środa, 11 maja 2011

NUMER JEDEN NA LIŚCIE

Obiecałam, że opiszę dalszą część poniedziałkowej wyprawy, co niniejszym czynię. Wpis będzie długi, długo też powstawał. Rodził się z bólem i trudem znalezienia słów.
W końcu trafiłam do Muzeum Katedralnego Florencji.

Gdy podeszliśmy na miejsce, z tyłu Duomo, zobaczyliśmy niewielką kolejkę. Hmm, nigdy tu takiej nie widziałam. Grzecznie  się ustawiłam, by po pewnym czasie usłyszeć od strażnika, że może za pół godziny zaczną wpuszczać, bo coś tam się stało z systemem.
Krzysztof wykorzystał chwilę, by wdepnąć do sklepu z artykułami liturgicznymi, a ja przycupnęłam na wprost wejścia i szybko zaczęłam machać ołówkiem. Co zdążyłam utrwalić, to pokazuję:
W końcu jednak weszliśmy.
Muzeum od początku zachwyciło mnie swoją atmosferą i przejrzystością, w dodatku można w nim szaleć z aparatem fotograficznym, tylko w niektórych salach jest zakaz używania flesza. Ten i tak mnie nie obchodził, bo staram się nie używać lampy błyskowej.
Przestrzenie muzealne zapisały mi się w pamięci jako kolaż złożony z dzieł, elementów wystawienniczych, wielu poziomów pomieszczeń, starej i współczesnej architektury, a tym, co je spaja, to niezwykły klimat, swoista atmosfera podniosłości, lecz bez zadęcia na patos.
Samo miejsce nosi nazwę Museo dell'Opera del Duomo i jest ściśle związane z fundacją trwającą od 7 wieków o tej samej nazwie - dosłownie Dzieła Katedry.
Kamień węgielny pod obecny kościół położono w 1296 roku, a że ludzie w tamtych czasach zdawali sobie sprawę z tego, że ich pokolenie nie doczeka ostatecznej wersji najważniejszej świątyni we Florencji, utworzyli więc instytucję, która miała czuwać nad ciągłością przedsięwzięcia, rozwiązywać jego problemy finansowe, organizować konkursy, wybierać architektów, artystów i innych wykonawców. Patronat nad dziełem powierzono jednemu z głównych cechów florenckich - cechowi włókienników. Ich symbolem jest napotykany i w muzeum, i w katedrze, Agnus Dei, czyli Baranek Boży.
W 1432 roku  utworzono siedzibę mającą pomieścić biura, magazyny a nawet pracownie rzeźbiarskie. To tam Michał Anioł tworzył swojego "Dawida".
Pomieszczenia siedziby Opera del Duomo poddano wielkim restrukturyzacjom w XIX wieku, wtedy też stały się głównie miejscem gromadzenia zbiorów sztuki. Czas był ku temu najwyższy, gdyż "dziwnym zbiegiem okoliczności", rzeźby wykonane na potrzeby katedry znajdowano w prywatnych ogrodach, w kolekcjach publicznych, a inne ginęły w czeluściach magazynowych.
Taki los spotkał jedno z najbardziej zapierających dzieł wystawionych w muzeum - dwa balkony chóralne autorstwa Luca della Robbi oraz Donatella. Dzisiaj łagodnie pisze się, że były "tymczasowo" przechowywane w Uffizi.
Innym problemem była powolna degradacja wspaniałych ozdób katedry i dzwonnicy, której winowajcą były między innymi spaliny. Postanowiono zabezpieczyć oryginały, a w ich miejscu ustawiono kopie. Jeszcze do niedawna z lewej strony Duomo przejeżdżały zagrażające zabytkom pojazdy. Bodajże od roku cały plac jest we władaniu pieszych, nie licząc dorożek oraz pojazdów Misericordii, no i policji :)
Ostatnie wielkie przeróbki w muzeum zaszły po tragicznej powodzi z 1966 roku, której zapis znajdujemy także we wnętrzach. Mnie by zakryło caluśką.
Założono wtedy ogrzewanie, wybudowano windy, unowocześniono łazienki oraz system oświetleniowy.Wewnętrzny dziedziniec przykryto szklanym dachem, więc nie miałam nawet pojęcia,że muzeum uratowało nas przed przelotnym, acz obfiym deszczem.
Nowoczesności nie zapowiada renesansowa elewacja frontowa, oczywiście której zapomniałam zdjęcia zrobić. Kiedyś to uzupełnię.
Zmieniono też rodzaj ekspozycji i wprowadzono coś, co bardzo lubię, drewniane maski miejsc, z których pochodzą wystawione dzieła. To bardzo pomaga w wyobrażeniu sobie oryginalnego środowiska danej rzeźby. Bo przecie nikt ich nie tworzył dla muzeum.
Należy nadmienić, że to tylko niewielki wycinek z tego, co musi być objęte patronatem konserwatorskim. Opera del Duomo. Niektóre zdemontowane cenności, jak np Brama Raju nie są obecnie eksponowane. A szkoda, bo tym, co mnie bardzo zachwyciło w muzeum, to bardzo bliski kontakt z dziełami, tak bliski, że raz nawet uruchomiłam alarm chwyciwszy za barierkę okalającą Pietę Bandini Michała Anioła.
No i wygadałam się!
