Zadanie dostałam takie:
- piknik,
- z psami,
- najlepiej tam, gdzie nas jeszcze nie było.
- niedaleko od domu,
Piknik - schab grillowany na zimno w roli głównej, szast prast!
Z psami - one zawsze chętne, tylko powiedzieć słowo "spacer" i Druso szaleje.
Nowe miejsce - wiele takich.
Niedaleko - hmmmm
Pogmerałam po googlach i wypatrzyłam kawałek wody położony na północnym skraju Chianti, blisko od zjazdu z autostrady Firenze Sud. Z nadzieją, że zbyt wielu tubylców nie zakłóci spokoju miejsca, poprowadziłam wycieczkę do celu. I faktycznie,wszystko się udało. Zapewne dzięki temu, że zaufaliśmy prognozie pogody, która obiecywała rozproszenie gęstych chmur i mgły. Dotrzymała słowa!
Ludzi faktycznie było niewielu, więc zostaliśmy i byczyliśmy się bardzo niedzielnie. I tu właśnie zaobserwowałam zbieżność charakterów.
Krzysztof właściwie przespał cały pobyt, z wyjątkiem obiadu. Boguś mu w tym wtórował.
Ja kręciłam się, obserwowałam, czytałam, coś tam sobie projektowałam, tłumaczyłam. A Druso niemal to samo. No dobra - dwa pierwsze słowa. Ja za to nie wąchałam krzaków w poszukiwaniu smakołyków.
Jaki pan, taki pies :)
Gdzie się znaleźliśmy? Lago di Castelruggero. Chyba sztuczny zalew, woda ciemna, ale nie śmierdząca.
Zakaz kąpieli, nie do końca przestrzegany. Oczywiście więcej było amatorów słonecznej kąpieli. Ja się do nich nie zaliczam, więc półcień był korzystnym wyborem
Kilku wędkarzy trwało w poszukiwaniu okoniowego szczęścia.
Około 17.00 zaczęła się schodzić inna ekipa, bardziej hałaśliwa, dużo młodych ludzi. Ich czas się zaczynał, nas kończył. Nie ma sprawy.
Wypoczęliśmy!
Wróciliśmy drogą przez Antellę, żeby się trochę rozejrzeć po okolicy. Północny skraj Chianti,więc winnice, jeszcze nagie, ale i tak zieleń soczyście się panoszyła przy drogach.
Gdzieś przy drodze olbrzymi pies zapraszał do willi medycejskiej - może kiedyś?
W Antelli Krzysztof zrobił krótki postój na kawę, a że ja nie pijam, więc rozejrzałam się po placu.
I to już koniec mało treściwej, ale jakże przyjemnie leniwej wycieczki.
Tego mi trzeba było!
..i tak powstaje tęsknota za miejscami, w których nigdy się nie było
OdpowiedzUsuńalez ja tu widze cale mnostwo tresci :)
OdpowiedzUsuńklaniam sie z rownie tresciwej Bretanii
Ależ tam uroczo!! mały wypadzik w niezbyt odległe rejony a jaki świetny odpoczynek dla ludzi i zwierzaczków!! no i oczywiście jak zawsze piękna fotograficzna dokumentacja.Ściskam serdecznie,Agnieszka B.-Rz.
OdpowiedzUsuńWitam Malgosiu,
OdpowiedzUsuńrzadko zagladam bo nadal w domu bez internetu (prawie) a w pacy inne zajecia... ale jak juz to ciurkiem nadrabiam zaleglosci... pieknie u Was :)
Tesknie i chyba nie musze Ci pisac dlaczego!
Cieplo, serdecznie pozdrawiam Ciebie i wszystkich domowników :)
Mało treściwa wycieczka? wypoczynek na trawie i widoki i jedzonko i miasteczko i..i ten herb na końcu z gruszeczkami? Pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że udało się Wam trochę wypocząć.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, zadziwiająca trafność obserwacji charakterologicznych. Wszędobylski, ruchliwy mopsio i wypoczywający z powagą i namaszczeniem chart.
A herb z gruszeczkami jest herbem rodu Peruzzi, czyli Gruszkowskich :)
Kinga z Krakowa
Rano poczytałam jak fajnie było, a jak jechałam do pracy to w radiu podali, że było u Was 30 stopni.
OdpowiedzUsuńPozdrówka,
Kasia
Cieszę się, że zauważyłyście gruszeczki,takie słodziutkie były w zachodzącym słońcu :)
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, gdzie było to 30? W Toskanii? Chyba w słońcu, bo w cieniu mniej :)
Witam
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z deszczowej Warszawy. Niedziela u nas była co prawda słoneczna i ciepła ale dziś już pada. Mam nadzieję że Was nadal będzie cieszyć słońce, ciepło i wspaniałe krajobrazy
Pozdrawiam
Aldi
Ślicznie, słonecznie, wiosennie! Ach:))
OdpowiedzUsuńTakie leniwe niedzielowanie to świetny relaks, przepadam za takimi wypadami w nowe nieznane miejsca, a wiosna sprzyja takim odkrywczym wycieczkom.Dużo słońca na wiosnę i wielu udanych niedzielnych wypraw. Bożena
OdpowiedzUsuń