piątek, 17 października 2008

TRZECIA KOLEJKOWICZKA

Środa po wtorku? No, tak by wypadało.

Zaczęła się w szybkim tempie i przez ponad pól dnia nie chciała ani na minutę zwolnić. Rano musiałam się wcisnąć pomiędzy godzinę otwarcia sklepu o 8.00 a wyjazd Krzysztofa na pogrzeb. W pół godziny więc zrobiłam niezbędne zakupy do ugotowania uroczystego obiadu. Potem do 9:30 przygotowałam sos z krewetek z cukinią oraz podsmażyłam wołowinę w całości owiniętą gałązkami rozmarynu. Następnie gdy tylko Krzysztof przyjechał z wyprowadzenia zwłok na Mszę pogrzebową ja pomknęłam na kurs włoskiego.

Nie mogłam przegapić rozpoczęcia, tym bardziej, że w związku z wyjazdem przepadną mi trzy lekcje. Mamy ciekawy skłąd narodowościowy. Jełsi pojawią się jeszcze dwie zapisane osoby to na kurs chodzą: trzy Polki, dwie Rumunki, dwie Rosjanki, jedna Amerykanka, jedna mieszkanka Dominikany oraz Marokańczyk. Z kursu urwałam się na 15 minut przed zakończeniem, odebrałam Aneczkę z placu w Pistoi, jeszcze ciutkę pozwiedzała i pomyszkowała wśród środowych kramów.

O 12.00 byłam gotowa do kulinarnej walki. Dzięki wielkiej pomocy Ani sprawnie uwinęłam się do 13.00. Podałam na przystawki crostini scure (wątróbkowe) oraz bresaolę z rukolą i parmezanem, skropioną cytryną. Na pierwsze było spaghetti z dwoma sosami do wyboru, krewetkowym oraz z gorgonzoli. A na drugie plastry wołowiny oraz jako sałata roszponka. Alkoholami, jak zwykle, zajmował się Krzysztof, a ja zabezpieczyłam tylko deser w postaci kremowo-brązowego sernika z ricotty. 

Dostałam piękne prezenty. Od Chryzostoma wyborne wino z mniszej piwniczki, słodkości oraz książeczki z modlitwami po włosku. Brawo! A Ryszard wypatrzył gdzieś moją ulubioną ręcznie i bajecznie kolorowo malowaną ceramikę w postaci dzbanka. Aneczka za to dodała do tego dumny storczyk. Poczułam się batrdzo obdarowana. Dodam z wyprzedzeniem dwudniowym, bo piszę wszak dopiero w piątek, że „pryncypał” poczekał z prezentem do dziś i dokładnie w imieninki wręczył mi rewelacyjny album z malarstwem miniaturowym w kodeksach. Od razu zaczęły mnie świerzbić łapki do kopiowania i malowania w stylu. Teraz jednak chyba się za to nie zabiorę. Najpierw zaległości blogowe, potem…, a potem Polska. 
Wracając do obiadu. Zasiedzieliśmy się w ogrodzie, przy łagodnym słońcu aż do 17.00. Niestety nie miałam fizycznie najlepszego dnia i jego resztę spędziłam z bólem czego się dało w łóżku.

1 komentarz:

  1. Wsystkiego najlepszego Pani Małgorzato z okazji imienin.@->-
    To komputerowa róża dla Pani
    A ja wreszcie znalazłam kogoś kto obchodzi imieniny w tym samym dniu.
    :) Pozdrawiam Małgorzata:)

    OdpowiedzUsuń