By zaparzyć herbatę i zasiąść przed kominkiem oraz oddać się wspomnieniom.
Najtrudniej to o ten kominek.
Nawet i on był przez kilka dni. Ale to było raptem kilka dni. Kingo! Kubki idealnie nadają się na długie posiedzenia podczas malowania, świetnie trzymają ciepło, nawet kominek niepotrzebny.
Herbaty nie brakuje, za oknem równo leje, więc pogoda w sam raz na powroty. Cofnijmy się do początku grudnia.
Nie pierwszy raz dałam się nabrać, i pewnie jeszcze wiele razy to mnie spotka. Otóż wypatrzyłam wystawę malarstwa miniaturowego "Puer natus. Niemowlęctwo Jezusa w manuskryptach sieneńskiej katedry." Zorganizowano ją przed zbliżającymi się wtedy Świętami Bożego Narodzenia.
Siena to zawsze dobry kierunek, a jeśli jeszcze mogę w niej obejrzeć malarstwo miniaturowe, to tylko wsiadać do auta i jechać.
Był piękny dzień ...
Siena to zawsze dobry kierunek, a jeśli jeszcze mogę w niej obejrzeć malarstwo miniaturowe, to tylko wsiadać do auta i jechać.
Był piękny dzień ...
Ruszyliśmy zaraz po Mszy św., więc pierwszym punktem programu miał być ciepły posiłek. Przecież to nie takie trudne, Siena małym miastem nie jest, a tu niespodzianka. wcześniej upatrzone lokale pozamykane na cztery spusty, poszukiwania zabrały nam tyle czasu, że nie chcąc się zbytnio oddalać od katedry zdecydowaliśmy się na "cokolwiek". I tak trafiliśmy do drapacza chmur.
Tak, tak. Tylko, że nie do wieżowca z wyglądu a z nazwy, bardzo przekornie określającej niskie pomieszczenie " Osteria Grattacielo", w jakimś wąskim przesmyku między uliczkami.
Ależ klimat!
Trudno zaklasyfikować, z czym mieliśmy do czynienia. Dwóch miłych obsługujących stało za ladą - chłodnią, z której wybierało się przystawki, a ciepły posiłek był jeden do wyboru z jednym, czyli spezzatino - właściwie taki niby gulasz. Jeśli ktoś zamawiał wędliny na przystawki, to otrzymywał je ręcznie pokrojone z wyglądających bardzo domowo produktów. A to dla mnie akurat mankament, bo włoskie kiełbasy i szynki mają taką specyfikę, że lubię, gdy cienki ich plasterek niemal rozpływa mi się w ustach. Grubszy rośnie i każe walczyć z nadmiarem smaku. Ciekawe, po co więc "gracili" sobie maszyną do krojenia?
Niewielkie pomieszczenie wywiera też przymus siadania przy jednym z trzech stołów, wraz z innymi klientami. Ale to akurat lubię, zawsze można nawiązać jakiś kontakt. Ja akurat nawiązałam z matką z trzeciego stołu, gdy jej córeczka na jakieś pytanie starca - widać że stałego bywalca traktującego lokal jako rozrywkę na jesień życia - odpowiadając rozwinęła niepytana, że ona jest z Rzymu. Śmiałyśmy się z mamą z małej Rzymianki, już w wieku kilku lat dumnej, że pochodzi z Wiecznego Miasta.
Najedzeni i nasyceni niezwykłością miejsca ruszyliśmy ku wystawie.
Taaaaaaa ... "Wystawa" jest tu słowem kluczem.
Idę kupić bilety, a pan jakoś mętnie mi wyjaśnia, że ten bilet jest i na katedrę i na muzeum katedralne i inne. Ale je chcę tylko do krypty, bo tam akcja ma się rozgrywać. Ale nie ma innego biletu.
Idziemy do krypty, zniewalającej swoimi fantastycznymi barwami XIII wiecznych fresków, a zwłaszcza błękitów. Ale przecież tym razem nie dla fresków tu przyszłam, docieramy do jakiś dalszych pomieszczeń, gdzie "odkrywamy" raptem pięć manuskryptów.
To się napatrzyłam!
Jakaś część wystawy jest jeszcze w katedrze w Bibliotece Piccolominich. No to idziemy.
Po prostu niektóre manuskrypty ze stałej wystawy otwarto na stronach poświęconych Bożemu Narodzeniu, a te widziane w krypcie wyniesiono z kolei z Muzeum Katedralnego (do którego też wstąpiliśmy, zastając salę z Maestą bez ani jednego zwiedzającego), bo dokładnie tylu nie zobaczyliśmy w jednym z muzealnych pomieszczeń.
