Weszłam wszak kiedyś na rusztowania w prezbiterium Kościoła Świętego Krzyża we Florencji, lecz nie miałam zdjęć i odpuściłam sobie napisanie artukułu.
Po latach okazało się, że teraz można robić zdjęcia, a i nie jestem pewna, czy wtedy zakaz nie był widzimisię przewodnika. Trafiłam na niego niedawno przy okazji innej wizyty (o której niebawem) i znowu zakazał fotografować, tym razem wręcz mi osobiście, bo pierwsza sięgnęłam po aparat. Nie kłóciłam się z nim, lecz poszłam jeszcze raz z innym przewodnikiem, o niebo lepszym, który nie stroił fochów.
Mimo, w końcu, zrobionych przeze mnie zdjęć, musiałam wesprzeć się i o te zawieszone w internecie, bo ostry kąt oglądania (z dołu) uniemożliwia zrobienie w miarę czytelnych fotografii, zwłaszcza górnych partii. Muszę kiedyś wybrać się z lornetką do Santa Croce, by z oddali, bez zadzierania głowy obejrzeć na spokojnie, to co usiłowałam ponieżej opisać.
We florenckim Santa Croce przez 8 lat w prezbiterium straszyły, zasłaniając cenne malowidła, rusztowania, dzięki czemu zyskały sobie u turystów przydomek "potwora z Santa Croce".
Historia odnowienia sama w sobie jest niezwykła, znalazłam artykuł, w którym wyjaśnia się, kto zainicjował to olbrzymie przedsięwzięcie.
W 2002 roku w japońskiej telewizji pokazano film dokumentalny o sztuce Italii z akcentem na średniowieczne i renesansowe freski oraz ich stan zachowania. Program zobaczył bardzo bogaty biznesmen (Takaharu Miyashita), skontaktował się z pewnym japońskim profesorem mieszkającym we Florencji, oferując olbrzymią sumę pieniędzy (odziedziczonych po rodzicach) na odnowienie niektórych toskańskich dzieł, z preferencją wobec tych florenckich.
http://www.artearti.net/assets/images/uploads/08062009_fascelateralisantacroce1.jpg |
Profesor wiedział do kogo się zwrócić z tą niecodzienną propozycją i tak podpisano kontrakt między bogaczem, Opificio delle Pietre Dure (instytucją zajmującą się konserwacją zabytków) oraz Opera di Santa Croce (instytuacją odpowiedzialną za wszelkie działania budowlane i artystyczne w tej świątyni).
Czemu jednak nie skorzystać z tego, że potwór straszył i obrócić to w dobre doznania?
Wyobraźcie sobie moje sny, gdy przede mną była wizyta na wysokościach.
http://firenze.repubblica.it/images/2011/04/13/190216542-1c2e7e88-81b3-42e5-93d4-750946a1a805.jpg |
Lęk, tym razem, nie miał pola do popisu. Wszystko niesamowicie zabezpieczono, rusztowania wyłożono nawet wykładziną podłogową, jedynie gdzieś pomiędzy nimi widoczna nawa główna dawała pojęcie o wysokości, na jakiej się znalazłam. Jeszcze przed wejściem musieliśmy podpisać oświadczenie, że zdajemy sobie sprawę z miejsca, do którego się udajemy, że to plac budowy.
Niestety, przewodnik do pięt nie dorastał wielu dotąd spotkanym przeze mnie przewodnikom i nie żebym czepiała się jego niskiego wzrostu. Był dosyć chłodny, arogancki, nie umiał oprowadzać ludzi. Sprawiał wrażenie człowieka, którego nauczono, co ma mówić, ale już jak ma to robić, to go nie poinstruowano. Było nas 5 osób, trzech narodowości, a ten np. pytał, czy wszyscy jesteśmy historykami sztuki, albo czy wszyscy jesteśmy katolikami. A skąd niby to mieliśmy wiedzieć o sobie nawzajem? Moim zdaniem dobry przewodnik nie wprowadza w konsternację swoich podopiecznych, nie robi znaczących pauz, podczas których ma paść prawidłowa odpowiedź, nie sprawdza wiedzy, to on ma się nią popisać. Oczywiście mógł przypuszczać, że ludzie, którzy przyszli z bliska obejrzeć freski Agnolo Gaddiego, nie wyrwali się spod przysłowiowej budki z piwem (przy czym zaznaczam, że chodzi o bardzo przysłowiową budkę). Skądinąd był chyba zdziwiony, że freski chcą zobaczyć także amatorzy.
