środa, 7 marca 2018

L'ORGANARO

Waracam do pewnego niezwykłego, lutowego wieczoru. Tego dnia wróciliśmy z Polski. Chwilę ochłonęliśmy i wraz z naszymi wspaniałymi opiekunami Druso, jako i z psem samym, pojechaliśmy do pewnego warsztatu.
Skąd pomysł, by, zamiast spokojnie usiąść i pogadać z naszymi gośćmi, ciągnąć ich po podpistojskich lasach?
Pomysł zrodził się z zainteresowań Macieja, syna Moniki. Ten, jakże utalentowany, młodzieniec uczy się gry na pianinie i ... organach. Jest bardzo żywo zainteresowany tym instrumentem i wszystkim, co się z nim wiąże. Krzysztof wpadł więc na pomysł, by zorganizować mu wizytę u organmistrza. Jeszcze przed wyjazdem zadzwonił do Samuela Maffucciego i umówił na wieczorną pogadankę o organach.
Pogadanka była tylko w naszych głowach, gdy jechaliśmy w kierunku warsztatu. Na miejscu zostaliśmy wciągnięci w świat szalonego pajonata, mistrza naprawy, historyka organów, który z wielką chęcią pokazywał nam swoje osiągnięcia.

   

Wyjaśniał, na czym polega jego praca, pozwalał dotykać, a  nawet grać na kilkusetletnich piszczałkach.


 Zacznijmy jednak od pewnego rysu historycznego z ciekawostką dyplomatyczną w tle.
Obecność organmistrza w pobliżu Pistoi nie jest przypadkiem. Jest tu jeszcze jeden znakomity warsztat, ale tam zapewne by nas tak wspaniale nie potraktowano.
Wydawać by się mogło, że kraju muzyką stojącym, muzyka organowa ma się dużo lepiej, niż w Polsce. Nic bardziej mylnego. To Polska ma to szczęście, że kościoły jeszcze nie są ciche, jest w nich jeszcze wielu organistów, i to śpiewających.
Na szczęście, Pistoia to bardzo szczególny przypadek.
Może gdzieś tutaj na zdjęciach, a na pewno na zdjęciach u Joanny z Visitoscana, widać, że podczas polskich ślubów na organach grają Japonki.
Mieszkają w Toskanii już od wielu lat, a pojawiły się właśnie w Pistoi, by uczyć się gry na organach w uznanej szkole założonej w 1975 roku, obecnie funkcjonującej pod nazwą Międzynarodowa Akademia Organowa "Giuseppe Gherardeschi". Musiałam zaznaczyć, że taką ma teraz nazwę, bo, jak  to w życiu bywa, znajdziecie tu obecnie dwie szkoły, które kiedyś były jedną. Nie mam pojęcia, o co poszło. Wiem, że jedna mieści się w Villa di Scornio, a druga przy kościele Ignacego Loyoli.  Ta druga ma właśnie ścisłe powiązania z Japonią, prowadzi w tym kraju kursy organowe. Wspominam o tym tylko dlatego, że to muzyka organowa przyczyniła się do uczynienia Pistoi miastem partnerskim Shirakawy. Ksiądz Umberto Pineschi (twórca Akademii) zadzierżgnął w Japonii tak silne więzi, że zawitał tu w 1993 roku cesarz Japonii. Sprawa była o tyle ciekawa, że według protokołu imperator nie odwiedza nigdy tego samego miasta powtórnie. Jakiż był więc popłoch wśród miejskich włodarzy, gdy okazało się, że władca Japonii nie chce spotkać się z burmistrzem. Na nic przekonywania, przyjechał tylko z wizytą towarzyską do księdza Pineschiego.
O samej szkole nie umiem wiele powiedzieć, poza tym, gdy widzę efekty w postaci gry jej uczennic.
Zaskoczył mnie fakt, że, zwłaszcza jedna, doskonale zagra wszystko z nut, nawet widzianych pierwszy raz, ale już z trafieniem w tonację jest większy problem. Że tylko wspomnę, iż nie łączy się tutaj gry na organach ze śpiewem, do czego przyzwyczaiły mnie polskie świątynie.
Wróćmy do warsztatu.


