Koniec narzekania! Postaram się radośnie opisać niedzielną wycieczkę.
Hasło przewodnie? Andrea Bocelli.
Nie pojechaliśmy na koncert, lecz w rodzinne okolice śpiewaka. Gdzieś po drodze, kilkanaście kilometrów przed celem wjechaliśmy na szczyt wzgórza, na którym dziwna wieża dźgała błękitne niebo. Taka jakaś nietutejsza, z ciemnego kamienia. Trzeba przyjrzeć się jej bliżej.
Skręciliśmy więc do Peccioli.
Trudno było znaleźć miejsce parkingowe, dziwne. Sjesta jeszcze się panoszyła, więc podejrzewam, że ze względu na strefę ograniczonego ruchu w ścisłym cnetrum, to mieszkańcy zapełniają wszelkie możliwe parkingi.
Muszę przyznać, że Peccioli wielką atrakcją turystyczną nie jest, jedną z większych przyjemności estetycznych, których tam doznałam, dostarczył widok otaczający miasteczko. Zewsząd otaczały nas rozległe przestrzenie aż po śniegi Apeninu, przejrzystość powietrza zbliżała biel szczytów, której chłodny odcień nieźle współgrał z wyjącym wiatrem.
Wieża nie dała się poznać poza wejrzeniem z placu. Trudno. Wyczytałam o niej potem, że pochodzi z XIX wieku, zachowując w sobie resztki średniowiecznej konstrukcji. I bądź tu mądry człowieku. Co jest tymi resztkami?
Plac o nieregularnym kształcie wyróżniał dwa budynki jeden z loggią, a drugi ze stemmami. Dla równowagi chyba wobec równego rzędu herbów na nie tak odległym balkonie narożnego budynku przysiadły jakże znajome krasnale wraz z ich towarzyszką niedoli.
Kilka kroków dalej budynek bez okien, ale z oknami.
Weszliśmy do kościoła, jakoś tak dziwnie, przez boczną nawę, to wejście chyba służy za główne.
Wnętrze Pieve di San Verano przyprawia o dreszcze swoimi przeróbkami. Gdzieś jeszcze można złapać romańską atmosferę świątyni, w rytmie kolumn, w specyficznym świetle.
Reszta już mniej zachwyca, choć oczywiście trudno nie zauważyć sprawnych fresków na sklepieniu, czy obecnie niepoprawnych politycznie kandelabrów.
Tylko przez szybę mogłam podziwiać co cenniejsze obiekty, zgromadzone w małym muzeum sztuki sakralnej. Szukaliśmy dojścia, bo wszystko było oświetlone, jak by czynne, ale albo z nas totalne sieroty, albo ktoś czegoś nie dopatrzył informacyjnie.
Gdy tak snuliśmy się po sennym miasteczku,
wyszliśmy na jego południowe obrzeża, a tam dopadł nas gwar, to mieszkańcy wylegli pod mury chroniące ich przed wiatrem, łapali pierwsze wiosenne promienie słońca.
Na słońce wystawiono też i pranie, więc wszędzie roznosił się zapach czystości :)
Warto wiedzieć, że znajdzie się tu atrakcję dla młodszych pociech, bo Peccioli ma Prehistoryczny Park. Nie byłam, ale może się komuś przyda ta informacja, by "przekabacić" dziecię na zwiedzanie innych atrakcji Toskanii.
My tymczasem pojechaliśmy do Lajatico. Zwróćcie uwagę na rzadkie w języku włoskim "j" (co ciekawe, sama tablica wjazdowa takowego nie posiadała, ale wszędzie indziej nazwa zawiera"j").
Droga prowadzi przez La Sterza, zupełnie nowoczesną i nieinteresującą, ale to właśnie ta frazione Lajatico jest rodzinną miejscowością Andrei Bocellego. A że nieładna, to lepiej dojechać do związanej ściśle z nazwiskiem śpiewaka siedziby gminy.
Prowadzą nas stare cyprysy, gdzieniegdzie ich brak uzupełniają nowe nasadzenia.
