środa, 6 stycznia 2010

MEDYCEJSKA BEFANA

Wczoraj wieczorem usłyszałam w polskiej TV, że Włochy miały wolny dzień od pracy.
Prawdę pisząc, usłyszałam to dużo wcześniej, o 7.30, gdy dzwony zaczęły wołać na Mszę św. A o tej porze to tylko w niedziele i święta. Więc musi, że jak środa i dzwony to święto. Niedziela raczej nie?
Włosi chyba mniej wiążą ten dzień z Trzema Królami a więcej ze staruchą na miotle i słodyczami, czyli Befaną. Stoiska ze słodyczami miały żniwa, bo rodzice musieli zapełnić butki kojarzące mi się raczej z amerykańskimi wywieszkami przy kominku na Boże Narodzenie.
W związku z niedzielnym porządkiem Mszy św. potęgowało się we mnie wrażenie, że faktycznie jest domenica. Tuż przed Mszą św. o godz. 11.00 zaskoczyłam jeszcze bardziej przypominając sobie, że przecież wypracowaliśmy świecką niedzielną tradycję - zwiedzanie.  Pomysły były dwa, ale w niepewną pogodę lepiej postawić na wnętrza.
Zanim jednak wejdziemy na teren willi, do której się wybraliśmy chciałabym napisać obiecane już 31 sierpnia 2009 roku słów kilka o specyficznych budowlach medycejskich.

Bogata rodzina nie ograniczała się do okupowania przestrzeni miasta, potrzebowała letnich rezydencji, nazwijmy to kulturalno-rekreacyjnych. W zasięgu terytorialnym swojej władzy wybudowała szereg willi, na język polski lepiej przekładających się jako pałace. Choć te pierwsze właściwie miały charakter surowej obronności zamku. Wymienia się ich różną ilość, najwięcej spotkałam sztuk 27!
Jako, że willa miała spełniać wielorakie funkcje, musiało się w niej pojawić wszystko, co zapewni dobry wypoczynek a zarazem pozwoli dalej prowadzić rodowe interesy. Oprócz sal mieszkalnych konieczne było więc zaplanowanie olbrzymich pomieszczeń reprezentacyjnych. Otoczenie budynku zazwyczaj to piękny ogród i dodatkowe zabudowania służące sprawnej obsłudze miejsca. Wille o mniejszym znaczeniu bywały zazwyczaj siedzibą, z której jedynie zarządzano lokalnymi interesami. W większości łączy je charakterystyczna kolorystyka, lekko rozbielony ugier, narożnikowe szare kamienie piaskowca, w późnośredniowiecznych wspaniałe rytmy machikułów, w renesansowych - płaszczyzny dachu mocno wystające poza bryłę, często eleganckie schody wprowadzające wprost na reprezentacyjne pierwsze piętro. No i te cudne, same w sobie, kominy.
 
Myśmy udali się do Poggio a Caiano, położonego tylko 19 km od domu. Jest to jedna z najbardziej reprezentacyjnych willi, służąca rodowi także jako przystanek i punkt wypadowy podczas przejazdów do Prato i Pistoi. Nieopodal płynie rzeka Ombrone; położone wzdłuż niej duże płaskie tereny ułatwiały także prowadzenie różnorodnych upraw i hodowli. Willę, zwaną Ambra, ufundował Wawrzyniec Wspaniały wykorzystując nabyte od Giovanniego Rucellai średniowieczne fortyfikacje.  Zadanie powierzył zaufanemu architektowi Giuliano da Sangallo, który stworzył tym dziełem podwaliny renesansowej architektury wiejskiej i dworskiej zarazem. Zobaczymy więc tu harmonię i symetrię oraz brak elementów obronnych.
Może to wpływ dnia, w którym się wybraliśmy, ale miałam skojarzenia, jak by była to odwrócona chata Baby Jagi. Tylko, że zamiast na wąskiej stopie willa rozsiadła się na olbrzymim przyziemiu mocno wystającym poza bryłę budynku.