Jak już wspomniałam, zobaczyliśmy piszczałki z różnych epok. Samuele zrobił ciekawy instrument, takie małe organy (myślę, że spokojnie można je nazwać portatywem), które składają się ze starych piszczałek, począwszy od XV wiecznej.


 fragment fresku z Palazzo Trinci w Foligno - https://upload.wikimedia.org/

 Zwróćcie uwagę na fakt, że piszczałki mają różną budowę, są kryte, otwarte, zwężające się, jedna nawet nie ma charakterystycznego (dla piszczałek wargowych) szczelinowego otworu.
Jej brzmienie zaprezentował nam sam organmistrz, w krótkim ujęciu na początku filmiku.




Portatyw, jak i duże organy potrzebuje miecha. Do łączeń i uszczelnień używana jest skóra owcza, Samule chyba mówił nawet o jagnięcej, nie ma zmiłuj, nie ma lepszego tworzywa.


Samuele poświęcił nam chyba ponad godzinę na opowieści. Cierpliwie wyjaśniał, na czym polega jego praca, jak odnawia ołowiano-cynowe piszczałki, czasami poprawia takie już "odnowione", przez dyletantów, którzy przecięli piszczałkę i dospawali dyletancko nowy kawałek w miejsce starego .
Widzieliśmy "naprawy" z użyciem wikolu - do metalowych piszczałek! Część robót wykonanych (przez uznaną firmę naprawczą) przypominała raczej robotę hydraulika a nie organmistrza.
Jak to w ogóle możliwe, że konserwator zabytków zatwierdził taką fuszerę? Dał sobie wmówić, że to stary instrument i musi wydawać nieczyste dźwięki. Po naprawie naprawy organy zaczęły grać jak należy.
Dzięki mistrzowi wiemy, że wysokość piszczałki jest ograniczona miękkością stopu.
Faktycznie, zobaczyliśmy wcale nieduże piszczałki, które potrafiły się pofałdować pod własnym ciężarem, o czym za chwilę. Zapadnięcie się nie grozi drewnianym piszczałkom, nie znaczy, że gorszym, tylko inaczej brzmiącym



Drewnianym grożą, oczywiście, korniki, wilgoć, ale czy wiedzieliście, że metalowe to przysmak myszy? Albo, że metalowe piszczałki chorują na raka? Jest to rodzaj skamieliny, która rozprzestrzenia się na metalu. Trzeba ją wyciąć i wstawić zdrowy fragment blachy.




Metalowe piszczałki są bardzo precyzyjnie robione, organmistrz posługuje się wyliczeniami matematycznymi, by dopasować grubość blachy do wysokości i średnicy piszczałki. Wszystko musi być precyzyjnie wyskalowane. Im mniejsza piszczałka, tym cieńsza blacha, z której jest zrobiona.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, co ma wspólnego budowa organów z więzieniem. Otóż do walcowania ręcznego blachy w dawnych czasach używano narzędzia zwanego galerą, była to ciężka, niewolnicza praca, ruchem przypominająca heblowanie. Jest duże podobieństwo w tym geście do więziennych łodzi, zwanych galerami. Co ciekawe, we Włoszech dotąd używa się pojęcia więzienie zamiennie z galerą. Zupełnie anegdotyczna jest jedna z definicji słowa, którą znalazłam w słowniku, gdy szukałam potwierdzenia dla słów Samuele. Galera to też rodzaj narzędzia służącego do ... polerowania podłóg.
Widzieliśmy zwyczajne narzędzia, ale i też takie, których poza warsztatem u organmistrza się nie spotyka. Służą do formowania kształtu.


 

Samuele wiele rzeczy robi sam, chociażby blachę, bo ta fabryczna jest za czysta i dlatego piszczałka potrafi się zapadać pod własnym ciężarem; czy nawet gwoździe.




Jendak nie ze wszystkim sobie radzi.
Pokazał nam starą wiatrownię (wiatrownicę), której działania nikt nie jest w stanie rozszyfrować.

Nasz mistrz ma na nią pomysł, ale mówi, że w środowisku organmistrzów byłoby to herezją, więc na razie urządzenie stoi wyzwaniem.
Oto inny przykład wiatrowni (czyli rozdzielni powietrza), naprawionej przez Samuele. Przyjrzyjcie się wstawkom miesternie wklejonym zgodnie z kierunkiem słojów.


 

A tu z fargmentem doprowadzającym powietrze do konkretnej piszczałki.
 


