Inna dziedzina, inny sposób prowadzenia, inne lokum, ale ten sam stan wielkiego zadowolenia po zakończeniu.
Miałam o tyle dobrze, że miejsce akcji było o rzut beretem od domu, odpadły inne koszty, jednak porównałam sobie propozycję Joanny z różnymi cenami proponowanymi za kurs gotowania, nie znalazłam nigdzie tak atrakcyjnej oferty. Zazwyczaj godzina nauki kosztuje tyle, co kurs, z którego skorzystałam.
Goście z Polski, mieli zapewniony nocleg w budzącym moją lekką zazdrość gospodarstwie.
Asia zaplanowała też zwiedzanie Florencji, degustację win, pyszne kolacje i oczywiście kurs.
Od czego zacząć?
Od smakowania!
Przecież musimy wiedzieć, w co się "władowałyśmy" :)
Dobrze pomyślane, Asiu!
Zanim zaczęłyśmy zdobywać niezbędną wiedzę i umiejętności, by zabłysnąć w domu kuchnią toskańską, dwa razy spotkałyśmy się (właściwie to spotkaliśmy się, bo było i dodatkowe męskie towarzystwo, niebiorące udziału w samym kursie) przy posiłku.
Najpierw była to kolacja na miejscu zamieszkania uczestniczek kursu.
Co ważniejsze, kolacja została przygotowana przez prowadzącą - Elisę, mogłyśmy więc przekonać się, na jakim poziomie są gotowane przez nią potrawy. Jej kuchnia cieszy się wielkim uznaniem. Jedyny zarzut, z jakim spotkałam się na tripadvisor, to ten że to kuchnia domowa! Ha!
Tego samego dnia pewna grupa obchodziła właśnie w tym miejscu urodziny, była też ekpia gości chyba chrzcielnych, kilkoro turystów i nasza "kulinarna zgraja". Raczej nie męczyli się "domowością" posiłku. Nie czekajcie, że ktoś Wam pokaże menu. Cena jest z góry ustalona, a je się to, co danego dnia serwuje szef kuchni.
Co ważniejsze, kolacja została przygotowana przez prowadzącą - Elisę, mogłyśmy więc przekonać się, na jakim poziomie są gotowane przez nią potrawy. Jej kuchnia cieszy się wielkim uznaniem. Jedyny zarzut, z jakim spotkałam się na tripadvisor, to ten że to kuchnia domowa! Ha!
Tego samego dnia pewna grupa obchodziła właśnie w tym miejscu urodziny, była też ekpia gości chyba chrzcielnych, kilkoro turystów i nasza "kulinarna zgraja". Raczej nie męczyli się "domowością" posiłku. Nie czekajcie, że ktoś Wam pokaże menu. Cena jest z góry ustalona, a je się to, co danego dnia serwuje szef kuchni.
Już wśród przystawek pojawiły się niezwykłe pyszności. Crostini z sosem majonezowym, nazwanym przez Elisę "letnim" oraz absolutnie dla mnie niezwykłe ze względu na niewielkie uczucia, jakimi darzę trufle, kanapki z serkiem, szynką i oliwą truflową. Ja to z zachwytem zjadłam? Więcej, po kursie kupiłam taką oliwę!
Nie mogło zabraknąć makaronów i mięs. A na deser ciepłe pączki, na które przepis potem poznałyśmy, a które pojawiają się w niemal każdej opinii klientów na tripadvisor.
Joanna przywitała uczestniczki bordowymi fartuchami z logo jej firmy oraz naszymi imionami. Do tego własnoręcznie przez nią wykonanym notatnikiem z krótkimi informacjami turystycznym i miejscem na zapiski.
Tylko kto by pomyślał, że poznamy dużo więcej potraw, niż obiecała Asi Elisa? Z moimi kulfonami szybko zabrakło miejsca.
Ale zanim ...
Była wolna niedziela, a ja obiecałam pewnej miłej osobie, że jej pokażę, Bramasole - dom, którego posiadaczką była kiedyś Frances Mayes. Skoro Bramasole - to Cortona. Wybrali się wszyscy, łącznie z jedynym rodzynkiem, towarzyszącym swojej żonie.