Oczywiście całego wyjazdu, ani jego żadnego fragmentu, nie uważam za czas stracony. Ja tam mogę do Sieny po wielokroć. Nie muszę mieć dodatkowej wątpliwej w swojej nazwie wystawy.
Niewątpliwie za to korzyścią było znalezienie się w katedrze w niedzielę 2 grudnia. Turystów niemal jak na lekarstwo. Mogłam więc do woli przyjrzeć się niektórym skarbom świątyni.
Mimo różnic formalnych i ikonograficznych między amboną Nicolo Pisano a naszą pistojską wyrzeźbioną przez jego syna, odsyłam do artykułu "Święty Andrzej". Na pewno trochę pomoże i w patrzeniu na sieneńskie dzieło.
O posadzkach w katedrze też już pisałam, ale ... zachwycona manuskryptami zawsze prześlizgiwałam się tylko wzrokiem po freskach Pinturicchio w Bibliotece Piccolominich. Więc na nie przyszła teraz kolej, by im się baczniej przyjrzeć.
Zapewne wiele osób wchodzących do Librerii czuje swoiste przytłoczenie. Olbrzymie kompozycje napierają ze ścian na oglądających i same na siebie. Gdy się idzie posłusznie w kolejce zwiedzających, ma się małą szansę, by to wrażenie minęło. Błogosławiona więc wystawa-niewystawa, bo skusiła mnie na Sienę.
Lubię wprowadzać porządek do własnych wrażeń, nie opierać się tylko na nich, ale znaleźć wiedzę na dany temat, pewną konstrukcję, wątek, kolejność. Tak można zrobić w przypadku cyklu fresków umieszczonych na ścianach biblioteki. I od niego zacznę.
Pinturicchio (to pseudonim Bernardina di Betti) w zawrotnym tempie kilku początkowych lat XVI wieku stworzył wraz ze swoimi uczniami (ponoć był pomiędzy nimi i młody Rafael) barwną historię. Co ciekawe, barwy zachowały się w stanie niemal nienaruszonym, gdyż pomieszczenie ominęły poważne nieszczęścia typu pożar, czy zalanie, także nie odprawiano tu nabożeństw, a więc nie używano świec i kadzideł.
Cykl pokazuje istotne fragmenty z życia Eneasza Silvio Piccolominiego znanego jako papież Pius II, kojarzonego także z rodzinną miejscowością Corsiganno, przez niego przebudowaną na Pienzę, któ®a akurat nie jest bohaterem żadnego z dziesięciu sieneńskich fresków.
Historia zaczyna się z prawej strony okna i pokazuje jak dwudziestosześcioletni Piccolomini, będący wtedy sekretarzem biskupa z Fermo, wyrusza z portu w Piombino na Sobór w Bazylei. To bogato odziany jeździec namalowany centralnie na pierwszym planie, odwracający ku nam głowę. Ciekawa jest taka konwencja teatralizacji, tak jakby postać miała świadomość widza, mnie obserwującej historię sprzed lat. Patrzę na fresk i najpierw myślę, a jednak zalało kiedyś ściany, dopiero po chwili spostrzegam, że to okrutna burza, która powoduje, że Eneasz, zamiast do Bazylei, trafia na afrykańskie wybrzeże. Trochę zastanawiające są barwy tęczy symbolizującej tutaj akurat dobre zakończenie przygody. Bo przecież widać, że kolorystyka nie sprawiała trudności malarzowi. A może to jakiś mało spostrzegawczy uczeń uczynił? Tylko dlaczego mistrz nie poprawił?
Może wypływa to z faktu, że nie było jeszcze zbyt wielu wzorców przedstawień burzy w malarstwie? Jakże odmienną burzę maluje w tym samym czasie, na przykład, wenecki malarz Giorgione (by zobaczyć tamten obraz, kliknij). Już bliżej jej do "Przejścia przez Morze Czerwone" z Sykstyny, autorstwa Domenico Ghirlandaio.
Mojej uwadze nie mógł umknąć też pies, wszak to chart, kuzyn Bojanglesa. Zaraz za człowiekiem, który trzyma psa na smyczy stoi dziwaczny biały koń z długimi uszami. A cóż to za stwór?
