Wracam do niedzieli 18 września, która zaczęła się dla mnie nietypowo Mszą św.o 8 rano, bo zaraz po niej wyruszyłam w drogę do San Gimignano. Pomyślałam, żeby zrobić niespodziankę moim forumowiczom i czytelnikom, którzy skrzyknęli się tam na spotkanie, a którym podczas wstępnych ustaleń, gdy nie była określona data, powiedziałam, że nie dam rady się pojawić. Spotkanie ustalono na 16.00, więc do tego czasu postanowiłam najpierw odwiedzić Kościół św. Augustyna.
Zainspirowało mnie czytane podczas wakacji opowiadanie Iwaszkiewicza "Anna Grazzi" umieszczone we wznowionych w 1994 roku "Nowelach włoskich". Rzecz dzieje się we Florencji i San Quirico, ale pod tą drugą nazwą pisarz czytelnie schował San Gimignano. Po tej lekturze inaczej patrzę na pamiątkową tablicę umieszczoną na prostopadłej do kościoła pierzei. Jej miejsce zapewne nie było wybrane przypadkowo. Kościół Sant'Agostino bardzo barwnie wdziera się w treść opowiadania, czułam się przymuszona skonfrontować fabułę z rzeczywistością.
Na szczęście nie pamiętałam dokładnie słów autora, dzięki czemu mogłam poczynić własne obserwacje. W świątyni nie można robić zdjęć, więc posłużyłam się analogową pamięcią zewnętrzną w postaci zeszyciku i długopisu. Powstały w ten sposób krótkie notki, często bez koncentracji na ogóle. Ostrzegam, że będzie to mało czytelne bez bezpośredniego spotkania z miejscem. Musiałam to jednak sobie tutaj zanotować, a co udało się znaleźć w sieci, to wspieram obrazem.
Kościół św. Augustyna to dość rzadki przypadek w Toskanii realizacji architektonicznej z cegieł. Z zewnątrz ma niezwykle prostą bryłę, niemal bez zdobień. Główne (zazwyczaj nieczynne) wejście oraz małe okrągłe okno to jedyne otwory fasady. Prawa ściana w połowie tylko urozmaicona oknami kryje w sobie wejście do świątyni. Reszta ścian jest niedostępna oglądowi, między innymi dlatego, że przyrasta do klasztoru.
Krok po kroku zrobiłam obchód zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Zaraz po lewej stronie zatrzymuje mnie obraz Pier Francesco Fiorentino, malarza z kręgu Benozza Gozzoli.
Stoję przed "Madonną z Dzieciątkiem i świętymi".
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/43/Sant%27agostino%2C_cappella_s.g..jpg |
Krok dalej za kratami umieszczono kaplicę nazwaną San Bartolo, od imienia otoczonego specjalną czcią mieszkańca San Gmignano. Miejsce ciekawe z kilku powodów. Po pierwsze piękne freski wykonał szwagier Ghirlandaia. Jest tam postać świętego trzymającego w rękach miniaturę San Gimignano. Spotkałam już wiele takich przedstawień, stąd właśnie pomysł na Anioła Stróża dla gospodarzy naszego wakacyjnego domu. Tym, co zatrzymuje ludzi przy tej kaplicy nie są jednak freski, tylko XV wieczny marmurowy ołtarz, swoją bielą odcinający się od niezwykłego błękitu na ścianie. Mimo, że to kamień, materia ciężka, w kontraście wybielającym go staje się lżejszy, niczym subtelnie uformowany puch.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/71/Sant%27agostino%2C_interno_7_s.g..jpg |
Po drugiej stronie głównego wejścia zauważam monochromatyczny fresk z podkolorowanymi aureolami. Intryguje mnie, bo pierwszy raz spotykam scenę kąpieli Dzieciątka Jezus. To przedstawienie zobaczę w tym kościele jeszcze dwa razy. Jakoś nie przypominam sobie, bym się kiedykolwiek spotkała z takim ujęciem Bożego Narodzenia. A może po prostu nie zwróciłam na to uwagi?
Przechodzę koło fresku stanowiącego tło dla Chrystusa na krzyżu, ale bez Chrystusa. Musiał gdzieś przepaść w oparach dziejów.
