środa, 1 grudnia 2010

ŚWIĘTY ANDRZEJ

Zapraszam znowu do Pistoi. Przekornie nie zacznę oprowadzania po niej od katedry. Tam trafi każdy turysta. Oczywiście w przyszłości i ja trafię na nią z blogiem. Zainspirowana minionym dniem świętego Andrzeja zapraszam Was do zwiedzenia mojej ulubionej pistojskiej świątyni. To tylko kilka ulic od katedry.
Idący ulicą spostrzega stojący na niewielkim wzniesieniu budynek sięgający początkami VII wieku, rozbudowany następnie w XII.
Fasadę przyozdabia charakterystyczne dla Toskanii biało-zielone pasmowanie, pięć ślepych arkad, no i płaskorzeźbione portale, który jak się zaraz przekonacie nie mogą być mi obojętnymi.  Słabość do rzeźby romańskiej musi mnie zatrzymać przed wejściem.
Obejrzyjmy sobie dokładniej cudeńka, które przysiadły na murze. Zacznę od głównego, nieczynnego obecnie wejścia. Wzrok przyciąga fryz o rzadko spotykanej w tym miejscu tematyce związanej z Trzema Królami. Przypuszcza się, że ma on związek z przebiegającym przez Pistoię szlakiem pielgrzymim via Francigena. W jednym miejscu umieszczono trzy sceny. Wędrówkę, hołd przed herodem (z olbrzymią nieproporcjonalną głową władcy), a następnie pokłon złożony Dzieciątku.
I gdzie tu anonimowość średniowiecznego twórcy? Pod rzeźbami widać listwę z napisem, kto jest autorem dzieła: "Fecit opus Gruamons magister bon/et Adod frater eius." 
W lunecie głównej arkady widzimy figurę świętego Andrzeja autorstwa Giovanniego Pisano. Jest to kopia, oryginał znajduje się we wnętrzu. 
Ale ja jeszcze nie wchodzę. Przyglądam się kolumnom, zdobieniom w łukach, stworom, zwierzakom prawdziwym i wyimaginowanym.
Nieomal bym przegapiła kapitele dwóch pilastrów po bokach głównego wejścia.
Scena po lewej stronie to anioł zwiastujący Zachariaszowi oraz nawiedzenie św. Elżbiety. A po prawej widzimy Zwiastowanie NMP w głębi na końcach prawdopodobnie jest św. Anna oraz św. Józef. Poruszające są te anioły z ugiętymi nogami, dzięki temu nie dotykają stopami ziemi, widać, że lecą a zarazem mieszczą się w niewielkiej płaszczyźnie kapitelu. 
Na prawej kolumnie środkowego portalu widać resztki głowy ludzkiej przypominające raczej prosiaka. Okazuje się że to głowa Filippo Tediciego, pistojskiego zdrajcy, który wydał miasto Lukkańczykom, za co go ścięto. Tych głów w Pistoi znajduje się więcej, o czym mam nadzieję kiedyś napisać i pokazać pozostałe.
Jeszcze dwie głowy przyciągają moją uwagę, jedna niby głowa, ale druga? Człowiek ściąga maskę go skrywającą?
Nie sposób nie wspomnieć o lwach pożerających swoje ofiary. To bardzo częste przedstawienia witające przybyłych do średniowiecznych kościołów. Lew był od dawien dawna uważany za najlepszego stróża, ze względu na swoją siłę i czujność. Dlatego przy wejściach spotykamy te budzące grozę zwierzęta. Lew w świątyniach chrześcijańskich jest też symbolem Chrystusa. Dodatkowo pojmowano te zwierzęta jako walkę z demonicznymi potęgami, ujarzmianie ich i czynienie sobie poddanymi, przez co w łapach najczęściej mają ludzi albo zwierzęta.
Dzięki moim letnim gościom, a dokładnie to Asi, dowiedziałam się, że fasadę przecina ornament o nazwie astragal, inaczej perełkowanie, rodzaj zdobienia rozwinięty w antyku ale często też stosowany w średniowieczu czy renesansie.
I to już chyba wszystko, co zobaczyłam wtorkowego przedpołudnia przed wejściem do środka.
Jeszcze tylko wkleję ciekawostkę. Znalazłam jedną rycinę i starsze zdjęcie fasady. Warto zobaczyć, jak się zmieniała przez wieki:

Zwiedzanie wnętrza zacznę od bezapelacyjnie największego skarbu świątyni. To ambona, dzieło Giovanniego Pisano (syna Nicoli). Zawsze najpierw niecierpliwie idę do niej, zapominając o reszcie. Wspaniały przykład średniowiecznej rzeźby z początków XIV wieku, jakże odmienny od prostoty rzeźby romańskiej.
Ambona jest zbudowana na planie sześcioboku. Wspiera ją siedem kolumn.
Stąd nie tylko się czytało, czy głosiło kazania, ale samo dzieło też się czyta. Teraz zapewne dużo trudniej, bo znajomość wykładni teologicznej odeszła z wiekami. 
Zacznijmy od najniższego poziomu. Kolumna środkowa wspiera się na lwie, orle i gryfonie. I znowu lew -symbol Chrystusa, orzeł to Jego wniebowstąpienie a gryf (hybryda głównie lwa i orła) symbolizuje powtórne przyjście Zbawiciela.
Co druga kolumna zewnętrzna  z czerwonego marmuru także wspiera się na rzeźbiarskiej bazie. Podziw budzi spryt rzeźbiarza, który ukrył wymogi technologiczne w bogatym programie ikonograficznym. Na przykład taka lwica, bez karmionych zwierząt nie utrzymałaby kolumny i spoczywającego na niej ciężaru. Nie można było pod nią zostawić pustej przestrzeni. Oczywiście mamy tu też przesłanie teologiczne. Znowu lwy! Matka karmiąca odnosi się do średniowiecznego pojęcia o życiu lwów. W tamtych wiekach ludzie byli przekonani, że lwiątko rodzi się martwe, albo śpi jak nieżywe, po trzech dniach ojciec chucha na nie (względnie ryczy tak głośno, że ziemia drży) i małe budzą się do życia. Czy muszę tłumaczyć przełożenie na chrześcijaństwo? Z chęcią zacytuję ładną polszczyzną przetłumaczony fragment „Geschichte des Physiologus” Laucherta:
Tak też Bóg i Ojciec wszystkiego obudził Pierworodnego, naszego Pana, Jezusa Chrystusa, przed całym stworzeniem, aby ocalił On zbłąkany rodzaj ludzki.
Co ciekawe, ta sama lwica karmiąc małe przymierza się do pożarcia królika rozumianego jako symbol grzechu.
Druga rzeźbiona baza przedstawia dla odmiany... lwa. Zwierzę pożera konia. Scena prezentuje zwycięstwo Chrystusa nad Antychrystem.
Smaczkiem najniższego poziomu jest wychudzony, lekko obnażony starzec z napięciem dźwigający swoją kolumnę.  Atlasa to on nie przypomina. Większość interpretacji skłania się ku przypisaniu mu roli ojca rodu ludzkiego – Adama. Zadowolony z tego dźwigania to on nie jest. Choć wydaje mi się, że to nie fizyczny ciężar go tak przygniata. Coś go "gryzie" od środka.
Po kolumnach wznoszę wzrok ku górze i napotykam bardzo gotycki kształt – ostry łuk trójlistny. 
Swoiste żagle pomiędzy nimi zaludniły sybille. Co tu robią? Otóż (zapewne i taka była motywacja Michała Anioła w Kaplicy Sysktyńskiej) reprezentują one proroczy głos pogańskiego świata zwiastujący nadejście Chrystusa.
No i teraz zaczyna się uczta obcowania z gotycką rzeźbą, jej bogactwem, głębokim światłocieniem,  psychologiczną charakterystyką postaci. Pięć paneli w niezwykle żywiołowym stylu przedstawia krótką Historię Zbawienia. Pierwsza ściana wypełniona jest zwiastowaniem, narodzeniem, obmyciem i ogłoszeniem narodzenia pasterzom. Trudno ją sfotografować, gdyż nie ma odejścia, a i światło nie dociera w to miejsce.
 Druga w całości poświęcona jest scenom w Betlejem. Jest sielsko i nic nie zapowiada okrucieństwa, jakie za chwilę zobaczymy. 
Trzeci panel budzi grozę dynamiczną i okrutną sceną rzezi niewiniątek. Chciałoby się dopomóc choć jednej z tych zrozpaczonych matek. Całość okrucieństwa spływa z prawego górnego rogu, gdzie Herod wydaje rozkaz rzezi. 