Drugi epizod pokazuje Piccolominiego jako ambasadora na szkockim dworze, konkretnie na audiencji u króla Jakuba II. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam ogólnego zdjęcia. Samo miejsce akcji prezentuje antykizująca architektura z wymyślnym krajobrazem, bardzo charakterystycznym dla stylu malarza.
Dobrze chociaż, że mam zbliżenie, na którym widać nierzucające się w oczy szaty, może ze względu na to, że misja była tajna. Eneasz w tym czasie ma 30 lat i nie jest jeszcze kapłanem.
Trzecia historia wskazuje na moment przyznania mu tytułu cesarskiego poety na dworze Fryderyka III w Wiedniu. Widzimy moment nałożenia mu wieńca laurowego. Eneasz został wysłany do cesarza na życzenie antypapieża. Ta scena zatrzymuje mnie na dłużej. Tyle się tu dzieje ... na drugim planie :) Co tam na drugim, komentujący są w każdych czasach, może zazdroszczą takiego tytułu? Moją uwagę ściągają na siebie grający w karty na schodach, kobiety na balkonie, służąca wieszająca pranie i, o zgrozo!, mężczyzna bijący kobietę.
40 letni Eneasz za blisko to z Kościołem nie był, wspierał wszak świecką władzę cesarza, ale jego charakter przybliżył go do katolicyzmu. Na czwartym fresku widzimy akt uległości wobec papieża Eugeniusza IV, który składa jako wysłannik Fryderyka III. Mimo, że w rzeczywistości papież był wtedy chory i podjął Piccolominiego w sypialni, na fresku widzimy piękną aulę tronową.
W tle, po lewej stronie tronu papieskiego widać coś z lekka dla mnie niezrozumiałego. Piccolomini otrzymuje kapelusz z rąk papieża, ale ma być to inwestytura na biskupa Triestu, więc powinien być wręczany pierścień i pastorał. Kapelusze to raczej były i są kardynalskie, a odpowiednia scena otrzymania takowego niebawem się tu pojawi.
Miejsce akcji następnej sceny, jeśli nie z doświadczenia, to jest rozpoznawalne z tytułu - bo to Pius II jako nowy papież przybywa na Lateran. Przed błogosławiącym tłumy papieżem klęczy jakiś duchowny, który zapala pochodnię na znak przemijalności ziemskiego życia. Nie będę się bawić w podkładanie tekstów, ale przyznacie sami, że kuszą te rozgadane tłumy? Czy wszyscy otwierają usta ku modlitwie?
Zastanawiająca jest postać na przedplanie. Bo niby trzyma baldachim, ale jego postawa, twarz, czyż nie przypomina Chrystusa? Nie znalazłam wyjaśnienia.
W ósmej scenie Papież Pius II przygotowuje krucjatę, której celem jest odbicie Konstantynopola zawładniętego przez Turków Osmańskich. Niektórzy nazywali to wydarzenie Soborem w Mantui. Scena jest bardzo nietypowo zorganizowana. Niby jest już znana nam forma loggi z krajobrazem w tle, papież zasiada na tronie, ale dziwne jest to wydzielenie kardynałów kotarą. Z Piusem II rozmawia rozpoznawalnie sportretowany, jako starzec, Gennadius - patriarcha Konstantynopola.
Teraz zatrzymuje nas moment kanonizacji św. Katarzyny, oczywiście ze Sieny.
Nie dotarłam jeszcze do materiałów, czy naprawdę podczas takiej uroczystości wystawiono na widok publiczny zwłoki Świętej. Wszak dzieje się to 80 lat po śmierci słynnej tercjarki. Czy wtedy jeszcze nie odcięto jej głowy? Co, przyznam, jest dla mnie makabrycznym pomysłem.
Sam ubiór zmarłej i lilia przypominają jedno z najstarszych jej przedstawień z Bazyliki San Domenico.
Zachwycam się długimi białymi świecami trzymanymi przez uczestników, widać na nich nawet kapiący wosk. Myśli zaraz schodzą na moją własną działkę. Przecież te świece nie mogły być z parafiny, a są białe. Czyżby łojowe, nie woskowe? Zwróćcie uwagę na dwóch mężczyzn odwróconych przodem do patrzącego. Mówi się, że to portret Rafaela (z lewej) oraz autoportret Pinturicchia.
I docieramy do kresu życia słynnego papieża. Przybywa do Ankony, by zagrzać do boju wojsko wyruszające na krucjatę. Sam zresztą chyba jest też mocno rozgrzany trawiącą go gorączką. Osobiście już nie spotyka się z wenecką flotą, widzi ja jedynie z okien pałacu, w którym umiera.