I oto obraz "Madonna na tronie z Dzieciątkiem i świętymi" Ridolfa Ghirlandaio, syna Domenico
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/it/0/00/Madonna_in_trono_con_bambino_e_Santi_%28san_gimignano%29.JPG |
Tuż nad obrazem są resztki jakiegoś fresku z aniołami, które zwróciły moją uwagę, lecz ledwo pamiętam, o co mi chodziło, gdy sobie zapisałam, że są szałowe. Zdjęcie niestety nie pomaga odzyskać pamięci, zbyt niewyraźne.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/it/9/94/Madonna_in_trono_col_Bambino_e_Santi_-_lunetta_%28san_gimignano%29.JPG |
http://vitruvio.imss.fi.it/foto/benozzogozzoli/38035_001.jpg |
W przedziwny sposób umieszczone są dzieła w jednonawowym kościele św. Augustyna. Wydają się być ulokowane bez pomysłu, każde żyje swoim odrębnym życiem. Jeszcze wzrok błądzi po fresku ze św. Sebastianem a już do kąta oka wpycha się ambona z rewelacyjnie wymalowanym iluzjonistycznym tłem.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/it/7/7a/Pulpito_della_chiesa_di_sant%27agostino_a_san_gimignano.JPG |
O freskach w prezbiterium nie będę się wielce rozpisywać, akurat te są dobrze opisane w literaturze, bo to jedno ze sztandarowych dzieł Benozzo Gozzolego. Oglądam wnikliwie świadectwo czasów współczesnych malarzowi, mimo że historia dotyczy wszak św. Augustyna. Każdy fascynat kostiumu może czerpać pełni garściami inspiracje z tych malowideł. Odzywa się we mnie miłośniczka psów i wiedzie wzrok ku mało istotnym szczegółom na prawej ścianie prezbiterium.
Aż trzykrotnie pojawia się tu pies. Po lewej stronie na dole, w scenie "Nauczania św. Augustyna w Rzymie" pies rozsiadł się na samym środku podłogi.
http://www.cassiciaco.it/navigazione/iconografia/cicli/quattrocento/gimignano/images/insegna.jpg |
http://www.cassiciaco.it/navigazione/iconografia/cicli/quattrocento/gimignano/images/partenza.jpg |
http://www.cassiciaco.it/navigazione/iconografia/cicli/quattrocento/gimignano/images/africa.jpg |
Nie będę rozpisywać się o całym cyklu. Może kiedyś? Musiałabym pojechać i obejrzeć tylko i wyłącznie te freski.
W kaplicy po prawej stronie prezbiterium widać resztki dużo wcześniejszych fresków, znowu pojawia się scena kąpieli Dzieciątka Jeuzs. Odchodzę w kierunku drzwi i zupełnie zapominam o obrazie z głównego ołtarza. Zapisuję jako "do obejrzenia".
Na tej ścianie już niewiele mnie zatrzymuje. Jest mocno zniszczony fresk, a szkoda, bo widać na nim Marię Magdalenę ze "Złotej legendy", ten sam rodzaj przedstawienia, jak dzieło Donatella z florenckiego Museo Opera del Duomo, czyli nagą okrytą jedynie długimi włosami.
Ostatnie malowidło wciśnięte niepozornie, acz piękne, to rodzaj "Vir dolorum" pokazujący Chrystusa Boleściwego, jeszcze nie w chwale, lecz okazującego ślady męki. Często podtrzymują Go anioły. Tutaj mamy pełen "zestaw" Męki Pańskiej, Bohatera wydarzenia, oprawców i narzędzia. Niestety zdjęcia nie znalazłam, więc tylko zapisuję, by nie zapomnieć o tym obiekcie.
Tym razem świadomie pominęłam krużganki Sant'Agostino. Chyba robię się coraz mniej odporna na zbyt dużą ilość bodźców wzrokowych, a wszak to była dopiero połowa z mojego pobytu w San Gimignano.