Specjalnie najpierw narzekam, by napisać, że mimo takiej nieprzyjemnej dość atmosfery i pośpiechu oprowadzającego warto było dopłacić do zwyczajnego biletu jeszcze 4 euro, wejść i zobaczyć kościół Santa Croce z lotu anioła. Warto dowiedzieć się różnych ciekawych rzeczy i o samym dziele, i o wcześniejszych konserwacjach.
Wy nie poczujecie swoistej opryskliwości przewodnika, a dobrze jest opisać cudowne freski, które teraz można zobaczyć gołym okiem, albo z lornetką. Mnie dane było obejrzeć je niemal na wyciągnięcie ręki.
Zanim opowiem Wam o cyklu z Santa Croce, choć kilka słów napiszę o artyście.
Agnolo Gaddi był synem Taddeo, także malarza. Jednak to właśnie syn, a nie ojciec, który pracował u Giotto, uważany jest za najzdolniejszego i najwierniejszego następcę słynnego artysty.
Czas działania i samego artystę już raz wspominałam przy okazji wykładu Grand Tour w Prato.
Jeśli więc ktoś chce dowiedzieć się więcej, odsyłam do artykułu: Giotto i co dalej?
Wróćmy do Santa Croce.
Zaczęliśmy zwiedzanie od samej góry, tak jak i Gaddi zaczynał swoje freski, z prostej przyczyny, by nie zapaćkać już namalowanych dzieł. Od góry też zaczyna się wizja artysty na temat Legendy Świętego Krzyża. Ale o niej póżniej. Najpierw sprawy techniczne.
Samo ustawienie współczesnych rusztowań nie jest przypadkowe, na podstawie pewnych śladów w murach widać, że artysta tak porozstawiał platformy, by ich poziom przecinał dany panel fresku w połowie. Faktycznie na jednym z nich bardzo wyraźnie widać podział roboczy sceny na górę i dół, to ślad dość wyraźnej różnicy w łączeniu tynku. W górnych partiach najczęściej pojawiał się jakiś krajobraz, czy to górski, czy architektoniczy, mniej znaczące postaci, często malowane przez uczniów. Dolną część wypełniają postaci ściśle związane z legendą, malowane przez mistrza.
Z badań wynika, że rusztowania obejmowało całe prezbiterium, od ściany do ściany, a więc sceny malowane były naprzemiennie, raz z prawej, raz z lewej, a nie tak, jak by nam sugeruje chronologia historii.
W przeciągu wieków kolory zapewne mocno zmieniły się, głównie niebieskości i złocenia. Piękne bękity wyblakły, folie złota zniknęły, ukazując podłoże, na którym je klejono.
Oprowadzający nie wyjaśnił, ale taki stan powoduje przeobrażenie węglanu wapnia (wiążącego farby) w gips, który łatwo się kruszy, zamienia się w pył. Do tego dodajcie pęknięcia muru (po trzęsieniach ziemi), sadzę i mamy niezłą jatkę.
Agnolo Gaddi kładł na mokry tynk nie tylko barwy ostateczne, ale i podmalunki, i tak na przykład spod niebieskiego pod wpływem wilgoci, po wiekach, ukazał się rodzaj ciepłego różu.