Czwarta tablica to ukoronowanie poświęcenia Chrystusa z przejmującą sceną ukrzyżowania. Wśród tłumu postaci powoli wyławiam wzrokiem omdlałą z cierpienia Maryję.
Ukrzyżowanie nieuchronnie prowadzi nas na sąd ostateczny. Brr! Lepiej nie skończyć w tej części z prawej, dolnej strony.
Ostatni bok nie jest rzeźbiarsko zagospodarowany, gdyż kiedyś był wejściem na górę. Teraz nie ma schodków, a smutno zwisająca kotara zamknęła dawne czasy.
Poniżej scen widać wstęgę opasującą ambonę, która sygnuje i nawet opiniuje rzeźbiarza.  Absolutnie dla mnie nieczytelnym gotykiem napisano między innymi, że twórcą ambony jest Giovanni Pisano, który mądrością przewyższył ojca.
Powinnam jeszcze napisać o dwóch pulpitach, które znajdowały się na ambonach tego typu (osobny do czytania lekcji, osobny – Ewangelii), ale … "dziwnym zbiegiem okoliczności" jeden znajduje się w Metropolitan Museum w Nowym Jorku a drugi przypuszcza się, że jest w Muzeach Państwowych Berlina.
Dwie inne ambony tego rzeźbiarza zdobią niezaprzeczalnie dwie katedry - w Pizie i Sienie (we współpracy z ojcem Nicolo).
W końcu pozwolę Wam odsunąć się od skarbu Kościoła Świętego Andrzeja i rozejrzeć po wnętrzu.
Typowa bazylika trójnawowa przykryta jest w nawie głównej bardzo typowym toskańskim sufitem z odsłoniętą więźbą dachową, tutaj jeszcze polichromowaną.
Świątynię wypełnia delikatna i ciepła szarość piaskowca pietra serena. Spotkacie go mnóstwo w Toskanii. Dostojne kolumny z pięknie rzeźbionymi kapitelami wiodą wzrok ku prezbiterium, gdzie wisi olbrzymi krzyż z w Polsce mało znaną ikonografią (żyjący Chrystus  Arcykapłan). Spoglądając na niego pod ostrym kątem widać w tle, nad wejściem do zakrystii, niewielki fresk zwany Vir Dolorum. Jest to popularny w średniowieczu typ przedstawień Chrystusa Boleściwego, najczęściej już po zmartwychwstaniu, nad grobem, okazującego rany Mu zadane.
Podnosząc głowę można zobaczyć dobrze zachowaną pozostałość z fresków, a na niej rzadkie przedstawienie Boga Ojca w mandorli (migdałowej aureoli). Rzadkie, bo zazwyczaj przedstawiano tak Chrystusa albo Maryję.
A po lewej stronie prezbiterium ścianę wieńczącą boczną nawę zdobi „Madonna Pokorna” Nicolo di Mariano z bardzo dokładną datą widoczną na dole obrazu – 17 lipca 1492 r. Ciekawe, kiedy go odnowiono, bo zdaje się być świeżo namalowanym. Tym razem Madonna siedzi na poduszce położonej wprost na podłodze. A na przedplanie dwie zamaskowane totalnie postacie, malutkie zgodnie z perspektywą hierarchiczną.
Niestety prezbiterium wypełnia nowe wyposażenie, a koronkowe resztki starego ołtarza zawieszono w prawej nawie. Ileż pieczołowitości w nich, oczopląsu dostaję, nie wiem, co zapamiętać, która główka bardziej mi się podoba? Jak można tak misternie rzeźbić?
Nad panelami oryginalny święty Andrzej z lunety nad wejściem.
Zaraz nieopodal, w bocznym ołtarzu, wisi olbrzymi obraz przedstawiający patrona świątyni, w dniu jego święta podświetlony i łatwiejszy do sfotografowania.
Według wszelkich przewodników i innych źródeł Giovanni Pisano miał zostawić tu jeszcze po sobie dwa krucyfiksy, mam nadzieję, że drugi jest w restauracji, bo miejsce, w którym powinien się znajdować, świeciło pustkami.
Został więc do obejrzenia ten zawieszony na fresku. Przedziwna forma ekspozycji, wcale nie taka rzadka tutaj.
Chiesa San Andrea jest świątynią, która w dawnych czasach miała prawo, oprócz baptysterium, udzielania sakramentu chrztu. Na koniec zaprezentuję więc Wam chrzcielnicę, dzieło dwóch uczniów Giovanniego Pisano a nad nią obraz w obrazie.