Ten wystający element tworzą arkady okrążające cały budynek, umożliwiające władcy przejście dookoła willi na poziomie pierwszego piętra tarasami tworzącymi zadaszenie tych podcieni.
Jak można się domyśleć, willa przeszła burzliwe dzieje. Była sceną wielu wydarzeń, w tym ślubów. Tutaj młode panny zatrzymywały się przed wjazdem do Florencji, by odebrać hołd należny Medyceuszom od szlachty florenckiej. Nie brakuje też przekazów o otruciu czy o romansach.
W XVIII wieku Wielkie Księstwo Toskanii przeszło pod władanie dworu habsbursko-lotaryńskiego. A po kasacie napoleońskiej zawitała tu siostra Napoleona - Eliza, która jakoby dała w tym miejscu upust swoim uczuciom do Nicolo Paganiniego, koncertującego wielokrotnie w tamtejszym teatrze. Po utworzeniu Królestwa Włoskiego Florencja była stolicą i wtedy willa w Poggio a Caiano stała się siedzibą królewską. Wiktor Emanuel II utworzył w niej bazę wypadową na polowania oraz "upolował" sobie kochankę, którą uczynił potem żoną, ale bez praw do stanu królewskiego i wszelkich jego przywilejów (nazywa się to związkiem morganatycznym).
Obecnie willa stanowi własność państwową i jest częścią struktury instytucji o nazwie "Firenze Musei".
Z techniczno-turystycznych kwestii muszę poruszyć dziwny sposób funkcjonowania miejsca. Są w nim dwa osobne działy: muzeum martwej natury oraz wnętrza reprezentacyjno-mieszkalne. Zwiedzać można tylko pod słusznym okiem strażnika - obrazy o pełnych godzinach a pokoje w połowie. Co dziwne, każda tura zabiera więcej niż pół godziny, więc potem trzeba długo czekać na drugą część. A z milszych informacji to ta, że zwiedzanie jest bezpłatne.
Nam niemile jednak nie udało się wszystkiego zwiedzić, ale o tym za chwilę. Przyjechaliśmy parę minut przed 14.00, więc szybki rzut okna na otoczenie i zastanowienie nad zestawem obiektów w podcieniach. Obydwa rodzaje w specyficzny sposób mogą kojarzyć się z oczekiwaniem, i ławeczka z opuszczanymi siedziskami i ...
 
 
... sarkofagi.
 
  
Tylko czemu one mają dziury jak wanny?
Po chwili wjeżdżamy windą na ostatnie piętro, by tam doznać totalnego oszołomienia kolekcją byłych mieszkańców wilii. Martwej natury chyba już nie lubię, a właściwie uściślając nie lubię barokowych i późniejszych kwiatów w wazonach. Nawet pyszna czekolada przejadłaby się, gdybym miała zjeść kilka tabliczek na raz.
Najbardziej zafascynowały mnie olbrzymie obrazy będące poniekąd tablicami botanicznymi autorstwa Bartolomeo Bimbi. Żałowaliśmy, że nie było z nami dziadka cytrynowego, gdyż jedną z sal wypełniło chyba z pięć olbrzymich (około 1,50 m na 2m) obrazów poświęconych klasyfikacji cytrusów. Na jednym z  nich wypatrzyliśmy nawet Rękę Buddy.
Niezwykła klasyfikacja winogron, jabłek, cytrusów.
https://upload.wikimedia.org
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/91/Bartolomeo_bimbi,_mele,_1696,_02.JPG
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f1/Bartolomeo_bimbi,_arance,_lime,_limoni_e_lumie,_1715.JPG
Były też czereśnie, gruszki czy brzoskwinie.
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/20/Bartolomeo_bimbi,_pere,_1699,_02.JPG
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/8e/Bartolomeo_bimbi,_pesche_e_albicocche,_1700,_02.JPG