Trudno orzec, ile interwencji odcisnęło swoje piętno na malowidłach. Na pewno odbyło się to zaraz po wojnie w 1946 roku. Był to rodzaj konserwacji, od której odżegnują się obecnie odnawiający zabytki. Nazywa się ją restauracją uzupełniającą, co oznacza domalowywanie brakujących fragmentów, zgodnie z przekonaniem o stylu malarza. Przemalowano niektóre elementy architektoniczne na takie, których za czasów Gaddiego jeszcze nie było.
Uzupełnienie było więc swobodną interpretacją dzieła, co doprowadzało do zafałszowania wizji twórczości danego artysty oraz prawdy historycznej.
Firma z połowy XX wieku posunęła się tak daleko, że w szary fryz dzielący dwie sceny "wmalowała" datę oraz maluśki portret właściciela firmy - Beniniego. Wypatrzycie go z lornetką, lub ściągniecie zoomem, jest nad pierwszym z dołu panelem:
http://firenze.repubblica.it/images/2011/04/13/190215758-9dd0114e-30bb-457c-8531-70c203ac606e.jpg |
http://www.daringtodo.com/wp-content/uploads/2011/04/benini.jpg |
Dlaczego Franciszkanie powierzyli tak wielkie zadanie Gaddiemu? Wiemy już, że uważa się go za najwierniejszego ucznia Giotta, pomimo tego, że mistrz zmarł w 1337, a Gaddi urodził się w 1350 roku. Należy jedynie dodać, że Giotto był bardzo poważany przez zakon (kiedyś w Santa Croce były aż cztery kaplice jego autorstwa, a już nie da się nie wspomnieć o słynnych freskach z Asyżu). Oczywistym więc było zatrudnienie kogoś ze stylistycznego kręgu zmarłego malarza. Chodziło nie tylko o styl, ale i zrozumienie treści, które chciano przekazać pod postacią fresków.
Zakonnicy nie mieli pieniędzy na realizację tak olbrzymiego przedsięwzięcia. I w tamtych czasach znaleźli się bogacze, którzy dostarczyli środki i na farby i na rusztowania i oczywiście na opłacenie samego artysty - to ród Albertich, bardzo blisko związany z kościołem, ze względu na położenie swojego palazzo.
Zanim przyjrzymy się dokładniej ścianom, spoglądamy na sufit, a na nim postaciom czterech ewangelistów oraz Jana Chrzciciela i św. Franciszka. Co ciekawe, wchodzący nawą człowiek widzi najpierw Jana Chrzciciela a dopiero, gdy podejdzie zupełnie blisko, ukaże mu się patron zakonu, do którego należy kościół. Dziwne, bo wydaje się, że Jan Chrzciciel nie ma bezpośredniego związku z franciszkanami. A jednak! Wszystko było przemyślane!
Pamiętajmy, że jesteśmy we Florencji, której patronem jest właśnie Jan Chrzciciel, który łatwo rozpoznawalny, gdyż widniał na każdej monecie - florenie (z drugiej strony była florencka lilia).
Wchodząc, zobaczymy więc symbol miasta.
W tej samej sytuacji jest św. Franciszek witany poniekąd przez Jana Chrzciciela. Można więc i rozszerzyć, że wszyscy franciszkanie są witani przez niego.
Jest to bardzo ciekawy układ upamiętniający dołączenie klasztorów (i Franciszkanów i Dominikanów) do miasta, czyli rozszerzenie Florencji poza miejskie mury.
Kocham odkrywać takie zależności, tok myślowy z dawnych czasów.
Także wielkość postaci jest dokładnie przemyślana, im wyżej, tym większe, by perspektywa ich nie zmniejszyła wobec ludzi stojących na dole. Te figury na samej górze są o wiele większe do człowieka, na samym dole - niemal naturalnej wielkości.
W końcu zaczynamy dokładniej przyglądać się serii scen.
O czym mówi cykl? Jaki jest jego temat przewodni?
