Rozwiązania przeszły moje oczekiwania, chociaż wiedziałam, że na wyobraźnię rodaków można liczyć.
Doszukano się tu budowy basenu na plebanii, przygotowania pasztetu, szparagów w piasku, boa w terrarium, innego mało określonego zwierza, owsianki, kłącza, bazyliszka, opuncji, ogórka wężowego, ciasta na placki ziemniaczane, żółwia, popiołu z pieca, a nawet własnego kota grzebiącego w kuwecie.
A to bure, byle jakie, to ... pulpa ze zmiażdżonych oliwek.
Marzenie zaoliwiło się na zielono.
Właściwie to nie marzenie, a mrzonka. Nawet nie śmiałam marzyć, by zamieszkać w domu z gajem oliwnym, chyba dlatego w zeszłym roku łatwo mi przyszło przejście do porządku dziennego na faktem, że nie będzie zbiorów, bo wszystko było zaatakowane przez niszczącą oliwki muszkę. Zresztą, kto by w zeszłym roku miał głowę do tego? Byliśmy w głębokich czeluściach przeprowadzki.
Potem, powoli, powoli, gaj oliwny zyskiwał należną sobie uwagę. Moją fotograficzną, ale Krzysztof chciał się wszystkiego nauczyć praktycznie. Zaczął więc od opanowania sztuki przycinania drzew.
Nasz zakrystianin (wspaniały człowiek) od lat pilnował, by gaj zawsze był porządnie wykoszony. Latem jest to istotne, by nie zaprószyć ognia w wyschniętej trawie, a podczas zbiorów łatwiej rozłożyć siatki, gdy żadne badyle jej nie przeszkadzają.
Część odciętych gałęzi została zużyta w Niedzielę Palmową, reszta pójdzie do przyszłego warzywnika, a te, które zostały na pniu w końcu zakwitły delikatnym zapachem.
Ostatnie dni przed zbiorami poranki spowite były mgłą. Robiło się bardzo romantycznie i tajemniczo.
Słońce za dnia pozwoliło mieć nadzieję na równie dobrą pogodę podczas zbiorów. I tak było.
Normalnie to mogłabym nawet pomóc przy zbiorach, ale kręgosłup orzekł, że mogę jedynie robić zdjęcia. Na drzewa i tak bym nie wchodziła, ale i na ziemi jest co robić, przejrzeć owoce, wyrzucić liście, itp.
Wszystko cieszyło obiektyw: rozciąganie siatek, klamerki je spinające, młynek do strzepywania owoców, proboszcz na drzewie.
Jeszcze pilniejszą kontrolę przeprowadzał Druso - miłośnik oliwek.
W ogrodzie pomarańczowiły się kaki, można już je zrywać, by dojrzały w skrzynce, w ten sposób wyprzedzi się szpaki. Ja ciągle nie wiem, co robić z tymi owocami, więc żal było, by się zmarnowały. Na ostatniej Mszy proboszcz ogłosił, że kto chce, może przyjść sobie ich nazrywać. Podczas zrywania oliwek łatwo było o otwarty ogród. Przyszli, nazrywali :) Mnie na razie fascynują swoim kolorem.
I w końcu one, częściowo jeszcze niedojrzałe, z trzech gatunków (frantoio, moraiolo i leccino) trafiły do skrzynek.
W koszach owoce powinny leżeć nie dłużej niż 48 godzin, by nie pogorszyć właściwości drogocennego płynu.
A jest on bardzo drogocenny i absolutnie ... nieopłacalny, gdy się zatrudnia pracowników do ręcznego zbioru. Po przeliczeniu godzin rwania oliwek, ceny za godzinę potencjalnego robotnika, opłaty za wyciśnięcie, wyszło mi, że przy cenie 10 euro za litr trzeba by dopłacać do oliwy.
Oczywiście, inaczej rzecz ma się w przypadku pomocy bezpłatnej, a tak często robią rodziny, że się skrzykują. Inaczej wychodzi też to w przypadku wielkich upraw, gdzie można pokusić się o zbiory mechaniczne. Takiej maszyny trzęsącej oliwkami nie da się wprowadzić do tarasowych gajów w Tobbianie. Nie dziwi mnie więc, że część gajów została porzucona, bo właściciele, nie mogąc samodzielnie zerwać oliwek, odpuścili sobie ich uprawę.
Jak zobaczycie na filmie, potwierdza się to, czego dowiedziałam wizytując tłocznię (frantoio) a opisałam w artykule "Olio". Nie ma czegoś takiego, jak drugie, czy następne tłoczenie. Wszystko pozyskuje się w jednym procesie poniżej zaprezentowanym.