Szaleństwo! Każde ponumerowane i na dole opisane. Znając moją słabość do cytrusów wiecie, co bym ukradła z muzeum martwej natury w Poggio a Caiano?
Mimo, że dość szybko przyswoiliśmy sobie zawartość galerii, nie zdążyliśmy na 14.30 (spóźniliśmy się 8 minut), w związku z czym musieliśmy czekać do 15.30. Deszczowe chmury nie zachęcały do spaceru, więc poszliśmy do ... baru. A jakże! Przy herbacie z cytryną i rogalikach, w towarzystwie wszelkiej maści Befan, umililiśmy sobie oczekiwanie.
Wracając z powrotem do willi choć na chwilę przyjrzeliśmy się ogrodom.
 
 
Przyznam, że wielce zachęcające. Mimo, że zima i po wielkich mrozach, na trawniku wypatrzyłam stokrotki a na rabatach chyba świeżo posadzone bratki. Pełna roślin limonaia każe przyjechać tu z powrotem, widać że ogród jest zadbany i wiosną rozkwitnie.
Z pomieszczeń mieszkalno-reprezentacyjnych zobaczyliśmy jedynie pierwsze piętro. Oczywiście wystarczy, żeby zachwycić się sposobem ich urządzenia, zadziwić się skromnością wyposażenia gabinetu królewskiego (myślałam, że taki król żył sobie w większym przepychu), pozazdrościć obitych pięknymi tkaninami  ścian, dać się oszołomić freskom i stiukom. A jednak trochę szkoda, że w teatrze odbywała się akurat próba i nie mogliśmy zobaczyć pokoi na parterze, w tym jedynego o renesansowym charakterze. Ale nie ma co się smucić, to tak niedaleko, poczekamy na wiosnę i wraz z kwiatami w ogrodzie przy willi wrócimy.
A kto by chciał choć rzucić okiem na włoską stronę w wikipedii poświęcona willom medycejskimi to zapraszam. Jest tam np. mapa ze wszystkimi rezydencjami. I jeszcze jedna ciekawostka to malunki tychże kiedyś wypełniające lunety w wilii Artimino, obecnie w Muzeum Historii Miasta Florencji. Pochodzą z XVI wieku, więc dają świetne pojęcie jak wyglądały wille i ich otoczenie w latach świetności.
Wracając, nieopodal Quarraty, wypatrzyłam wzgórze z wieżą i się zastanawiałam, co to za miejscowość. Nie kojarzyłam jej z niczym. Krzysztof długonie myśląc skręcił w drogę, która mogła nas tam zaprowadzić. Mogła i zaprowadziła, choć okazało się potem, że trochę utrudnił sobie jazdę, gdyż wjechaliśmy straszliwie wąską drogą wśród gajów oliwnych. Znaleźliśmy się w miejscowości Tizzana. Żadnych znaczących (jak na Toskanię) zabytków, niewiele domów, ale wiele wspaniale zadbanych.

Akurat na tę chwilę deszcz łaskawie nas oszczędził pozwalając na otulenie mgłami. Albo chmurami?
Wrażeń wydawać by się mogło wystarczy, jak na jeden dzień. Przejeżdżamy na parking koło domu i widzimy, że ktoś akurat umieszcza kartkę w drzwiach. Krzysztof pełen obaw, czy znowu nie będzie jakiegoś pogrzebu, szybko pobiegł na drugą stronę budynku, gdzie się znajduje wejście na plebanię. Samochód już odjeżdżał, ale kierowca zobaczywszy Krzysztofa zatrzymał się otworzył okno i powiedział "dobry wieczór". Mnie przy tym nie było, bo jeszcze zabierałam pakunki z auta. Tamten kierowca odjechał, jak się okazało tylko na parking, a ja przez ten czas zostałam poinformowana, że to do mnie czytelnik mojej książki. Oczy wybałuszyłam ze zdziwienia upodobniając się do mojego pupilka. Z nikim nie byłam umówiona. Okazało się, że zupełnie bez znajomości dokładnego adresu, znajdując wytyczne w książce a potem pokazując napotkanym wcześniej mieszkańcom zdjęcia budynku kościoła i proboszcza (wyobrażam sobie tę babcię, gdy zobaczyła swojego księdza w książce) trafiła do nas para z Kanady! A co śmieszniejsze, książkę pożyczyli od przyjaciela mieszkającego w ... Wiedniu. Przyznam, że próżność ma zaznała wielkiej słodyczy. Posiedzieliśmy przy herbacie i torrone - jedynej słodyczy jaką szybko wyszukałam w domu.
Może o tym specyfiku napiszę niebawem, bo i tak już od wczoraj tworzę ten wpis ciągle myśląc jak niewiele napisałam. A przecież i o Befanie niemal nie wspomniałam na blogu. Za to w książce zebrałam całą zdobytą o tym zwyczaju wiedzę.

