepiej coś zjeść - myliłam się. Lepiej było być głodną :)
Właściwie to wszystko było niedobre. Nawet nie ryzykowałam spróbowania podeszwowato wyglądających skalopinek w winie, które zamówił Krzysztof, po wcześniejszcyh kilku potrawach o nazwie "nie ma, skończyły się". Wystarczyły mi moje tagliatelle w sosie ragù, które okazały się odgrzewanym, a już wcześniej mocno podsuszonym, spaghetti z sosem o dziwnym pochodzeniu. Nie usiłowałam wyjaśniać pani, że umiem rozróżnić między świeżymi wstążkami a spaghetti, tym bardziej, że to drugie nie zasługiwało na żadną inną nazwę, jak dźwięczne schifo (obrzydliwość). Od tego dnia wymiennie z nazwą lokalu "Piccadilly". 
Oczywiście, to nie był pierwszy raz w Toskanii, gdy zjadłam niesmacznie, ale tego dnia zgrupowało nam się kilka niedobrych doświadczeń kulinarnych.
Dzień był słoneczny, więc po wizycie na zamku w Populonii naturalnie zachciało mi się pić. Przypomniawszy sobie orzeźwiającą moc wody z cytryną i miętą, poprosiliśmy o takową w barze.
Nie wpadłabym na pomysł, by słowo "mięta" oznaczało koncentrat, podczas gdy słowo "cytryna" w każdym barze oznacza kawałek ukrojonego owocu, a nie sok. Może gdyby jeszcze nalano nam kilka kropel tego kocentratu, to dałoby się ominąć smak chemii z nutą mięty, ale się nie dało, przy gęstej mazi zalegającej dno szklanki. 
Ostatnim punktem kulinarnym miała być degustacja supertoscany, czyli wina z bardzo wysokiej półki cenowej. Byliśmy w regionie produkcji takich win, więc w tamtejszych enotekach można kupić je w kieliszkach, poczynając od 50 ml. Tak, tak, właściwie to są dwa łyki, ale przy cenie minimum  100 euro za butelkę, nie dziwią. 
Spodobała nam się restauracja z meblami zbudowanymi ze skrzynek po winie. Ooo, tu mi się podoba (na dolnym zdjęciu, to ten ogródek, przed którym stoją w oczekiwaniu ludzie). 


Udało nam się załapać na ostatni stolik, Krzysztof wcześniej wyjaśnił, że chodzi nam tylko o degustację wina w kieliszkach i do tego jakąś deskę wędlin. Nie ma problemu, kelner zaprosił nas do stolika. Na początek zamówiliśmy wodę. Siedzimy i czekamy, w końcu podchodzi do nas obsługa i powiadamia, że tu nie ma degustacji na kieliszki, że musimy zamówić całą butelkę. A to heca! Ani chwili nie zastanawialiśmy się którą zamówić, tę za 100, czy za 900 euro? Żadną! Zapłaciliśmy za wodę i ruszyliśmy na poszukiwania wolnego miejsca w innym lokalu.
Łatwo nie było, gdyż okazało się, że Bolgheri to kolacyjne miasteczko wypadowe nadmorskich plażowiczów. 
Udało się! Spróbowaliśmy wina o nazwie Sassicaia. Rozczarowanie? A może inne upodobania? Lubię, gdy wino czuć beczką, lubię też różne posmaki w winie, mogą być owocowe, korzenne, ale nie lubię, gdy wino jest płaskie. To jedyne określenie, jakie mi pasuje do tego niewątpliwego chwytu marketingowego. Może jestem dyletantem, ale nie znajduję uzasadnienia ani dla ceny, ani dla powodzenia produkcji takich win. Wydaje mi się to być uderzeniem w snobizm pijących, niczym więcej. Może inne roczniki są smaczniejsze, ale czy warte kilkuset euro?
No! Teraz mogę spokojnie przystąpić do pisania artykułu o wyciecze :)

10 komentarzy:

  1. Moje tegoroczne doświadczenia kulinarne z Toskanii są podobne, nie wiem czy to przypadek żeby w ciągu paru dni trafić kilka razy na kulinarną beznadzieję czy rację mają ci, którzy twierdzą że jedzenie we Włoszech schodzi na psy. Wolałabym przypadek bo kocham to miejsce na ziemi do szaleństwa:) W Lucce trafiłam na knajpkę, w której tagliatelle z sosem grzybowym podano nam z mikrofali, na dodatek sos to było mączne coś z grzybami chyba w proszku, knajpka w Cortonie zachwalana w przewodnikach i wymieniana w czołówce najlepszych w okolicy podała nam rozgotowany makaron z dosłownie łyżeczką do herbaty sosu itd. No to sobie ponarzekałam, ale i tak w przyszłym roku planuję wyjazd w te rejony. Pozdrawiam serdecznie Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie zbieg niedobrych okoliczności, zazwyczaj jadam tu bardzo smacznie, bez względu na poziom cenowy. Miejmy nadzieję, że to się nie zmieni :) Oczywiście, życzę powrotu :)

      Usuń
  2. Ja ze swoich skrzyneczek po winie mogłabym juz zrobic stół, kilka krzeseł, taborecik, szafkę .... :)))) A następnym razem niech weźmie ze sobą pajdę chleba, oliwki, wino i siądzie pod oliwką ;) A tak na serio, to rozumiem Twoje rozczarowanie ! Szczególnie jak człowiek głodny, a tu przynoszą takie cuda !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, ja w ogóle nie mam skrzyneczek. Musimy o tym poważnie porozmawiać :) Następnym razem kupię coś zapakowanego o długiej dacie przydatności, żeby nie ryzykować odgrzewania :)

      Usuń
  3. Czyli nie kierujemy się snobizmem, płacimy ale ma smakować. Ale znam takich, którzy chwalą się ceną jaką zapłacili? za butelkę....Przy słabej znajomości włoskiego wyszukujemy potrawy proste i znane, bo nie zawsze nowe znaczy lepsze. czekam więc na wycieczkowy post. Mebelki oryginalne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, snobizm, to ostatni motyw, którym miałabym się kierować przy wyborze win. Byłam po prostu strasznie ciekawa smaku supertoscany, ale nie na tyle żeby zaspokajać ciekawość opróżniająć portfel z kilkuset euro :) Była okazja, więc spróbowałam. Mnie nie zachwyciło, ale może są znawcy serio, którym odpowiada takie wino. A co do potraw, zamówiłam najprostsze wstążki z ragù. Znajomość włoskiego niewiele pomogła :)

      Usuń
  4. A ja właśnie sączę czerwone wytrawne chilijskie. Pycha! Co do jedzenia... współczuję rozczarowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee, to nie pierwszy raz, tylko akurat tego dnia się tak nagromadziło kilka pejoratywnych doświadczeń, opisałam, żeby nie było, żem ślepo w Toskanii zakochana :)

      Usuń
    2. To znak, że Toskania stała się TYM miejscem na Ziemi. Pozytywna krytyka swiadczy o zadomowieniu ;)

      Usuń
    3. Oj, tak, zadomowienie pełną gębą :)

      Usuń