I znowu interesujące są tu wyraziste portrety, sceny z tła, drobiazgowość pomagająca nam wyobrazić sobie odległe czasy.
Skupiłam się tylko na cyklu, ale przecież są jeszcze łączenia między poszczególnymi scenami, aniołki, ornamenty zwane groteskmi. Jest cały bogaty sufit, który wszystkim współcierpiącym na bóle szyjnego odcinka kręgosłupa polecam oglądać w lustrze. Znajdziecie je gdzieś na meblach wystawiających manuskrypty. A przecież na środku pomieszczenia stoją starożytne gracje.
Jejka! Jak to wszystko opisać? Jak zapamiętać? Nie da się.
I tak radość, że w końcu "rozpracowałam" dworskiego i zdobnego Pinturicchia :)
Nie ma co żałować złudnej wystawy, Siena wszystko wynagrodziła.
Tak, tak. Tylko, że nie do wieżowca z wyglądu a z nazwy, bardzo przekornie określającej niskie pomieszczenie " Osteria Grattacielo", w jakimś wąskim przesmyku między uliczkami.
Ależ klimat!
Trudno zaklasyfikować, z czym mieliśmy do czynienia. Dwóch miłych obsługujących stało za ladą - chłodnią, z której wybierało się przystawki, a ciepły posiłek był jeden do wyboru z jednym, czyli spezzatino - właściwie taki niby gulasz. Jeśli ktoś zamawiał wędliny na przystawki, to otrzymywał je ręcznie pokrojone z wyglądających bardzo domowo produktów. A to dla mnie akurat mankament, bo włoskie kiełbasy i szynki mają taką specyfikę, że lubię, gdy cienki ich plasterek niemal rozpływa mi się w ustach. Grubszy rośnie i każe walczyć z nadmiarem smaku. Ciekawe, po co więc "gracili" sobie maszyną do krojenia?
Niewielkie pomieszczenie wywiera też przymus siadania przy jednym z trzech stołów, wraz z innymi klientami. Ale to akurat lubię, zawsze można nawiązać jakiś kontakt. Ja akurat nawiązałam z matką z trzeciego stołu, gdy jej córeczka na jakieś pytanie starca - widać że stałego bywalca traktującego lokal jako rozrywkę na jesień życia - odpowiadając rozwinęła niepytana, że ona jest z Rzymu. Śmiałyśmy się z mamą z małej Rzymianki, już w wieku kilku lat dumnej, że pochodzi z Wiecznego Miasta.
Najedzeni i nasyceni niezwykłością miejsca ruszyliśmy ku wystawie.
Taaaaaaa ... "Wystawa" jest tu słowem kluczem.
Idę kupić bilety, a pan jakoś mętnie mi wyjaśnia, że ten bilet jest i na katedrę i na muzeum katedralne i inne. Ale je chcę tylko do krypty, bo tam akcja ma się rozgrywać. Ale nie ma innego biletu.
Idziemy do krypty, zniewalającej swoimi fantastycznymi barwami XIII wiecznych fresków, a zwłaszcza błękitów. Ale przecież tym razem nie dla fresków tu przyszłam, docieramy do jakiś dalszych pomieszczeń, gdzie "odkrywamy" raptem pięć manuskryptów.
To się napatrzyłam!
Jakaś część wystawy jest jeszcze w katedrze w Bibliotece Piccolominich. No to idziemy.
Po prostu niektóre manuskrypty ze stałej wystawy otwarto na stronach poświęconych Bożemu Narodzeniu, a te widziane w krypcie wyniesiono z kolei z Muzeum Katedralnego (do którego też wstąpiliśmy, zastając salę z Maestą bez ani jednego zwiedzającego), bo dokładnie tylu nie zobaczyliśmy w jednym z muzealnych pomieszczeń.
Oczywiście całego wyjazdu, ani jego żadnego fragmentu, nie uważam za czas stracony. Ja tam mogę do Sieny po wielokroć. Nie muszę mieć dodatkowej wątpliwej w swojej nazwie wystawy.
Niewątpliwie za to korzyścią było znalezienie się w katedrze w niedzielę 2 grudnia. Turystów niemal jak na lekarstwo. Mogłam więc do woli przyjrzeć się niektórym skarbom świątyni.
Mimo różnic formalnych i ikonograficznych między amboną Nicolo Pisano a naszą pistojską wyrzeźbioną przez jego syna, odsyłam do artykułu "Święty Andrzej". Na pewno trochę pomoże i w patrzeniu na sieneńskie dzieło.