9 komentarzy:

  1. zaczęłam czytać od końca :)
    a to CIEKAWOSTKĘ zostawiłaś na koniec i nawet słówka nie pisnęłaś
    n i e s a m o w i t e
    --
    to teraz czytam od początku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu...Od dawna wiedziałam ze bedziesz sławna. Frances M. powinna czuć sie zagrożona :))) hihihihihi

    a tak na poważnie...to ciekawe jak w roznych krajach kultywowany jest 06 sty. Rano w radiowej Trójeczce korespondent opowiadał o zwyczajach w Hiszpanii. Wszystko gdzies sie tam zazębia. Nie mowil chyba w prawdzie nic o Befanie ale o czarownicach tak. O prezentach rowniez - podobno tam rodzina krolewska je rozdaje....ale komu to mi juz umknęło..

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak byłam na tym campingu to w drodze do Florencji też mijaliśmy zameczek. Porównywałam go do tych z Wikipedii i niestety do żadnego ie pasuje, albo po prostu fotki są od innej strony.
    Pozdrówka,
    K

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasycona całym postem, opisem architektury i przyrody, jeszcze mlasnęłam z łakomstwa na wspomnienie o torrone!
    Czekam niecierpliwie na obiecany opis, bo miałam przyjemność chrupać to cudo w Wenecji i rozgryzałam przepis i sposób wykonania.
    Ale cóż będę psuć sobie zęby rozgryzaniem, jak malgotosca wszystko ładnie opisze ;)))

    pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  5. Och Magłos, ależ cudnie ! :))
    A ostatnia wiadomość - rewelacja ! Normalnie mi się skojarzyło z "pod słońcem Toskanii" :))
    Buźka na dobry dzien :***

    OdpowiedzUsuń
  6. Och ,Małgosiu!!
    Ta notka rozłożyła mnie dosłownie na łopatki .Opis willi a potem owocowe obrazy- nie widziałam dotąd czegoś takiego !!
    Na deser i wielokrotny powrót do tego zapisu pozostawiam sobie lunety-są przecudne!!
    I na koniec Twoja niespodzianka !Znaleźli jadąc według książki!..
    No cóż - mówi się że życie nie jest romansem ale...powieściowe sytuacje jednak się zdarzają
    Całusy:))
    Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawa wycieczka. Przy okazji ,,zwiedziłam,, inne wille Medyceuszy. Niektóre wyglądają jak zwykłe budynki ale bardzo spodobała mi się Villa di Cafaggiolo. I oczywiście lunety!
    Kolaż z Befanami jest świetny. Nie słyszałam wcześniej o tym zwyczaju w święto Trzech Króli więc dla mnie to kolejna ciekawostka.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspanialy wpis, lubie te Twoje opowiesci o historii, sztuce przemieszanej z terazniejszoscia!
    O torrone napisz koniecznie, to taki fantastyczny delikates wloski, tylko do niektorych trzeba miec mocne zeby!!!
    A u mnie oada i nosa z domu wysunac sie nie da... chyba, ze na wyprzedaze do sklepow :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z przyjemnością przeczytałam. Moja wyobraźnia zaczęła pracować i stwierdzam, chcę to zobaczyć!

    OdpowiedzUsuń