Dla tej jednej rzeźby warto wybrać się do Muzeum Katedralnego. Jakoś nie kojarzyłam Michała Anioła z tym miejscem. Inna rzeźba, o czym później, była mi tam najbliższą i dobrze znaną z wielu reprodukcji. Stanęłam więc jak wryta i nie mogłam uwierzyć, że do "Dawida" wiją się długie kolejki, a tu na wyciągnięcie ręki - byle nie za barierkę, hi hi hi - mamy temat przewijający się przez całe życie florenckiego geniusza. Jej inne określenie, bardziej znane w Polsce, to Pieta Florencka. Swoje włoskie określenie wzięła od nazwiska XVI wiecznego rzeźbiarza i architekta florenckiego - Francesco Bandiniego - który nabył ją za pośrednictwem Tiberio Calcagniego, ucznia Michała Anioła. To właśnie Calcagni uczynił tę pietę przedziwnym zlepkiem, bo odważył się kontynuować dzieło mistrza po jego śmierci. Wynikiem tych działań jest nieprzystająca do reszty proporcjami i stylem postać Marii Magdaleny. Zważcie na to imię, jeszcze je przywołam przy okazji zwiedzania muzeum.
Ponoć pietę tę Michał Anioł rzeźbił na własny grób, więc być może dlatego w miejscu przewidzianym kompozycyjnie dla Maryi dominuje Nikodem z twarzą samego rzeźbiarza. To autor ma być głównym opłakującym, to on podtrzymuje ciężar rozpaczy po śmierci Jezusa Chrystusa. Matka Boża jest schowana za swoim Synem. Przyszło mi do głowy, że gdyby ukazać tylko ten wycinek rzeźby, bez kontekstu dojmująco martwego ciała, to mamy do czynienia z bardzo intymnym gestem wtulenia. Pieta wystawiona jest na półpiętrze w osobnym pomieszczeniu, które zdawało się czekać na taką zacną grupę. kto chce, może przysiąść na ławeczce i pozostać w oparach geniuszu :)
Ta pieta ma swoją burzliwą historię powstawania. Bryła marmuru okazała się być wadliwą, co zdenerwowało mocno artystę. Zdenerwowało to słabo powiedziane, on się wkurzył i potłukł część niedokończonego dzieła. Nie wiem, czy wynikiem szału, czy też porzucenia zaczętej pracy (jak to robił z innymi w przypadku wadliwych bloków marmuru), ale Chrystus nie ma lewej nogi. I może właśnie te "ludzkie" akcenty Piety Bandini tak mnie wzruszają, opowiadają nie tylko historię Zbawiciela, ale i dzieła oraz artysty.
Chciałam Was najpierw poprowadzić salami poczynając od wejścia, ale nie umiem się zdecydować, czy pisać o faworytach, salami, dziełami? Decyzyjność mnie opuściła. Bo niby muzeum malutkie, kameralne, raptem można wydzielić w nim około 14 sekcji, ale ... o jednej sali można by pisać i pisać, a reszta? A kiedy?Nie obawiajcie się jednak wykładu z historii sztuki. Ten być może odważyłabym się popełnić, po wielu wizytach w muzeum. Hi, hi - nic straconego. Pierwszy pobyt i pierwszy wpis o miejscu ma mi służyć w porządkowaniu wrażeń, ich nazwaniu. Idzie jak po grudzie. Jest to bardzo trudne, bo czasami rzecz dotyczy ulotnych, albo wręcz nienazywalnych, w moim przekonaniu, odczuć.
Jeszcze trudniejsze byłoby jednak milczenie i niepodzielenie się z Wami radością przebywania w takim muzeum.
Dominującą dziedziną sztuki są w nim rzeźby, głównie średniowieczne i renesansowe. Choć nie brakuje i starszych elementów, jak etruskie tablice przy wejściu, albo barokowy anioł dołączony do grupy "Chrzest Chrystusa", umieszczonej w zasłoniętym szkłem dziedzińcu.
Zastanawiam się nad ulubieńcami, za którymi już tęsknię? Za czupryniastym Janem Chrzcicielem, muzycznymi aniołami, za wdzięcznie machającym ręką św. Zanobim (pewnie ma to być gest błogosławieństwa, hi hi hi), czy jeszcze "sztywniejszym" papieżem Bonifacym. Kto by pomyślał patrząc na statyczny posąg, że ten ostatni postradał rozum i zmarł w napadzie szaleństwa?
Osobno muszę wspomnieć panele z dzwonnicy Giotta. Tutaj o nich wspominałam, a zwłaszcza o jednym. Według legendy wyczytałam, że autorstwo panelu z pieskiem przypisuje się samemu twórcy dzwonnicy, ale w muzeum skorygowałam informację - dzieło przypisano Pisano. Tak czy siak, wspaniale jest obejrzeć z bliska, to, co swoim wzrostem kryje przed oczami campanila.
Zanim się jednak dojdzie do sali z panelami trzeba odzyskać oddech po sali z cantoriami, czyli balkonami chóralnymi. Dzieła Luca della Robbi oraz Donatella. Dobrze, że tam są ławki i można sobie przysiąść i gapić do woli.
W końcu nie muszę wysilać się nad doborem słów, posłużę się tłumaczeniem Psalmu 150 według Jana Kochanowskiego, bo właśnie ten fragment Pisma św. przywołuje się w opisach tych niezwykłych obiektów.
Psalm 150 Alleluja. 
Chwalcie Boga w Jego świątyni, 
chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie! 
2 Chwalcie Go za potężne Jego czyny, 
chwalcie Go za wielką Jego potęgę! 
3 Chwalcie Go dźwiękiem rogu, 
chwalcie Go na harfie i cytrze! 
4 Chwalcie Go bębnem i tańcem, 
chwalcie Go na strunach i flecie! 
5 Chwalcie Go na cymbałach dźwięcznych, 
chwalcie Go na cymbałach brzęczących: 
6 Wszystko, co żyje, niech chwali Pana! 
Alleluja.