O posadzkach w katedrze też już pisałam, ale ... zachwycona manuskryptami zawsze prześlizgiwałam się tylko wzrokiem po freskach Pinturicchio w Bibliotece Piccolominich. Więc na nie przyszła teraz kolej, by im się baczniej przyjrzeć.
Zapewne wiele osób wchodzących do Librerii czuje swoiste przytłoczenie. Olbrzymie kompozycje napierają ze ścian na oglądających i same na siebie. Gdy się idzie posłusznie w kolejce zwiedzających, ma się małą szansę, by to wrażenie minęło. Błogosławiona więc wystawa-niewystawa, bo skusiła mnie na Sienę.
Lubię wprowadzać porządek do własnych wrażeń, nie opierać się tylko na nich, ale znaleźć wiedzę na dany temat, pewną konstrukcję, wątek, kolejność. Tak można zrobić w przypadku cyklu fresków umieszczonych na ścianach biblioteki. I od niego zacznę.
Pinturicchio (to pseudonim Bernardina di Betti) w zawrotnym tempie kilku początkowych lat XVI wieku stworzył wraz ze swoimi uczniami (ponoć był pomiędzy nimi i młody Rafael) barwną historię. Co ciekawe, barwy zachowały się w stanie niemal nienaruszonym, gdyż pomieszczenie ominęły poważne nieszczęścia typu pożar, czy zalanie, także nie odprawiano tu nabożeństw, a więc nie używano świec i kadzideł.
Cykl pokazuje istotne fragmenty z życia Eneasza Silvio Piccolominiego znanego jako papież Pius II, kojarzonego także z rodzinną miejscowością Corsiganno, przez niego przebudowaną na Pienzę, któ®a akurat nie jest bohaterem żadnego z dziesięciu sieneńskich fresków.
Historia zaczyna się z prawej strony okna i pokazuje jak dwudziestosześcioletni Piccolomini, będący wtedy sekretarzem biskupa z Fermo, wyrusza z portu w Piombino na Sobór w Bazylei. To bogato odziany jeździec namalowany centralnie na pierwszym planie, odwracający ku nam głowę. Ciekawa jest taka konwencja teatralizacji, tak jakby postać miała świadomość widza, mnie obserwującej historię sprzed lat. Patrzę na fresk i najpierw myślę, a jednak zalało kiedyś ściany, dopiero po chwili spostrzegam, że to okrutna burza, która powoduje, że Eneasz, zamiast do Bazylei, trafia na afrykańskie wybrzeże. Trochę zastanawiające są barwy tęczy symbolizującej tutaj akurat dobre zakończenie przygody. Bo przecież widać, że kolorystyka nie sprawiała trudności malarzowi. A może to jakiś mało spostrzegawczy uczeń uczynił? Tylko dlaczego mistrz nie poprawił?
Może wypływa to z faktu, że nie było jeszcze zbyt wielu wzorców przedstawień burzy w malarstwie? Jakże odmienną burzę maluje w tym samym czasie, na przykład, wenecki malarz Giorgione (by zobaczyć tamten obraz, kliknij). Już bliżej jej do "Przejścia przez Morze Czerwone" z Sykstyny, autorstwa Domenico Ghirlandaio.
Mojej uwadze nie mógł umknąć też pies, wszak to chart, kuzyn Bojanglesa. Zaraz za człowiekiem, który trzyma psa na smyczy stoi dziwaczny biały koń z długimi uszami. A cóż to za stwór?
Drugi epizod pokazuje Piccolominiego jako ambasadora na szkockim dworze, konkretnie na audiencji u króla Jakuba II. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam ogólnego zdjęcia. Samo miejsce akcji prezentuje antykizująca architektura z wymyślnym krajobrazem, bardzo charakterystycznym dla stylu malarza.
http://www.atlantedellarteitaliana.it/immagine/00020/13371OP144AU21309.jpg |
Trzecia historia wskazuje na moment przyznania mu tytułu cesarskiego poety na dworze Fryderyka III w Wiedniu. Widzimy moment nałożenia mu wieńca laurowego. Eneasz został wysłany do cesarza na życzenie antypapieża. Ta scena zatrzymuje mnie na dłużej. Tyle się tu dzieje ... na drugim planie :) Co tam na drugim, komentujący są w każdych czasach, może zazdroszczą takiego tytułu? Moją uwagę ściągają na siebie grający w karty na schodach, kobiety na balkonie, służąca wieszająca pranie i, o zgrozo!, mężczyzna bijący kobietę.