Dojechaliśmy niemal w porze obiadowej, więc ...
Po wieczornej kolacji z poprzedniego dnia, posiłek był skromny - dominowały zupy i makarony.
Mniejszymi grupkami ruszyliśmy na spacer, niestety, dość krótki, gdyż zagrzmiało, błysnęło i lunęło.
Schroniłyśmy się w barze, gdzie czas oczekiwania na godzinę zbiórki umilałyśmy sobie rozmowami przy kawie, herbacie i słodkościach.
Najtrudniejsze okazało się dotrzymanie słowa. GPS zwariował, prowadził nas tak wąskimi drogami, że myślałam jednak o wynalezieniu pionowego startu. W końcu zrobiliśmy pętlę i ponownie dojechaliśmy do bram miasta. Postanowiłam, że jednak pewniejszy jest dojazd od strony Sanktuarium. W naszym samochodzie ciągle rozlegał się chichot, a Joanna wróżyła, że gdy zajedziemy na miejsce, zobaczymy dźwig.
Cha! Cha! Cha!
Turlałam się pod parasolką ze śmiechu, gdy naszym oczom ukazał się taki oto widok na Bramasole - obecnie nazywanym Villa Laura.
O samej Cortonie mam zamiar napisać w trochę innym kontekście, więc wybaczcie, że tak niewiele.
Może na razie następna kolekcja kominów?
A potem jeszcze wydłużyła się nam podróż, bo informacje na autostradowych tablicach donosiły wieści o 10 km korku. Nic straconego, przez Chianti świetnie się jedzie, a nasz miły kierowca bardzo sobie chwalił piękną trasę.
Następny dzień jeszcze straszył deszczem. W planach była degustacja w winnicy, gdzie już byłam wiele razy, więc zostałam w domu i ratowałam ogród przed całkowitym zarośnięciem.
We wtorek wyszło słońce, jak na zamówienie, częśc ekipy leżakowała nad basenem, a popołudniem pojechali zwiedzać Florencję.
Grupę oprowadzała Anna Młotkowska (zupełnie nieoczekiwanie zrobiła to o godzinę dłużej - farciarze!), Joanna i ja, wraz z Krzysztofem, wybraliśmy się w tym czasie na wystawę impresjonistów w Palazzo Pitti. Od nich zaczęła się moja miłość do sztuki, więc musiałam sprawdzić, czy nie zardzewiała. Niestety, pokryła się szlachetną patyną sentymentu, bo zachwytem zawładnęły starsze dzieła i ciągle mi stawały przed oczami, nawet gdy ja stawałam przed takimi nazwiskami jak Renoir, czy Cezanne.
Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się na kolacji w świetnie opisanej przez Joannę restauracji.
Faktycznie, jedzenie wyborne. Zaskoczyła mnie pappa al pomodoro, którą dotąd nie byłam zachwycona. Bliska byłam spróbowania flaków po florencku, hmm, jeszcze nie nadszedł na nie czas.
W ogóle to tylko próbowałam, mając na względzie, że zazwyczaj nie jem kolacji. Nie oparłam się jednak chociaż plastrowi bistecca alla fiorentina. Tak krwistej nigdy nie jadłam. Okazało się, że gdy wyłączyłam lekki opór, rozsmakowałam się w zestawieniu chrupkiej otoczki ze słodkim i aksamitnym wnętrzem.
Udało mi się zatrzymać na kosztowaniu potraw, więc w miarę dobrze przespałam noc i w środę mogłam z zapałem ruszyć na popołudniowe warsztaty.
Na temat zajęć mogłabym pisać peany, długie, długaśne.
Nie podzielę ich na trzy osobne dni.
Nie opiszę wszystkich potraw.
Spodziewałam się chyba bardziej czegoś w rodzaju szkółki, a uczestniczyłam w symfonii, czasami będąc jej wykonawcą. Myślałam, że będziemy mozolnie wykonywać poszczególne potrawy, ale jak? To nie była kuchnia z programów typu master chef.