Pytaliśmy Samuele o szkołę dla budujących i naprawiających organy. Z żalem stwierdził, że nikogo nie interesuje utworzenie takiej placówki. Sam uczył się u mistrza, który już zamyka swoją działalność. Teraz on ma dwóch pomocników, lecz nie widać, żeby którykolwiek wiązał z tym swoją przyszłość. Strach pomyśleć!

Gdy tak nam opowiadał, robiłam zdjęcia, rozglądałam się wszędzie.
W jakimś zakątku oko kaligraficzne wypatrzyło tabliczkę, na której było napisane, że w 1738 zbudował [organy] Pistojczyk Filip Tronci.

   
To bardzo znane tu nazwisko wśród miłośników muzyki organowej, dotąd zachowało się kilka instrumentów autorstwa Tronci. Nie wszystkie organy przetopiono podczas wojny, te pozostałe uratowała (o, ironio losu!) bieda. Brak środków kazał wykorzystywać rzeczy zastane, nie zastępowano ich nowymi.
Tronci był uczniem mistrza Agati, od którego potem się odłączył, a gdy nie udał mu sie samodzielny biznes, wrócił z powrotem do Agatiego, który nie mając spadkobierców, zostawił swoją firmę jednemu z Troncich.
W kościele Madonna dell'Umiltà (charakterystycznym dzięki pięknej kopule górującej nad panoramą Pistoi), w przedsionku można zobaczyć tablicę nagrobną.


Dowiedzieliśmy się, że najstarsze organy (w dodatku odnowione) w powiecie pistojskim są w małym nieczynnym kościółku i pochodzą z XV wieku. Mało kto o tym wie, ze względu jakieś napięcia między starym organmistrzem (u którego terminował nasz Samuele), a księdzem, twórcą szkoły organowej. Ech!!!! Może kiedyś uda nam się dotrzeć do tego kościółka, oczywiście, myślę, o wnętrzu.
Skoro zagłębiłam się w historię, opowiem Wam jeszcze ciekawostkę. W rodzie Agatich pojawiła się jedyna kobieta organmistrz Maria Giustina Becarelli. Urodzona w 1750 roku, w 1766 została żoną Pietro Agatiego. Była tak znaczącą osobą w warsztacie swojego męża, że pojawiała się na tabliczkach informujących o autorstwie budowniczego. czy też naprawiającego organy. Jedna z takich tabliczek zachowała się w Kościele San Martino a Mensola w Fiesole. W podarowanym nam przez Samuele kalendarzu z organami Pistoi doczytałam jeszcze na czym między innymi polegała pomoc Giustiny. Otóż była ona, nazwijmy to, solidnej budowy, dużo solidniejszej od męża, więc podtrzymywała go, gdy musiał naprawiać trudno osiągalne części organów.

Żałuję bardzo, że nie jestem w stanie przekazać Wam języka, jakim opowiadał nam  o swojej pracy Samuele. Była to soczysta opowieść pasjonata, jasno wyjaśniająca funkcjonowanie organów, niepozbawiona barwnych wulgaryzmów. Można było zapatrzeć się na mówiącego, nawet nie rozumiejąc sensu jego słów. Nie jestem pasjonatem muzyki organowej, ale przyznam, że zawsze mam ciark, gdy dotykam namacalnie historii jakiegoś przedmiotu, gdy dowiaduję się, kto za tym stał, jakie były związane z tym historie. Wszyscy wyszliśmy zauroczeni Samuele Maffuccim i jego warsztatem, dziękując pryncypałowi, że wpadł na taki pomysł i go zrealizował.


 



2 komentarze:

  1. Świetnie opisane – byłam tam z Wami! Nie przypuszczałam, że pracownia organmistrza może być tak ciekawa. No i jaki fart mieliśmy, że potrafiłaś odkryć wykaligrafowany napis z informacją o autorze – i jeszcze odczytać datę… Zawsze mam nadzieję, że gdy się zdaje, że coś już nieodwracalnie kończy się i skończy, znajdą się nowi pasjonaci, którzy od zera, z niczego, odtworzą dawną sztukę. Oby.
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już się zmartwiłam, że nikt się nie zachwycił tym miejscem. Nawet wizytująca się nie odezwała :) A przecież wszyscy mieliśmy wszystko szeroko otwarte: oczy, uszy, buzie.

      Usuń