W końcu, w tym roku, trafiłam na zdjęcia i nieźle się zdziwiłam.
To naturalne, że każdy przybywający na plac z panoramą Florencji, idzie na jego zachodnią stronę, bo to z niej można podziwiać najsłynniejsze zabytki miasta.
Wystarczy jednak przejść na drugą stronę placu, przejść między dwoma słupkami i zanurzyć się w irysowym szaleństwie.
Irys ma ścisłe powiązanie z Florencją. Mimo, że na symbol z herbu miasta mówi się lilia (giglio), to przecież każdy botanik, nawet taki amator, jak ja, zobaczy uproszczony kształt irysa.
https://upload.wikimedia.org |
A nazwa? To zwykła zbieżność brzmień, giglio nie oznacza tu lilii, lecz jest skrótem od słowa giaggiolo oznaczającego kosaćca bródkowego (iris germanica).
Wróćmy do żywych irysów.
Rosną w gaju oliwnym. Nie tworzą efektownych kęp kwiatów, to raczej rodzaj pięknie położonej szkółki kwiatów. Ogrodem, który założono w 1954 roku, opiekuje się Włoskie Stowarzyszenie Irysa. Miejsce powstało w celu przeprowadzenia międzynarodowego konkursu kwiatowego.
Nie mam pojęcia, ile cierpliwości, ile zachodu potrzeba, by powstało barwne bogactwo. Zapewne takie konkursy nieźle też podkręcają fascynatów. A efekt?
Wąchałam wiele irysów, chciałam znaleźć zapamiętany z dzieciństwa słodko cytrynowy zapach. Ku zaskoczeniu, zwycięzcą na zapach okazał się deliktanie niebieski irys. Chciałam kupić taki do parafialnego ogrodu, ale okazało się, że odczytany z tabliczki symbol oznacza rok 2014, a ten rocznik będzie w sprzedaży dopiero za rok. Poczekam!
Do ogrodu przyszło mnóstwo ludzi, ale pewna niespieszność ich zachowania pomagała znaleźć swój kawałek spokoju. Wiele osób zachowywało się podobnie do mnie - wąchało i fotografowało. Zdarzyły się i inne zajęcia, jak lektura, malowanie, rysowanie, spacerowanie, czy siedzenie na ławeczce.
Irysy są głównym bohaterem miejsca, ale przecież cudnie jest usiąść we Florencji pod oliwnym drzewem i zachwycić się nawet zwykłą koniczyną.
Wstęp do ogrodu jest darmowy, jedynym minusem jest termin jego otwarcia - tylko wtedy, gdy kwitną irysy, w tym roku do 20 maja.
Kocham irysy...
OdpowiedzUsuńZazdroszcze doznan.
Dziekuje zwlaszcza za ten collage z kwiatami
Pozdrawiam
A
Cieszę się bardzo, że moja praca włożona w kolaż trafiła w upodobania :)
UsuńA mnie udało się w tym roku zobaczyć tulipanowe szaleństwo w Holandii. Wiem, banał. Ale zachwycający, zwłaszcza kiedy pozostanie się przy warstwie kwiatowo - kolorowo - doznaniowej, a nie komercyjnej przedsięwzięcia (choć ta ostatnia, świetnie zorganizowana, nie przeszkadza). Irysy też były, ale - co zrozumiałe w mateczniku tulipana - w mniejszości. A jaka niebieska "rzeka" szafirków! Piękne i warte obejrzenia.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, jak zwykle świetne zdjęcia :-).
Pozdrawiam
Ewa (znowu) z Legnicy
Dlaczego tulipany to banał? Marzę o zobaczeniu tych niesamowitych dywanów.
UsuńJuż jeden kwiat to cudo ale taka ilość to szaleństwo!!!! Pęiekne i niezwykłe!!!
OdpowiedzUsuńIch bogactwo to pewnie wyraz jeszcze jednego szaleństwa - botaników :)
UsuńOpis i zdjęcia tak sugestywne, że czuję zapach irysów. Kiedyś muszę się załapać na kwitnienie irysów w Toskanii!
OdpowiedzUsuńKinga
No, właśnie! Byłaś tu kiedyś wiosną? Tylko jakieś Neapole, Bolonie, Rzymy Ci w głowie.
Usuń