Przypomnę, tylko, że oliwki idą najpierw do sortownika, w którym myje się je i oddziela liście.
Flitr z takiej wirówki jest cały zapełniony brunatną mazią.
Kto jednak będzie się zajmował mazią, gdy nos odwraca się za zniewalającym zapachem lekko ciepłej (od wirowania) oliwy? Biorę kubeczek i nalewam sobie pierwsze krople toskańskiego złota.
O świeżej oliwie nie świadczy jedynie smak i zapach, spójrzcie, jak różni się barwą od tej sprzed roku. Świeża jest zielona.
Ostatnim etapem jest przelanie do stalowego pojemnika z kurkiem, który trafił do spiżarki.
Żebyście mieli wyobrażenie, jak się ma liczba kilogramów zebranych oliwek do samej oliwy, sfotografowałam opis z wagą - 450 kg (z około 50 drzew), umieszczonych w 21 skrzynkach.
Z tego powstało 50 kg oliwy. Dobra proporcja. Przy bardziej dojrzałych oliwkach byłaby dużo większa, ale ze stratą jakości.
Nasze frantoio jest położone w miejscu bardzo symbolicznym. Na Rocca di Montemurlo.
W życiu bym wtedy nie wymyśliła, że po kilkunastu miesiącach przejdę przez bramę koło kościoła i będę obserwować cały proces tłoczenia oliwy z parafialnego gaju; że zostanę poczęstowana chlebem upieczonym przez właścicieli tłoczni, nawet nieopieczonym w kominku (na który zazdrośnie spoglądałam), ale i tak pysznym, a wraz z oliwą wręcz doskonałym.
Z tej radości usiadłam zaraz by przygotować etykietki na butelki, które pójdą w świat.
O mamusiu! Kocham :) Zielone złoto w płynie… od pierwszego razu, gdy odpaliła nam trochę z kanistra, przywiezionego prosto z Włoch, sąsiadka – pracująca we włoskiej firmie. Spróbowaliśmy przez uprzejmość (Oliwa? Aha. No to co, że oliwa?)… i nastapił odjazd. Coś cudownego. Zrozumiałam, że ja do tej pory w ogóle pojęcia nie miałam, co to jest oliwa. Włoch przywiózł świeży, listopadowy wyrób, z oliwek z rodzinnego gaju, prosto z frontaio. Od tamtej pory szukam tego smaku, zapachu, koloru. Rozumiem, że ona musi być droga – i trudno. Kupujemy. I radujemy się! Cud z drzewa. Dobry na wszystko. Jeśli chcecie, zgłaszam się w przyszłym roku do zbierania waszych oliwek. Jako wolontariuszka… :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
No, właśnie, ale nawet gdy droga, nadal w Toskanii mało opłacalna. Powinna kosztować minimum 15 euro za kg, ale kto taką kupi? A wiesz, że sama usiłowałam kilka razy załapać się wolontariacko na zbieranie oliwek i zawsze coś nie tak stanęło na przeszkodzie, więc teraz pieję z zachwytu :)
UsuńTeż bym piała!! Własna oliwa!
UsuńTo piękne, ten cały proces przetwarzania a na końcu oliwa, do tego własna oliwa!
OdpowiedzUsuńTo mnie najbardziej porusza, że patrzyłam na te drzewa przez cały rok, spacerowałam sobie między nimi, a teraz zamknięte w butelce coś pysznego :)
UsuńO JA CIĘ ! CUDO!
OdpowiedzUsuńOj, tak, tak :) Może do ferii zimowych coś zostanie Hi, hi, hi.
UsuńZnam ten smak, przywiozłam sobie w zeszłym roku 4 butelki toskańskiej, niestety już się kończy, teraz nie chcę żadnej innej.
OdpowiedzUsuńRozumiem bardzo :)
UsuńNiebo w ustach:)chrupiący chlebek{lubię z ciabatką}:)Roksana
OdpowiedzUsuńBędę piekła toskański, żeby znowu zrobić klasyczne grzanki do świeżej oliwy. Wariactwo!
UsuńJest pyszna, już spróbowałam ;) Dziękuję !
OdpowiedzUsuńMoże się uda zrealizować ten pomysł, byś takiej miała więcej :)
UsuńA ja jeszcze mam jej trochę. Pychota!
OdpowiedzUsuńUżywam codziennie tej Waszej podarowaniej mi przez Krzysztofa oliwy i, spożywając ją, myśle o Was ciepło :).
Gratulacje - to piekny wyrób :).
Kinga