piątek, 6 października 2017

KOLACJA ZWYCIĘZCÓW

Pamiętacie sierpniowy wpis o świętowaniu zwycięstw tutejszych drużyn: bilardowej i piłkarskiej? Tę pierwszą poznałam podczas kolacji, drugą zaraz po historycznym zwycięstwie, które zdobyła akurat w sierpniu, miesiącu urlopowym, więc wszyscy szybko się rozjechali. Nikt jednak nie zapomniał, że jedynym słusznym sposobem na świętowanie jest biesiada.
Żeby lekko nie było, termin kolacji zbiegł się z odpustowym weekendem. Na szczęście, godziny obchodów były inne.
Zostałam poproszona o pomoc dekoratorską i ... kelnerską!
Z pierwszą prośbą nie miałam większego problemu, poza tym, że nie byłam jedyną decydującą o całości, a niektóre pomysły odbiegały od mojej koncepcji. Nie chciałam jednak panoszyć się, bo to była praca grupowa. Poradziłam, żeby kupiono wodę pitną nie ze względu  na markę, lecz kolor butelek. Zestaw bieli i niebieskiego to kolory Tobbiany.


Zamiast dużej fotografii drużyny otoczonej ramą z balonów, odważyłam się doradzić baner z napisem "Rione Tobbiana" i logo piłkarzy. Pomysł łatwo zaakceptowano, gdyż zaoszczędził wydatków. Całość kosztowała mnie dwa dni pracy.


Przygotowałam też postument pod puchar, zbudowany z zepsutych głośników, wycieraczki ze sztucznej trawy i butów piłkarzy.


   

 Do tego dodajcie wizytówki na stoły i tableu, w którego tle namalowałam zdobyty puchar. Niestety, w szalonym tempie przygotowań umknęło mi jego sfotografowanie.
   

 Na stołach przykrytych białymi obrusami i niebieskimi bieżnikami nie było wiele miejsca, by poszaleć z dekoracjami, więc ustawiłam na nich tylko po latarence i użyłam rośliny, których nazwy nie znam.


   

 Chodziło o to, by nie były to zwyczajne kwiaty, lecz kuleczki nawiązujące do kształtu piłek.
Czułam, że staną się potem zabawką dla niektórych gości. Tylko myślałam, że kuleczki sprowokują dzieci. Owszem, też rzucały, ale wziąwszy przykład z piłkarzy.
Proboszcz też pomagał, wieszał proporczyki, baner i flagę, wymyślił, jak umocować piłki nad sceną.


 Gospodarze poszli na całego, nie chcieli zwyczajowych na masowych kolacjach naczyń jednorazowych.
Wszystko razem robiło wielkie wrażenie na wchodzących. Każdy zatrzymywał się i patrzył na salę, mówiąc, że to jak na dobrym weselu.


 Teraz już wiem, że takie wypożyczenie naczyń to dobry pomysł. Kto wie, może nam się to kiedyś przyda we współpracy z Joanną? Zamawia się czyste naczynia, oddaje brudne.
Piłkarze poprosili, by potrawy przygotował szef z najbardziej szykownej restauracji w Tobbianie "I Colli". W samym lokalu jeszcze nie byłam, ale po tym, co jadłam, wiem, że jest godna polecenia.
Przystawką był rodzaj budyniu z polenty. Niebo w gębie! To mówię ja, która nie jadam polenty. Budyń to moje określenie, niestety nie znam nazwy, dobrze, że w ogóle wyśledziłam składniki. Sos był miodowo orzechowy, a na wierzchu czerwienią kusił zapiekany pomidorek.


 Pierwsze dania były dwa (jak szaleć, to szaleć). Królem absolutnym było risotto alla milanese, czyli z szafranem. Zaskakującym jego składnikiem była niemal surowa cukinia.

 

 Penne z ragù stanowiło najsłabszy punkt kolacji. Szybko więc przemknijmy do genialnej sztuki mięsa i zakończmy posiłek  czymś w rodzaju niebiańskiej panna cotty.



 

 Nie miałam możliwości wielkiego celebrowania pysznych potraw, gdyż po przeszkoleniu dołączyłam do grupy kelnerskiej. Nauczyłam się nosić trzy talerze na raz, czy współpracować z kierownikiem sali. Najtrudniejsze było skompletowanie ubioru, no nie mam dżinsów, zastąpiłam je niebieskimi spodniami, a białą koszulę z ledwością znalazłam. Pamiątką pracy były specjalnie przygotowane dla kelnerów fartuchy z logo Tobbiany jako dzielnicy (rione) gminy.