W opisie kościoła nie zrobiłam przerwy, ale w rzeczywistości musiałam na chwilę wyjść, bo zapomniałam wyłączyć telefon, który oczywiście akurat zadzwonił. Nie ma tego złego... bo po raz pierwszy w życiu podszedł ktoś do mnie i zapytał czy jestem autorką tego bloga. Hmm, gdy tak sobie pomyślę, to skąd ja wiedziałam, że o mnie pytają. Ale w końcu autorką jakiegoś bloga jestem, więc odpowiedziałam twierdząco. Było to młode małżeństwo, które chciało mi podziękować za inspirację podróży. Pierwszy raz w życiu byli w Toskanii, po wysłuchaniu mojego audiobooka ulegli ciekawości tego regionu. Chyba wyobrażacie sobie, jak bardzo było mi miło?
Nadszedł czas na obiad, polecano mi pewien lokal położony przy głównym trakcie, lecz dzień był tak tłumny, że postanowiłam zostać na placu przed kościołem, gdzie cisza hulała po opuszczeniu miejsca przez samochody nie byle jakie.
Zamówiłam sobie bruschettę z gorgonzolą i prosciutto oraz makaron z szafranem i cukinią. Tę drugą potrawę wybrałam pod wpływem ostatnio usłyszanej informacji, że właśnie w tych okolicach uprawia się krokusy na szafran. Jednej rzeczy nie przewidziałam, że bruschetta pobije wszelkie rekordy wielkości. Takiego giganta jeszcze nigdy nie jadłam. Porównajcie ją z długością standardowego noża!
Bruschetta sama w sobie rewelacja, ale poległam. Zostawiłam tylko odrobinę miejsca na makaron, który jeno tknęłam. Gdyby nie Vernaccia di San Gimignano chyba nie byłabym w stanie odejść od stołu. O makaronie więc niewiele mogę napisać, bo wyrazisty smak bruschetty wybił się na pierwsze miejsce, ale chyba nie zachwyciłam się zestawem szafranu z cukinią.
Ubawiłam się swoją decyzją wyboru lokalu ze względu na ciszę na placu. W pewnym momencie nie pozostało mi nic, tylko zatykać szczelnie uszy. Otóż na placu zgromadziły się karetki z różnych Misericordii (przedsiębiorstw zajmujących się opieką nad chorymi, pochówkami itp.). Napisałam różnych, bo Misericordia mimo nazwy jest ściśle powiązana z danym miastem, bywa że jest bardzo szacowną starą instytucją (pistojska ma 500 lat) o korzeniach kościelnych, obecnie prowadzona przez osoby niezwiązane z kościołem.Misericordia di San Gimignano świętowała wzbogacenie taboru o nową karetkę i zaprosiła okoliczne pokrewne na festę.
Skąd hałas? Otóż wszyscy zajechali na plac z fasonem używając sygnału karetki. Nie wiedziałam czy zadbać o uszy, jak zrobili to turyści w przypadku swojego potomstwa, czy też filmować istne szaleństwo!
Na razie nie mogę coś podczepić filmu więc odsyłam na youtube.
Najbardziej ubawił mnie jeden z pasażerów karetki - zatykał uszy. Zabawnie było też oglądać policjantki, piękne eleganckie kobiety, które robiły wszystko, tylko nie kierowały ruchem karetek. Może miały się jedynie pojawić na placu? Zrobiły to bardzo pięknie :)
Potem poszłam porysować, usiadłam na schodach przed kolegiatą, lecz go nie skończyłam, gdyż usłyszałam: "Możemy przerwać ci plener Małgosiu?" Zawsze podziwiam ludzi, że są w stanie kogoś rozpoznać ze zdjęć. Ja mam fatalną pamięć do twarzy. Z chęcią przerwałam pracę, rysunek może poczekać, ludzie nie.
Godzinę spędziliśmy na rozmowie, a potem równo o 16.00 miało odbyć się spotkanie z pozostałymi forumowiczami, tylko że przyszła burza. Ludzie oczywiście nie przestraszyli się i zbici w grupkę pod jakimś restauracyjnym parasolem byli wyraźnie rozpoznawalni jako rodacy. Usiedliśmy w loggi naprzeciw kolegiaty, w ten sposób wszystkie nitki ubrań pozostały suche. Miło się rozmawiało, ale ja miałam niedosyt bardziej zindywidualizowanych kontaktów. Trudno o takie w 13 osobowej grupie.
Równo z przejściem burzy przyszedł czas na pożegnanie się, wszyscy rozjechali się w różnych kierunkach.