Zatrzymujemy się pod kościołem San Leonardo. Nie, nie, geniusz z Vinci nie został ogłoszony świętym. Podejrzewam, że chodzi o jego imiennika, opata żyjącego w VI wieku w Noblac, we Francji.
Kościół zamknięty, ale gościnnie wita nas ostatnim wolnym miejscem na parkingu.
Zauważyłam, że zupełnie inaczej się zwiedza, gdy nie prowadzi nas przewodnik, gdy nie znamy z imienia żadnego obiektu, który by nas tam przyciągnął. Choć w przypadku Lajatico po części taki był, ale o tym później. Nie szukamy drogowskazów, nie śledzimy mapy, po prostu idziemy w kierunku wyczuwalnym jako centrum. Najpierw zaglądamy do parafialnego parku, zaprawdę godne to ..
Jest on ogólnie dostępnym miejscem, z wyłączeniem psów. U nas w planie jest zrobienie ogrodu parafialnego, co idzie nam jak po grudzie, tylko właśnie psy szczęśliwie hasają nie zauważając wolnego tempa prac.
W Lajatico miałam ochotę położyć się na stokrotkowym kobiercu, ale jednak za chłodno było.
Do parku przylega kaplica zbudowana ku pamięci poległym w I Wojnie Światowej, potem oczywiście dołączono i tych poległych później. Skierowaliśmy się do drzwi kaplicy, a tu bardzo starszy pan właśnie ją zamykał. Gdy nas zobaczył, zaprosił, otworzył, pozapalał światła (łącznie z okrutnie świecącym krzyżem na ołtarzu), opowiedział o historii kaplicy, o problemach z wilgocią, o renowacji itd.
Wszystko dobrze, ale właśnie zaczęły mi się kończyć baterie, a ja "przezornie" nie wzięłam zapasowych. Krzysztof nie stracił nadziei i rezolutnie zapytał dziadka o Tabacchi, czyli właściwie po "naszemu" kiosk. Weszliśmy na główny plac Lajatico. Na jednym z zamkniętych sklepów ... jak nic - dziadek! No, wypisz, wymaluj, a raczej wysprejuj. Oczywiście baterie kupiliśmy (uff!) w kiosku, ale przy okazji uzyskaliśmy informację o akcji, w wyniku której uwieczniono w taki sposób dwóch mieszkańców Lajatico. Jakieś zagraniczne artystki w środku nocy, przy świetle jupiterów ze zdjęć, posługując się jedynie sprayami, pozostawiły po sobie niezwyczajne ozdoby sklepu.
Kioskarz okazał się źródłem informacji, opowiedział nam o letnim życiu miasta i zaprowadził za róg, by z dumą pokazać efekt następnej akcji artystycznej: zbiornik na wodę zamieniony w szósty pierścień Krzywej Wieży z Pizy. Nooo... szeroko poszli.
Zapytałam się go o główny cel naszej wycieczki a mianowicie Teatro del Silenzio - wskazał drogę, ustalił metraż i pożegnał się z nami.
Około 800 metrów od placu, już poza miasteczkiem, z inicjatywy Andrei Bocellego wybudowano swoisty amfiteatr. Liczyłam na to, że zobaczymy jego wcześniejszy wygląd z rzeźbą Mitoraja pośrodku, ale musiałam się zadowolić scenografią do opery napisanej zresztą też przez Bocellego. Scenografia, pal licho!
Ale otoczenie?! Fiu, fiu fiu! A nawet fiuuuuuuuuuuu, bo wiatr wył jak opętany. Z ciszą to miejsce nie miało nic wspólnego, na wstępie urywało głowę, a potem porywało resztę ciała. I tylko te zielone pagórki, i ta Volterra w tle i ach i och! i chciałabym się tam znaleźć latem, by wysłuchać jakiegoś koncertu.
Zainteresowanych działalnością i innym wystrojem Teatro del Silenzio zapraszam na ich stronę.
A ja się jeszcze porozglądam w zaciszu domowym ponapawam widokami.
Żeby nie było, że tylko od strony Volterry Lajatico ma takie widokówki. Z parkingu przed kaplicą poległych też niezgorsze krajobrazy się komponowały w obiektywie.