To zobrazowana legenda Krzyża Świętego, głównie oparta o dzieło arcybiskupa z Genui, Jakuba de Voragine, fragment hagiograficznej "Złotej Legendy" z XIII wieku.
Legenda Prawdziwego Krzyża mówi o drewnie, które posłużyło do budowy Chrystusowego krzyża. Ale o tym po kolei.
Sam temat nie dziwi, gdyż franciszkanie 1253 otrzymali w prezencie relikwię Krzyża, która jest okazywana dwa dni w roku, 5 maja i 14 września. Stąd nawet nazwa świątyni (Świętego Krzyża), która wyparła wcześniejszą nominację - Św. Franciszka.
Dodatkowo, to właśnie temu zakonowi powierzono pieczę nad Grobem Chrystusa w Jerozolimie, która ciagle pojawia się we florenckim cyklu.
Chronologicznie sceny czytamy od góry, najpierw na prawej ścianie, potem, także od góry - na lewej.
http://santostefanoprat.altervista.org |
W tej właśnie kolejności przedstawię poszczególne panele, mimo, że my oglądaliśmy je naprzemiennie, z bardzo prozaicznego powodu, żeby nie wchodzić powtórnie na sam szczyt rusztowań, co może nie było aż tak męczące, gdyby nie panujący wtedy upał.
Aby zrozumieć freski, należy znać nie tyko legendę, ale i utworzyć rodzaj średniowiecznego filtru, który pozwoli spojrzeć na dzieło oczami autora.
Jeśli ktoś z Was był w Arezzo w kościele franciszkanów, może zdziwić się różnicami w interpretacji tematu przez Pierro della Francesca i Agnolo Gaddiego. W tamtej pojawiają się dwie bitwy, których w Santa Croce nie znajdziecie. Mniej zaludnione sceny pozwalają skoncentrować się na "głównym bohaterze" fresków - drzewie krzyża.
PRAWA ŚCIANA
1. POGRZEB ADAMA
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva1.jpg |
Adam słabnie i, czując nadchodzącą śmierć, wysyła syna Seta do św. Michała Archanioła z prośbą o uzdrawiający olej. Śmiertelnikowi wolno wstąpić do Raju, nie otrzymuje leku, ale w zamian dostaje gałązkę, którą zasadza na grobie ojca.
W tym samym panelu widzimy najpierw św. Michała Archanioła wręczającego Setowi gałązkę, a potem pogrzeb Adama, podczas którego kobiety płaczą, a mężczyźni dyskutują. Gestykulują, co każdemu Włochowi skojarzy się z rozmową :)
Ciekawe, że nawet liczba osób nie jest bez znaczenia. Adam jest przedstawiony jako głowa dwunastu plemion, a ta dwunastka (Set i mężczyźni po jego lewej stronie) sięga też i dalej, bo do dwunastu Apostołów.
Nawet w tej scenie pojawia się Jerozolima, jako i w następnych. Przypomina to nam, że właśnie Franciszkanom powierzono opiekę nad Grobem Pańskim.
Jest to też Jeruzalem Niebiańskie z Apokalipsy św. Jana. Ślady wyraźnie wskazują, że Agnolo Gaddi namalował miasto promieniejące, z czasem zostały tylko czarne kreski, zamiast złotych.
Wynikiem destrukcji powierzchni można zobaczyć szkic, jaki najpierw wykonał malarz. Spotykamy ich jeszcze wiele w innych scenach. Aż czuć szybkie ruchy pędzlem, śpieszył się, by tynk mu nie wysechł, był na początku drogi, dopiero zaczynał malować konkretny kawałek. Zaznaczał sobie, w których miejscach tkanina będzie zagięta. Zaznaczał obręb buta, itp. Nie jest to synopia, o której kiedyś wspominałam. Synopia jest szkicem, który wyznaczał obszary kładzenia tynku, nie było jej widać, gdy malarz przystępował do zapełniania powierzchni barwami. Gaddi więc dodatkowo, już na mokrej warstwie wykonywał swobodną ręką pomocniczy szkic. Czas i zniszczenia odsłoniły tajemnicę jego warsztatu.