Ciekawe, że na kilku zdjęciach samego San Gimignano nie znalazłam potwierdzenia na oblężenie, na długie poszukiwanie miejsca parkingowego, na przeciskanie się w tłumie. Uwierzcie, to co widzicie to tylko iluzja :)
Ostatnie malowidło wciśnięte niepozornie, acz piękne, to rodzaj "Vir dolorum" pokazujący Chrystusa Boleściwego, jeszcze nie w chwale, lecz okazującego ślady męki. Często podtrzymują Go anioły. Tutaj mamy pełen "zestaw" Męki Pańskiej, Bohatera wydarzenia, oprawców i narzędzia. Niestety zdjęcia nie znalazłam, więc tylko zapisuję, by nie zapomnieć o tym obiekcie.
Tym razem świadomie pominęłam krużganki Sant'Agostino. Chyba robię się coraz mniej odporna na zbyt dużą ilość bodźców wzrokowych, a wszak to była dopiero połowa z mojego pobytu w San Gimignano.
W opisie kościoła nie zrobiłam przerwy, ale w rzeczywistości musiałam na chwilę wyjść, bo zapomniałam wyłączyć telefon, który oczywiście akurat zadzwonił. Nie ma tego złego... bo po raz pierwszy w życiu podszedł ktoś do mnie i zapytał czy jestem autorką tego bloga. Hmm, gdy tak sobie pomyślę, to skąd ja wiedziałam, że o mnie pytają. Ale w końcu autorką jakiegoś bloga jestem, więc odpowiedziałam twierdząco. Było to młode małżeństwo, które chciało mi podziękować za inspirację podróży. Pierwszy raz w życiu byli w Toskanii, po wysłuchaniu mojego audiobooka ulegli ciekawości tego regionu. Chyba wyobrażacie sobie, jak bardzo było mi miło?
Nadszedł czas na obiad, polecano mi pewien lokal położony przy głównym trakcie, lecz dzień był tak tłumny, że postanowiłam zostać na placu przed kościołem, gdzie cisza hulała po opuszczeniu miejsca przez samochody nie byle jakie.
Zamówiłam sobie bruschettę z gorgonzolą i prosciutto oraz makaron z szafranem i cukinią. Tę drugą potrawę wybrałam pod wpływem ostatnio usłyszanej informacji, że właśnie w tych okolicach uprawia się krokusy na szafran. Jednej rzeczy nie przewidziałam, że bruschetta pobije wszelkie rekordy wielkości. Takiego giganta jeszcze nigdy nie jadłam. Porównajcie ją z długością standardowego noża!
Bruschetta sama w sobie rewelacja, ale poległam. Zostawiłam tylko odrobinę miejsca na makaron, który jeno tknęłam. Gdyby nie Vernaccia di San Gimignano chyba nie byłabym w stanie odejść od stołu. O makaronie więc niewiele mogę napisać, bo wyrazisty smak bruschetty wybił się na pierwsze miejsce, ale chyba nie zachwyciłam się zestawem szafranu z cukinią.
Ubawiłam się swoją decyzją wyboru lokalu ze względu na ciszę na placu. W pewnym momencie nie pozostało mi nic, tylko zatykać szczelnie uszy. Otóż na placu zgromadziły się karetki z różnych Misericordii (przedsiębiorstw zajmujących się opieką nad chorymi, pochówkami itp.). Napisałam różnych, bo Misericordia mimo nazwy jest ściśle powiązana z danym miastem, bywa że jest bardzo szacowną starą instytucją (pistojska ma 500 lat) o korzeniach kościelnych, obecnie prowadzona przez osoby niezwiązane z kościołem.Misericordia di San Gimignano świętowała wzbogacenie taboru o nową karetkę i zaprosiła okoliczne pokrewne na festę.
Skąd hałas? Otóż wszyscy zajechali na plac z fasonem używając sygnału karetki. Nie wiedziałam czy zadbać o uszy, jak zrobili to turyści w przypadku swojego potomstwa, czy też filmować istne szaleństwo!
Na razie nie mogę coś podczepić filmu więc odsyłam na youtube.