Było nas 9 kobiet, plus Asia tłumaczka, no i drobniutka Elisa - królowa! Elisa, która wpuściła nas do swojego królestwa i szczodrze w nim gościła.
Reagowała szybko na każde pytanie, każde zaciekawienie, dodawała sobie pracy, dodawała potrawy, wyszło ich około 20. Do tego jeszcze doliczcie wariacje.
Każdy, kto chciał, mógł czynnie uczestniczyć w powstawaniu dania, ale można też było być tylko obserwatorem. Myślę, że nikt nie czuł się do niczego przymuszony.
Dwoiłam się i troiłam, by robić zdjęcia, zapisywać wszystko szczegółowo, zapytać w razie wątpliwości, spróbować coś pokroić, rozwałkować, zamieszać.
Każda powstała potrawa została przez nas skosztowana. Dodajcie to tego jeszcze absolutnie nieprzewidzianą programem kawę, prosecco w chwili przerwy.
Nie zostawałyśmy z Asią na kolacjach, bo chyba byśmy skonały, a odmówienie sobie pyszności przechodziło nasze możliwości.
Teraz pozostaje mi samej, we własnej kuchni, wykonywać poznane potrawy.
Jednego dnia wybrałyśmy się z niektórymi dziewczynami do lokalnej palarni kawy oraz sklepu ze szkłem. O tym drugim już pisałam, a palarnia jest bardzo blisko od mojego domu, w niej kupuję kawę dla Krzysztofa, lecz nie mam pojęcia, czy najlepszą, bo zawsze jest to 100% arabica, najsłodsza (tak określa ją sprzedawca). Sama z rzadka piję, ale w niedzielę, przed wyjazdem do Cortony, gościłam większość kursowej ekipy i kawa bardzo im smakowała, więc chyba warta polecenia, mimo mało włoskiej nazwy New York.
Ah! Zupełnie zapomniałabym dodać, że w ramach kursu spotkałyśmy się z Elisą na rynku, by nam pomogła kupić interesujące nas produkty.
Kupiła też cardo, którym kilka z nas się zainteresowało. Jeszcze tego samego dnia pokazała nam, jak można je podawać. Akurat tą potrawą nie byłyśmy zachwycone, choć od razu poznałyśmy wersję panierki użytej do cardo w zestawieniu z cukinią i prawdziwkami. To było to!
"To było to!" - mogę też ze spokojnym sumieniem napisać o kursie. Jako były belfer doceniłam dar Elisy, jej cierpliwość w opisie wykonania potrawy, tłumaczeniu, co i jak się robi, i dlaczego. Zdradziła nam swoje kulinarne sekrety, a wszystko to z uśmiechem i pasją.
Dodatkowo jestem dumna, że to wszystko zorganizowała moja przyjaciółka - Joanna z VisiToscana.
I nie traktujcie tego wpisu jako kryptoreklamy. Ja otwarcie reklamuję kurs, bo wart dużo większych pieniędzy, a Asia jako organizator spisała się wybitnie.
Nie mogło zabraknąć makaronów i mięs. A na deser ciepłe pączki, na które przepis potem poznałyśmy, a które pojawiają się w niemal każdej opinii klientów na tripadvisor.
Joanna przywitała uczestniczki bordowymi fartuchami z logo jej firmy oraz naszymi imionami. Do tego własnoręcznie przez nią wykonanym notatnikiem z krótkimi informacjami turystycznym i miejscem na zapiski.
Tylko kto by pomyślał, że poznamy dużo więcej potraw, niż obiecała Asi Elisa? Z moimi kulfonami szybko zabrakło miejsca.
Ale zanim ...
Była wolna niedziela, a ja obiecałam pewnej miłej osobie, że jej pokażę, Bramasole - dom, którego posiadaczką była kiedyś Frances Mayes. Skoro Bramasole - to Cortona. Wybrali się wszyscy, łącznie z jedynym rodzynkiem, towarzyszącym swojej żonie.
Dojechaliśmy niemal w porze obiadowej, więc ...
Po wieczornej kolacji z poprzedniego dnia, posiłek był skromny - dominowały zupy i makarony.