W tle, po lewej stronie tronu papieskiego widać coś z lekka dla mnie niezrozumiałego. Piccolomini otrzymuje kapelusz z rąk papieża, ale ma być to inwestytura na biskupa Triestu, więc powinien być wręczany pierścień i pastorał. Kapelusze to raczej były i są kardynalskie, a odpowiednia scena otrzymania takowego niebawem się tu pojawi.
Już jako biskup Sieny znowu spotyka Fryderyka III i prezentuje mu jego narzeczoną Eleonorę Aragońską. Tu już mam większą trudność, na co patrzeć, bo zachwyt budzi i strojność narzeczonych, i orszak, pełen świetnie namalowanych portretów ówczesnych znakomitości miasta, wcale nie dworzan cesarza. W centrum fresku widzimy specjalnie na tę okazję zbudowaną kolumnę z herbami narzeczonych, ponoć istnieje ona po dziś. Szukałam jej (używając street view) przy Bramie Camollia (tam odbyło się spotkanie cesarza z księżniczką), potem dotarłam, że to raczej na obecnej Viale Vittorio Emmanuele II mam szukać, aż znalazłam ... tylko starą widokówkę.
No i teraz dopiero mamy scenę wręczenia kardynalskiego kapelusza. Raczej nic nie wskazuje na jakieś konkretne miejsce, gdzieś w Rzymie, na obrazie w centrum fresku (na początku myślałam, że on pomoże mi rozpoznać lokum) widzimy tzw. sacra conversazione, czyli świętą rozmowę, typ przedstawień z Marią i Dzieciątkiem pomiędzy świętymi, którymi tutaj są Jakub i Andrzej, patroni rodu Piccolomini.Miejsce akcji następnej sceny, jeśli nie z doświadczenia, to jest rozpoznawalne z tytułu - bo to Pius II jako nowy papież przybywa na Lateran. Przed błogosławiącym tłumy papieżem klęczy jakiś duchowny, który zapala pochodnię na znak przemijalności ziemskiego życia. Nie będę się bawić w podkładanie tekstów, ale przyznacie sami, że kuszą te rozgadane tłumy? Czy wszyscy otwierają usta ku modlitwie?
Zastanawiająca jest postać na przedplanie. Bo niby trzyma baldachim, ale jego postawa, twarz, czyż nie przypomina Chrystusa? Nie znalazłam wyjaśnienia.
W ósmej scenie Papież Pius II przygotowuje krucjatę, której celem jest odbicie Konstantynopola zawładniętego przez Turków Osmańskich. Niektórzy nazywali to wydarzenie Soborem w Mantui. Scena jest bardzo nietypowo zorganizowana. Niby jest już znana nam forma loggi z krajobrazem w tle, papież zasiada na tronie, ale dziwne jest to wydzielenie kardynałów kotarą. Z Piusem II rozmawia rozpoznawalnie sportretowany, jako starzec, Gennadius - patriarcha Konstantynopola.
Teraz zatrzymuje nas moment kanonizacji św. Katarzyny, oczywiście ze Sieny.
Nie dotarłam jeszcze do materiałów, czy naprawdę podczas takiej uroczystości wystawiono na widok publiczny zwłoki Świętej. Wszak dzieje się to 80 lat po śmierci słynnej tercjarki. Czy wtedy jeszcze nie odcięto jej głowy? Co, przyznam, jest dla mnie makabrycznym pomysłem.
Sam ubiór zmarłej i lilia przypominają jedno z najstarszych jej przedstawień z Bazyliki San Domenico.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f9/St_Catherine._San_Domenico.jp |
I znowu interesujące są tu wyraziste portrety, sceny z tła, drobiazgowość pomagająca nam wyobrazić sobie odległe czasy.
Skupiłam się tylko na cyklu, ale przecież są jeszcze łączenia między poszczególnymi scenami, aniołki, ornamenty zwane groteskmi. Jest cały bogaty sufit, który wszystkim współcierpiącym na bóle szyjnego odcinka kręgosłupa polecam oglądać w lustrze. Znajdziecie je gdzieś na meblach wystawiających manuskrypty. A przecież na środku pomieszczenia stoją starożytne gracje.
Jejka! Jak to wszystko opisać? Jak zapamiętać? Nie da się.
I tak radość, że w końcu "rozpracowałam" dworskiego i zdobnego Pinturicchia :)
Nie ma co żałować złudnej wystawy, Siena wszystko wynagrodziła.
