piątek, 3 października 2008

NIENOWOŚCI I NOWOŚCI

Od środy mamy nowego gościa – moją przyjaciółkę Aneczkę. Odebraliśmy ją z lotniska w Pizie. Zbiegiem okoliczności tym samym samolotem na kilkudniowe świętowanie rocznicy ślubu przyleciał wraz z żoną mój dawny kolega z pracy. Jutro najprawdopodobniej nas odwiedzą.
A tymczasem znowu wycieczka. Zazwyczaj szukamy takich miejsc na wspólne wyjazdy z gośćmi, w których jeszcze nie byliśmy. Okazja zdarzyła się, by w końcu zobaczyć Colle di Val d’Elsa, gdyż nieopodal ulokowała się moja wierna czytelniczka bloga, także Anna. Umówiłam się z nią, że ją odwiedzę.
Wijącą się nieopodal Vinci drogą wyruszyliśmy z Aneczką na szlachetne upijanie Toskanią.

Przystanek pierwszy: Certaldo z obowiązkową cappuccino „con disegno” , okazało się że obsługa nazywa ją „Bocaccio”. Jak zwał tak zwał, koronkowa robótka. Inni turyści zachwyceni zaglądali nam do filiżanek. Niektórzy, co już dopili swoją kawę, żałowali, że nic nie wiedzieli o możliwości zamówienia takich cudeniek.

Błogość naszego nastroju po tak znakomitym napoju malowała się wyraziście na naszych twarzach. Nawet jakieś takie piękniejsze się sobie zdawałyśmy.

No i dodatkowo taka oprawa – małe ceglane Certaldo.


W grudniu spotkałam tu owoc, który potem Pani Małgorzata z Krakowa pomogła mi rozszyfrować jako marakuję. Wczoraj, w październiku, już gdzieniegdzie pomarańczowiły się owoce męczennicy (to polska nazwa passiflory) , ale ciągle jeszcze do boju o owoc szykowały się następne niezwykłe kwiaty.

Przy barze „Bocaccio” obowiązkowa czytelnia dla mieszkańców. Czas się niemal zatrzymał. Podobną scenkę zaobserwowaliśmy tu za pierwszej bytności.

            dwa lata temu:                                              dzisiaj:

Po długim remoncie w końcu kościół Św. Jakuba i Filipa nie straszy rusztowaniami. Zachęceni weszliśmy odwiedzić grób twórcy „Decamerona” (Oj! Jak to odmienić? A może „Dekameronu”).

Uwagę naszą jednak przyciągnęła Błogosławiona Julia, której szczątki spoczywają w szklanej trumnie w ścianie kościoła.

Obok trumny krótka historia jej życia. Zapamiętałam, że kazała się zamurować w celi, jedyny kontakt ze światem miała przez okienko, którym dostarczano jej pożywienie. Żyła w tym odosobnieniu 30 lat, a gdy zmarła rozdzwoniły się okoliczne dzwony, same z siebie. Gdy wyburzono mur znaleziono ją klęczącą w bukietem żywych kwiatów a celę wypełniał kwietny zapach. Nad trumną Błogosławionej umieszczono tablicę z paroma scenami z jej życia. Malarz ciekawie pokazał scenę otrzymywania pożywienia. Taka symultaniczność miejsca, widzimy jednocześnie mieszkańców Certaldo przynoszących jej strawę oraz samą Julię w wśród gołych ścian celi. Deska z malowidłem jest kompozycją pasmową, ogląda się ją jak późnośredniowieczny komiks. I to namalowany dość niezdarną ręką. Przez to ma dla mnie wiele uroku.

Ruszyliśmy dalej. Ze zdumieniem zauważyliśmy w wielu miejscach przy drodze dorodnie kwitnące żółte krokusy. Co chwilę je spotykaliśmy. Wzrok nie mógł przekonać rozumu, że w październiku takie kwiaty nie kwitną.

Z Certaldo już niedaleko było do Colle di Val d’Elsa. Zanim spotkaliśmy się z Anną pospacerowaliśmy po Centro Storico ( czyli w polskiej nomenklaturze Starym Mieście). Aj! Znowu perełka! Ile jeszcze tego mam do odkrycia w Toskanii?