Mniejszymi grupkami ruszyliśmy na spacer, niestety, dość krótki, gdyż zagrzmiało, błysnęło i lunęło.
Najtrudniejsze okazało się dotrzymanie słowa. GPS zwariował, prowadził nas tak wąskimi drogami, że myślałam jednak o wynalezieniu pionowego startu. W końcu zrobiliśmy pętlę i ponownie dojechaliśmy do bram miasta. Postanowiłam, że jednak pewniejszy jest dojazd od strony Sanktuarium. W naszym samochodzie ciągle rozlegał się chichot, a Joanna wróżyła, że gdy zajedziemy na miejsce, zobaczymy dźwig.
Cha! Cha! Cha!
Turlałam się pod parasolką ze śmiechu, gdy naszym oczom ukazał się taki oto widok na Bramasole - obecnie nazywanym Villa Laura.
O samej Cortonie mam zamiar napisać w trochę innym kontekście, więc wybaczcie, że tak niewiele.
Może na razie następna kolekcja kominów?
A potem jeszcze wydłużyła się nam podróż, bo informacje na autostradowych tablicach donosiły wieści o 10 km korku. Nic straconego, przez Chianti świetnie się jedzie, a nasz miły kierowca bardzo sobie chwalił piękną trasę.
Następny dzień jeszcze straszył deszczem. W planach była degustacja w winnicy, gdzie już byłam wiele razy, więc zostałam w domu i ratowałam ogród przed całkowitym zarośnięciem.
We wtorek wyszło słońce, jak na zamówienie, częśc ekipy leżakowała nad basenem, a popołudniem pojechali zwiedzać Florencję.
Grupę oprowadzała Anna Młotkowska (zupełnie nieoczekiwanie zrobiła to o godzinę dłużej - farciarze!), Joanna i ja, wraz z Krzysztofem, wybraliśmy się w tym czasie na wystawę impresjonistów w Palazzo Pitti. Od nich zaczęła się moja miłość do sztuki, więc musiałam sprawdzić, czy nie zardzewiała. Niestety, pokryła się szlachetną patyną sentymentu, bo zachwytem zawładnęły starsze dzieła i ciągle mi stawały przed oczami, nawet gdy ja stawałam przed takimi nazwiskami jak Renoir, czy Cezanne.
Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się na kolacji w świetnie opisanej przez Joannę restauracji.
Faktycznie, jedzenie wyborne. Zaskoczyła mnie pappa al pomodoro, którą dotąd nie byłam zachwycona. Bliska byłam spróbowania flaków po florencku, hmm, jeszcze nie nadszedł na nie czas.
W ogóle to tylko próbowałam, mając na względzie, że zazwyczaj nie jem kolacji. Nie oparłam się jednak chociaż plastrowi bistecca alla fiorentina. Tak krwistej nigdy nie jadłam. Okazało się, że gdy wyłączyłam lekki opór, rozsmakowałam się w zestawieniu chrupkiej otoczki ze słodkim i aksamitnym wnętrzem.
Udało mi się zatrzymać na kosztowaniu potraw, więc w miarę dobrze przespałam noc i w środę mogłam z zapałem ruszyć na popołudniowe warsztaty.
Na temat zajęć mogłabym pisać peany, długie, długaśne.
Nie podzielę ich na trzy osobne dni.
Nie opiszę wszystkich potraw.
Spodziewałam się chyba bardziej czegoś w rodzaju szkółki, a uczestniczyłam w symfonii, czasami będąc jej wykonawcą. Myślałam, że będziemy mozolnie wykonywać poszczególne potrawy, ale jak? To nie była kuchnia z programów typu master chef.
Było nas 9 kobiet, plus Asia tłumaczka, no i drobniutka Elisa - królowa! Elisa, która wpuściła nas do swojego królestwa i szczodrze w nim gościła.
Reagowała szybko na każde pytanie, każde zaciekawienie, dodawała sobie pracy, dodawała potrawy, wyszło ich około 20. Do tego jeszcze doliczcie wariacje.
Każdy, kto chciał, mógł czynnie uczestniczyć w powstawaniu dania, ale można też było być tylko obserwatorem. Myślę, że nikt nie czuł się do niczego przymuszony.