Wróciliśmy do centrum, by jeszcze pomyszkować po miasteczku.
Wydawało się, że jeszcze tylko resztki castello są do obejrzenia, ale wrodzona ciekawość kazała mi zajrzeć dalej, dzięki czemu odkryłam urocze borgo, czyli właściwie podzamcze.
No i czyż nie ładna wycieczka? Ładna? A wiatru nie słyszycie? Hi, hi, hi.
Ja wróciłam w końcu nasycona przestrzenią, o co w pracownianym zamknięciu dość trudno na co dzień.
A teraz zagadka - czego kwiaty widzicie poniżej? Odpowiedź uznam za pełną tylko w przypadku podania nazw obydwóch roślin. Nagrodę ujawnię po rozstrzygnięciu konkursu.
rozwiązanie: ROZMARYN I LAUR
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńU mnie internet nie hula. Piszę jeszcze raz komentarz. Zrobiłam kawkę i czytam. Małgosiu, mnie ten Twój wiatr nie przeszkadza. Dziękuję za wspaniały opis i zdjęcia
OdpowiedzUsuńMałgosiu, wspaniały opis wycieczki! Bardzo mi się podoba , takoż i zdjęcia:) A najpiękniejsze te toskańskie widoki :) Ach! Ach i Och! Cudowne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie :**
Ps. U mnie tez dziś wieje i wczoraj wiało.
Będę strzelać, bo na kwiatach znam się średnio na jeża ;)
OdpowiedzUsuńMaciejka i mimoza?
Pewnie nie ,ale co tam;))
hmmm... To pierwsze mogłoby być hiacyntem. Albo np kiwi.
OdpowiedzUsuńA drugie - jakieś drzewko owocowe. Może jabłoń? A może pigwa?????
Kinga z Krakowa
A widoki naprawdę jak z bajki. To miękkie światło jak z renesansowych obrazów...
OdpowiedzUsuńKinga
szkoda,ze nie wiem co toto niebieskie bo na drugim to pewnie kwitnący wawrzyn:(
OdpowiedzUsuńlaur (wawrzyn) i rozmaryn, piękne
OdpowiedzUsuńMałgosiu, jak zawsze zachwycają u Ciebie i zdjęcia, i opis... Toskańskie pejzaże wyglądają jak namalowane, nieprawdziwe! W kwietniu pierwszy raz jadę do Włoch na wycieczkę i mam nadzieję "liznąć" trochę krajobrazów przez szybę autokaru, a może i bez szyby! A roślinki na zdjęciach to prawdopodobnie rozmaryn i wawrzyn(laur). Może zgadłam?
OdpowiedzUsuńPiękne te Toskańskie pejzaże i wycieczka widać udana pomimo wiatru:)
OdpowiedzUsuńA co do kwiatków to obstawiam rozmaryn i wawrzyn.
Kwiaty, fioletowy kliwia? a kremowy ma takie liście podobne do fikusa...
OdpowiedzUsuńWszystko ciekawe ale pod powiekami pozostaje toskański krajobraz i chce się tam być. Miasto prawie wyludnione. Detale, pranie, herb, ławka, mury, zakątki..
Na kwiatach się nie znam - piękne są,wystarczy :) Jak i cała reszta wycieczki.Mnie urzekło podzamcze,magiczne i malownicze,I fajne,te portrety na kiosku,pomysłowe :)
OdpowiedzUsuńZgadza się, to rozmaryn i laur zwany wawrzynem. Gratuluję!
OdpowiedzUsuńŚwieże liście tych roślin powędrują do osób, które odgadły, a dla pierwszej z nich dołączę do przesyłki audiobooka :)
Proszę o kontakt na maila z podaniem adresu pocztowego :)
Ach, te widoczki przepiękne! Zdjęcia urzekające a dom bez okien ale z oknami robi wrażenie:-)
OdpowiedzUsuńTrzecie zdjęcie zupełnie przypomina mi Sienę, taka piękna czerwień miasta...
Gratuluję Paniom które odgadły nazwy kwiatów, za nic w świecie nie wskazałabym prawidłowej odpowiedzi:-)
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę i dziękuję
OdpowiedzUsuń