Możemy też podejrzewać, że niektóre partie wykonał na suchym tynku, dlatego tak łatwo zniknęły barwne warstwy. Ot "dyletant"!
2. KRÓLOWA SABY PRZYBYWA WYSŁUCHAĆ MĄDROŚCI SALOMONA
I znowu odkrywamy ciekawostkę z warsztatu Gaddiego. W grupie zgromadzonej wokół Salomona aż cztery razy pojawia się ta sama postać. Pamiętacie, gdy opowiadałam o używaniu przygotowawczych kartonów w wielu kompozycjach? Prawdopodobnie i tutaj uczniowie dostali wzorzec i zaludnili w ten sposób dwór izraelskiego króla. Widzi mi się prototyp prostej symulacji komputerowej w niskobudżetowych filmach, gdy za tłum robi zwielokrotniona niewielka grupa statystów.
Oczywiście Gaddi mógł uczniom pozwolić na takie wprawki, bo scena jest jeszcze dość wysoko i liczył na to, że z dołu nie można zauważyć sprytnego zaludnienia sceny.
Uczniowie to chyba w ogóle mieli niezłą szkołę na miejscu. Królowa Saby ma okrytą głowę welonem, ale spod niego prześwituje ucho, zupełnie niepotrzebnie, bo kto je potem z dołu miałby zobaczyć.
http://www.daringtodo.com/wp-content/themes/daring3/tf_cache/2011/04/45130-400-629-1-100-santacroce_T.jpg |
Innym tego rodzaju smaczkiem jest sokolnik (po lewej stronie) i jego rękawiczka.
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva2.jpg |
3. ODNALEZIENIE BELKI, BUDOWA KRZYŻA
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva3.jpg |
Sadzawka zapewne była uzdrawiająca. Może więc to przenośnia, że tak jak ona uzdrawiała chorych ciekawie przedstawionych w tle, tak krzyż przyniósł uzdrowienie ludzkosci?
Za daleko idę w domysłach? Tak mi się jakoś nałożyły znaczenia.
Z pozyskanego drewna buduje się krzyż. Dzięki Agnolo Gaddiemu mamy okazję zapoznać się ze średniowiecznym zestawem stolarskich narzędzi. Precyzja mistrza kazała nawet zostawić na ziemi wióry.
Wyraźnie widać, że gwoździe zostały domalowane na sucho.
I teraz powinna nastąpić najważniejsza scena - "Ukrzyżowanie".
Dlaczego jej nie ma wśród fresków?
Proste. Krzyż Chrystusowy jest tak istotny, że jest trójwymiarowym malowanym obiektem. Autorstwo przypisuje się nieznanemu z nazwiska malarzowi pochodzącemu z Figline Valdarno.
4. ODNALEZIENIE KRZYŻA
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva4.jpg |
O powierzeniu zadania uczniom świadczyć może widoczny błąd.
To prostokąt nad krzyżem, tabliczka którą przyczepiono do Chrystusowego Krzyża. Ale jeśli odnaleziono by krzyż z oznaczeniem, nie ma sensu główna scena. Ależ musiał się Gaddi zdenerwować. Na sucho kazał zamalować błąd i domalować w tym miejscu drzewo, co odkryto podczas konserwacji fresku.
Wróćmy do tego, co mistrz zamierzał pokazać:
Królowa Helena odnajduje krzyż, a właściwie trzy, nie wie który z nich jest tym jedynym. Przeprowadza próbę. Każe umieścić każdy krzyż nad zmarłą postacią. Tylko jeden powoduje jej ożywienie.
LEWA ŚCIANA
5. ŚW. HELENA TRIUMFALNIE WPROWADZA KRZYŻ DO JEROZOLIMY
U wrót Jerozolimy ludzie na klęczkach czekają wniesienia świętej relikwii. Niby klęczą, ale widać po niektórych wątpliwości, niepewność, czy to aby na pewno jest prawdziwy Krzyż Pański.