Dwoiłam się i troiłam, by robić zdjęcia, zapisywać wszystko szczegółowo, zapytać w razie wątpliwości, spróbować coś pokroić, rozwałkować, zamieszać.
Każda powstała potrawa została przez nas skosztowana. Dodajcie to tego jeszcze absolutnie nieprzewidzianą programem kawę, prosecco w chwili przerwy.
Nie zostawałyśmy z Asią na kolacjach, bo chyba byśmy skonały, a odmówienie sobie pyszności przechodziło nasze możliwości.
Teraz pozostaje mi samej, we własnej kuchni, wykonywać poznane potrawy.
Jednego dnia wybrałyśmy się z niektórymi dziewczynami do lokalnej palarni kawy oraz sklepu ze szkłem. O tym drugim już pisałam, a palarnia jest bardzo blisko od mojego domu, w niej kupuję kawę dla Krzysztofa, lecz nie mam pojęcia, czy najlepszą, bo zawsze jest to 100% arabica, najsłodsza (tak określa ją sprzedawca). Sama z rzadka piję, ale w niedzielę, przed wyjazdem do Cortony, gościłam większość kursowej ekipy i kawa bardzo im smakowała, więc chyba warta polecenia, mimo mało włoskiej nazwy New York.
Ah! Zupełnie zapomniałabym dodać, że w ramach kursu spotkałyśmy się z Elisą na rynku, by nam pomogła kupić interesujące nas produkty.
Kupiła też cardo, którym kilka z nas się zainteresowało. Jeszcze tego samego dnia pokazała nam, jak można je podawać. Akurat tą potrawą nie byłyśmy zachwycone, choć od razu poznałyśmy wersję panierki użytej do cardo w zestawieniu z cukinią i prawdziwkami. To było to!
"To było to!" - mogę też ze spokojnym sumieniem napisać o kursie. Jako były belfer doceniłam dar Elisy, jej cierpliwość w opisie wykonania potrawy, tłumaczeniu, co i jak się robi, i dlaczego. Zdradziła nam swoje kulinarne sekrety, a wszystko to z uśmiechem i pasją.
Dodatkowo jestem dumna, że to wszystko zorganizowała moja przyjaciółka - Joanna z VisiToscana.
I nie traktujcie tego wpisu jako kryptoreklamy. Ja otwarcie reklamuję kurs, bo wart dużo większych pieniędzy, a Asia jako organizator spisała się wybitnie.
Zazdrość mnie pożarła. Głód też. Wszystko bym dała za to by tam być i gotować z Wami !
OdpowiedzUsuńJestem przekonana, że tu trafisz, prędzej, czy później :)
Usuńżałowałam, że nie mogłam pojechać z takim doborowym towarzystwem, a to już koniec?
OdpowiedzUsuńZaraz po nas przyjechała następna grupa. Zapewne już w następnym roku będzie okazja wzięcia udziału, ale o to trzeba pytać Joannę.
UsuńJak smacznie!!!
OdpowiedzUsuńBramasole już nie ma... szkoda, no cóż.
Warmianka
Pewnie zbyt uciążliwe zrobiło się tam mieszkanie, nawet dla przyzwyczajonej do sławy Frances Mayes.
UsuńWszystko prawda. Nie jest mi łatwo komentować,bo łezka mi się kręci pod powieką na wspomnienie tego minionego tygodnia. Taki ogrom wrażeń mnie przygniata ,że ciężko wrócić do pionu. Dziś zrobiłam grzybki ,te które kupiłam na ryneczku w Montale. Brakło mi tylko toskańskiego chlebka ale i tak ich smak przeniósł mnie wspomnieniami tam, gdzie przez ostatnie dni dane mi było rozkoszować się sztuką .No bo przyznasz Małgosiu ,że Eliza to artystka. Zakochałam się w tej cudnej dziewczynie. Niech nam wszyscy zazdroszczą ,bo naprawdę było cudownie.
OdpowiedzUsuńTak, Elisa sama w sobie stanowi klasę. Cieszę się, że znalazłyśmy się choć na chwilę w jej świecie.