Cudny opis, Małgosiu, dziękuję! Freski w takiej wielkiej ilości są przytłaczające, a Ty to tak pięknie rozpracowałaś...
OdpowiedzUsuńPo wejściu do Librerii poczułam zachwyt, niestety pozbawiony zrozumienia. Nie miałam żadnego przewodnika opisującego całość w języku polskim, więc tylko sobie popatrzyłam i zapamiętałam ogólne wrażenie. No i oczywiście trzy gracje!
Podobnie jak Ty uważam, że wyjazd do Sieny nigdy nie jest czasem straconym - choć byłam tam tylko raz i w dodatku krótko - zachwyciłam się. Mieliśmy wspaniałą przewodniczkę, która opowiadała o mieście z taką pasją, że zaraziłam się nią na zawsze! Przyznaję, że spośród miast Toskanii (choć oczywiście nie wszystkie widziałam, tylko te ważniejsze) to właśnie Siena spodobała mi się najbardziej. I żałuję tylko, że nie mam wielkiej nadziei na to, że jeszcze kiedyś tam wrócę...
Więc odwiedzaj Sienę jak najczęściej i pisz, i rób piękne zdjęcia, a ja będę mogła tam wracać chociaż wirtualnie!
I pomyśleć, że miałam na początku mieszane uczucia wobec Sieny. Wiesz, gdyby nie blog, też by pozostały we mnie wrażenia. A tak siadam, porządkuję, szukam wyjaśnień, korzyść obopólna :)
UsuńAch-moja Siena ukochana...Pięknie to wszystko opisałaś-jak zwykle zresztą.Ja teraz obsesyjnie poszukuję cienia na obrazach.Przeczytałam u Gombricha, że cień postaci pojawił się dopiero w renesansie.Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.A teraz wypatruję go na obrazach.
OdpowiedzUsuńKurczę, jeszcze nigdy nie czytałam nic Gombricha, jakieś wielkie niedopatrzenie, nie wiem, dlaczego. Ciekawostka z tym cieniem :) Tak jak z burzą na fresku, że jedna z pierwszych.
UsuńPoprostu slow mi brak po przeczytaniu calego opisu,nie nadazylam czytac i ogladac opisywanych scen,i jak dokladnie obejrzalas te ....swiece!!!!,mnie zawsze fascynowaly tkaniny i wzory na tychze,nie moglam sie nadziwic jak starannie byl powtarzany jakis motyw i druk,! a tkaniny byly piekne w owym czasie. irena z P.
OdpowiedzUsuńPowinnam jeszcze do kompletu nosić ze sobą lornetkę. Co raz częściej się przekonuję o konieczności jej zakupu. Tak, tkaniny, to właściwie następna opowieść, cudne są. Dobrze, że blisko mnie jest muzeum tkaniny w Prato.
UsuńWszystko wspaniałe- historia, kolory, Siena i te ubranka dla kubeczków powalające.
OdpowiedzUsuńUbranka są zasługą piszącej poniżej. Okazało się, że to rewelacyjny pomysł na herbatę nie z termosu, a długo ciepłą.
UsuńHehe... kubeczki to tymi ręcami :)))). Cieszę się, że i przydatne, i ze sie podobają.
OdpowiedzUsuńZawsze, gdy jestem w Sienie, wchodzę do Duomo. I zawsze zaglądam do Librerii, by nacieszyć oko kolorami. Następnym razem, dzięki Tobie, Małgosiu, będę te freski oglądać bardziej świadomie, a nawet pokuszę się o opowiedzenie innym trochę wiecej o tym, na co bedą patrzeć.
Kinga
Wszystko w nich jest na tip top. Dużo płynu, a wiesz, że ja herbatę to wiadrami mogę pić. Poza tym są wysokie, co już powoduje, że płyn wolniej stygnie. A do tego ubranka! Fikuśne i praktyczne w zdejmowaniu do mycia :) Dziękujemy!