Uśmiecham się na widok obecnie niemal przezroczystej korony, kapelusza i aureoli. Nie za dużo tego?
http://www.teladoiofirenze.it/wp-content/uploads/2013/05/Basilica_Santa_Croce_Firenze_Arte_in_Cantiere.jpg |
No tak, była królową, świętą, ale kapelusz? Artysta chciał pokazać, że Św. Helena bardziej czuła się pielgrzymem niż władczynią.
Mnie jednak z pokutnym pielgrzymowaniem nie kojarzy się tortura głodu, jaką Helena zadała lewicie, by ujawnił miejsce schowania Krzyża. To raczej rys władczy, niż pielgrzymi.
W tej scenie, i w innych, widzimy, w jaki sposób artysta tworzył płaskorzeźbione fragmenty malowideł, np. korony, wystające elementy na uprzęży konia, itp. To pszczeli wosk, lekko rozgrzany w rękach, uformowany i dociśnięty do ściany, na to Gaddi przyklejał folię pozłotniczą. Patrzyłam na drobiny sczerniałego wosku i myślałam, że są na nich odciski palców człowieka sprzed kilkuset lat. I to konkretnego człowieka, autora dzieła, które oglądam.
http://www.santacroceopera.it |
http://www.santacroceopera.it |
http://www.santacroceopera.it |
Widać zasadę, że we fresku uwzględnia się naturalne oświetlenie świątyni. Architektura w tej scenie jest właśnie tak namalowana, jak by oświetlało ją okno prezbiterium.
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva5.jpg |
Właśnie tutaj przyłapujemy dwudziestowiecznych "odnawiaczy" na fałszu historycznym. Za murami Jerozolimy widać kopułę Brunelleschiego. No to się chłopaki zagalopowali! Tak mniej więcej o pół wieku :) Nie było jej, gdy Gaddi malował cykl.
Nawet moje niezbyt dobrej jakości zdjęcie jest w stanie przekazać podział sceny na górną i dolną, gdyż były malowane osobno, w połowie przechodził pomost rusztowania.
6. PERSKI KRÓL CHOSROES WYKRADA KRZYŻ Z JEROZOLIMY
Perski król łupi całą Jerozolimę. Aż słychać tętent kawalkady pędzącej z prawej na lewą stronę fresku.
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva6.jpg |
Wszyscy żołnierze zostali scharakteryzowani, a to nakryciem głowy, fryzurą - indywidualiści! Wszyscy coś zabrali z miasta: kielichy, kasetki, księgi, szaty.
http://www.daringtodo.com/wp-content/uploads/2011/04/particolare-5.jpg |
http://www.daringtodo.com/wp-content/uploads/2011/04/particolare-2.jpg |
Nie brakuje też głównego bohatera cyklu - krzyża, przeciętego na pół. Wyjątkowo za zniszczenie nie odpowiadają żołnierze, tylko królowa Helena. To ona rozkazała przeciąć relikwię na dwie części. Jedną zostawiła w Jerozolimie, drugą wyekspediowała do Konstantynopola, gdzie pocięła ją na drobne kawałki, by przygotować relikwie dla pielgrzymów.
7. SEN HERAKLIUSZA
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva7.jpg |
Na świątyni malarz ulokował rzeźby, a raczej swoje wyobrażenie o greckich rzeźbach.
W tym samym panelu widzimy Herakliusza, bizantyjskiego imperatora, wezwanego przez anioła, by odzyskał krzyż. Na namiocie widzimy krzyż w całości, gdyż jest to element snu, a nie materialny obiekt przecięty na pół. Na tarczy śpiącego jest orzeł, a właściwie ocalałe jego kontury.