UsuńMałgosiu! A może zechciałabyś się podzielić jakimś prostym przepisem? :)
OdpowiedzUsuńJola H.
Tak zamierzam, ale muszę te potrawy sama jeszcze raz wykonać i dobrze obfotografować. Poza tym chcę się przekonać, czy byłam dobrą uczennicą :)
UsuńGratulacje Małgosiu! Te twoje mozaikowe zdjęcia są genialne. Same kominki! Bardzo lubię taki świat!
OdpowiedzUsuńHerzlichst
Angelika
Dziękuję Angeliko :) W Toskanii kominy to bogactwo form, jest co "zbierać".
UsuńGosiu świetnie to opisałaś:) Miła osoba baaardzo dziękuje za pokazanie Bramasole, choć ubaw był z niej niezły:) Nie mogę uwierzyć, że tam byłam spełniło się moje marzenie a nawet więcej..bo o tym by móc uczyć się od takiej mistrzyni, prawdziwej artystki Elisy nawet nie śmiałabym marzyć. Wrażeń, emocji mam tyle że chyba zagadam swego męża:) Ach no i Twoja cudna pracowania, która chyba będzie mi się śnić, tak bardzo mnie zachwyciła:) buziaki ślę
OdpowiedzUsuńHe, he, już sama byłam skołowana, co mogę napisać? Imię, nick, twarzy nie pokazać, Więc jakoś wybrnęłam, ale bardzo prawdziwymi słowami. Tak myślę o Tobie. Mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze się przetną :) Może nawet i w pracowni? Ukłony dla męża :)
UsuńGosiu mogłaś napisać co zechcez i twarz pokazać, tyle ze mina moja gdy zobaczyłam Bramasole była niezbyt fotogeniczna:) zaskoczenie, ubaw i rozczarowanie w jednym. A gdy spacerowałam ulicami miasteczek czułasm się jak taki typowy amerykanin.. wrócę na pewno:) Ach a takie artystyczne wspólne działanie w Twojej pracowni to będzie kolejne marzenie:)
UsuńZwiedzanie galerii Pittich to już ogromne przeżycie , natomiast uwieńczeniem było wejście na ostatnie piętro do ostatniej sali i wieeeelka nagroda 12 dzieł sztuki z Museum d Orsay- po wielkim Andrei del Sarto wielcy twórcy zmieniający oblicze sztuki. Naprawdę sie nie spodziewałam, że tyle szczęścia i radości za jednym zamachem. Ja też przeżyłam bardzo miły tydzień we wspomianych okolicach Toskanii, też się kreści niejedna łezka w oku. Teraz po spędzonym tygodniu w moich borach dolnośląskich wiem, że należ wrócić do "żywych" i cieszyć się barwami jesieni, i snóć plany na przyszłość. Pozdrawiam i uczestniczki gotowania i wszystkich którzy kochają pięknę miejsca, sztukę ...
OdpowiedzUsuńA kto tak podziwia sztukę?
UsuńPodziwiam nie tylko sztukę, ale też piękne krajobrazy Toskanii, w tym piękne zachody słońca obserwowane z tarasu wilii Maria - nazywam się Renia - żona swego męża Jarka, nie tak dawno goszcząca dzięki Joannie w Toskanii. Dzieła wspomnianego powyżej arysty udało mi się odnaleźć jeszcze w kilku miejscach - więc dla mnie pobyt w tym zakątku świata na wielkim plusie.:) Pozdrawiam.
UsuńŚlicznie dziękuję za przedstawienie się :) Bardzo rozumiem zachwyty i sztuką i krajobrazami, dlatego cieszę się, że mam je niemal na co dzień :) Pozdrawiam z już jesiennej Toskanii :)
UsuńJak wiesz marzę o tym kursie i czekam na odzew Joanny,bo jeśli się uda,chciałabym przyjechać na kolejny kurs a Twoja relacja tylko utwierdziła mnie w mojej decyzji i w postanowieniu aby zrealizować swoje marzenia.