Najbardziej ubawił mnie jeden z pasażerów karetki - zatykał uszy. Zabawnie było też oglądać policjantki, piękne eleganckie kobiety, które robiły wszystko, tylko nie kierowały ruchem karetek. Może miały się jedynie pojawić na placu? Zrobiły to bardzo pięknie :)
Potem poszłam porysować, usiadłam na schodach przed kolegiatą, lecz go nie skończyłam, gdyż usłyszałam: "Możemy przerwać ci plener Małgosiu?" Zawsze podziwiam ludzi, że są w stanie kogoś rozpoznać ze zdjęć. Ja mam fatalną pamięć do twarzy. Z chęcią przerwałam pracę, rysunek może poczekać, ludzie nie.
Godzinę spędziliśmy na rozmowie, a potem równo o 16.00 miało odbyć się spotkanie z pozostałymi forumowiczami, tylko że przyszła burza. Ludzie oczywiście nie przestraszyli się i zbici w grupkę pod jakimś restauracyjnym parasolem byli wyraźnie rozpoznawalni jako rodacy. Usiedliśmy w loggi naprzeciw kolegiaty, w ten sposób wszystkie nitki ubrań pozostały suche. Miło się rozmawiało, ale ja miałam niedosyt bardziej zindywidualizowanych kontaktów. Trudno o takie w 13 osobowej grupie.
Równo z przejściem burzy przyszedł czas na pożegnanie się, wszyscy rozjechali się w różnych kierunkach.
Ciekawe, że na kilku zdjęciach samego San Gimignano nie znalazłam potwierdzenia na oblężenie, na długie poszukiwanie miejsca parkingowego, na przeciskanie się w tłumie. Uwierzcie, to co widzicie to tylko iluzja :)
Tak pięknie piszesz, o ludziach i murach... Faktycznie pogoda nie była przyjazna, ale może właśnie ścieśniła szczęśliwców, którzy się tam znaleźli.
OdpowiedzUsuńA oprócz prezentowanych smaczności, lodów nie było?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, a gdzie słynne lody???
OdpowiedzUsuńEugenia
No właśnie w tym problem, że tuż przed burzą powiało takim chłodem, że sobie czekoladę na ciepło zaserwowałam:)
OdpowiedzUsuńOch -mój Boże! San Gimignano jest takie piękne zwłaszcza pod wpływem Vernacci .Bez zresztą również. Czasem wydaje mi się , że to tylko sen ta moja wizyta w Toskanii. I wtedy marzę tylko o tym aby się nie obudzić.
OdpowiedzUsuńSan Gimignano to moje marzenie. Jeszcze nie zrealizowane. Moze kiedyś?
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło Małgosiu:*
Monisiu, ależ masz się obudzić, już za niecały rok - w Toskanii :)
OdpowiedzUsuńAle imponujące tłumy na tym spotkaniu! Z pewnością było fajnie się spotkać.
OdpowiedzUsuńNo.... przyznam, że ja też już myślę o następnych wakacjach :))). To już mniej niż rok!!!!
Kinga
dwa podejścia - oba tak różne San Gimigniano dotknięte z lekka tylko.
OdpowiedzUsuńo 21 i o 7 rano. Było pięknie. poranek przy espresso i słodyczach z >dzieckiem bożym< - bezcenne...
Pozdrawiam
j
Malgosiu, tak jak pisalam Ci juz u mnie - nadal jestem pod wrazeniem Twojego postrzegania detali i umiejetnosci pisania o nich :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze nie masz nic przeciwko, iz podlinkowalam Twoj wpis u mnie dzisiaj.
http://www.beawkuchni.com/2011/10/toskanskie-wspomnienia-cz2-2.html
Pozdrawiam serdecznie!
Witam, również mnie ten fresk podczas pobytu w San Gimignano zainteresował. Benozzo, jak mi się wydaje, poskładał różne teologiczne elementy. Motyw strzał łączy poszczególne poziomy kompozycji. Jezus i Maryja czynią te same gesty. Jezus ukazuje przebity bok - symbol męki i odkupienia. Maryja zaś ukazuje piersi - symbol macierzyństwa. Maryja karmiąca to jej częsty wizerunek w średniowieczu. Oboje tez drugą dłonią wskazują na niższy poziom czyli ludzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, andrzej