Obydwaj rzeźbiarze mistrzowsko "wyśpiewali" Bogu Chwałę. Ileż tam się dzieje, ile ruchu, a te dźwięki wydawane przez instrumenty niemal obijają się o ściany muzeum, a w tle wydaje mi się, że słyszę ten niesamowity dziecięcy śmiech, najszczerszą radość. Ech!
Z tej samej sali droga prowadzi też do innej.
W końcu! Spotkałam się z nią twarzą w twarz, starczą, zniszczoną, wyczekiwaną wiele lat. Swoją osobowością konkuruje z rewelacyjnym krucyfiksem i innymi dziełami, lecz nie mają z nią szans.
Oto "Maria Magdalena" Donatella:
I znowu, mam Was gdzie odesłać. Ale nie do wielkich pisarzy, tylko mnie marnej pisanki :) Do mojej pracy magisterskiej. Gdy studiowałam na wychowaniu plastycznym, trzeba było napisać pracę pisemną oraz zaprezentować swoje prace. To jest ta część pisemna, w niej wyjaśniam, skąd ta sylwetka, ubiór z włosów, szczerbata piękność.
Doczekałam się jej oryginału. To właśnie ona przyzywała mnie do Museo dell'Opera del Duomo.
Osobną część muzeum stanowi dokumentacja konkursów na wykonanie elewacji katedry oraz inne projekty, a  nawet fragmenty urządzeń związanych z budową świątyni.

Warto zatrzymać się też dłużej w pomieszczeniu zwanym kaplicą, misternej pracy twórców relikwiarzy nie odda żadna fotografia. Kocham takich rękodzielników!

No i zostało jeszcze malarstwo. Niewiele tego, ale gdyby chociaż jeden taki obraz mieć w domu. Marzenie! Wiem, że niespełnione, ale bardzo, bardzo miłe.

Po wyjściu z muzeum mieliśmy okazję zobaczyć, jak obecna Opera del Duomo dba o swoją podopieczną. Nie dość, że wyszłam z zawrotem głowy, to tu jeszcze dobito mnie widokiem sprzętu wynoszącego ludzi na wysokość. Od samego patrzenia pogłębia się we mnie lęk wysokości.

A żebyście wiedzieli, przed jakim zadaniem i wyborem stanęłam to taki kolaż z innych jeszcze dzieł w muzeum. A co! Niech i Wam się pomiesza w głowach, hi hi hi.

Tyle wrażeń musiało się przetrawić, wybaczcie więc mi długie milczenie :)

4 komentarze:

  1. To teraz my będziemy milczeć. Z wrażenia.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  2. No toś mnie Kinguś dowaliła, ja tu się staram, w bólach rodzę, a Ty mi ucięłaś komentarze, które mnie motywują do pisania :) hi hi hi

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam Pietę. Stałam jak wryta, wszystko co obok odpłynęło. Ma Pani rację, bliskość eksponatów robi swoje. Dziękuję za przypomnienie!
    W poniedziałek będę już we Florencji, w Pistoi zapewne spotkam Panią a w Orvieto Marlenę de Blasi-:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kinga wykrakałaś z tym milczeniem, blogger poszedł Tobie w sukurs, więc odtwarzam mój i Uli komentarz:

    Ula:
    Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam Pietę. Stałam jak wryta, wszystko co obok odpłynęło. Ma Pani rację, bliskość eksponatów robi swoje. Dziękuję za przypomnienie!
    W poniedziałek będę już we Florencji, w Pistoi zapewne spotkam Panią a w Orvieto Marlenę de Blasi-:)

    ja:
    No toś mnie Kinguś dowaliła, ja tu się staram, w bólach rodzę, a Ty mi ucięłaś komentarze, które mnie motywują do pisania :) hi hi hi

    OdpowiedzUsuń