Ciągle mam wrażenie, że nawet jedzenie nie było treścią tej kolacji. To, co zapamiętam na długo, to sala zapełniona niemal 250 osobami (to prawie jedna piąta miejscowości). Większość to krewni, nie wszyscy wszystkich, ale, albo rozmawiałam z matką trenera, albo z bratem matki trenera, albo ze szwagierką żony brata matki trenera :) Rozumiecie? Lepiej nie mówić o nikim źle :) Co zresztą ogólnie jest dobrą zasadą na życie. Podczas układania wizytówek na stołach dowiadywałam się o następnych powiązaniach rodzinnych, o kłótniach, o tym, że przy jednym stole tej rodziny nie możemy posadzić. Wydaje się, że wszystko uległo zawieszeniu od momentu wejścia piłkarzy na salę.
Cóż to było za wejście!
Ta energia, radość, młodość.



Tak było i podczas kolacji.
A na koniec piłkarze zaśpiewali ułożony przez siebie hymn Tobbiany. Wybaczcie, że nie przetłumaczę. Ogólnie to ludowe przyśpiewki o zaletach Tobbiańczyków, i minusach przeciwników, wplątując w to nawet zupełnie niezwiązaną z turniejem dętą orkiestrę z Fognano, śpiewane też językiem "ludowym".  Lepiej zapamiętać mocny głos prowadzący i całą salę mu odpowiadającą.


 Przyznam się, że tak troszkę to byłam dumna, że mnie wpuszczono w świat Tobbiany i to nie dlatego, że jestem gosposią jej proboszcza, ale dlatego, że ja to ja, Margherita - osoba, którą docenili.  Pochwalę się  Wam, że już wiele razy słyszałam od mieszkańców: "Brakowało nam takiej osoby, jak ty". Postaram się, by te słowa były długo prawdziwe. Wspaniale być częścią takiej społeczności, która w dobry sposób przypomina mi włoskie filmy z lat 50.

13 komentarzy:

  1. Wow! Pomysł prosty, logiczny, a efekt wspaniały. Biel i błękit bardzo wszystko uporządkowały, zrobiło się zaskakująco elegancko, jak na tak wielką! Błyskawicznie urządzoną fetę. Ech, na pewno świetnie jest czuć się częścią takiej wspólnoty - jeszcze w chwili, gdy wszyscy szaleją z radości po odniesionym wreszcie sukcesie! Fajnie tam u Was, w Tobbianie :)
    Pozdrawiamy, Aldona&Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zaakceptowanie przez lokalną społeczność zaskoczyło mnie samą, także tym, że sprawia mi to wiele radości.

      Usuń
  2. Wspaniałą impreza, kwiatki z kulkami to śnieguliczki . tak mi się wydaje. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były dwa rodzaje, te śnieguliczkowe (dzięki za nazwę, zupełnie wywietrzała mi z głowy), niestety sprzedano mi dosyć nieświeże i bardzo sypały się liście i kulki. Drugie, których nie widać chyba na zdjęciach, trzymały się lepiej.

      Usuń
  3. Wzruszylam sie, Malgosiu - gratuluje.
    A

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezwykla impreza, chcialoby sie powiedzieć, ze w staropolskim stylu. Ja tez lubie byc czescią spoleczenstwa w europejskich miasteczkach, gdzie kiedys pomieszkiwalam. Oni to bardzo doceniaja, a Anglicy mi zawsze mowili, we are more than happy that you are with us.Wlosi to sie umieją bawic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobne wrażenie przynależności i w Polsce, ale tutaj ma jakby podwójną wartość ze względu na przełamanie bariery narodowej.

      Usuń
  5. Wszystko wspaniałe , pomysł na dekorację - fantastyczny ! Prosto , elegancko ..w najlepszym guście. Pani Malgosiu , bardzo rzadko komentuję ale czytam cały czas i podziwiam Pani wyśmienity gust , zdjęcia , opisy... To jest piękny świat mimo problemów które z pewnością nie omijają nikogo ..ludzie przyjazni no i ten entourage ... niezniszczone domy , uliczki , kościoły.. Dziękuję za Pani pracę i serdecznie pozdrawiam ,Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma Pani rację, Pani Marto, problemy są, tylko ja nie chcę nimi Państwa obciążać. Zresztą w mojej naturze leży koncentrowanie się na pozytywnych aspektach życia :) Dziękuję za wszystkie miłe słowa.

      Usuń
  6. Ale fantastyczna relacja - aż czuję klimat tego wieczoru.
    No i z dekoracjami poradziłas sobie świetnie! To zupełnie inne wyzwanie niż slubno-romantyczne ozdabianie stołów, kościoła czy tworzenie bukietów ślubnych. A wyszło - super!
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam się napracować, żeby wszystkiego balonami nie wypełnili, ale udało się, tak bardziej męsko, nieprawdaż?

      Usuń
    2. No i szlak do baru zupełnie już przetarty :)

      Usuń