Zmęczeni jesteście tym postem? Długi? Dobrze, że to nie katedra w Pizie. Tylko, że ta jest dobrze opisana, a pistojski Święty Andrzej w języku polskim długo się pewnie tego nie doczeka.
Ja jestem za to obolała. Najpierw nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Otóż wykonałam 140 zdjęć, z czego zapewne około 100 wymagało ode mnie przykucnięcia. Nie pomyślałam o tym śpiesząc się, by zdążyć sfotografować wnętrze. Pośpiech wynikał stąd, że pełne oświetlenie wywołuje maszyna wrzutowa. Przygotowałam pięć monet po 0,50 € i okazało się, że czas mnie gonił. Właściwie niemal wszystko sfotografowałam, ale jeszcze się trochę rozglądałam, czy o czymś nie zapomniałam. Szóste 0,50 € wrzucili zabłąkani turyści. Już teraz wiem, że na San Andrea potrzeba najmniej 7 monet, by spokojnie sfotografować wnętrze.
I jeszcze, jako ciekawostkę, podam bibliografię. Wydawać by się mogło, że jeden wpis na blogu, a wspierałam się aż tyloma pozycjami:
Alfredo Chiti PISTOIA. GUIDA STORICA ARTISTICA
PISTOIA E IL SUO TERRITORIO pod redakcją Chiary d'Afflitto i Franki Falletti
Marco Bazzini i Lucia Fiaschi IL TACCUINO DEL VIAGGIATORE. APPUNTI PER UNA GITA A PISTOIA
PISTOIA. GUIDA DELLA CITTA pod opieką Dario Briganti
Maria Grazia Ricci PISTOIA NUOVA GUIDA DELLA CITTA
Katarzyna Mikocka-Rachubowa SŁOWNIK SZKOLNY. TERMINY I POJĘCIA Z WIEDZY O SZTUCE
Wilfried Koch STYLE W ARCHITEKTURZE
Dorothea Forstner ŚWIAT SYMBOLIKI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ


mapa wędrówek po Pistoi

12 komentarzy:

  1. Wlasnie chcialam napiac ze ambona ta bardzo podobna stylem do tej sienejskiej. Od razu widac ze te same dlonie ;)
    Podziwiam, ze widzisz tyle rzeczy, ktory zwykly laik w tematach sztuki nawet nie zauwaza. Czasem ma wrazenie, ze przechodze obok cudu i go nie dostrzegam. To chyba trzeba miec dusze otwarta na sztuke... same oczy nie wystarcza ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fascynujące, ciekawe !!! poproszę o cdn.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje, wspaniale to opislas ja nawet tam bedac polowe bym przegapila. To bylo wspaniala wycieczka. Serdecznie pozdrawiam
    Grazyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ tam się dzieje na tej ambonie, a te koronki jak robione na szydełku - niesamowite fantastyczne
    Pozdrawiam Iwona

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach!
    Ja dzięki Tobie zaczęłam się baczniej przyglądać (i fotografować)takie właśnie detale w płaskorzeźbach. Podziwiam zawsze kunszt rzeźbiarzy przedstawiających całe historie, z drobniutkimi szczególikami, twarzyczkami, zwierzaczkami, atrybutami świętych, ich gestami.
    Mnie tym razem zachwyciły koronkowe rozety, a rozśmieszyła kura - w locie? w biegu? na fasadzie kościoła.
    I ciągle namawiam do zobaczenia Modeny, tam będziesz miała detali na samej fasadzie katedry na cały dzień oglądania. A w środku.... To rzecz wymarzona dla Ciebie, Małgosiu.
    Kinga z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ mnie nie trzeba namawiać, tylko daj mi worek wolnych godzin, Modena już od dawna figuruje na liście "do zwiedzenia" :)
    Cieszę się, że pomagam swoim pisactwem w postrzeganiu świata :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki za fantastyczną wycieczkę! Nawet gdybym chciała nie potrafiłabym tego wszystkiego zauważyć ,a co dopiero zrozumieć ,pojąć .Twoja wykładnia średniowiecznej myśli artystycznej jest dla mnie ogromnym źródłem radości ,no i wiedzy przede wszystkim... Dzięki:)))
    Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  8. Pani Małgosiu, to może najwyższy czas na trzecią książkę? Przewodnik subiektywny Małgorzaty Matyjaszczyk po mniej znanych skarbach Toskanii? Hit murowany!;-))

    OdpowiedzUsuń
  9. I doczekałam się dalszego ciągu Pistoi... Dzięki! Będę miała co oglądać. Pani bloog spowodował, że przetrwam jakoś zimę mroźną:-)Myślami jestem znowu w Toskanii, pięknej Pistoi tak pięknie opisanej.......

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękności, jakbym oglądała ambonę w Sienie, dziękuję Małgosiu, piękna wycieczka w tak mroźny dzień:) podróże jednak uczą, nawet te po pięknym blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wspaniała pani Małgorzato!Dzięki za wspaniałe oprowadzanie po cudownym miejscu.Uwielbiam pani blog.Dotarłam też do pierwszej książki.Podziwiam Pani spostrzegawczość,wnikliwość,znajomośćsymboliki.Pozdrawiam.Renata

    OdpowiedzUsuń
  12. To dla mnie najfajniejsze wpisy. Czytam jednym tchem i na końcu zawsze się dziwię, że autorka pyta, czy nie jesteśmy zmęczeni objętością tekstu :) To jest Superpomysł: swoisty i osobisty przewodnik po skarbach Toskanii. "Toskańska włóczęga" Małgorzaty Matyjaszczyk, bardzo uprzejmie poproszę! Z mnóstwem zdjęć i rysunków, i ciekawostek :) Nie ma czegoś takiego na rynku. Ludzie szukają takich książek (m.in. ja, ale wczoraj w bibliotece osiedlowej wzięłam niemal wszystko o Toskanii, co oddawała młoda dziewczyna - choć naprawdę dużo "w tym temacie" znam. Odpuściłam przewodnik Pascala, o którym pisze pani, że pełen błędów. Pożyczyłam "Włochy jakich nie znacie" Anny Kłossowskiej i... jest to książka cienka, niestety nie chodzi o objętość :(
    Pozdrawiam, Aldona

    OdpowiedzUsuń