Nie mieliśmy zbyt wiele czasu więc skoncentrowaliśmy się tylko na części za „ponte del Campana”.

Właściwie naszym zamiarem było tylko zjeść obiad i najpierw głównie na tym się skoncentrowaliśmy. Po drodze jednak trudno by było nie zajrzeć do katedry. Samo wnętrze może nie zachwyca, ale kilka zabytków zrobiło na mnie wrażenie. Myślę o skromnej ambonie. O chrzcielnicy z wodą, widać, że używanej. Patrzyłam z zachwytem na niezwykły relikwiarz (chyba się nie pomyliłam w rozeznaniu obiektu) świętego gwoździa.

Ruszyliśmy dalej. Jedno miejsce gastronomiczne nie zatrzymało nas przy stolikach, jeno kot przy nim wygrzewający się w łagodnym słońcu. Za to w restauracji „Dietro le Quinte” ależ owszem, ależ chętnie. Miły zakątek strzeżony przez rycerza.

Nie byliśmy zbyt mocno głodni, skusiliśmy się więc tylko na jednym daniu. Aneczka i ja zamówiłyśmy makaron tasiemki z sosem z dzika i pomarańczą. Wyśmienity! Mocny zdecydowany smak mięsa, złamany owocem, którego nie czuć w potrawie. Krzysztof wolał zupę „ribolitta” (warzywną). Do tego wino. Okazało się, że lepiej (czytaj: taniej) było nam zamówić butelkę dobrego Chianti, niż kupować na kieliszki. Nie dziwne więc, że poziom wyśmienitości humoru tylko nam wzrastał.

Lekkim krokiem pospacerowaliśmy jeszcze uliczkami Colle.

Rozczuliły i rozbawiły mnie zakonnice na tabliczce przy jednym z domów. Tak ktoś zilustrował nazwę ulicy Pustelniczek:

Napotkaliśmy pomnik chyba najsłynniejszego mieszkańca miasta, Arnolfo Cambio, twórcy Duomo i Santa Croce we Florencji.

Oczywiście zobaczyliśmy tylko skrawek miasteczka, bo czas było odwiedzić moją przemiłą czytelniczkę (jak to brzmi!). Trasa do pięknego domku, wynajętego na wakacje, wiodła nas bardzo malowniczo. Najpierw rozstaje dróg z opuszczoną kapliczką, której towarzyszem był wyniosły cyprys.

Wnętrze smutnie pamięta dawne dzieje i niechętnie je ukazuje malutkim okienkiem:

Adres tego budynku może przyprawic o zawrót głowy:

Wkoło ruda brązowość ziemi. Nie mogłam się opanować, musiałam jej dotknąć i rozkruszyć grudy w dłoniach. Ależ barwa!

A potem stara aleja oliwna przeradzająca się w przedziwnie niemajestatyczne cyprysy, jak by dekoracja do niezłego horroru. I nie znaczy to, że mnie nie urzekły, były wprost niezwykłe!

No i sam dom wraz z jego tymczasowymi mieszkańcami.

Pyszne ciasta i herbata ukoronowała wycieczkę. Zasiedzieliśmy się nieprzyzwoicie długo i już nie starczyło czasu , by zajrzeć do niedalekiego San Gimignano, jak to mieliśmy w planach. Mam nadzieję, że Aneczka sama jakoś tam dotrze, bo nam chyba się nie uda ruszyć ponownie tak szybko na jakąś dalszą wyprawę. 12 października odbędzie się festa parafialna.

1 komentarz:

  1. Nie ma jak w poniedziałek otworzyć RSS i zobaczyć takie "Bocaccio"

    Od razu człowiekowi motywacja do pracy spada o 10 punktów a nie ma jej zbyt wiele ;)

    Nic to pójdę poproszę ekspres może mi zrobi jakąś ładną, a przynajmniej dobrą kawę i spróbuję to rozmarzenie skierować na jakieś takie tory które zmotywują mnie do pracy.

    OdpowiedzUsuń