niedziela, 19 października 2008

TOSKANIA MNIEJ ZNANA

Do końca nie byliśmy przekonani, co zrobić z tak piękną niedzielą. Kusiło pozostanie w domu, ale dobre wycieczkowe nawyki niedzielne zrobiły swoje. Postanowiliśmy więc sprawdzić w końcu, co takiego zobaczyliśmy kiedyś na wieczornym spacerze z Aneczką po Montecatini Alto.
Dzięki mapom Google wytyczyłam kierunek zawężając obszar do terenu gminy Massa e Cozzile, której nazwa zawiera w sobie dwie osady Massa i Cozzile. Druso swoimi smutnymi wyłupiastymi oczkami przekonał nas o niezbędności towarzystwa czworonogów na takiej wycieczce.
!8 km od domu 223 metry nad poziomem morza usytuowana jest Massa. Wybudowano ją na stoku z widokiem na całą dolinę Nievole.
To niewielka, ale bardzo urocza miejscowość. Udało nam się nawet napotkać parę innych turystów. Ale na pewno nie byli to Japończycy. Starsze małżeństwo wyglądające na Niemców leniwe zjechało ze szlaku najbardziej znanych zakątków Toskanii. Jednak chyba nie byli zbyt przyzwyczajeni do miejsc nieturystycznych, dość szybko wracali na parking. Na szczęście Krzysztofa, jako i mnie, fascynują takie miejsca żyjące własnym spokojnym rytmem. Weszliśmy ciekawą bramą, która okazała się poniekąd wyrastać z z tyłu kościoła.
Bardzo lubię loggie przed wejściem do wielu tutejszych kościołów, chronią przed wszelkimi warunkami atmosferycznymi.
Sama budowla pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej sięga X wieku, ale uległa gruntownym przemianom podczas restauracji w XVI wieku. To samo dotyczy mocnej dzwonnicy z przepyszną kratą w przejściu.
Udało nam się, że, tuż po naszym przyjeździe, do kościoła podszedł starszy pan i otworzył wnętrze. A może siedział w pobliskim barze i zobaczył dziwne twory turystyczne i umożliwił im nakarmienie ducha?
Zaskakujący jest stopień zadbania świątyni.
Wszystko pięknie opisane, większość obrazów z ołtarzy bocznych oddana do odnowienia. Domyślam się, jak olbrzymie musi to być przedsięwzięcie.
Później dowiedzieliśmy się, że proboszcz jest młody i z pomocą parafian tak dzielnie dba o niezwykłe mienie. Parę detali z kościoła przykuło mój wzrok. Organy drewniane, ale tak pomalowane, że drewno naśladuje wszechobecny tu kamień pietra serena. Dwie figury Matki Bożej wspaniale utrzymane, jedna drewniana z XIII, druga ceramiczna XVI z wieku.
Nad prezbiterium zwiesiła się renesansowa kopuła, jakże dziwaczna sąsiadka typowego sufitu toskańskiego z odkrytą więźbą dachową.
A na ołtarzu Jezus na krzyżu, takie przedstawienia spotkałam na razie tylko w Italii. Przyjrzyjcie się włosom figury. Że rude? Tak, tak. Ale chodzi mi o to, że to peruka!
Po wyjściu z kościoła zatrzymaliśmy się na spremutę (sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy) a przy okazji zagadaliśmy do paru tubylców. Bar, jak się należy, położony blisko kościoła, od razu jest gdzie poplotkować!
Ogarnięci maniactwem urządzania zaniedbanej plebanii wszędzie podpatrujemy tutejsze pomysły i rozwiązania, co by przyswoić sobie toskański styl. Stąd pełno zdjęć detali, a to klamka, a to kafelki przy drzwiach wejściowych, kamienna skrzynka na listy, czy zamiast pionowej rynny łańcuch odprowadzający wodę do pękatej amfory.

Nawet, gdyby mnie ktoś przywiózł tu z zawiązanymi oczami od razu rozpoznałabym charakterystyczne dla miejscowości położonych na pagórkach zakamarki. Przenikanie się poziomów, schodki, zaglądanie sąsiadom do okien na piętrze, przejścia pod domami.
Massa wyjątkowo dorodnie obrodziła w detale religijne, i to nie tylko takie nadżarte zębem czasu. Oto figurka Św. Antoniego wstawiona w 1998 roku w wykutą niszę budynku ku pamięci czyichś rodziców, albo fotografia Madonny wmontowana w małe okienko.
A tu dwie ciekawe tablice.
Jedna prosta, urokliwa Urzędu Gminy, a druga? W tej akurat naszą uwagę przykuła nie treść czy forma, lecz coś, co usiłowano bezskutecznie wymazać z pamięci. Na tej tablicy, jak na wielu z tamtego okresu istnieje podwójna datacja, tutaj starano się zapomnieć, że tablicę wmurowano XVII roku ery faszystowskiej.
Z ciekawymi detalami miejscowości konkurowały wszechobecnie dojrzewające cytrusy.
Wyjątkowo duże ich nagromadzenie budziło mą oczywistą zazdrość. Już mi w ogóle słów brak na pierwszy raz w życiu oglądane na żywo dojrzewające owoce granatowca. Ach!
Z Massy podjechaliśmy do widocznej wysoko ponad nią Cozzile.
Kusiła zamkiem pławiącym się w słońcu. Najlepszy widok na zamek był z drogi.
Krzysztof wysiadł zrobić zdjęcie, a Druso w końcu zaczął urzeczywistniać swoje marzenia o prowadzeniu auta.
Niestety szybko musiał wrócić do roli pasażera. Ja tam wolę wygodnie siedzieć koło kierowcy. Cozzile jest dużo mniejsze od Massy i chyba mniej atrakcyjne. Może przez to, ze nie było w nim otwartego kościoła ni baru?
Chwilę tylko nam zajęło pokonanie miejscowości w tę i z powrotem.
A oto jeszcze rzut okiem na Montecatini Alto, gdzie zrodził się pomysł na tę wycieczkę.
Na sąsiednich wzgórzach znowu wołały następne wyprawy.
Mogłabym napisać, że wycieczka skończona, ale coś mnie podkusiło by wdepnąć do Montecatini Terme po odbiór moich folderów z wystawy. Przejazd przez uzdrowiskową miejscowość w niedzielę to absolutny horror. Patrzyłam ze zdumieniem na bezwładnie i niezrozumiale dla mnie poruszający się tłum ludzi, aut; marzyłam tylko o jak najszybszym opuszczeniu miejsca. Brr!

1 komentarz:

  1. Witam! uwielbiam Pani blog, załuje tylko ze go nie znalam wczesniej - tzn. przed wyprawa do Toskanii w zeszłym roku. Ale z pewnoscia znajde u Pani mnóstwo inspiracji do kolejnej wyprawy - Pozdrawiam serdecznie - Kasia

    OdpowiedzUsuń