8. ŚCIĘCIE CHOSROESA, POWRÓT KRZYŻA DO JEROZOLIMY
http://www.santacrocefirenze.it/wp-content/uploads/2012/08/Diapositiva8.jpg |
Chosroes nie chce się nawrócić na chrześcijaństwo. Zostaje więc skazany na ścięcie.
Herakliusz z odzyskanym fragmentem krzyża triumfalnie podąża ku Jerozolimie. Kusi go wejście do miasta w pełni chwały, ale wstrzymuje go Boży Anioł. Mówi mu, że Jezus szedł z krzyżem w prostym stroju i boso.
I tak się dzieje. Imperator wchodzi do Jerozolimy w prostej szacie i bez butów. Ale koronę sobie zostawił? A może to Gaddi chciał, żebyśmy umieli odczytać w nim króla?
Postaci z fresku noszą rysy żyjących osób, zwłaszcza rodu Albertich, fundatora dzieła. To postaci w skromnych ubraniach, zgodnie z nakazem unikania luksusu. Towarzyszą scenie ścięcia Chosroesa.
http://www.daringtodo.com/wp-content/uploads/2011/04/committenti.jpg |
Malarz pokazał swojego ojca - Taddeo - kroczącego w orszaku, w niebieskiej szacie i w niebieskim nakryciu głowy. W ten sposób uhonorował nie tylko swojego rodzica, ale i twórcę tworzącego dla franciszkanów.
http://upload.wikimedia.org |
Tyle "tylko" o namalowanej legendzie. W samym prezbiterium jest jeszcze wspomniany krzyż, piękny poliptyk, inne freski poniekąd uzupełniające cykl i witraże (projektu Gaddiego). Trudno sobie wyobrazić opisanie całego kościoła. Tyle w nim historii, piękna i ... Boga.
Och, Małgosiu! Tyle w nim historii, piękna i ... Boga! Co za myśl. Nic dodać, nic ująć. To jest piękne, co robisz i piszesz.
OdpowiedzUsuńNiezwykle poruszona - pozdrawiam serdecznie
Ewa z Legnicy
Cieszy mnie, że to doceniasz, bo napracowałam się nad tym artukułem, więc radość dzielenia tego tym większa :)
UsuńWspaniała uczta dla oczu i duszy- dla mnie szczególnie gdyż Florencja jest mi nieazwykle bliska pozdrawiam Beata
OdpowiedzUsuńMyślę sobie, że jeśli ktoś już raz "zapadł na Florencję", to się z tego nie wyleczy, a nawet nie chce wyzdrowieć :)
UsuńBardzo dziękuję za wspaniałą wycieczkę . pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPolecam się, tylko z czasem ciut krucho :)
UsuńJa tez jestem pod wrażeniem. Aż tchu złapać nie mogę i słów mi brakuje by wyrazić co czuję :-)
OdpowiedzUsuńTo odczuwamy podobnie :)
UsuńNigdy bym tego nie zobaczyła będąc na dole w kościele, a jeszcze czytając do fresków komentarz... Dziękuję, Małgosiu, za to piękno i prawdę o Bogu i ludziach tamtej epoki. To jak balsam na bóle serca, pewnie nie tylko mojego! Nie oszczędzaj nam tych radości! Annamaria
OdpowiedzUsuńMoże nie tylko balsam, może motyw, by wrócić? Obiecuję dalej, bo aż żal zatrzymywać tylko to piękno dla siebie :)
UsuńAż dech zapiera, Pani Małgosiu.
OdpowiedzUsuńDokładnie to czułam tam będąc :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tę opowieść. Nareszcie mogę patrzeć na freski czytając, o co w nich chodzi - a nie "gapiąc się jak wół na malowane wrota" :) Brakiwało mi zawsze takiego klucza do zrozumienia, co dokładnie artysta próbował przekazać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Tego mi zawsze brakowało w przewodnikach, dlatego staram się często pisać z detalem. Pamiętam swoje rozczarowanie krótkimi notkami. Jak to? To już koniec?
Usuń