UsuńNastępnym razem chyba będziesz oprowadzać niezłą wycieczkę, uważaj, żeby nikt Cię nie posądził o przewodnikowanie bez licencji :)
Kubeczki przepięknę: pojemne, wysokie, elegancko wystrojone. Niby wszystko na tip top ,ale ja znalazłam jedną jedyną wadę...są tylko dwa :( Moja herbata stygnie w mgnieniu oka :(((( Asia
UsuńHa! Postaram się poprawić tę niedoróbkę! :))))
UsuńPozdrawiam serdecznie,
Kinga
:)
UsuńJa chciałam przypuszczać, że Joanna była po prostu niegrzeczna i dlatego nie dostała takiego kubka :)
UsuńHihi... a była???? :)))
UsuńKinga
Piękny wpis, a opis fresków Pinturicchia mistrzowski jak same freski. Ja bywałam tam zawsze w tłumie - jak to opisałaś - powoli przemieszczając sie dookoła kaplicy. Można wtedy oglądać jedynie to, co na przeciwnej ścianie, ale nie sposób się zatrzymać, zadumać, cofnąć, żeby coś obejrzeć raz jeszcze, dokładniej. Zwiedzanie w porze nieturytycznej doceniłam, jako że jestem wrócona z Fiorenzy dopiero co, pełna wrażeń. Zachęcona Twoim wpisem z czerwca o nowościach w Museo dell'Opera del Duomo się tam udałam i zachwyciłam sie drzwiami Ghibertiego, które pierwszy raz widziałam w całości - dotychczas tylko poszczególne kwatery, raz jedna, innym razem trzy. Wrażenie kolosalne. Z Twojej też inspiracji pomaszerowałam na Cimiterio Inglese i bardzo sie cieszę, że poznałam to miejsce. Nie udało mi sie natomiast zobaczyć tempietta Albertiego w kaplicy przy San Pancrazio.
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz miniatury - czy byłaś w Sienie w Archivio di Stato? No, moze niedokładnie miniatury...
serdeczności,
iwona
Iwono, od czasu, gdy się tu ujawniłaś, zawsze z pewną obawą piszę o sztuce, bo to nie moja domena. Więc kraśnieję z zadowolenia czytając Twoje słowa.
UsuńHa! A ja dzisiaj byłam we Florencji, kupowałam kartę Przyjaciół Uffizi na ten rok. Wiesz, że Bramy Raju jeszcze nie widziałam, akurat byłam tuż przed jej powrotem do świetności. Na razie mam kilka innych planów na Florencję, ale co ma wisieć, nie utonie. Na Ghibertiego też przyjdzie kolej.
Jest mi niezwykle miło, że zainspirowałam Cię do części programu pobytu we Florencji.
Archivio dello Stato notuję w dziale "do zobaczenia w przyszłości". Na pewno nastąpi do dużo później niż Muzeum Katedralne we Florencji, bo ta jednak bliżej domu jest.
Jedni sztukę czują, drudzy nie, niektórzy ja kochaja (jak poezję), innym jest obojetna. Jeden z moich profesorów na studiach mawiał: (np)"O, widać, ze pani nie ma oka z guzika", co znaczyło, że sie ma żywe oko, które umie nie tylko patrzeć, ale i dostrzegać, i to był wieeelki komplement. Ty na pewno nie masz oka z guzika, a i pióra z patyka
Usuńiwona
ps. Archivio sieneńskie najszczerzej polecam - tavolety, czyli malowane deseczki spinające księgi rachunkowe jak okładki, sa niesamowite! A i widok na Campo stamtąd warty grzechu. Kolejna zaleta - brak turystów. Ja zawsze sama snuję sie po archiwum, obsługa bardzo dyskretna.
Ładnie powiedziane z tymi guzikami - z chęcią kupuję :) Archiwum postaram się koniecznie :)
UsuńW Sienie zakochałam się od pierwszego wejrzenia chociaż do katedry weszłam chyba dopiero bedąc tam za trzecim razem. Przerażały mnie kolejki i tłumy.Lubię ludzi ale bez przesady. Zazdroszczę Ci tego 2 grudnia tam.Wiem ,ze przy tych freskach można stać godzinami i rozkładać je na czynniki pierwsze co zresztą udało Ci się świetnie zrobić.Na pewno sobie wydrukuję tego posta jak będę miała tam być kolejny raz. Super przewodnik. A zdjęcia fantastyczne i San Gimigniano w mgle cudne.
OdpowiedzUsuńWiesz, że odkryłam widoczność San Gimignano z superstrady chyba po trzech latach!
UsuńPozazdrościć wiedzy, dzięki której zupełnie inaczej ogląda się te cuda.. ale po co zazdrościć, skoro można z niej skorzystać i nadtępnym razem głęboko "wejść w obraz"? Ilu wspaniałości na trzecich planach nie zauważyłam! Dziękuję, pani Małgorzato :) Wspaniała robota!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aldona
Często tę wiedzę zdobywam podczas pisania artykułu. Siedzę, szperam w książkach, surfuję po necie, dlatego tak bardzo cenię sobie pisanie bloga.
Usuń