OdpowiedzUsuńMusisz pilnować jej bloga, kiedy ogłosi następny nabór. Zapewne już nie w tym roku. Ale warto poczekać :)
UsuńBrak słów! No brak i już! Joanna mistrzyni! No a Ty opisałaś to tak, że w żołądku burczy, nogi rwie w kierunku Toskanii, a głowa rozmarzona...
OdpowiedzUsuńMarz, marz, a potem skieruj tu nogi :)
Usuńto nieludzkie pokazywać taaaakie rzeczy ;-)))
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, mam skasować? :)
UsuńCzytam i podziwiam zmysł organizacyjny Joanny. I zazdrość żółta mnie zżera.
OdpowiedzUsuńAle fajna kobietka ta Elisa.
Pysznie opisane!
Kinga
Do całej organizacji dodaj jeszcze jej serce, które w to wkłada, wszystkim się przejmuje, dla niej klient to głównie człowiek, pomaga bez względu na nieprzewidziane koszty własne. Elisa "fajna"? Elisa jest FANTASTYCZNA!
UsuńPysznie było, to inaczej nie mogłam opisać :)
Hihi :)! Myślałąm, że cały mój entuzjazm dla wpisu, Joanny i Elisy wyraziłam jak należy :).
UsuńNo to musze sie poprawić - wszystko jest fantastyczne!
I te fartuchy!
Ale czad!
Kinga
No! Teraz dobrze :)
UsuńTyle pyszności w ciągu trzech dni, mniam ... super ucztę miałyście, tylko zazdrościć... he he he! Focaccia z rozmarynem, focaccia z pomidorkami i oliwkami wyglądają apetycznie, zresztą tak jak pozostałe smakowitości. Gratuluję organizatorce Joasi udanego kulinarnego spotkania, a dla Elizy wiele uznania dla jej kulinarnego talentu.
OdpowiedzUsuńGratulacje należą im się zasłużone, wystarczy poczytać komentarze uczestniczek :)
UsuńDziękuję bardzo za gratulacje. Ja ze swoją relacją poczekam na koniec trzeciego "turnusu" :) CIeszę się, że pomysł okazał się strzałem w dzisiątkę ! A co do Elizy to moje osobiste gotowanie (mówię o kuchni toskańskiej) można podzielić na dwie epoki: przed kursem z Elizą i po nim :) Pozdrawiam
UsuńTrafiłaś sedno - "przed i po" - też tak czuję swoje podejście do gotowania. Bardzo ciekawa jestem Twoich wrażeń jako organizatora.
UsuńPrzyznam,że mi też łezka kręci się w oku,gdy wspominam ten niezwykły tydzień,dopiero właściwie dotarłam do domu,aż trudno uwierzyć,że ten czas tak szybko minął,czas spędzony w przemiłym towarzystwie,w niezwykłym miejscu,a Elisa...słów mi brakuje.W weekend zamykam się w kuchni,chociaż nie wiem czy moje dziecko doczeka do soboty,opowieściami o pączuciach chyba niezle się wkopałam,jak ja to ciasto wyrobię?ale nie ma to tamto,powiedziało się "a",trzeba powiedzieć i "b' jak bomboloni,zamówienie jest na pizzę,foccacię,makarony,sformatino i co tylko,jednym słowem notes z zapiskami został zrewidowany,oj nie wiem kiedy ja wyjdę z tej kuchni,pozdrawiam cieplutko,iwonka
OdpowiedzUsuńIwonko, ja to bym z chęcią została pomocą Elisy. Wiesz, że już zamówiłam sobie przystawkę do wałkowania makaronu? Pomyśl o robocie, no bo faktycznie te bomboloni ręcznie wyrabiane, przekraczają możliwości mojej wyobraźni. Mam nadzieję, że się spotkamy jeszcze tu w Toskanii. Całuję serdecznie.
Usuńwspaniały fantastyczny tydzień toskański z rewelacyjnymi dziewczynami na kursie :) te smaki, zapachy Toskanii... poznanie kuchni toskańskiej dzięki Elisie, tego nie da sie opisać, to trzeba w tym uczestniczyć, cieplutko pozdrawiam, Danusia
OdpowiedzUsuń